Liverpool i Chelsea szukają napastnika. Mamy kandydata: Tim Howard

redakcja

Autor:redakcja

30 stycznia 2012, 18:40 • 7 min czytania

O tym, że Andy Carroll i Fernando Torres grają piach, wiemy od dawna. Kenny Dalglish i Andre Villas-Boas konsekwentnie stają w obronie swoich podopiecznych, ale jest to bardziej efekt dobrego wychowania, niż wiary w ich odrodzenie. No bo, jak można wierzyć w umiejętności napastnika, który ma gorszą skuteczność od bramkarza? Przecież nie bez powodu Carroll stał się w ostatnim czasie pośmiewiskiem całego Liverpoolu. Racja, niebieska strona miasta szydzi z lokalnego rywala od lat, lecz niekoniecznie ich wszystkie argumenty do nas przemawiały. Jednak fakt, że Tim Howard jest lepszym napastnikiem od swojego osiedlowego kolegi, sprawia że sympatycy „The Reds” najchętniej zapadliby się pod ziemię.
Liczby nie kłamią

Liverpool i Chelsea szukają napastnika. Mamy kandydata: Tim Howard
Reklama

Statystyki są bezwzględne. W ostatnich 11-stu meczach Premier League, Amerykanin spędził na boisku 990 minut. Dla porównania – „El Nino” i Carroll kolejno 550 i 560. W tym czasie oddali 17-ście i 15-ście strzałów na bramkę, ale tylko 5 z nich – w obu przypadkach – wymagało interwencji bramkarza. Skuteczność? Oczywiście 0%, ponieważ żaden z nich nie znalazł w tym czasie drogi do siatki przeciwnika. Howard oddał tylko jeden strzał. Ale nie dość, że było uderzenie celne, to w dodatku zmyliło bramkarza Boltonu, Adama Bogdana. Skuteczność Amerykanina wynosi 100%.

W klasyfikacji fair play również zwycięża Amerykanin. Przereklamowani napastnicy obejrzeli po jednej żółtej kartce, natomiast on w tym czasie nie złamał przepisów gry ani razu. W Fantasy Premier League też nie wygląda to za ciekawie. Ktoś może powiedzieć: „Co ten facet bredzi, to tylko głupia gra”. Ale naszym zdaniem liczby nie kłamią. 32-letni golkiper ma na swoim koncie 81-punktów.Torres-31. Carroll-47. Nawet gdybyśmy zsumowali ich dorobek – 78 pkt -, to i tak nie wystarczyłoby to, żeby przegonić Howarda, który, nie oszukujmy się, nie jest najlepszym bramkarzem w lidze. Lepsze recenzje zbierają chociażby: Brad Friedel, Tim Krul, Wojtek Szczęsny, czy Joe Hart.

Reklama

Transfer Markt wycenia mierzącego 191-cm „snajpera” na 20 mln Euro, „El Nino” na 42 mln, a 72-krotnego reprezentanta Stanów Zjednoczonych na zaledwie 8,8 mln Euro. Tylko ktoś kto spędził ostatni rok na bezludnej wyspie dokonałby innego wyboru, niż sprowadzenie Howarda, gdyby miał do wyboru kupno kogoś z wymienionej trójki. Ł»aden klub z Anglii nie przeznaczyłby nawet połowy kwoty, na którą wycenia się na sfrustrowanych atakujących. Nawet włodarze Manchesteru City odrzucili wczoraj ofertę ze strony 18-krotnego mistrza Anglii. „The Reds” chcieli dokonać wymiany, która miałaby zadowolić obie strony. Na Anfield Road miałby dołączyć Carlos Tevez, natomiast w stronę Etihad Stadium powędrowałby Anglik. Argentyńczyk od kilku miesięcy spędza czas na trybunach, a jego pracodawca dwoi się i troi, żeby znaleźć mu nowy klub. Sęk w tym, że Carroll, zdaniem arabskich szejków jest zwyczajnie za słaby na grę w takim zespole, jak Manchester City. Wnioskujemy, że Roberto Mancini woli mieć w kadrze niegrającego Teveza, niż niespełnionego imprezowicza. To o czymś świadczy. Statystyki popularnego „Apacza” prezentują się jeszcze gorzej, niż naszych „asów”, ale jest to spowodowane konfliktem na linii piłkarz-menedżer, a nie brakiem umiejętności. W sezonie 2011/2012 na boisku spędził zaledwie 92-minuty, w trakcie których zdążył przestrzelić rzut karny.

Alkohol, balanga, impreza

Zdaniem selekcjonera Anglii, to właśnie niesportowy tryb życia jest główną przyczyną jego słabej beznadziejnej formy: – Każdy lubi piwo, ale on jest przecież zawodowym piłkarzem. Jeśli chce odzyskać swoją skuteczność, to musi ograniczyć picie alkoholu – oświadczył Capello. Trudno się z tą opinią nie zgodzić. To nie są już lata 80-te, kiedy piłkarze swój wolny czas spędzali głównie w pubach i na dyskotekach. Dzisiaj muszą kryć się ze swoją sympatią do alkoholu, jeśli nie chcą się narazić swoim szefom i menedżerom. Ale Carroll to piłkarz, który lubi łamać wszelkie konwenanse. Podczas wakacji w Dubaju, w trakcie jednej z imprez, doznał kontuzji uda. Już na samym wstępie zamówił 30 drinków dla siebie, i swoich przyjaciół. Według barmanów, Anglik odbijał się od ścian i kilkukrotnie spadał z barowego stołka. Jeden z upadków był na tyle mocny, że wywołał poważy uraz, który wykluczył go z treningów na kilka tygodni. Obyło się bez większych konsekwencji, ponieważ był największą gwiazdą swojego ukochanego klubu. Fani i działacze wybaczyli mu również pobicie klubowego kolegi Stevena Taylora, który w stanie zachwianej świadomości podrywał byłą dziewczynę swojego „kolegi” z szatni.

Image and video hosting by TinyPic

Piłkarska malaria

Jeśli ktoś uważa, że kłopoty wychowanka Atletico Madryt narodziły się podczas jego przeprowadzki na Stamford Bridge, to jest w wielkim błędzie. Ł»eby lepiej zrozumieć problemy, z którymi boryka się Torres, należy cofnąć się do Mundialu rozgrywanego w RPA. Dla Hiszpanów były to bez wątpienia najbardziej udane MŚ w historii. Zwycięzców podobno się nie sądzi, ale „Nando” podczas całego turnieju zaprezentował się tragicznie. 88% hiszpańskich kibiców uznało, że to właśnie on był najgorszym piłkarzem w ich drużynie. Zagrał w 7-meczach, ale w tym czasie nie strzelił choćby jednego gola. Prezentował się na tyle słabo że selekcjoner Hiszpanów nie pozwolił mu rozegrać pełnych 90-ciu minut w żadnym ze spotkań.

Wydawało się, że odbuduje się w Liverpoolu. W pierwszej części sezonu 2010/2011 zdobył 9-goli, więc tragedii nie było. Ale nie był to też wynik, który powaliłby nas na kolana. Tym bardziej, że potrzebował na to 23-spotkań. W sezonie 2009/2010 wystarczyły zaledwie 22-występy, żeby uzyskać nie 9, a 18-trafień. Nie trzeba być matematykiem, żeby zauważyć, że już wtedy były wyraźnie symptomy choroby, jaką jest: „strzelecka impotencja”. Jego antyfani twierdzą, że cofnął się w rozwoju. Coś w tym jest. Kiedyś strzelał bramki z dziecinną łatwością, dziś niestety gra jak rutyniarz, który w swoim życiu nienawidzi dwóch rzeczy: pracy i porannego wstawania.

Powrót do korzeni

Podobno działacze Newcastle są zainteresowani odzyskaniem swojego wychowanka. Podobno, bo podczas bieżącego okienka transferowego działacze „Srok” zdążyli już kupić innego gracza występującego na jego pozycji. W dodatku takiego, który w ostatnim czasie prezentował się fantastycznie. Chodzi Papissa Cisse, jego transfer uszczuplił klubowe konto o 10 mln Funtów. Jest jeszcze Demba Ba, więc plotki o rzekomym powrocie na stare na śmieci wydają się być wyssane z palca. Dla samego Carrolla jest to niewątpliwie zła wiadomość. Newcastle jest miastem, które zna jak własną kieszeń. To właśnie tam ma swoich przyjaciół i największą rzeszę fanów. Dlatego „Sroki” są chyba najlepszą opcją, jeśli chodzi o odbudowanie formy – nie tylko tej fizycznej, ale także psychicznej. To samo tyczy się Torresa, który nie ukrywa, że swoje serce zostawił w Madrycie. W Realu może zatrudnić się jedynie jako kierowca kosiarki, ewentualnie może podjąć pracę jako ciec parkingowy. Ale w Atletico miałby szansę przypomnieć sobie, jak strzela się piękne gole. Jak nie w ukochanym klubie, to już chyba nigdzie.

Kiepska forma = Powołanie na Euro

Nie jest przesądzone, że niepowodzenia w piłce klubowej przełożą się na karierę reprezentacyjną. Sytuacja Carrolla maluje się w ciemnych barwach, przez co raczej nie zobaczymy go latem na polskich i ukraińskich boiskach. Ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że Vincente Del Bosque powoła, będącego cieniem samego siebie, „El Nino”. David Villa doznał poważnej kontuzji, a tak się zakłada, że na pozycji klasycznej „9” panuje wyjątkowo niewielka konkurencja. Jedynym zawodnikiem, który może konkurować z zawodnikiem „The Blues” jest Llorente. Jednak należy zaznaczyć, że reprezentacyjny bilans Torresa z 2011 roku nie powala na łopatki. 7-meczów i zaledwie jeden strzelony gol. Kiepsko to wygląda. Bardzo kiepsko.

Niedoceniany bramkarz

Howard jest zawodnikiem starszym. W swoim życiu przeżył zarówno rozczarowania (pobyt w Man Utd) i sukcesy (pokonanie Liverpoolu). Jednak zainteresowanie jego osobą jest zdecydowanie mniejsze. Gra w reprezentacji Stanów Zjednoczonych, która jest znacznie słabsza, niż Hiszpanii. Nie wdaje się bójki z kolegami. Nie włóczy się po klubach. Nie kłóci się z trenerami. Dla dziennikarzy i fanów sensacji jest nudziarzem. Bramkarzem, który nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Bramkarzem, który ze względu na grę w, z całym szacunkiem, w średnim zespole raczej już nigdy nie trafi do klubu z „Wielkiej czwórki” „Wielkiej szóstki”. Ale w sercach kibiców „The Toffees” będzie bramkarzem, który ośmieszył ich rywala w klasowy sposób. Nazwisko: „Howard” zostanie w pamięci sympatyków Liverpoolu jeszcze na długo. Oj, trochę wody z Tamizy zdąży upłynąć, zanim o nim zapomną.

RADOSفAW BUDNIK

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama