W Polsce wiemy o nim tyle, że grał z Ł»yliną w Lidze Mistrzów, czyli osiągnął to, czego od tak dawna nie potrafią nasi piłkarze. Ale czy to znaczy, że jest od nich zdecydowanie lepszy? Czy będzie się wyróżniał na ich tle? Czy zagra kilka meczów na lewej obronie tak, że wszyscy przestaną podniecać się Lisowskim? Czy wniesie coś do naszej ekstraklasy i czy będzie faktycznie wzmocnieniem Śląska? W zasadzie, to nie ma innego wyjścia, bo na Słowacji spalił za sobą mosty i zdecydował, że przenosi się do Wrocławia.
Nad Odrą mostów dostatek, ale Patrik Mraz chciałby spacerować po nich jeszcze tej zimy. Na razie podpisał trzyletni kontrakt, który obowiązuje go od czerwca. Wtedy kończy się jego umowa ze Ł»yliną. Przez te pół roku mógłby jednak pograć tam co najwyżej w rezerwach, bo z kadry pierwszego zespołu został wyrzucony i nie bierze udziału w przygotowaniach do rozgrywek. To efekt zachowania, jakiego miał się dopuścić podczas renegocjacji umowy. Rozzłościł dyrektora sportowego, a ten wylał żale na łamach mediów, opowiadając o tym, jak piłkarz go zwodził i zapewniał, że chce przedłużyć umowę, dogadał się co do jej warunków, aż nagle coś mu się odwidziało. Podpisał, ale ze Śląskiem…
Trudno więc teraz oczekiwać, aby żegnano go tam życzliwie i ułatwiano odejście. Odejść chce naturalnie jak najszybciej, a perspektywa straconej rundy nie podoba się też pewnie Orestowi Lenczykowi, który chciałby mieć go już teraz. No, ale wiadomo… Trzeba zapłacić. Około 150 tys. euro powinno załatwić sprawę. Albo wersja ekonomiczna: przeczekać pół roku.
Prędzej czy później, Patrik Mraz się jednak w Polsce zjawi. Czego możemy się po nim spodziewać?
Ma opinię grzecznego, ułożonego i pracowitego. Miód malina. Nie był bohaterem żadnych afer czy skandali. Nie miał nawet głośnego konfliktu z trenerem. Jego karierze nie towarzyszyły żadne nadzwyczajne zdarzenia. Nie zrobił nic o czym długo i hucznie by się mówiło. Cichy i spokojny, bez żadnych fajerwerków. Bez niesamowitej legendy o tym, jak został piłkarzem. Standard. Historia jakich wiele, typowa dla sportowca. Ale – trzeba przyznać – sportowca, rozwijającego się, pokonującego kolejne szczeble i to z sukcesami na słowackim podwórku.
Zaczynał grać w rodzinnym Puchovie. Tam też zetknął się po raz pierwszy z futbolem w najlepszym wydaniu. Jeszcze zanim sam poważnie liznął piłki seniorskiej, mógł w swoim rodzinnym miasteczku obejrzeć Barcelonę, w której grali wtedy nie tylko Xavi i Iniesta, a Phillip Cocu, Luis Enrique, Michael Reiziger, Marc Overmars, Patrick Kluivert czy Ronaldinho. Ale nastoletni Patrik pewnie nie im kibicował. Pewnie ściskał kciuki za miejscowego Matadora, którego gwiazdą był… Peter Hricko. Barca wywiozła ze Słowacji wprawdzie tylko remis 1:1, ale zrewanżowała się na Camp Nou wynikiem 8:0.
Kiedy Mraz zaczynał profesjonalne granie, Matador miał już za sobą największe sukcesy (wicemistrzostwo 2002 i puchar 2003) i ostatecznie spadł do drugiej ligi. Piłkarz przeszedł więc w 2006 roku do Petrzalki, która też była właśnie po słynnych podbojach Ligi Mistrzów. Później już tak w Europie nie wojowała, a defensor Śląska z ławki rezerwowych przyglądał się, jak jego koledzy przegrywają w eliminacjach z Juventusem. Spotkał tam Pavola Stano, który później przeszedł do Polonii Bytom i osiadł na dłużej w Polsce.
– Ciekawy zawodnik. Pamiętam go jako bocznego pomocnika. Był wtedy jeszcze młodziutki i raczej nie grał za wiele. Potem poszedł do Ł»yliny i tam już miał więcej występów. Tam się rozwinął. Zapamiętałem go jako młodziutkiego, spokojniutkiego chłopaka, który grzecznie pracował. Nie wiem, co się potem działo u niego, bo od kilku lat już jestem w Polsce, a on grał tam, ale wtedy nie miałem do niego żadnych zastrzeżeń – opowiada nam obrońca Korony.
Z Ł»yliny pamięta go z kolei Dusan Radolsky…
– Muszę powiedzieć, że naprawdę dobra lewa nóżka. Zawodnik, który do przodu daje radę bardzo dobrze. Super dośrodkowanie, super stałe fragmenty. Myślę, że Śląsk nie zrobił źle, kupując go do siebie. Słyszałem, że ma grać w obronie, a nie w pomocy, ale uważam, że tam też sobie może poradzić. Rozwinął się ostatnio właśnie pod kątem gry defensywnej, przyzwyczaił się do pozycji i nie jest już tak źle jak na początku. Powinien dać radę, jest szybki, ma wrzutkę, uderzenie, czyta grę. Niech tylko popracuje jeszcze nad grą w powietrzu i będzie w porządku. Według mnie – on się sprawdzi. Wiadomo, że zawsze to do końca nie jest pewne, bo są różne założenia, z którymi sobie będzie musiał poradzić. Są różne wymagania od trenerów, różne oczekiwania, ale raczej wszystko wskazuje na to, że będzie wzmocnieniem. Mimo młodego wieku ma już doświadczenie. Grał w europejskich pucharach, sporo w słowackiej lidze, w młodzieżówkach. W dorosłej kadrze jednak nie zadebiutował, bo jest duża konkurencja i powoływani są zawodnicy z lig zachodnich – relacjonuje trener.
Przed sezonem do Podbeskidzia Bielsko-Biała trafił kolega Mraza z żylińskiej obrony, Ondrej Sourek. – Co o nim można powiedzieć? Gra na obronie i na pomocy, trochę lepiej z przodu niż z tyłu. Dobry, ułożony chłopak. Myślę, że trochę się podciągnie fizycznie i sobie będzie radził. Nie ma tu wielkiej różnicy z ligą słowacką. Kilka meczów jest na lepszym poziomie, reszta na podobnym. Jest też więcej kibiców, ale to chyba mu nie będzie przeszkadzać. Poza tym ma tę swoją lewą nogę. Strzelił w poprzedniej rundzie pięć bramek w lidze, strzela karne, wykonuje stałe fragmenty, dobrze wrzuca– ocenia defensor beniaminka. A i podobnego zdania jest były kompan z Petrzalki, Pavol Stano:
– Wasza liga jest bardziej wymagająca pod względem fizycznym, nasza może być trochę lepsza technicznie. Ale generalnie, dużej różnicy nie ma. Myślę, że jak się podporządkuje zaleceniom trenera, będzie wykonywał polecenia, to nie ma prawa być problemów. Ciężko powiedzieć, czy trafi idealnie do zespołu, czy się do niego wkomponuje, czy się zakoleguje, czy będzie potrzebował dużo czasu na aklimatyzację. Tego nie wiadomo. To jest piłka, a to jest człowiek, któremu zawsze może coś nie przypasować…
TOMASZ KWAŚNIAK