Tylko czternaście razy królem strzelców Bundesligi nie był Niemiec. Wynik niezły, choć powoli proporcje zaczynają się zmieniać – w XXI wieku znacznie częściej najlepsi okazywali się reprezentanci innych krajów. Sam fakt nikogo nie dziwi, jednak dalsze ich losy – raczej tak. Przeważnie zdobywasz koronę i ruszasz w świat a najlepsze przed tobą. Jednak nie w Niemczech. Tam od niedawna ten tytuł jest jak przekleństwo, jak urok rzucony przez złą czarownicę – najpierw korona, potem zjazd w dół.
Liga niemiecka pod tym względem jest naprawdę dziwna – w Premiership ciężko przypuszczać, by o tytuł najlepszego strzelca w lidze walczył jakiś średniak. Moussa Dembele, Kenwyne Jones, Shane Long? Ł»arty na bok. Tymczasem w Bundeslidze oprócz ligowych tuzów wiele do powiedzenia mają średniacy. Tacy piłkarze, którzy nie przechodzą do czołowych klubów, bo nie mieliby szans zaistnieć. Co więcej – niektórzy z nich zdobywali nawet tytuł najlepszego strzelca a potem przepadali. Okazywało się, że nagle nie są potrzebni. Co się działo z Torschützenkönig w XXI wieku? Popatrzmy.
2000/2001 – Sergej Barbarez, Ebbe Sand
Dwudzieste pierwsze stulecie zapoczątkowało w Niemczech trwającą aż trzy lata serię podwójnych wygranych konkursu na najlepszego strzelca w lidze. Najpierw tytuł ten podzielili między sobą Sergej Barbarez z HSV i Ebbe Sand z Schalke 04 – obaj zaliczyli po 22 trafienia i później podobnego zaszczytu już nie dostąpili. Barbarez zrobił sobie taki prezent z okazji trzydziestych urodzin i jak dotąd był to raczej jego najlepszy prezent w życiu. W ciągu sześciu lat gry dla drużyny z Hamburga pokonał bramkarza 65 razy, z tego prawie 1/3 zaliczając w ciągu jednego sezonu, a następnie odszedł do Bayeru Leverkusen, gdzie także nie wychodził ponad przeciętność. Ostatnio zamierzał powrócić do HSV, tyle że w roli trenera. – Tak, to prawda, rozmawiałem z Frankiem Arnsenem na temat mojego powrotu do klubu. Nie chcę jednak rozmawiać o szczegółach, żeby niczego nie zepsuć. Zobaczymy, jak to wszystko się potoczy, jednak nie ukrywam, że bardzo chciałbym znowu być w HSV. Wciąż darzę ten zespół bardzo mocnym uczuciem – wyznał w wywiadzie dla Sky Deutschland television. Nic z tego, posada przeszła mu koło nosa. Schalke w zdobyciu mistrzostwa nie pomogły nawet gole Sanda, który dopiero rozpoczynał pisanie swojej legendy w Gelserkinchen. Dziś jest tam nie do ruszenia, nawet pomimo tego, że karierę zakończył pięć lat temu.
2001/2002 – Martin Max, Márcio Amoroso
Polski akcent! Urodzony w Tarnowskich Górach napastnik TSV 1860 Monachium zaliczył na tyle dobry sezon, że w wieku 34 lat zdołał nawet zadebiutować w reprezentacji Niemiec. Na sześć minut przeciwko Argentynie trochę się naczekał, bo już dwa lata wcześniej został królem strzelców, a i tak był konsekwentnie pomijany. Sześć, nie sześć – statystyka zaliczona. 1A widnieje jak byk, a cała polska scena kibicowska, która regularnie narzeka na „Niemców-złodziei” chyba o nim zapomniała. Co więcej – Max jako junior trenował nawet w bytomskim klubie Rodło Górniki. Amoroso to za to wielka równia pochyła – po odejściu z Dortmundu w 2004 roku zaliczył siedem klubów w ciągu pięciu lat, m.in. Malagę i Milan. Przykry zjazd człowieka, którego w Niemczech nazywano Samba-zauberer, Künstler und Killer, albo Samba-Fußball. Skończył jako obieżyświat w słabym Guarani Campinas. Całkiem niedawno przypomniał o nim „Bild”, prosząc o opinię dotyczącą aktualnej formy Borussii. – Wow! Oni są niewiarygodni. Ten młody zespół robi coś wielkiego. Na zawsze zostanę kibicem Borussii, tych fanów noszę w sercu – stwierdził niegdyś najdroższy piłkarz w historii Bundesligi.
2002/2003 – Thomas Christiansen, Giovane Élber
21 goli, o trzy więcej niż rok wcześniej. Duet kontrastów – Christiansen po prostu był, był i przeminął, zaś na Elberze wychowało się jedno z pokoleń. Facet, który kapitalnie ukrywał się nie tylko przed obrońcami, ale i przed reporterami. Kiedyś jeden z nich twierdził, że jeździł po świecie i szukał go trzy dni, aż znalazł na ogródku działkowym. Niesamowity strzelec swoją skuteczność zatracił właśnie w Monachium, bo później coś mu już za bardzo nie szło. Lyon, Mönchengladbach i Cruzeiro Belo Horizonte to nie były zbyt udane epizody – Elber z napastnika światowej klasy stał się tylko lokalną gwiazdą. Taką niemal atrakcją turystyczną. Jakiś czas temu brał udział w niemieckiej wersji „Tańca z gwiazdami”, a przed rokiem drugi raz pożegnali go w Bayernie. – Nie pracuję już jako doradca Bayernu Monachium. Po Mistrzostwach Świata powiedzieli mi, że nie kupią ani jednego zawodnika z Ameryki Południowej przez najbliższe dwa sezony. W pełni rozumiem rezygnację Bayernu ze współpracy ze mną, jednak decyzja o niepozyskiwaniu brazylijskich piłkarzy jest bez wątpienia błędem – przyznał były skaut monachijczyków na brazylijski rynek, który dopiero niedawno stracił miano najskuteczniejszego zagranicznego piłkarza na rzecz Claudio Pizarro. O wiele bardziej intrygująca jest postać Thomasa Christiansena, którego w zasadzie dziś mało kto pamięta, nie mówiąc o łączeniu z tytułem króla strzelców. Gość zaliczył sezon życia, odszedł do Hannoveru i ślad po nim zaginął. Od razu zaznaczamy – był Hiszpanem.
2003/2004 – AÃlton
Krótko mówiąc: masakra, dno i sto metrów mułu. Ferdynand Kiepski by powiedział, że nawet fizjologom się nie śniło, że można tak spaskudzić swoją karierę. A on spaskudził, nawet bardzo. Upadł strasznie nisko. Kiedyś mógłby wcielać się w postać rasowego Kil(l)era, dziś dostałby co najwyżej rolę beczki albo opony od traktora. Wygląda jak Hulk, ale nie ten z FC Porto. Zresztą sami zobaczcie:
To zdjęcie Paweł Strąk powinien zawiesić sobie nad łóżkiem – tak ku przestrodze. Z Werderu Brema odszedł w 2004 roku i od tamtego czasu zaliczył 13 klubów. Słownie: TRZYNAŚCIE. Wywalano go niemal wszędzie, chodził od drzwi do drzwi. Była Ukraina, Serbia, Brazylia, Austria, Turcja, Szwajcaria, Chiny i niższe ligi niemieckie, a koniec wszędzie taki sam: żegnamy. Co prawda zdarzyło mu się jeszcze pokazać niezłą skuteczność, ale to było dawno. Dziś nie jest piłkarzem, tylko podstarzałym przebierańcem. A umiejętności miał duże – 28 goli nie wzięło się z niczego. Zamiast pięknej emerytury, zafundował sobie kpiny, obelgi i sportowe kalectwo.
2004/2005 – Marek Mintál
Facet, który parę lat temu powiedział „zwycięstwo z Polską jak zdobycie Mount Everestu”, ale nie wierzcie – to nieprawda. On swój Mount Everest zdobył w sezonie 2004/2005, gdy strzelił 24 gole. Jego kariera jakoś tak się potoczyła, że z FC Nürnberg odszedł dopiero w tym roku do Hansy Rostock z którą okupuje ostatnie miejsce w 2.Bundeslidze. Ale nie ma co się dziwić – bilans jego ostatnich dwóch sezonów jest zatrważający. 38 meczów i jeden gol to rezultat, który przy odrobinie szczęścia mógłby osiągnąć nawet Janusz Dzięcioł. Mimo wszystko trochę szkoda Mintála – pierwsze dwa sezony to awans do Bundesligi i od razu tytuł króla strzelców. Mimo to nie doszło do żadnej poważnej transakcji, a lata zaczęły uciekać. Dziś Mintal ma ich 35 i nic ciekawego w karierze już raczej go nie spotka. To wszystko być może choć odrobinę osładza mu fakt, że w Nürnberg jest idolem. – Czapki z głów, dziękujemy za wszystko – głoszą fani „Der Altmeister”. Tak go pożegnali:
2005/2006 – Miroslav Klose
Kontuzje, inne wizje gry… to wszystko spowodowało, że Miro przed rozpoczęciem tego sezonu musiał opuścić Bayern Monachium. Przyjął nowe wyzwanie i teraz wygląda to całkiem nieźle – może nie strzela w Lazio jak za dawnych lat, ale kibice mogą na niego liczyć. Ostatnio nawet dał długo wyczekiwane zwycięstwo w derbach z Romą w swoim stylu. Niemieckim. Ostatnia minuta, ostatnia akcja, Miro robi co należy i szał w sektorze Lazio. Tam już go uwielbiają – wywiesili nawet transparent „Klose mit uns”, co znaczy „Klose z nami”. Szkoda tylko, że podczas II wojny światowej naziści używali „Gott mit uns”, a kibice Lazio się z nimi utożsamiają, literę „s” stylizując w dodatku na logo formacji „SS”. – Nie powinno się łączyć polityki z futbolem. Polityka powinna pozostać poza stadionem – odpowiedział Klose. Mimo gorszych momentów, cały czas jest pewniakiem w kadrze Joachima Löwa, który powołuje go bez względu na formę. A ten – także bez względu na formę – nie zawodzi.
2006/2007 – Theofanis Gekas
20 goli dla Bochum – świetny wynik greckiego napastnika, w dodatku z drużyny beniaminka. Nawet śmiesznie to brzmi: Grek królem strzelców ligi niemieckiej. Wszyscy cały czas żyją stereotypem Grecji z 2004 roku, a tymczasem Gekas naprawdę potrafi strzelać i warto zaznaczyć, że był to jego premierowy sezon w Niemczech. Wypożyczony z Panathinaikosu Ateny napastnik jednak nie pograł sobie dłużej w Bochum i trudno się dziwić, że wybrał ofertę Bayeru Leverkusen. Tam zdawało się, że to nie to. Ł»e przyfarcił w jednym sezonie i generalnie to się nie nadaje. Dla „Aptekarzy” strzelił zaledwie trzynaście goli, a na wypożyczeniu w Portsmouth pojawił się tylko raz na boisku. Wszystko zaczęło wracać do normy, kiedy musiał ratować ligę dla słabszego zespołu. Dwukrotnie misja skończyła się niepowodzeniem, ale akurat do niego nikt nie miał pretensji – dla Herthy wbił sześć goli w pół roku, dla Eintrachtu Frankfurt 16, zajmując czwarte miejsce w klasyfikacji najlepszych strzelców minionego sezonu. Dziś gra na zapleczu i siedmioma golami na koncie wraz w Eintrachtem zmierza ku pierwszej lidze. Polscy kibice jednak nie muszą się bać – na Euro nas nie postraszy, przynajmniej wg aktualnych wiadomości. Przed rokiem stwierdził, że „specjalne powody” zadecydowały o zakończeniu przygody z kadrą.
2007/2008 – Luca Toni
Przychodził do Monachium w glorii zwycięzcy. Aktualny mistrz świata, genialny snajper – same plusy. Te plusy z początku pokazywał i w Bundeslidze, w swoim pierwszym sezonie zgarniając tytuł najlepszego strzelca. Jednak jak się później okazało – wszystko się zmienia. Zmieniła się więc i jego pozycja w klubie, która z meczu na mecz, z sezonu na sezon była coraz słabsza. Przychodząc do Monachium mówił, że we Włoszech już nigdy nie zagra dla innego klubu niż Fiorentina z której odchodził. Bzdura. Jak wrócił, tak co sezon zmieniał zespoły – Roma, Genoa i aktualnie Juventus. Ale aktualnie w tym Juventusie tylko jest, nic więcej. Złą końcówkę przygody z Bayernem zarzuca głównie trenerowi Louisowi van Gaalowi, z którym wiązały go nienajlepsze relacje. Ale van Gaal jest ogólnie dziwnym człowiekiem, o czym opowiedział sam Toni: – Nigdy nie miałem do czynienia z kimś takim jak on. Pamiętam jak pewnego razu chciał jasno pokazać, że nie boi się sadzać na ławce gwiazd. Po prostu zdjął spodnie i majtki, żeby pokazać, że ma jaja, aby podejmować takie decyzje. Na szczęście nie siedziałem blisko, więc nie widziałem wszystkiego – stwierdził. A tak w ogóle, to z Tonim w Monachium wiąże się jeszcze jedna ciekawa historia…
Piłkarze Bayernu przegrali z Wolfsburgiem mistrzostwo Niemiec, więc Toni musiał reklamować tanią kiełbasę. I nie, nie są to tylko tanie żarty. Producentem odpowiedzialnym za ich dostarczanie Lidlowi jest firma „HoWe”, w której rolę współwłaściciela pełni Uli Hoeness, menedżer Der FCB. Może to jest jakieś wyjście? Na przykład Darvydas Sernas reklamujący GoGirl szary papier toaletowy – byłoby całkiem zabawnie.
2008/2009 – Grafite
Grafite – Dżeko, cóż to był za duet. Maszynka do strzelania goli – jak nie jeden, to drugi. Grafite był absolutnym dominatorem sezonu 2008/2009 – mistrzostwo, tytuł króla strzelców i piłkarz roku 2009 wg Kickera. Szósty zawodnik w historii, który w debiucie w Lidze Mistrzów strzelił hat-tricka. 25 meczów i 28 goli w Bundeslidze robiło wrażenie nawet na największych ignorantach – tym bardziej, jeżeli mówiliśmy o 30-letnim napastniku, który dotychczas strzelał po prostu tak sobie. Raz więcej, raz mniej, ale nigdy takimi seriami. Kolejne dwa sezony nie były już tak udane, bo przyniosły „zaledwie” dwadzieścia goli. Dziś Grafite spędza zasłużone wakacje w klubie Al-Ahli Dubai, gdzie gra i zarabia na godną emeryturę. Oczywiście w debiucie trafił do siatki.
2009/2010 – Edin Dپeko
22 gole to był bardziej słaby niż świetny rezultat jak na króla strzelców Bundesligi, ale Edinowi Dپeko i tak klasy nikt nie odmawia. Niedoszły napastnik Wisły Kraków w Niemczech został jeszcze tylko przez pół roku, gdzie w 17 meczach dla Wolfsburga strzelił 10 goli – co ważne, dla Wolfsburga, który cały sezon zawodził. Zimą za 27 milionów funtów odszedł do Manchesteru City, gdzie nie mógł się za bardzo odnaleźć. Jednak jak na początku aktualnych rozgrywek zaczął strzelać, tak dziś boją się go wszyscy bramkarze w Premier League.
2010/2011 – Mario Gómez
28 goli na koncie spowodowało, że zaczął się o niego dopytywać sam Real Madryt. Co było spekulacją, co nie – nie wiadomo. Skończyło się na tym, że Gómez został w Bayernie i znów strzela jak zaprogramowany.
KRYSTIAN GRADOWSKI
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

