Liczby Premier League z przymrużeniem oka

redakcja

Autor:redakcja

14 listopada 2011, 08:03 • 7 min czytania

Jaki jest najbardziej nudny i pracochłonny zawód związany z futbolem? Statystyk. Wyobraźcie to sobie – siedzi facet przed komputerem i ogląda mecze, ale nie zachwyca się dryblingami Messiego, ani nawet bramkarskimi paradami Buffona. Nie – on zawzięcie wylicza rzuty rożne albo ilość zagrań piłki przez zawodnika jego słabszą nogą. A potem to wszystko analizuje. Dodaje, odejmuje, mnoży, wyciąga pierwiastki, a na koniec i tak pewnie usłyszy, że: „są trzy rodzaje kłamstw: kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyki”.
Ale bez tych wyliczeń oglądanie meczów mogłoby być czasem nudne. Ba, taki Dariusz Szpakowski mógłby nie mieć czym wypełniać przerw między ciągle powtarzanymi zdaniami „zagrał z pełnym zaufaniem do bramkarza” i „przyszedł mu w sukurs”. A jeśli już mowa o statystykach – to na Wyspach mają tych najlepszych. Ci zapaleńcy potrafią wyliczyć wszystko. Rafał Nahorny z Canal+ powiedział kiedyś, że dostarczają przed każdą kolejką Premier League tyle danych, że on nie musi już robić nic – przeczyta i może rzucać ciekawostkami na antenie. A skoro angielscy statystycy tak świetnie liczą, to grzechem byłoby nie skorzystać. Przejrzeliśmy ich obliczenia, a poniżej macie efekt. Zestawienie ciekawych/dziwnych/intrygujących i całkowicie subiektywnie wybranych liczb związanych z Premier League. (*Wszystkie informacje, oprócz tych spod cyfry „jeden”, odnoszą się do okresu od powstania Premier League, czyli sezonu 1992/93)

Liczby Premier League z przymrużeniem oka
Reklama

4 – czy można zakończyć sezon z ujemnym bilansem bramkowym i nie spaść z ligi? Oczywiście można. Cracovia poprzednie rozgrywki Ekstraklasy zakończyła z wynikiem minus dziesięć, a piłkarze i tak zgarnęli premię za utrzymanie w lidze. Ale okazuje się, że tracąc więcej goli niż się strzela można być nawet w czubie tabeli. Minus cztery – z takim dorobkiem bramkowym piłkarze Norwich City zakończyli pierwszy sezon Premier League. Finiszowali wysoko, bo… na pudle. Tamto trzecie miejsce to do dziś ich największy sukces w historii występów w angielskiej ekstraklasie. Chociaż bilans bramkowy w kolejnych latach mieli nieraz dużo lepszy. I przede wszystkim dodatni.

0 – tylu piłkarzy z włoskim paszportem na koniec sezonu mogło pokazać medal za wygranie ligi (Federico Macheda go nie dostał z powodu zbyt małej liczby rozegranych spotkań). Trener owszem, był taki jeden. Nazywał się Carlo Ancelotti i z Chelsea zdobył nawet dublet. A przy piłkarzach z Półwyspu Apenińskiego nadal widnieje wielkie, wypasione zero. Ale to się może wkrótce zmienić. Pewien Włoch jest na dobrej drodze do przełamania impasu. Tak – Mario Balotelli może być tym pierwszym. Oczywiście – Manchester City ma jeszcze daleką drogę do ewentualnego mistrzostwa. Ale jeśli tak się stanie, to ciekawe, czy „Super Mario” znów zaprezentuje koszulkę z napisem: „Why always me?”.

Reklama

Image and video hosting by TinyPic

0 – taka liczba rzutów rożnych po obu stronach widniała na planszy przedstawiającej statystyki po spotkaniu Wigan – Chelsea (0:6) w sierpniu 2010 roku. To jedyny taki przypadek w historii Premier League. „The Blues” zdemolowali Wigan na DW Stadium, ale nie dali rady wywalczyć nawet jednego kornera. Antoni Piechniczek byłby niepocieszony – w końcu jego zdaniem, to liczba rzutów rożnych jest najważniejszym wyznacznikiem dobrej gry…

1 – dokładnie tyle razy Manchester United zagrał na Anfield Road w roli gospodarza. Było to bardzo dawno temu, jeszcze zanim liga przyjęła miano Premier League. MU nie mogli zagrać pierwszych dwóch „domowych” meczów sezonu 1971/72 na własnym obiekcie z powodu chuligańskich wybryków kibiców. Ci podczas ostatniego meczu poprzednich rozgrywek beztrosko rzucali nożami w kierunku fanów rywali. Pierwsze spotkanie piłkarze MU zagrali więc na Anfield, drugie na stadionie Stoke City. Nie pamięta o tym nie tylko większość fanów „Czerwonych Diabłów”, ale nawet część piłkarzy, którzy w tym meczu wystąpili. – Graliśmy na Anfield jako gospodarze? Daj spokój, nie przypominam sobie takiej sytuacji – powiedział zaskoczony Alan Gowling, kiedy o ten mecz zapytał go dziennikarz „Guardiana”. Kto, jak kto, ale on powinien to pamiętać – strzelił w tamtym meczu gola.

Image and video hosting by TinyPic

2 – jak często zdarza się, że żadnego meczu w danej kolejce nie wygrywa zespół gospodarzy? Specjaliści od bukmacherki pewnie mogliby podrzucić jakieś statystyki. My ograniczymy się do stwierdzenia – bardzo rzadko. W historii Premier League zdarzyło się to dwa razy. Na początku grudnia 1996 i pod koniec września 2000 roku. Każdy, kto zakreślił wtedy „jedynkę” przy chociaż jednym meczu, mógł od razu wyrzucić kupon do kosza. Dla odmiany, chociaż to zamierzchłe czasy sprzed ery Premier League, dwa razy odbyły się serie spotkań, w których triumfowali tylko gospodarze (1926 i 1955 rok).

3 – bramkarzy w historii ligi wpisało się na listę strzelców. I nie mówimy tu wcale o golach samobójczych. Oto oni: Peter Schmeichel (wtedy Aston Villa, obecnie na zasłużonej emeryturze), Brad Freidel (wtedy Blackburn Rovers, teraz też emeryt, ale nadal w bramce Tottenhamu) i Paul Robinson (wtedy Tottenham, dzisiaj Blackburn). Ten ostatni popisał się jeszcze jednym spektakularnym rekordem, ale o tym będzie trochę później.

6 – tylu sekund potrzebował Nicklas Bendtner, żeby po wejściu z ławki rezerwowych pogrążyć Tottenham w derbach północnego Londynu przed czterema laty. Tak dla porównania – to dokładnie tyle, ile zajmuje najszybszemu napastnikowi w Polsce – Michałowi Zielińskiemu – przebiegnięcie stu metrów, a Grzegorzowi Lato opróżnienie dwóch „setek”. Pamiętacie to:

Raz, dwa, trzy. Do dziś nie możemy wyjść z podziwu. Treningi ze Zdziśkiem czynią cuda.

10 – sekund od pierwszego gwizdka sędziego wystarczyło Ledleyowi Kingowi, żeby pokonać bramkarza Bradford City i ustanowić tym samym rekord ligi. Co środkowy obrońca „Spurs” robił zaraz po rozpoczęciu gry w okolicy pola karnego rywali? Tego nie wiadomo. Bramkarz był tym faktem tak zaskoczony, że puścił klasycznego „przyrosia”. (akcja zaczyna się w 55 sekundzie filmu).

11 – tylu Anglików wybiegło w podstawowej jedenastce Middlesbrough na mecz z Fulham w maju 2006 roku. To był ten ostatni raz. Później angielskie kluby sukcesywnie przemierzały drogę od „lenczykowego” Śląska Wrocław do „maaskantowej” Wisły Kraków. Wszystkich przebił jednak sir Alex Ferguson, wystawiając w poprzednim sezonie przeciwko Stoke City taką kosmopolityczną jedenastkę: Kuszczak (Polska) – R. Da Silva (Brazylia), Vidić (Serbia), Smalling (Anglia), Evra (Francja) – Nani (Portugalia), Fletcher (Szkocja), Gibson (Irlandia), Giggs (Walia) – Berbatow (Bułgaria), Hernandez (Meksyk).

38 – w tylu kolejnych meczach bez podyktowanego rzutu karnego musieli poradzić sobie piłkarze Charlton Athletic. To jedyny przypadek w historii, kiedy drużyna przez cały sezon ani razu nie ustawiała piłki na „jedenastce”. „The Addicks” poradzili sobie bez pomocy sędziów. Sezon 2004/05 zakończyli na jedenastej pozycji. A trzeba było na Wyspy wysłać naszego Szymona Marciniaka – na pewno jakiegoś karnego dałby radę wyczarować.

88 metrów – z takiej odległości do bramki Watfordu trafił… bramkarz Tottenhamu – Paul Robinson. Dla tych którzy mają wątpliwości – w bramce „Szerszeni” na filmie nie stoi Tomasz Kuszczak, tylko jego dawny kolega z Old Trafford – Ben Foster. Swoją drogą, trener golkiperów z Manchesteru chyba musi ze swoimi podopiecznymi zacząć intensywnie pracować nad tym elementem bramkarskiego rzemiosła…

A co do samego Robinsona… Ile razy widzieliście, że zespół przegrywa w doliczonym czasie gry i ma rzut rożny, a bramkarz biegnie w pole karne rywali szukać szczęścia? Zapewne często. A ile razy mu się udawało? No właśnie. A Robinson to zrobił. Kilka lat temu niczym rasowy snajper uratował punkt dla Leeds United w meczu ze Swindon. Tak, jak mówi komentator na filmie – tej główki nie powstydziłby się nawet Mark Viduka, który był przecież na Ellan Road specjalistą od strzelania takich goli.

104 – tyle bramek lewą nogą ustrzelił najlepszy „lewus” w historii ligi. I wcale nie jest to Ryan Giggs. Walijczyk pod tym względem ustępuje Robbiemu Fowlerowi. To on najczęściej trafiał do bramki nogą, którą większość piłkarzy wsiada do tramwaju. Na pocieszenie dla Giggsa można dodać, że swoimi ostatnimi miłosnymi podbojami pobił Fowlera na pozaboiskowym polu i przyćmił jego sławną „cieszynkę”.

149 – goli ma na koncie piąty najlepszy strzelec w historii Premier League – Les Ferdinand. Dlaczego wymieniamy jego, a nie pierwszego na liście Alana Shearera? Bo żadnej ze swoich bramek nie zdobył z rzutu karnego. Nie lubił strzelać „jedenastek”. Jak już kiedyś do niej podszedł i przestrzelił (w meczu kadry przeciwko Belgii), to było to jego ostatnie kopnięcie piłki w reprezentacyjnej koszulce. Każdy by się zniechęcił.

273 – sekundy wystarczyły Robbiemu Fowlerowi na skompletowanie hat-tricka w meczu z Arsenalem w 1994 roku. Nie trzeba chyba zaznaczać, że to rekord ligi.

Niezły wyczyn. Tak na szybko skojarzyło nam się z nim to:

1000 – tyle funtów za jedno spotkanie otrzymują sędziowie w Premier League. I nadal zdarza im się uznawać takie bramki:

MACIEJ SYPUفA

Najnowsze

Anglia

Wzruszające chwile na Anfield. Byłe kluby uczczą pamięć zmarłego piłkarza

Wojciech Piela
0
Wzruszające chwile na Anfield. Byłe kluby uczczą pamięć zmarłego piłkarza
Polecane

Znany Austriak kończy karierę. Mistrz olimpijski żegna się ze skokami

Wojciech Piela
1
Znany Austriak kończy karierę. Mistrz olimpijski żegna się ze skokami
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama