Sto lirów za mistrzostwo

redakcja

Autor:redakcja

21 stycznia 2012, 12:58 • 5 min czytania

Wygrana w Serie A może kosztować szalenie mało, dokładniej sto lirów. Oczywiście o ile potrafi się nimi odpowiednio mocno i celnie rzucić. Właśnie dzięki monecie o tej wartości Napoli zdobyło jedno z najbardziej kontrowersyjnych tytułów w historii.
Na przełomie lat 80-tych i 90-tych w Italii były dwie potęgi – AC Milan wielkiego Arrigo Sacchiego i wspomniany wyżej ostateczny tryumfator rozgrywek sezonu 89/90. Tam gdzie ścierają się potęgi musi iskrzyć, musi być ciekawie i musi być dziwnie. Napoli po rok wcześniejszym sukcesach w europejskich pucharach zapowiadało, że mistrzostwo musi trafić do ich rąk. Nieco inny pomysł miał wielki Diego Maradona, który przedłużył sobie urlop w Argentynie i trzymał władze klubu w szachu. Tajemnicą poliszynela były konflikty między Bogiem futbolu, a jego pracodawcami, a nie potrzeba wielkiej inteligencji by domyślić się, że ktoś taki jak Maradona mógł stwarzać problemy. Do tego trafił na kilku ludzi o wątpliwej reputacji w zarządzie klubu i było wielce prawdopodobne, że Diego do Włoch może już nie wrócić.

Sto lirów za mistrzostwo
Reklama

Za to w Mediolanie Sacchi zbudował zespół, o którym nostalgicznie mówi się do tej pory. Do wystawienia odpowiedniej laurki wystarczą nazwiska: jeszcze młody Maldini, Baresi, Donadoni, Rijkaard, Van Basten czy Gullit. Przed tamtym sezonem ekipa Milanu musiała czuć się dość dziwnie, z jednej strony okazali się najlepsi w całej Europie (wygrany Puchar Europy), lecz w samych Włoszech paradoksalnie byli dopiero trzeci. Sezon 89/90 miał przynieść odkupienie i zdobycie kolejnego scudetto, co wydawało się całkiem prawdopodobne biorąc po uwagę problemy największego rywala ze swoją kapryśną gwiazdą.

Rzeczywistość jednak lubuje się we wgniataniu w ziemię eksperckich przewidywań. Napoli rozpoczęło sezon wybornie. Sposób na rozpędzonych neapolitańczyków znalazło dopiero w siedemnastej kolejce Lazio. Rozgrywki jednak obfitowały w ciekawe, bądź w tym wypadku tragiczne wydarzenia: Lionello Manfredonia po ataku serca, który ledwie przeżył został zmuszony do zakończenia kariery. Gra jednak toczyła się dalej, a ekipa wielkiego Diego złapała zadyszkę. Ważnym momentem była konfrontacja potęg, wyglądała mniej więcej tak:

Reklama

Napoli miało wtedy pecha do zespołów z Mediolanu – dwie kolejki później solidnie skarcił ich Inter. Jednak dzięki tym porażkom fani włoskiej piłki mieli okazję przeżyć jedną z najbardziej dramatycznych, pasjonujących i śmierdzących na kilometr przekrętem końcówek sezonu.

Punkt początkowy – 31. kolejka. Sytuacja w tabeli – oczko przewagi Milanu.

Zaczęło się od meczu „Rossonerich” z Bologną. Czystym przypadkiem rozjemcą tego pojedynku był Tullio Lanese znany z sympatyzowania ekipie Sacchiego. Mimo starań tego jegomościa (nagły atak ślepoty przy golu dla „tych, którzy mieli przegrać”) wielkim nie udało się wygrać. Marne 0:0 stwarzało idealną okazję dla Napoli, a ci wiedzieli jak z niej korzystać.

Grali z Atalantą okupującą miejsca w środku tabeli. Cel był prosty – po prostu „przejechać” po rywalach i powrócić na szczyt. Diego i spółka mieli jednak bardzo duże problemy ze zrealizowaniem tej szaleńczo prostej strategii. Mimo ostrzeliwania bramki nic nie chciało wpaść. Nadeszła jednak 78. minuta gry. Brazylijczyk Alemao został trafiony stulirową monetą. Początkowo jakby nic sobie z tego nie robił, zamierzał kontynuować grę. Po chwili, po wysłuchaniu kilku wskazówek od masażysty nagle zaniemógł. Werdykt klubowego lekarza był jednoznaczny – musi zejść, co oczywiście oznaczało walkowera dla Napoli.

Opinię publiczną rozgrzała informacja o słowach jakie miał wypowiedzieć masażysta, wedle nagrań było to coś w stylu „połóż się, nie wstawaj”. Dla oponentów ekipy z Neapolu sprawa nagle stała się klarownie jasna – wszystko było ukartowane. Za to fani przyjęli inną strategię – to było po prostu polecenie medyczne. Zważywszy jednak na sytuację w tabeli, w meczu i początkową reakcję Alemao większość włoskich fanów przyznało rację tym pierwszym. W ten oto sposób rywale zrównali się ilością punktów (wtedy za zwycięstwo przyznawano jedynie dwa oczka).

Następna kolejka nie przyniosła wielkich emocji. Oba kluby zgodnie wygrały, więc impas trwał nadal. Nadeszła jednak kolejna seria spotkań, hojnie obdarzona cudami. Takimi mniej świętymi cudami. Milan pojechał po kolejne zwycięstwo do Werony. Wielkich kłopotów nie przewidywano, gdyż przeciwnik gnił na dnie. Z kłopotami jest jednak tak, że lubią pojawiać się tam, gdzie nikt się ich nie spodziewa i nie zaprasza. W meczu początkowo wszystko układało się po myśli podopiecznych Sacchiego, strzelona bramka i absolutna dominacja. Komuś to jednak wadziło, bo niedługo później spotkanie stało pod znakiem czerwieni i to bynajmniej nie związanej z kolorem koszulek. Wylecieli Rijkaard, Van Basten i Costacurta, z trybun spadł deszcz monet (niestety żaden z milanistów nie był na tyle obrotny by nastawić policzek), a sędziemu było wyraźnie nie w smak uznawanie prawidłowych bramek. Wolał uznawać te mające mniej wspólnego z przepisami, oczywiście o ile strzelali je gracze z Werony. Ostatecznie Milan opuścił to miasto okradziony ze wszystkich punktów, o mistrzostwie mógł powoli zapomnieć. Sami oceńcie na ile uczciwe było to spotkanie:

W ostatniej kolejce Napoli spokojnie ograło Lazio i zatryumfowało. Po latach wypłynęły zeznania różnych ludzi twierdzących, że Alemao dostał przykaz z góry, a cały finisz był zręcznie ustawionym spektaklem klasy B. W dobie późniejszego calciopoli, czy wcześniejszych przecieków o mafijnych decyzjach odnośnie kształtu tabeli taka wersja wydaje się niebezpiecznie prawdopodobna. Oczywiście jak zawsze najbardziej wydojono kibiców, którzy kupowali bilety na wyreżyserowane oszustwa.

KACPER GAWفOWSKI

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama