Jeśli ktoś chce odpocząć od europejskiego wyrachowania taktycznego, czy powoli nudzących się już gierek przed kolejnym Gran Derbi z odsieczą przychodzi jeden z najbarwniejszych turniejów na Ziemi – Puchar Narodów Afryki. Tym razem jeden ze współgospodarzy (drugim jest Gabon) to przy okazji jeden z najbardziej kolorowych zespołów w stawce, więc wypadałoby go przedstawić.
W Polsce wiele osób martwi się, że organizacja EURO 2012 przyniesie nam hańbę zarówno organizacyjną jak i sportową – jednak przy kłopotach Gwinei Równikowej wyglądamy niczym potężny Gargantua porównywany do robaka. Na mapie świata kraj, który będzie gościł najpotężniejsze ekipy Afryki, zajmuje zaledwie kilka punktów, z których większość zajmuje dzika dżungla. Dokładniej chodzi o wyspę Bioko ze stolicą Malabo i kontynentalną część państwa – Mbini.
Tym razem nie ma standardowej obawy, jaka towarzyszy organizowaniu czegokolwiek w jakimś afrykańskim kraju – przestępczości. Mimo że na pewno nie jest to stricte demokratyczne państwo w europejskim stylu, to można tam czuć się dość bezpiecznie (niektórzy dodają, że oczywiście jak na afrykańskie warunki). Jasnym jest jednak, że ewentualny przybysz ze Starego Kontynentu, któremu zachciało się podbijać świat, bądź z bliska pooglądać PNA 2012 musi zapomnieć na okres pobytu w Gwinei, czym jest ubezpieczenie czy europejski punkt widzenia na prawo, no chyba, że chce spotkać się z autentycznym śmiechem miejscowego urzędnika (o ile takiego znajdzie).
Z warunkami do życia bywało różnie, lecz przed imprezą piłkarską miano najwyżej stojącego w hierarchii priorytetów zyskały stadiony. Nie ma ich zbyt wiele, gdyż zdecydowano, że cały puchar rozegra się na zaledwie czterech obiektach, więc sprawiedliwie Gwinei przypadły dwa. Trzeba przyznać, że ze swojego obowiązku wywiązali się co najmniej przyzwoicie, Estadio da Bata prezentuje się całkiem okazale:
Trochę mniej prężnie wygląda Nuevo Estadio de Malabo ze stolicy kraju:
Mecz o trzecie miejsce w najważniejszym turnieju całego kontynentu rozgrywany na 15-tysięczniku? U nas nie do pomyślenia, w Afryce i tak nie wiadomo, czy wypełni się po brzegi. Nie chodzi o brak zainteresowania rywalizacją, akurat entuzjazmem Afrykanie biją znudzonych Europejczyków na głowę. Swoją rolę odgrywa wszędobylska mamona (w tym przypadku jej brak) i niespodzianki w eliminacjach. Trudno przypuszczać by wielu fanów z Botswany, niedawno pogrążonej wojną Libii. czy debiutującego Nigru pofatygowało się na przyjazd do Gwinei Równikowej.
Jeśli jednak zdecydowaliby się spotkałyby ich przeróżne warunki. Z jednej strony obrazki takich wiosek…
…to raczej norma.
– Przy wylocie z miasta na południe znalazłem pomalowany na niebiesko Hostal Doris Melina – bodaj najtańszy zakład noclegowy Baty. Nie ma szyldu… Za pokoik ze stojącym wentylatorem (on i tak nie miał znaczenia, bo zaraz po zmroku wyłączyli prąd) zapłaciłem po targach 6000 CFA. Do mycia klient dostawał kubeczek i kilka wiaderek wody wyciągniętych ze studni na środku dziedzińca… To niewiele zważywszy że od rana do zmroku panowała niesamowita duchota…- w ten sposób pobyt w Bacie opisywał na swojej stronie internetowej Wojciech Dąbrowski, który odwiedził naszych współgospodarzy ledwie parę lat temu.
Swoje zrobiły brutalne, autorytarne rządy tuż po odzyskaniu niepodległości (wcześniej była to kolonia hiszpańska). Macias Nguema podczas swojego dziesięciolecia u władzy zdołał zyskać miano tyrana i kretyna.
Lecz z drugiej strony dzięki odnalezieniu pokaźnych złóż ropy kraj ruszył gospodarczo do przodu i lotnisko w Malabo spełnia praktycznie znane nam standardy. Można tam również spotkać krótki odcinek autostrady budowany specjalnie dla turystów. Nadal jednak wśród obywateli panuje powściągliwość w kontaktach z obcymi, a zwłaszcza, z przedstawicielami kompletnie innej kultury. Punktem wspólnym może być jednak temat religii – aż 85 % mieszkańców deklaruje się jako praktykujący katolicy.
Stricte sportowa odsłona Gwinei jest jeszcze bardziej zagadkowa. Tam również wszyscy łączą się przed katastrofą i zapewne daliby dupy za wyjście z grupy, wróć, nie ośmieszenie się bagażem kilkunastu bramek. Do celu (braku żenującej kompromitacji) gospodarzy miał poprowadzić znany w Afryce francuski szkoleniowiec, Henry Michel. Niestety, nie poprowadzi. – Po raz kolejny zakończyłem tu swoją pracę. Warunki, których oczekiwałem, nie zostały spełnione. Tym razem nie chodzi o polityczne powody jak wcześniej, a o sprawy techniczne i problemy wokół zespołu – stwierdził w wywiadzie dla France Football.
Słowa Francuza idealnie oddają nastroje w reprezentacji. Nikt nic nie wie, wszyscy boją się klęski, warunków jak nie było, tak nie ma – proza życia. Ranking FIFA tylko dobija – 150, miejsce, w sąsiedztwie drużyn, które o występie na turnieju podobnej rangi nigdy nawet nie śmiały marzyć. Do tego brak jakichkolwiek śladów pocieszenia w historii – najwyższe zwycięstwo to zaledwie dwubramkowy triumf nad Beninem, a największy sukces to… właśnie kwalifikacja na PNA 2012 przy zielonym stoliku. Kompletny marazm i teren wyjęty spoza świata futbolu.
Pomysł na olanie takich drobnostek jak kompletny brak szkolenia, profesjonalnej ligi, czy jakichkolwiek wartościowych zawodników, jaki zrodził się w głowach działaczy, okazał się szalenie prosty – podebrać piłkarzy innym krajom. Jesteś u siebie 15 napastnikiem w kolejce do gry? Dawaj do Gwinei Równikowej! Nie chcą cię nawet na ławce rezerwowej? No problem, u nas będziesz gwiazdą. Nie masz najmniejszych związków z naszym krajem? Za kogo ty nas masz? Nie ma sprawy, tylko pakuj się szybko!
W ten oto sposób nasi bohaterowie skaperowali około sześć lat temu swoją największą gwiazdę – Rodolfo Bodipo. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że miał korzenie w kraju, który reprezentuje obecnie. Do tego gra w tak znanych klubach jak Deportivo la Coruna, Racing Santander czy Deportivo Alves, czyniła go idealnym kandydatem na napastnika-legendę w zachodnim paśmie afrykańskich państw równikowych. Póki co zdążył rozegrać kilkanaście spotkań w reprezentacji zdobywając osiem goli. A grać potrafił nieźle:
Gwinejska federacja jednak nie przestała wykorzystywać faktu bycia dawną kolonią na samym Bodipo. Ciekawymi zawodnikami do wyjęcia wydali się również Benjamin Zarandona mając za sobą występy w Betisie Sewilla czy Valladolid i Javier Balboa.
Właśnie Balboa miał szansę na największą karierę spośród całej zgrai dumnie zwanej reprezentacją Gwinei Równikowej. Od 2004 roku skrupulatnie wspinał się po drabince młodzieżowych ekip wielkiego Realu Madryt, by w 2006 roku zadebiutować w pierwszej drużynie! Tu jednak wspaniałość historii się kończy, a zaczyna bolesny upadek. Javier już tak leci parę lat zahaczając o Racing Santander i Benfikę, a na kolejny wzlot się nie zanosi (obecnie wegetuje w FC Cartagenie). Dla Gwinejczyków zawsze będzie jednak legendą, gdyż raczej Jose Mourinho na swojej liście życzeń nie umieścił żadnego z ich rodaków.
W sumie wymienianie nazwisk graczy, którzy potrafią prosto kopnąć piłkę mógłbym już zakończyć, lecz pojawia się tu wątek polski, a że Polacy są mistrzami w doszukiwaniu się powiązań trzeba o nim wspomnieć. Wątek ten może jest bardziej legijny niż polski, ale jednak, nazywa się Mamadou Balde i kiedyś próbował nabrać stołecznych trenerów, że potrafi grać w piłkę. Dziś na ten sam numer próbuje złapać naiwniaków w regionalnych ligach francuskich. Stanowi również przykład, że nie trzeba mieć żadnych związków z krajem by zostać dumnym obywatelem Gwinei Równikowej. I kolejnym farbowanym lisem.
KACPER GAWŁOWSKI



