„Puchar słabeuszy”, „wytwór piłkarskopodobny”, „piłka nożna w pierwotnym wydaniu” – takie głosy dało się słyszeć przed rozpoczęciem Pucharu Narodów Afryki. Były one spowodowane w większości brakiem takich reprezentacji jak Kamerun, Egipt, RPA czy Nigeria, czyli drużyn będących w samym czubku hierarchii na Czarnym Lądzie. Jakby tego było mało, z turniejem pożegnał już się już Senegal. „Lwy Terangi” pod nieobecność wyżej wymienionych ekip były obok Wybrzeża Kości Słoniowej i Ghany głównymi kandydatami do końcowego triumfu. Jednak czy Senegal zasługuje na miano afrykańskiej potęgi? Może taki osąd sprawy spowodowany jest wyłącznie wspomnieniami z 2002 roku, gdy zaszokowali świat swymi występami podczas pamiętnych Mistrzostw Świata?
Senegalska sensacja
Wszyscy chyba pamiętamy dokładnie azjatycki mundial, od którego minęła już dekada. Dekada, która miała być dla Senegalu nieustanną drogą wzwyż światowej hierarchii piłkarskiej. Te dziesięć lat okazało się jednak jednym wielkim pasmem udręk oraz nieustannych rozczarowań. Już awans Senegalu na mistrzostwa świata rozgrywane w Korei Południowej oraz Japonii był nie lada sensacją. Pod koniec XX wieku reprezentacja ta nie kwalifikowała się nawet na Puchar Narodów Afryki, a w chwili rozpoczęcia decydującej fazy eliminacji do Mundialu zajmowała w rankingu FIFA 79 miejsce, 14 na Czarnym Lądzie. Dziś te miejsca okupują odpowiednio Gwinea oraz Burkina Faso, czyli afrykańscy średniacy – wystarczająco mocni by awansować na Puchar Narodów Afryki, zdecydowanie za słabi na udział w Mistrzostwach Świata. W eliminacjach podopieczni Bruno Metsu odprawili wyżej notowane Maroko oraz Egipt. Co się działo na azjatyckim Mundialu pamiętamy doskonale.
Oczy całego świata zwrócone były na mecz otwarcia, w którym urzędujący mistrzowie świata oraz Europy, Francuzi, mieli rozgnieść Senegal. „Lwy Terangi” pokonały jednak byłych panów kolonialnych po bramce Papa Bouby Diopa. Bramce, która wpisała się na stałe w historię senegalskiego oraz światowego futbolu, podobnie jak i spontaniczna, typowo afrykańska radość po trafieniu. Euforia w kraju była ogromna, prezydent Abdoulaye Wade ogłosił święto narodowe.
Senegal swoją grą zjednał sobie większość postronnych kibiców, jednak marzenia afrykańskich kibiców o awansie do półfinału przerwali Turcy. Tuż po turnieju trener Bruno Metsu porzucił Senegal i wyruszył na podbój azjatyckich boisk, trwający aż do dzisiaj. Nigdzie jednak nie powtórzył tak spektakularnego sukcesu jak z „Lwami Terangi”.
Krajobraz po Mundialu
„Lwy Terangi” nagle z afrykańskiego średniaka stał się kontynentalną potęgą. 20 z 23 piłkarzy powołanych na Mundial grało na co dzień we Francji. Były to jednak w większości średnie kluby lub nawet te występujące w niższych ligach. Tuż po azjatyckim turnieju rozpoczął się boom na senegalskich piłkarzy. Aż czterech członków ówczesnego składu natychmiast przeprowadziło zamieniło Francję na Anglię – do Liverpoolu zawitali El-Hadji Diouf oraz Salif Diao, natomiast Aliou Cisse i Ferdinand Coly przeprowadzili się do Birmingham. Cała czwórka okazała się jednak wielkim rozczarowaniem w dłuższej perspektywie, oddano ich do innych klubów bez żalu. Dzisiaj Diouf nie zawsze łapie się do składu Doncaster Rovers, przedostatniego zespołu angielskiej Championship, a jeszcze w 2004 roku znalazł się na liście „FIFA 100”, czyli liście stu najlepszych żyjących zawodników. Umiejętności senegalskich piłkarzy zostały brutalnie zweryfikowane w Europie.
Mimo to, w Afryce ten skład dalej należał do najsilniejszych. Szansę potwierdzenia swojej wartości Senegalczycy dostali już dwa lata później. Słaba postawa w grupie i odpadnięcie w ćwierćfinale z Tunezją nie zostało przyjęte entuzjastycznie, lecz od tej pory liczył się tylko awans na kolejny Mundial. Czołowa drużyna Afryki uległa w eliminacjach słabiutkiemu Togo, podzielając los takich ekip jak Kamerun, Nigeria, Egipt czy Maroko. Dość powiedzieć, że spośród pierwszych jedenastu afrykańskich ekip w rankingu FIFA awansowała tylko Tunezja. Czwarte miejsce podczas kolejnego kontynentalnego czempionatu było wynikiem optymalnym, jednak każdy mecz był niesamowitą udręką. Senegal dokonał w Egipcie jednej, niesamowitej rzeczy – awansował do fazy pucharowej turnieju z trzema punktami na koncie!
Bolesny upadek
Posadę selekcjonera po PNA 2006 objął Henryk Kasperczak, który poprowadził Senegal do sukcesu w eliminacjach, o ile za taki można uznać wygranie grupy z Mozambikiem, Tanzanią oraz Burkina Faso. Kasperczak zrezygnował z pracy jeszcze w trakcie turnieju trwającego w Ghanie, gdy Senegal stracił szanse na awans już po dwóch spotkaniach. Silniejsze od „Lwów Terangi” okazały się Tunezja i Angola, nie będące przecież potęgami.
Kolejny cel był jasny – awans na mistrzostwa świata, które pierwszy raz rozegrane miały być na „Czarnym Lądzie”. Eliminacje do Mundialu połączone były z kwalifikacjami do Pucharu Narodów Afryki. Takiej katastrofy jaka się wydarzyła, chyba nikt nie był w stanie przewidzieć. Senegal odpadł już w drugiej rundzie eliminacji, co oznaczało koniec marzeń o udziale zarówno na MŚ, jak i PNA. Senegal był zaledwie pięć minut od awansu do decydującej rundy eliminacji, jednak Gambia wyrównała stan meczu w samej końcówce. Wściekłość tłumu nie miała granic. Na murawę powędrowało wszystko, co kibice mieli pod ręką – akurat były to w większości butelki i kamienie. W kraju rozpoczęły się zamieszki, kibice gromadzili się wokół stadionu narodowego. Piłkarze obydwu reprezentacji zostali w szatni, bojąc się reakcji rozwścieczonego tłumu. Cały teren wokół stadionu pokryty został dymem. Kibice czekali na piłkarzy z kamieniami w dłoniach. W ten sposób upadł mit złotej generacji z 2002 roku. Jasnym się stało, że musi ona odejść, na czele z El-Hadji Dioufem, który stał się kozłem ofiarnym. Ustąpiła ona miejsca nowej fali zawodników – nienasyconych, żądnych trofeów, pełnych werwy i ambicji. Reprezentacji potrzeba było dopływu świeżej krwi.
Czas zmian
Przeprowadzenie rewolucji w kadrze powierzono Amarze Traore, jednemu z uczestników pamiętnego Mundialu. Nowemu szkoleniowcowi zlecono proste zadanie – przywieźć złote medale z trzech kolejnych edycji PNA oraz koniecznie awansować na Mundial do Brazylii, do którego pozostało dwa i pół roku. Wielu kibiców wierzyło, że obecne pokolenie może nawet poprawić osiągnięcia „złotej generacji”. Traore swoją pracę rozpoczął od wyzbycia się praktycznie wszystkich uczestników azjatyckiego turnieju. Według wielu plotek stara gwardia często decydowała składzie reprezentacji oraz taktyce. Ten proceder nie jest niczym nowym w Afryce, lecz postanowiono raz na zawsze z tym skończyć.
Senegal przeszedł przez eliminacje jak burza, zdobywając 16 punktów na 18 możliwych oraz tracąc tylko dwie bramki. W pokonanym polu „Lwy Terangi” pozostawiły wyżej notowany Kamerun. Senegal z miejsca stał się faworytem afrykańskiego czempionatu. To zupełnie normalne, jeśli spojrzymy na skład, zwłaszcza formację ataku. Najlepszy strzelec francuskiej Ligue 1, Moussa Sow, drugi najlepszy strzelec w poprzednim roku kalendarzowym angielskiej Premier League Demba Ba, czy czołowy snajper Bundesligi w osobie Papissa Cisse. Jeśli dołożymy do tego grona Mamadou Nianga, Dame N’doye oraz Souleymana Camarę uzyskujemy pełen obraz ofensywnej siły Senegalu. Na turniej nie pojechał chociażby Baba Diawara, który przed paroma dniami sfinalizował swój kontrakt z hiszpańską Sevillą. Takimi napastnikami nie pogardziłyby nawet najlepsze reprezentacje na świecie. Nastrój euforii tylko poprawiło losowanie grup turnieju finałowego. Wylosowanie najsłabszej drużyny w historii tych rozgrywek, Gwinei Równikowej oraz Zambii i Libii uznano za świetny prognostyk przed walką o złoty medal.
Wielkie nadzieje, bolesne rozczarowanie
Turniej okazał się totalną klapą – trzy porażki w stosunku 1-2 uznano za katastrofę. Duży udział miała w niej formacja defensywna. Wysunięta i niezgrana ze sobą linia obrony popełniała katastrofalne błędy zwłaszcza w pierwszym meczu z Zambią, w prezencie podarowała dwie bramki rywalom.
– Przegraliśmy bitwę, ale nie wojnę. Ten rezultat spowoduje, że obudzimy się, pomoże to nam z psychologicznego punktu widzenia – selekcjoner Senegalu szukał pozytywów nawet w porażce. Wojna została jednak przegrana z kretesem. Gdy „Lwy Terangi” doprowadziły do remisu w ostatniej minucie meczu z gospodarzami, mieli jeszcze cień szansy na wywalczenie awansu. Międzynarodowa zbieranina piłkarzy grająca pod szyldem Gwinei Równikowej zadała zabójczy cios – strzał życia oddał Kily Alvarez, zawodnik grający na co dzień w czwartej lidze hiszpańskiej, zabierając Senegalczykom nadzieje na awans i przerwanie czarnej serii niepowodzeń.
Senegalscy piłkarze unikali kamer niczym Franciszek Smuda psychologów, zasłaniając obiektywy oraz własne twarze, ale czemu tu się dziwić? Podobnie jak i cztery lata wcześniej odpadli już po dwóch kolejkach. W kraju znowu działy się dantejskie sceny, przypominające 2009 rok i wydarzenia tuż po meczu z Gambią. Piłkarzom oraz selekcjonerowi zdecydowanie nie pomogły ich tłumaczenia po klęsce.
– Daliśmy z siebie wszystko, jestem zadowolony z moich podopiecznych, zrobili wszystko co w ich mocy. Oczywiście nie jestem zadowolony z tego wyniku, chcieliśmy odegrać poważniejszą rolę. Ten turniej stanowi dla nas okazję do nauki, jako że wielu naszych piłkarzy nie grało wcześniej na PNA. – tłumaczył Amara Traore, który zapytany o to, czy zrezygnuje odpowiedział krótko. „Nie ma mowy”. Wypowiedzi piłkarzy również można sprowadzić do wspólnego mianownika – „to nasza wina, lecz wyciągniemy wnioski na przyszłość”, „zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy”, „mieliśmy sporo okazji, lecz zabrakło nam szczęścia”. Okazje może i były, jednak z celnością było gorzej. Idealny przykład stanowi tu Demba Ba. W Premier League drogę do siatki znajduje co czwarty jego strzał. W PNA 2012 oddał dziesięć uderzeń, zaledwie jedno celne. Bramki oczywiście nie strzelił.
Piłkarze Gwinei Równikowej w meczu z Senegalem mieli nieoczekiwanych sympatyków. Fani Newcastle United liczyli na jak najszybsze odpadnięcie „Lwów Terangi”, gdyż dzięki temu na St. James’ Park szybciej powrócą napastnicy tego klubu – Demba Ba oraz Papiss Cisse. Jeden z kibiców „Srok” stwierdził: „nigdy nie spodziewałbym się, że będę tak bardzo cieszył się z bramki Gwinei Równikowej”, inny zagrzewał gospodarzy parafrazą hasła sympatyków NUFC: „HOWAY EQUATORIAL GUINEA ME BONNY LADS!!”.
Problem ma teraz senegalska federacja oraz ministerstwo sportu, które przedłużyły kontrakt z Traore niespełna dwa miesiące temu. Selekcjoner ani myśli rezygnować z ciepłej oraz dobrze płatnej posadki, w ramach której zarabia podobno około 20 tys. dolarów miesięcznie. W Senegalu liczono na to, że Amara Traore będzie trenerem na lata. Przeliczono się. Federacja prawdopodobnie zwolni szkoleniowca, który już może się cieszyć na myśl o sowitym odszkodowaniu.
Potęga czy nie?
Czy wobec tego Senegal można traktować jako afrykańskiego potentata? I tak, i nie. Z jednej strony, suche statystyki z ostatniej dekady są zatrważające dla fanów „Lwów Terangi”. Po azjatyckim Mundialu nastąpiło pięć edycji Pucharu Narodów Afryki. Senegal zakwalifikował się do czterech, dwukrotnie kończąc rywalizację na fazie grupowej, raz odpadając w ćwierćfinale i raz zajmując czwarte miejsce. Reprezentacja ta nie dostała się do dwóch kolejnych Mundiali, mimo iż Afrykę reprezentowało w tym czasie dziewięć różnych drużyn, w tym dosyć egzotyczne piłkarsko Togo czy Angola.
Również historia nie przemawia za Senegalem – pojedynczy występ na światowym czempionacie, oraz zaledwie jeden, srebrny medal PNA (z 2002 roku) to bardzo skromny dorobek. „Lwy Terangi” nie wygrały mistrzostw kontynentu nawet wtedy, gdy same organizowały turniej. Pod względem ilości kwalifikacji do tego turnieju klasyfikuje się na 11. miejscu z dwunastoma występami. W zestawieniu wszechczasów Senegal okupuje to samo miejsce. W turnieju finałowym zagrał 43 mecze, wygrywając 15, remisując 11 oraz przegrywając aż 17 spotkań.
Jedynym argumentem przemawiającym za siłą Senegalu są… piłkarze. Teoretycznie to najważniejszy składnik w procesie budowy silnej ekipy, jednak jak widać niewystarczający. Wspominałem już o największych gwiazdach, jednak łączy je to, że są zawodnikami na wskroś ofensywnymi. Oczywiście, jest paru dobrych obrońców, takich jak Souleymane Diawara czy Abdou Kader Mangane, jednak zawiedli zupełnie na PNA. Nie wspominam tu już o bramkarzach, gdyż z tym problemem boryka się większość afrykańskich reprezentacji. Nawet te najlepsze.
W piłce nożnej bardzo często przywiązujemy się wyrobionej kiedyś opinii na temat drużyn oraz piłkarzy, nie zauważając, że zegar nieustannie tyka. Reprezentacja Urugwaju okazała się najlepszą południowoamerykańską drużyną zarówno podczas ostatniego Mundialu jak i Copa America, jednak fachowcy oraz kibice i tak twierdzą, że Brazylia i Argentyna są silniejsze. To samo jeszcze do niedawna tyczyło się Realu Madryt. „Królewscy” nie potrafili przebrnąć 1/8 finału Ligi Mistrzów przez sześć kolejnych edycji. Mimo to co roku byli wymieniani w pierwszym rzędzie kandydatów do zwycięstwa w tych rozgrywkach. Na pytanie czy Senegal należy do afrykańskich potentatów każdy z nas musi odpowiedzieć sobie sam. Czy bardziej liczą się nazwiska i skład personalny, czy jednak turniejowe wyniki, statystyka?
ŁUKASZ GODLEWSKI