Stary mistrz wraca na ring. Pytanie tylko – po co?

redakcja

Autor:redakcja

09 stycznia 2012, 18:16 • 4 min czytania

Ktoś powie, że cham, brutal, ogólnie frajer, który nie dość, że strzelił Polsce trzy gole, to jeszcze miał czelność pomóc sobie ręką. Ktoś stwierdzi odwrotnie. Ł»e jak to? Cham? Brutal? Przecież to jeden z najlepszych piłkarzy w historii Premier League, dyrygent Manchesteru United, strzelec przepięknej bramki w półfinale Ligi Mistrzów z Barceloną. Można by jeszcze trochę tego wymienić. Ogólnie chodzi o to, że zawsze postrzegano go na dwa sposoby. Raz był napastnikiem, innym razem rozgrywającym. Raz mówiono: przeraźliwie nieśmiały, innym razem pisano: jedyny piłkarz United, który nie boi się na treningach celować piłką w Fergusona. Niby geniusz, artysta, a kosił na potęgę. 130 żółtych kartek w lidze. Teraz też zdania na jego temat są podzielone. Paul Scholes po 225 dniach rozłąki wrócił do futbolu i tak naprawdę nie wiadomo, jak ten jego powrót oceniać.
W niedzielnym meczu z City zagrał słabo. Kilka kółek w środku pola, jeden przeciętny strzał, prezent przy bramce Aguero. Jasne, czytałem, że statystycy OPTA naliczyli mu 71 podań (więcej niż jakikolwiek gracz rywala w ciągu całego meczu), że miał celność na poziomie 97% i że nie tylko podawał wszerz, bo 48 z tych podań wykonał do przodu. Ale moim zdaniem właśnie podawał wszerz. Jeśli już grał do przodu, to góra na odległość pięciu metrów. Kiepsko, naprawdę kiepsko. Jeśli tak ma to wyglądać dalej, to Scholes sam wystawia się na ostrzał.

Stary mistrz wraca na ring. Pytanie tylko – po co?
Reklama

To nie jest powrót a’la George Foreman, jak piszą niektóre bulwarówki. W tej historii nie będzie ani demolki kolejno napotkanych przeciwników, ani fortuny, jaką amerykański bokser zbił na sprzedaży beztłuszczowych grillów. „Rudy” już od dwóch-trzech lat grał średnio. Nie miał tego błysku, był wolny. Z ostatniego sezonu nie został zapamiętany jako ten, który dyktuje tempo gry, mobilizuje kolegów w trudnych momentach (jak choćby cztery lata temu z Blackburn; 4:1; świetny gol na wyrównanie), tylko jako frustrat kopiący Pablo Zabaletę w kolano. Jeśli jego powrót może dać coś pozytywnego United, to bardziej w szatni niż na boisku. Lek na całe zło, człowiek wyciągający drużynę z dna – to nie tak. Ratowanie sezonu emerytem, który pół roku nie grał w piłkę i odbył raptem kilka treningów naprawdę nie wygląda poważnie. Bezsilność, bezradność, desperacja. Tak to wygląda.

I tylko szkoda, że taka sytuacja spotyka właśnie Scholesa. Bobby Charlton mówił jesienią, że to człowiek twardo stawiający na swoim, nie zmieniający zdania. Cóż, właśnie je zmienił. W sierpniu tak pięknie mówił o swojej karierze. Tak świetne miał pożegnanie, gdy cała trybuna pokryła się mozaiką z napisem „Genius”. A za chwilę to wszystko może się zmienić. – Kimkolwiek jesteś, w futbolu zawsze dopadnie cię ta sama zasada – będziesz oceniany przez pryzmat ostatniego meczu – powiedział kiedyś Thierry Henry. Facet, który też wraca, ale tylko na dwa miesiące, no i wcześniej nie mówił, że kończy karierę, bo jego czas już przeminął.

Reklama

Przy Henry’m też słychać głosy, że tylko się skompromituje. Też mówi się, że ten i tak już porysowany pomnik (zdrada żony, ręka z Irlandią, emerytura w Stanach) jeszcze bardziej straci na wartości. Ale tu jakoś łatwiej o akceptację. Ze Scholsem mam większy problem. 10-krotny mistrz Anglii, 2-krotny triumfator Ligi Mistrzów, choć on sam odejmuje sobie tytuł z 1999 roku, bo przecież nie zagrał w finale przez kartki. Świetną miał karierę i zawsze świetnie się go oglądało.

– Karzeł – stwierdził Ferguson, gdy po raz pierwszy go zobaczył. – Astmatyk – orzekli lekarze. Przez pewien czas kariery miał problem z okiem, a w domu chorego na autyzm syna. Może dlatego nie ruszał w miasto, jak Rooney. Nie zdradzał jak Giggs. Był kiedyś taki artykuł w Anglii, gdzie pokazano go jako naprawdę zajebistego ojca. Rozwożącego rano dzieci po przedszkolach, wożącego je na mecze itp. Chciałem go dziś odgrzebać, ale nie mogłem znaleźć.

Lubię piłkarzy zakręconych, poszarpanych jak George Best, ale mam też dużą sympatię do odludków, którzy nie gadają z mediami, mają wszystko w dupie, na boisku dają z siebie sto procent, a na to wszystko, co dzieje się dookoła patrzą z dużym dystansem. Potem w mediach przedstawiani są jako nieśmiali. Tak jak Scholes. Pamiętam relację w „Daily Mail” z finału Ligi Mistrzów w Moskwie. 3:30, piłkarze Manchesteru tańczą, śpiewają, udzielają wywiadów. Scholes siedzi w autobusie. Sam.

Ryan Giggs pół roku temu powiedział: – „Czy dostaniemy kiedyś takiego piłkarza jak on? Nie, nigdy. Nawet za milion lat”. Michael Carrick wydukał że spoko, poradzimy sobie, po odejściu Ronaldo mówiono tak samo. Anderson stwierdził, że w zasadzie to on sam jest już gotów, żeby wypełnić lukę po Scholesie… Jasne.

Dzisiaj środek pola Manchesteru wygląda tak, że zagrać tam może praktycznie każdy. Phil Jones, Rafael, Gibson. Sami przebierańcy. I w takich okolicznościach, kiedy zespół dopiero dochodzi do siebie po wpadkach z Blackburn i Newcastle, a w kadrze jest ośmiu kontuzjowanych graczy, wraca na boisko Scholes. Zyskać – dużo nie zyska. Stracić może sporo.

PAWEف GRABOWSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama