Od czasu do czasu media próbują nam wmawiać, jak to na Zachodzie skutecznie poradzono sobie z tematem chuligaństwa i jak to my – Polacy zostaliśmy ostatnią, wstydliwą „wyspą” w tej części kontynentu. Padają argumenty. Margaret Thatcher poradziła sobie przecież z bandytyzmem w Anglii. Cała cywilizowana Europa potrafi kulturalnie oglądać mecze. Popijać przy tym piwo i wydawać z siebie „ochy” i „achy”, jak na kortach Wimbledonu, gdzie nigdy nikomu nie dzieje się krzywda. Aż tu nagle – fani Herty Berlin wbiegają na murawę stadionu i przerywają mecz Bundesligi. W Holandii kibic w czasie trwania spotkania atakuje bramkarza AZ Alkmaar. Albo tak, jak w ostatni piątek, przerywa się towarzyski turniej w Hamburgu, a później odwołuje go całkiem z obawy przed dalszymi ekscesami.
Jak widać, nadal nie wszędzie i nie zawsze jest tak kolorowo.
Znów przypominają o sobie sympatycy FC Sankt Pauli. Kibice klubu z typowej, robotniczej dzielnicy Hamburga. Zwanej najbardziej grzeszną, ale i uważanej za jedną z najbiedniejszych – o stosunkowo wysokiej stopie bezrobocia. Fani mający na koncie już dziesiątki podobnych (choć może niekoniecznie głośnych, jak ten ostatni) występków. Wystarczy przypomnieć awantury przed meczem derbowym z HSV, po których zatrzymano 55 osób. Albo historię z kwietnia, kiedy przerwano spotkanie ligowe, bo w kierunku sędziego liniowego posypały się z trybun różne przedmioty, aż w końcu został trafiony kubkiem pełnym piwa.
I teraz znowu… Kolejna głośna afera.
– To zdecydowanie najciemniejszy rozdział w 25-letniej historii naszego turnieju – mówi Wolfgang Engelmann. Organizator towarzyskiego Schweinske-Cup, który w ten weekend miał odbywać się w Hamburgu. Skończył się jednak równie prędko, jak zaczął. „Kibice” Sankt Pauli – w ciasnej, mieszczącej dwa i pół tysiąca widzów hali – starli się z sympatykami czwartoligowej Lubeki.
Do pierwszych awantur miało dojść jeszcze na ulicach miasta, na godziny przed rozpoczęciem turnieju. Ale i później, gdy kilkudziesięciu zamaskowanych mężczyzn najpierw wdarło się do strefy dla VIP-ów śledzących przebieg zawodów i wreszcie zaatakowało fanów lokalnego rywala.
Efekt? Jedna złamana ręka, zwichnięty bark i wiele przypadkowych osób potraktowanych gazem łzawiącym. Łącznie 90 lekko rannych – w tym jedenastu policjantów – i 74 zatrzymane osoby.
Organizatorzy obawiają się, że to ostatnia edycja turnieju, na który, po tak niechlubnej reklamie, już nikt nigdy nie kupi biletu. Nie mówiąc o sponsorach, którzy wyłożyli swoje pieniądze i dziś mają, co chcieli – „reklamę” na pół Europy.