Towarzystwo muszkieterów rozbite. Amauri w Fiorentinie

redakcja

Autor:redakcja

28 stycznia 2012, 11:12 • 4 min czytania

W Juventusie było sobie trzech muszkieterów. Zdrowe, rosłe chłopy. Niestety, czasy ich świetności dawno minęły i w zasadzie to nikomu na nic się nie przydawali. Trener, już pół roku temu, zakomunikował, że ich kariera w tym klubie dobiegła końca. Rola balastu jednak im nie przeszkadzała. Postanowili kurczowo trzymać się swoich kontraktów i zarabiać wspólnie 10 milionów euro rocznie, co stanowi 10% budżetu płacowego Starej Damy. W roli głównej mistrzowie świata – Vincenzo Iaquinta i Luca Toni oraz Amauri, który w końcu poszedł po rozum do głowy.
Brazylijczyk z włoskim paszportem wyłamał się z szemranego towarzystwa byłych reprezentantów Włoch i rozbudził w sobie namiastkę ambicji. Regularnie wpływające na konto, gigantyczne pieniądze najwyraźniej przestały dawać mu pełną satysfakcję. Przypomniał sobie, że jeszcze niedawno był piłkarzem. Może i drewnianym, nieporadnym technicznie, ale mimo wszystko całkiem bramkostrzelnym. W drugiej połowie ubiegłego sezonu zdobył przecież siedem bramek w jedenastu spotkaniach rozegranych na wypożyczeniu w Parmie. W trwających, świetnych dla Juventusu rozgrywkach, podobnie jak dwóch pozostałych darmozjadów, nie zagrał ani minutki. Wszyscy zostali na stałe odsunięci od składu już kilka miesięcy temu. Jemu, jako jedynemu, zaczęło to jednak przeszkadzać.

Towarzystwo muszkieterów rozbite. Amauri w Fiorentinie
Reklama

Image and video hosting by TinyPic

Fiorentina, która zapłaciła za niego symboliczne pół miliona euro, zaoferowała mu dwuipółletni kontrakt. On jednak miał jaja i uniósł się honorem, proponując półroczną umowę. Tak, żeby udowodnić dwie sprawy. Primo, że nie gra dla tylko pieniędzy i secundo, że jest jeszcze zawodowym piłkarzem, a nie statystą. – Jeśli bardzo zależałoby mi na forsie, to bez namysłu podpisałbym się pod ich propozycją. Ja jednak chcę się wypróbować i udowodnić sobie, że jeszcze potrafię. Nie Juventusowi, ani innym ludziom, tylko sobie samemu – powiedział.

Reklama

Image and video hosting by TinyPic

O Florencji w samych superlatywach opowiadał Amauriemu Luca Toni. Sam jednak woli odcinać kupony na skórzanym fotelu Juventus Stadium. Kiedy jednak zadzwonił do niego niemiecki „Bild” z wyczuwalnym wzruszeniem, żałośnie opowiedział, że do Bayernu wróciłby nawet, jeśli miałby grać za darmo. Tam jednak nie poznałaby go nawet sprzątaczka. Po tym, jak odrzucił kilka propozycji z Serie A, pozostały mu jeszcze te z Kanady, USA, Brazylii i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Najbliżej mu do kraju szejków, co byłoby najtrafniejszym rozwiązaniem. Dostałby pewnie więcej niż w Juventusie, a na boisku nie wysilałby się bardziej niż podczas treningów. Mówi się, że rodaka chętnie sprowadziłby trenujący w Al-Nasr, Walter Zenga.

– Za kilka dni dowiecie się gdzie będę grać – napisał tydzień temu na swoim twitterze. Jak na razie bez echa.

Jest jeszcze jeden, najbardziej zagorzały muszkieter, który tak jak jego francuscy protoplaści ślubowali wierność królowi, tak on poprzysiągł sobie chyba, że żywy Turynu nie opuści – Vincenzo Iaquinta. Człowiek, któremu sugerowano transfer już w przedsezonowym okresie przygotowawczym. Wówczas do głosu doszedł nawet jego ojciec, mówiąc z patosem, że syn pragnie zostać w Juventusie, gdyż jest w świetnych stosunkach z kibicami. Potem wyrzucano go drzwiami, ale po chwili wciskał się przez okno. Zamykano okno, to właził przez komin. Gdyby wymagała tego sytuacja, przecisnąłby się nawet dziurką od klucza. Przedstawicieli wszystkich klubów odprawiał z kwitkiem. Najbardziej zainteresowani byli w Olympiakosie i Bordeaux. W końcu w ostatnim dniu okna transferowego menedżer ogłosił wszem i wobec, że miejsce portfela jego klienta jest w Juventusie.

Minęło pół roku i nic się nie zmieniło. Iaquinta przykuł się do bram Juventus Stadium i ani myśli gdziekolwiek się ruszyć. Nadal wtóruje mu jego agent, uznając decyzję władz klubu o odsunięciu go od składu, za „dziwną”. – Nie będę rozmawiać na temat posunięć zarządu Bianconerich. Vincenzo czuje się świetnie i nie rozumiem dlaczego nie gra. Jego obecność to przecież luksus, zważając na to, że w 2006 roku był podstawowym zawodnikiem ekipy mistrzów świata – mówi zdziwiony.

Co lepsze, zapowiedział, że nie ma mowy o żadnym wypożyczeniu. A na innych zasadach jak na razie nikt go nie chce. Woli grzać trybuny w Juve, gdzie robi za horrendalnie drogiego kibica, niż za nieco mniejsze pieniądze zaczepić się gdziekolwiek. Nie jest przecież jeszcze taki stary. Kontrakt kończy mu się dopiero za półtora roku, przez które dorobi się jeszcze prawie pięciu milionów euro. Ambicje, które kiedyś schował do kieszeni, najwyraźniej już dawno pogniły.

PIOTR BORKOWSKI

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama