W Łodzi podpisano umowę na budowę stadionu. Poszło na to ponad 200 milionów, ale starczyło niestety tylko na trzy trybuny – dlatego stadion będzie z jednej strony „otwarty” (jak kiedyś Lech Poznań albo jak Pogoń Szczecin), a jak się trafi ktoś, kto zechce tam zrobić dobudówkę z własnych środków – to niech robi.
Budowa obiektu w takim momencie – gdy całkiem realny staje się scenariusz, że nie będzie miał kto na nim grać – zdaje się być decyzją bardzo odważną, chociaż może mamy tu – jak mawia Janek Tomaszewski – pomylenie odwagi z odważnikiem.
Na szczęście, prezydent miasta, pani Hanna Zdanowska, „ma nadzieję, że na nowym obiekcie będzie miał kto grać”. Nadzieję zawsze warto mieć, ale czy na podstawie nadziei wydaje się ponad dwieście baniek? Bo co, jeśli nadzieje okażą się płonne? Grzecznie przeprosi i stadion przerobi na dworcową poczekalnię?
Na szczęście, chociaż jeden mecz tam się odbędzie. Podobno. – Jestem po rozmowach z Polskim Związkiem Piłki Nożnej i mam obietnicę, że w 2014 r. jeden z meczów reprezentacji Polski odbędzie się na naszym nowym obiekcie. Mam nadzieję, że będzie to spotkanie inauguracyjne – stwierdziła Zdanowska.
Mamy dla niej złą wiadomość. Mogła usłyszeć o działaczy PZPN słowa „okej, okej, zagramy!”, ale nie należy takich słów brać poważnie. Kadencja obecnych władz związku zakończy się pod koniec 2012 roku. Równie dobrze Grzegorz Lato mógłby zapewnić, że w Łodzi w 2054 roku zorganizowany zostanie piknik piłkarski z udziałem ŁKS-u, Barcelony, Real, Milanu i oczywiście Kashiwy Reysol.