W zeszłym tygodniu, bodaj w sobotę, dostaliśmy wiadomość, że Ryszard Tarasiewicz poinformował działaczy ŁKS-u, że odchodzi. Po kilku godzinach zadzwoniliśmy do niego, ale stwierdził tylko: – W poniedziałek trening! I rzucił słuchawką. Okazało się, że zmienił zdanie, ale… dzisiaj zmienił je ponownie. I już odchodzi nieodwołalnie. Chyba nieodwołalnie.
„Taraś” się miota. Widzi, ile warty jest zespół, z którym przyszło mu pracować i uznał najwyraźniej, że tylko zepsuje sobie reputację. Pytanie, czy nie bardziej zepsuł ją sobie uciekając tuż przed startem ligi?
Szczerze mu współczujemy – nie jest to chyba najgorszy trener w Polsce, ale długo czekał, by dostać pracę, a gdy ją wreszcie dostał, to stanął przed wyborem rodem z tragedii antycznej – tak źle, i tak niedobrze. Ostatecznie uznał, że chyba lepiej złapać minusa jako człowiek, który ucieka ze statku prawie jak kapitan Francesco Schettino z Concordii, niż jako trener, który na wiosnę przegra wszystkie mecze.
ŁKS za chwilę spadnie z ekstraklasy i znajdzie się w pierwszej lidze, odcięty od wpływów, za to z długami. Chyba nadchodzi moment, by zastanowić się, czy nie lepiej zacząć wszystko od zera – jak GKS Katowice, na przykład.
PS Posiłkujemy się informacjami strony lksfans.pl, którą uważamy za wiarygodną. Tarasiewicz wyłączył telefon, a jego asystent – Waldemar Tęsiorowski – póki co twierdzi, że żadnej dymisji dziś nie było.