Od gwiazdy AC Milan, przez kandydata na prezydenta, po… maturzystę…

redakcja

Autor:redakcja

26 stycznia 2012, 12:31 • 9 min czytania

Puchar Narodów Afryki czyli Czarny Ląd, temat miesiąca, ofensywny, beztroski styl gry i powrót do korzeni futbolu. Futbolu opartego na radosnym kopaniu, a nie żelaznej taktyce. Turniej zawiódł jednak na całej linii i choć to dopiero pierwsza seria spotkań – zaczynamy z utęsknieniem spoglądać w przeszłość. Przypominając sobie historię afrykańskiej piłki nożnej trafiliśmy na nieco zapomnianego gwiazdora o imponującym życiorysie.
Jak myślicie, co można zrobić przed maturą? George Weah zanim zdał egzamin dojrzałości zdążył zdobyć nagrodę piłkarza roku FIFA, stołek reprezentacyjnego selekcjonera oraz wygrać pierwszą turę wyborów prezydenckich.

Od gwiazdy AC Milan, przez kandydata na prezydenta, po… maturzystę…
Reklama

Pierwszy dzieciak Wengera

Cała historia człowieka, który w pojedynkę był wart więcej niż całe reprezentacje uczestników tegorocznego Pucharu Narodów Afryki zaczyna się tam, gdzie wiele innych błyskotliwych karier – w analitycznym mózgu Arsene Wengera. Francuski szkoleniowiec od niemal 25 lat szkoli kolejne młode talenty jednocześnie unikając jak ognia zdobywania jakichkolwiek tytułów. Jednym z jego pierwszych odkryć było wyciągnięcie z kameruńskiego Tonnerre Kalara Club de Yaoundé Georga Weah, utalentowanego snajpera z targanej wojnami Liberii. Ściągnięty za grosze stał się jedną z najlepszych inwestycji w historii AS Monaco, jak i w dziejach tego legendarnego już trenera. Sam fakt, że klub sprzedał go za… 50-krotność sumy zakupu wystarczy za cały komentarz.

Reklama

Tym bardziej, że Weah nie był wyłącznie towarem, ale przede wszystkim unikalnym graczem z niespotykaną w tamtych czasach dynamiką i szybkością. W dodatku piłka go szukała, zdobywał gole po dobitkach, w zamieszaniu pod bramką, głową, brzuchem, obiema nogami, po przedarciu się przez potrójną gardę, przepychają piłkę do przodu kolanem… Debiutancki sezon w barwach klubu z francuskiego księstwa i od razu czternaście goli w lidze, w dodatku bardzo udane występy w meczach pucharowych. We Francji co prawda dominował Olympique Marsylia za którym stał charyzmatyczny Bernard Tapie, lecz AS Monaco nie miękło przed finansową potęgą i rokrocznie uprzykrzało życie murowanym faworytom. Glenn Hoddle, Youri Djorkaeff, Jurgen Klinsmann, dorastający Emmanuel Petit, czy wreszcie nasz bohater Weah stanowili spore zagrożenie dla faworyzowanych marsylczyków, ale również paryżan, którzy tak jak i Monaco polowali na potknięcia giganta z Prowansji.

Pierwszy większy sukces przyszedł dość szybko – w sezonie 1990/91, gdy rozpędzona maszyna AS Monaco w dramatycznych okolicznościach pokonała Olympique 1:0 w finale Pucharu Francji. Po jednej stronie George Weah, po drugiej Abedi Pele. Youri Djorkaeff, a naprzeciw niego Jean-Pierre Papin. Wreszcie na ławkach trenerskich Arsene Wenger i Raymond Goethals. Playboy o nienagannych manierach, Bernard Tapie musiał wyrwać sporo włosów ze swej eleganckiej fryzury, gdy w 90. minucie decydującego gola zdobył rezerwowy Gerald Passi. Dla Weah było to pierwsze trofeum zdobyte na Starym Kontynencie, otwierające przed nim wiele drzwi. Najważniejsze spośród nich – drzwi do rozgrywek Pucharu Zdobywców Pucharów – okazały się być jednocześnie furtką do zaskakującej, bezprecedensowej w przypadku afrykańskiego piłkarza, kariery.

Król z Paryża – Weah wchodzi na international level

W barwach AS Monaco George Weah rozgrywa jeszcze pożegnalny sezon – w lidze zdobywa 18 bramek w 34 spotkaniach, w Pucharze Zdobywców Pucharów zaś wprowadza zespół do finału strzelając po drodze cztery gole. W momencie transferu do Paris Saint Germain ma na koncie ponad sto występów i pięćdziesiąt trafień. Francuska publiczność już wie, że przeżywa narodziny kogoś naprawdę wyjątkowego – człowieka, który zredefiniował europejskie pojmowanie piłkarzy z Afryki.

Jak to on – potknął się na piłce, przewrócił, zamieszał – a piłka i tak siedzi w sieci…

Zamiana nieco snobistycznego Monako na multikulturowy Paryż nie zrobiła na afrykańskim napastniku żadnego wrażenia. Zero syndromów sodówy, zero „problemów z aklimatyzacją”, żadnych drogich nałogów, w które często wpadają zachłyśnięci sławą gracze spoza Europy. Zamiast tego trzydzieści występów i kolejne czternaście trafień w lidze, z kolei w Pucharze UEFA półfinał i cztery gole. Weah działał niczym automat, co wprawiało w osłupienie znawców futbolu z całego świata – jako pierwszy piłkarz z Afryki robił karierę na miarę największych gwiazd z Brazylii, Argentyny, czy europejskich krajów o długich tradycjach piłkarskich. Jego najlepsze lata miały jednak dopiero nadejść.

Przełomowy okazał się sezon 1993/94. Po ujawnionym przez piłkarzy Valenciennes skandalu z udziałem całej „góry” Olympique Marsylia, PSG złapało wiatru w żagle. Już w poprzednim sezonie otarli się o mistrzostwo – nie otrzymali tytułu za sprawąâ€¦ swojego sponsora. Canal+. W obawie przed utratą widzów z Prowansji, sympatyzujących z marsylczykami, telewizja naciskała na związek piłkarski, by w sezonie 1992/93 w ogóle nie przyznawać mistrzostwa. Po dyskwalifikacji Marsylii stołeczny klub przesunięty został na pierwsze miejsce, jednakże bez żadnych korzyści i przede wszystkim – bez prawa udziału w grze w Lidze Mistrzów. Do tej Paris Saint Germain dostał się już sezon później – targany konfliktami Olympique nie był dla paryżan żadną konkurencją, a rozszalały Weah po raz kolejny brylował w ataku francuskiej potęgi.

Niesamowity rok 1995

Liberyjczyk, który już wielokrotnie udowadniał swoją wartość w rozgrywkach francuskiej Division 1, czy też w Pucharze Zdobywców Pucharów i Pucharze UEFA, wreszcie miał okazję zaprezentować się również w Lidze Mistrzów. Prestiżowe rozgrywki były wówczas świeżo po reformach, do rozegrania było więcej spotkań, co zresztą odbiło się negatywnie na formie Weah w lidze francuskiej. O ile zaciął się w rozgrywkach krajowych, o tyle w Champions League strzelał jak na zawołanie. PSG pewnie wygrało grupę (6 zwycięstw…) dystansując Bayern Monachium, Spartak Moskwa i Dynamo Kijów. Potem trafił jeszcze Barcelonie, a bezsilny stał się dopiero w meczach półfinałowych przeciwko AC Milan.

Siedem zdobytych goli wystarczyło jednak do tytułu króla strzelców rozgrywek, a imponująca forma w meczach z Rossonerri – do transferu w nieznany dotąd teren Serie A. Po 7 długich latach wśród żabojadów nadszedł czas na zmianę otoczenia. Weah trafił do finalisty Ligi Mistrzów, który w składzie miał m.in. Zvonimira Bobana, czy Roberto Baggio. Debiutancki sezon już po raz trzeci w karierze był dla Weah wyjątkowym. Tym razem zaledwie kilka miesięcy wystarczyło by cieszyć się z pierwszego tytułu Mistrza Włoch. Wcześniej zaś dla pierwszego afrykańskiego gwiazdora tego formatu nadszedł czas żniw, jeżeli chodzi o nagrody. Piłkarz roku FIFA, to samo wyróżnienie od UEFA, Afrykański piłkarz roku (już trzecie zwycięstwo, drugie z rzędu). Większość z laurów spadała na niego dość niespodziewanie – przed nim podobnych zaszczytów nie dostąpił żaden piłkarz z Czarnego Lądu. Od tej pory jednak jego kariera przebiegała już dwutorowo – z jednej strony wciąż był niebywale groźnym napastnikiem, z drugiej – coraz częściej od gry odciągały go rozliczne sprawy poza-boiskowe.

Latam, gadam, szkolę, trenuję…

Weah bowiem stał się prawdziwym człowiekiem renesansu. Nie był co prawda omnibusem z dziedzin ścisłych, nie czytał też zbyt wielu książek, wykazywał jednak unikalny talent organizatorski oraz wyjątkową wrażliwość na problemy swoich rodaków. Już w 1994 miał udział przy założeniu szkółki Junior Professionals, w której warunkiem uprawiania sportu była odpowiednia frekwencja w szkole. Liberyjczyk starał się zachęcić w ten sposób dzieciaków do zdobywania edukacji – w wyniszczonym wojnami kraju procent małoletnich kombatantów bez żadnej szkoły był niebezpiecznie wysoki. Swoim nazwiskiem firmował coraz więcej społecznych inicjatyw dla ubogiego kraju – skupiał się przede wszystkim na małoletnich ofiarach wojny oraz największym problemie całej Afryki – epidemii wirusa HIV i choroby AIDS. W 1997 stał się ambasadorem dobrej woli UNICEF-u, co sam określił jako spełnienie swoich marzeń.

W tym samym czasie ujawniła się jednak również druga strona najgroźniejszego napastnika w historii Afryki. Zaszokował całe piłkarskie środowisko swoim zwierzęcym atakiem, którego ofiarą stał się Jorge Costa. Weah złamał mu nos w tunelu prowadzącym na murawę, tłumacząc się „rasistowskimi odzywkami”. Popularne tłumaczenie nie spotkało się ze zrozumieniem, gdyż wersji Liberyjczyka nikt nie zdołał potwierdzić. On sam zreflektował się dość szybko i chciał przeprosić znanego z brutalnej gry Bicho, jak nazywano Costę. Ten jednak nie przyjął przeprosin – nie ze względu na złamany nos, ale na negatywny PR, jaki stworzono wokół rzekomego rasizmu obrońcy FC Porto. Sześć spotkań dyskwalifikacji nie przeszkodziło genialnemu snajperowi w zdobyciu… nagrody fair-play w roku 1996.

Czysto piłkarsko? Wciąż niepowstrzymany…

Polecamy przede wszystkim 2:13…

Liberyjski Franciszek Smuda

Strzelił dla AC Milan jeszcze sporo ważnych goli, jednakże trafił do Włoch w niewłaściwym momencie – druga połowa lat dziewięćdziesiątych to permanentny kryzys zespołu z Mediolanu. Nie udało się więc powiększyć prywatnej gabloty o kolejne trofea, a i wiek coraz częściej przypominał Georgowi, że czas odpuścić. Zaliczył jeszcze średnio udaną przygodę w Anglii. Najpierw w barwach Chelsea sprzed epoki Abramowicza, gdzie przyczynił się do zdobycia Pucharu Anglii, a następnie w Manchesterze City, również naówczas biednym. Tam jednakże pokłócił się z menedżerem i postanowił wrócić do Francji, jednakże nie do Paryża, czy Monako, ale do… Marsylii. Pięć goli w dziewiętnastu meczach nie przyniosło mu kolejnych nagród, chyba że za taką uznać można angaż w Al-Jazirze.

Weah odpuścił piłkę klubową skupiając się na reprezentacji. Objął funkcję grającego trenera, dyrektora sportowego i technicznego kadry za cel stawiając sobie awans do Mistrzostw Świata. Nie udało się – do awansu zabrakło jednego punktu, choć na otarcie łez pozostała druga w historii liberyjskiego futbolu kwalifikacja do Pucharu Narodów Afryki. Okazało się jednak, że Weah nie jest tak kryształowy jak początkowo sądzono – koniec trenera bez matury to już popis odejścia bez żadnej klasy. Najpierw objechał w mediach swoich kolegów za brak umiejętności piłkarskich i woli walki, potem stwierdził, że otaczają go amatorzy, by wreszcie zrezygnować z gry dla reprezentacji po niepochlebnych komentarzach kibiców. Na jaw wyszły także niejasności przy kupnie sprzętu dla reprezentacji od jego własnej firmy Weah. Krytycy zwracali uwagę na olbrzymie ego narodowego bohatera, który stał się w Liberii „drugim po Bogu” odpowiadając wyłącznie przed sobą samym. Krytyka wobec jego osoby nasiliła się zresztą po zakończeniu kariery, a to wszystko z powodu wejścia w największe bagno, jakie tylko istnieje na świecie – w politykę.

Mr. President!

George Weah w 2004 roku wypalił bowiem, że ma zamiar startować w wyborach prezydenckich. Kompletny laik, człowiek z podstawowym wykształceniem, który większość życia spędził z dala od Liberii, niszczyciel reprezentacji, kłótliwy awanturnik, posiadacz francuskiego obywatelstwa, co może stanowić o konflikcie interesów – uaktywnili się wszyscy jego wrogowie, przede wszystkim z opozycyjnych frakcji politycznych. Weah był bezbronny wobec wielu zarzutów, a jednym z najważniejszych okazał się właśnie brak formalnej edukacji. O ile nie przeszkadzał w jednoosobowym zarządzaniu reprezentacją, mógł być problemem w jednoosobowym zarządzaniu państwem.

Mimo olbrzymiej krytyki liberyjski gwiazdor zwyciężył w pierwszej turze wyborów pokonując ponad dwudziestu innych kandydatów i stając w drugiej turze naprzeciw Ellen Johnson-Sirleaf. Nie wytrzymał jednak kondycyjnie – niezmordowany napastnik został zepchnięty do głębokiej defensywy i przegrał 40:60. Od razu zresztą zaczął w swoim stylu narzekać na sfałszowane wybory, zastraszanie obywateli i szereg nieprawidłowości przy głosowaniu. Za swoje zachowanie przeprosił dopiero kilka dni później, gdy przez ulice przetoczyły się fale agresywnych manifestacji. Po raz kolejny potrafił wyciągnąć wnioski ze swoich błędów – podobnie jak przy incydencie z Jorge Costą początkowo starał się zrzucić z siebie winę, by potem uczciwie wziąć ją na klatę. Stwierdził, że przyczyny porażki to jego mizerne wykształcenie – bezzwłocznie zdał maturę, po czym zapisał się na studia w Stanach Zjednoczonych. Wybory wszystkim wyszły zresztą na dobre – pani prezydent otrzymała pokojową nagrodę Nobla, a Weah solidne wykształcenie. Patrząc na jego determinację, kwestią czasu pozostaje zrobienie w polityce prawdziwej kariery. Piłkarza stulecia i członek elitarnej listy stu najważniejszych graczy w futbolu stworzonej przez Pelego nie przestaje marzyć o prezydenturze…

Weah nie rezygnuje również z szeroko zakrojonej działalności charytatywnej. Patrząc natomiast na filmiki podsumowujące jego karierę, jesteśmy w stanie postawić tezę, że całe to tegoroczne PNA wciągnąłby nosem nawet w schyłkowych latach jego kariery…

JAKUB OLKIEWICZ

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama