Jego droga na szczyt przypominała momentami schody wiodące do ciemnej piwnicy. Dziś Karim Benzema ostatecznie się z niej wydostał i wygląda na idealne odzwierciedlenie starej kampanii Nike pod szyldem “Take it to the next level”. Po wskoczeniu na wyżyny umiejętności, napastnik Realu niedawno zapewnił swojemu klubowi awans do ćwierćfinału Pucharu Króla po dwumeczu z Malagą. A skoro prezentuje się lepiej niż kiedykolwiek, pora przypomnieć wszystkie drogi Francuza do osiągnięcia ostatecznej (być może) stabilizacji w Madrycie.
NA SZCZYT OD PIERWSZEGO KROKU W OL
1995 rok. Młody, nieśmiały 8-latek, choć o bardzo śmiałych ambicjach, melduje się w akademii Lyonu. Jeden z dziewięciorga rodzeństwa, ponoć najbardziej utalentowany i o sprecyzowanych marzeniach. Wystarczyło wepchnąć go tylko do kuźni talentów, żeby dał popalić młodym bramkarzom. Problem w tym, że poza boiskiem bywał pośmiewiskiem klubowej szatni…
Kiedy miał przywitać się z jednym z roczników, nie potrafił wykrzesać z siebie nawet jednego słowa. Wreszcie, na widok roześmianej grupy wycedził: “Śmiejcie się, póki jeszcze możecie. Jestem tu, żeby was wygryźć ze składu.” Opiekunowie Karima z Lyonu do dziś powtarzają, że te słowa najlepiej oddawały charakter młokosa.
Szczególnie zafascynowany jego talentem był Bernard Lacombe. Gdy Benzema w wieku 15 lat zaczął na dobre przekonywać o wielkim talencie, wziął go na bok i rzucił wyzwanie: – Myślę, że strzelisz gola w następnym meczu w pierwszej połowie. Co ty na to? – powiedział i po chwili usłyszał: – Dam sobie radę w pierwszych 20 minutach.
Wkrótce zakłady nie miały już sensu, bo szkoleniowiec wychodził z każdego meczu juniorów bez drobnych, a zmotywowany dzieciak do dorobku dorzucał nie tylko bramki, ale i kilka franków od swojego mentora. Apetyt rósł w miarę jedzenia, bo wkrótce w zespole U-16 ukąsił aż 38 razy, a później zgarnął z Francją mistrzostwo Europy do lat 17. Już wtedy miał wszystko, by w przyszłości… nie musieć zostawiać rodziców na zasiłku. Dziwne, że taki strzelecki automat mógł się w ogóle zaciąć, nawet kilka lat później.
PIERWSZE WIELKIE ZAWIROWANIA I FRANCJA POZA ZASIĘGIEM
“Djibril Cisse, Sidney Govou, Andre-Pierre Gignac, Thierry Henry, Nicolas Anelka” – na tych nazwiskach Raymond Domenech zakończył dwa lata temu odczytywanie kadry odlatującej na mundial. Selekcjoner Francuzów bez cienia żalu pominął wśród snajperów Benzemę, który miał wówczas w dorobku cztery triumfy w lidze francuskiej, dwa tytuły króla strzelców i rok gry dla Realu Madryt. Na brak powołania wpłynęła pierwsza poważna zadyszka w jego karierze: 9 goli w 33 meczach dla “Los Blancos”.
Bilans Karima był wymarzoną wymówką dla Domenecha, który kierował się jedną zasadą: drobne potknięcie i wylatujesz. W przypadku 24-latka sprawę załatwiła ostra wymiana zdań z przełożonym po meczu z Rumunią w eliminacjach MŚ, w którym został zdjęty z boiska w drugiej połowie. Po tym wybryku były gracz Lyonu nie mógł dłużej liczyć na wyjazd do RPA, co ciężko znieśli także jego rodzice. Zwłaszcza, że udział w imprezie zapewniła sobie Algieria.
– Algieria to kraj mamy i taty, ale ja całym sercem jestem zżyty z Francją. Chciałbym niedługo zagrać w kadrze seniorów Trójkolorowych – mówił atakujący Realu po odrzuceniu oferty z arabskiego związku w 2006 roku. Nie miał czego żałować, bo wszystko szło zgodnie z planem. W Tricolores zadebiutował rok później, a w 2010 wydawał się pewniakiem do wyjazdu na turniej…
Absencja wśród powołanych nie była jedynym kopem, który zebrał w tamtym okresie. Problemy z zasady lubią się nawarstwiać, więc tuż przed fatalnymi wieściami od Domenecha, wpadł w znacznie większe bagno. Na jaw wyszły jego słynne kontakty z nieletnią prostytutką, z którą spotykał się także Ribery. Sumując wszystkie kłopoty, Karim tkwił na rozdrożu przez niemal okrągły rok. Niezbyt świadomy, że zrównuje swoją karierę z ziemią, do czego przyczyniały się pozostałe ekscesy w Hiszpanii…
SŁAWA I GRUBY PORTFEL SZCZĘŚCIA NIE DAŁY
Christian Karembeu, który polecił go do Realu, przez pierwsze tygodnie musiał za niego świecić oczami. Piłkarz imponował formą wyłącznie poza boiskiem, a “Marca” na dobitkę nieustannie trąbiła: “Karima życie jak w Madrycie”. Benzema przyjeżdżał na treningi zaspany, bo miał w zwyczaju szaleć do rana w klubie BuddhaBar. Wizyty w tym samym lokalu skończyło się dla Wesley Sneijdera wilczym biletem z Bernabeu, ale Francuza ratowała przychylność Florentino Pereza. Prezydent madrytczyków wcześniej zbyt długo o niego zabiegał, żeby pogonić z klubu po kilku szczeniackich akcjach. I co ważniejsze, za dużo na niego wyłożył, bo aż 35 “baniek” w euro.
Kasa, którą zgarnął Lyon na czele z Jeanem-Michelem Aulasem, tylko wzmocniła ojcowskie uczucia, którymi prezes OL darzył zawodnika. Biznesmen jako jeden z pierwszych niepokoił się stanem byłego podopiecznego: – W tym galaktycznym otoczeniu Karim jest trochę odizolowany od wszystkiego. Potrzebuje bliższego kontaktu z ludźmi, z trenerem, kolegami z zespołu, żeby nabrać pewności siebie. Spotkałem się z nim w Madrycie i zauważyłem, że przez kilka miesięcy od przeprowadzki nie umeblował sobie nawet mieszkania. Jest młody i ma prawo do problemów z aklimatyzacją.
Biedny Benzema może i był siódmym najlepiej zarabiającym graczem na świecie (blisko 9 milionów euro za rok), ale nie miał nawet czym pojechać po półkotapczan i krzesła, bo skasował służbowy samochód. Piłkarz był wtedy świeżo po porażce w Gran Derbi z Barcą i ciężko było mu zebrać myśli za kółkiem. Całe szczęście, że nie zagląda głębiej do kielicha i nawet transfer do Realu oblał tylko butelką Coli. Może to go uratowało:
Kiedy przez resztę sezonu na boisku wyglądał jak rozklekotane audi ze zdjęcia, sytuacje postanowił skomentować nawet były as Barcy, Johan Cruyff: – Problemy z adaptacją Benzemy w Madrycie potwierdzają to, co powtarzam od dawna na temat młodych zawodników. Gdy masz 21, 22 lata, lepiej nie decyduj się na transfer do tak wielkiego klubu. Zwłaszcza, jeśli masz kosztować jak piłkarz ukształtowany i renomowany. W tym wieku to połączenie jest niemożliwe – twierdził Holender. Jak widać, miał sporo racji, bo zamiast gry, dla Benzemy kuszące było robienie kolejnych głupot. To wszystko miało dopiero ustać z przyjazdem do Madrytu portugalskiego kata.
ZAMIAST UCIECZKI, POWSTANIE Z KOLAN
Równo z przyjściem Jose Mourinho na Bernabeu, Francuz mógł zdezerterować do Arsenalu lub Manchesteru United. Jak na złość uparł się jednak, że pod wodzą byłego szkoleniowca Interu pokaże nareszcie, na co go stać. W tym celu rzucił nawet nocne imprezowanie i wyglądało, że z miejsca uzyskał przychylność Portugalczyka, który oddał Raula do Schalke i nie kupił nikogo w zamian. Powody do radości skończyły się z wypowiedzią “The Special One” z początku minionych rozgrywek: – Powinniśmy chyba grać po południu, póki jeszcze Karim ma siły – wypalił.
Reprezentant Trójkolorowych na tyle wziął do siebie uwagę trenera, że w wakacje darował sobie nawet odpoczynek przy coca-coli. Wszystko, co zbędne wyparł z jego grafiku siermiężny reżim: pływanie i kolarstwo, a wisienką na torcie w ramach walki o powrót do formy był tydzień we włoskim spa. Dziś młody napastnik zbiera żniwa swojej harówki. Ma na koncie już 16 goli, a warto dodać, że w poprzednim sezonie La Liga był komplementowany, gdy dobrnął do bariery 15 trafień. Wyjątkowo śmiesznie prezentują się teraz wypowiedzi zamieszczone przed rokiem w katalońskim “Don Balón”.
Gdyby to zależało od Portugalczyka, Benzema już dawno zostałby sprzedany lub wypożyczony do innego klubu – grzmiał anonimowy pracownik klubu z Bernabeu. Dziś nikt nie pogoni Francuza z Realu, bo to w końcu nie tylko światowa czołówka pod względem płac, ale i umiejętności. Wygląda na to, że 24-latek znów spokojnie oskubałby Lacombe’a ze wszystkich drobnych.
FILIP KAPICA