Cała jego kariera to nieustanne wzloty i upadki. A to mówił za dużo, a to wkładali w jego usta słowa, których nie powiedział. Ale jedno (prawie) zawsze go broniło. Strzelał gole. Hurtowo. W ostatnich kilku miesiącach przeszedł jednak drogę z nieba do piekła i z powrotem. Kibice Cracovii oczekiwali, że odpali od razu, ale na pierwszą bramkę kazał czekać przez ponad trzy miesiące. Był „van der Błaznem”, jest idolem Pasów. Przynajmniej do następnych derbów… Koen van der Biezen w rozmowie z Weszło.
Te derby to było dla ciebie coś na zasadzie – make or break? „Jak teraz nie strzelę, to kiedy?”
Bardziej martwiła mnie sytuacja drużyny, bo nie mogliśmy się przełamać. Jak graliśmy dobrze w defensywie, to nie strzelaliśmy goli, a jak już strzelaliśmy, to popełnialiśmy błędy w obronie. O sobie też oczywiście myślałem, bo zdobywanie bramek to przecież moja praca. Ale nie wydaje mi się, żeby mój występ przeciwko Wiśle był szczególnie udany. Grywałem już lepiej w Cracovii, ale nie trafiałem do siatki. Trener też tak zresztą uważa. Brakowało mi szczęścia. Strzelałem w słupki, poprzeczki albo bramkarze bronili moje uderzenia w spektakularny sposób, a później, w kolejnych meczach popełniali głupie błędy. Np. bramkarz Lubina z nami zagrał świetnie, a jak oglądałem go ze Śląskiem, zadawałem sobie pytanie – „to ten sam facet?”. Czasami to jest niewiarygodne… Albo bramkarz Korony. Fantastycznie obronił uderzenie z dwóch metrów, a ze strzałem Voskampa z dwudziestu metrów już sobie nie poradził. Ci wszyscy bramkarze przeciwko Cracovii grają mecze sezonu, a tydzień później są innymi piłkarzami.
Tymczasem presja rosła…
Tak… I co ja powiem znajomym w Holandii, z którymi spotkam się w grudniu? Zapytają, ile mam goli, powiem, że zero i będzie „co ty tam, kurwa, robisz?”. Ł»artuję, ale na początku rzeczywiście miałem mały kryzys. Zagrałem w dwóch pierwszych meczach, potem byłem rezerwowym. Nie było ze mną dziewczyny, siedziałem sam w mieszkaniu i naprawdę się zastanawiałem – „co ja tutaj robię?”. Wziąłem się w garść, wróciłem do gry i doszedłem do wniosku, że gdybym faktycznie był taki beznadziejny, to trener by na mnie nie stawiał.
Kibice byli innego zdania. Gwizdali na ciebie, wyzywali…
Wiem, ale zawsze staram się odcinać od czegoś takiego. Nie czytam komentarzy, nie słucham wyzwisk. Ważniejsze jest, co sądzą o mnie koledzy i trener, bo kibice podchodzą do wszystkiego emocjonalnie. Czasami jak masz 90% udanych zagrań w trakcie meczu, a jedno ci nie wyjdzie, to grasz jak „shit”. Innym razem wystarczy jedna akcja w bardzo słabym meczu i jesteś bohaterem. Wiem, że takie jest życie napastnika, dlatego nie mogę się załamywać po każdym niepowodzeniu. Teraz też nie chcę być bohaterem tylko dlatego, że strzeliłem jedną bramkę. Ten gol był ważny dla kibiców, bo mecz z Wisłą to dla nich święta wojna, ale jeśli strzelę kolejne z Ruchem i Bełchatowem, to będą one tak samo ważne.
Po bramce pobiegłeś w kierunku z jednego masażystów. Podobno dlatego, żeby podziękować mu za to, że usprawnił ci buty.
Tak, tak, to prawda. Potem podszedł do mnie jeszcze w hotelu przed meczem i powiedział: – Lepiej wyczyść buty, bo dziś strzelisz gola.
– Jak strzelę, to do ciebie podbiegnę – odpowiedziałem.
Najpierw wykonałem gest odnoszący się do mojego dziecka, potem pobiegłem do masażysty. Jestem człowiekiem słownym.
Na uwagę zasługuje fakt, że przy tym golu nie dałeś się powalić dużo lepiej zbudowanemu Osmanowi Chavezowi.
W Holandii mawiamy, że jak chcesz coś osiągnąć, to moc wejdzie w twoje ciało przez palce od stóp i nikt cię nie powstrzyma. O tym, że Chavez na mnie wisiał, dowiedziałem się dopiero po meczu, jak zobaczyłem tę bramkę w internecie.
Jakbyś upadł, dostalibyście karnego, a Chavez by wyleciał.
Oj, nie wiem, było w tym sezonie kilka sytuacji, kiedy wydawało mi się, że byłem faulowany, a sędzia puszczał grę.
Z sędziami to my mamy w Polsce problem. Bardzo poważny problem.
Nie jest tak, że macie samych złych sędziów, ale niektórzy popełniają ogromne błędy. Np. w naszym meczu z Zagłębiem Lubin, cała Polska to widziała… Niesamowite, Aleks wyskakuje, strzela gola, a sędzia – „nie ma”. Wiem, że Suworow nie powinien potem dotykać sędziego, ale poczuł napływ adrenaliny i pomyślał – „muszę wygrać, muszę zrobić wszystko”. Całe szczęście, że federacja odwiesiła mu 6-miesięczną karę. O, albo w meczu Łodzi z Wisłą napastnik był dwa metry za obrońcą, wyprzedził go, strzelił gola i nagle – spalony. Ale w Holandii też takie wpadki się zdarzają. W zeszłym tygodniu Feyenoord grał z NEC i gol padł z dwumetrowego spalonego. Cóż, sędziowie to też ludzie i mają prawo do błędów. Tyle że czasami jest ich za dużo.
Widzę, że oglądasz sporo meczów ekstraklasy. Traktujesz to jako część twojej pracy?
Niee, raczej nie. Po prostu lubię piłkę. Czasami, jak nie mam nic do roboty, moja dziewczyna siedzi na internecie, a dziecko śpi, to siadam na kanapę i włączam telewizor. Jeśli przez dziesięć minut mecz mnie nudzi, to zmieniam kanał. Oglądam większość meczów Śląska, bo pada w nich zazwyczaj dużo goli. Albo przegrywają 0:3, albo wygrywają 5:1. Poza tym gra tam Voskamp i radzi sobie bardzo dobrze.
To twój przyjaciel?
Nie, przyjaciel nie. Raczej znajomy. Ale od kiedy obaj trafiliśmy do Polski, dość często do siebie dzwonimy. Drugiego sms-a po meczu Wisłą dostałem od niego. Ł»artował, że Holender jest górą nad Holendrami.
Wiesz, że działacze Cracovii po ściągnięciu ciebie mówili, że mogli kupić Voskampa, ale woleli Van Der Biezena?
Nie wiedziałem.
I między innymi za to dostało im się od kibiców.
Mogę to zrozumieć. Na początku było ciężko, bo nie grałem jako napastnik, tylko jako dziesiątka. Wiem, że kiedy trzeba, to mogę tam grać, ale wtedy muszę częściej wracać do defensywy i nie jest tak łatwo atakować. Jestem bardziej przyzwyczajony do gry dwoma typowymi napastnikami, a nie z jednym cofniętym. Teraz gramy 4-2-3-1. Wtedy jeden z nas, albo ja, albo Andrzej, musi być z tyłu, a to nie jest nasza ulubiona pozycja. Poza tym nie zawsze grałem przez 90 minut. Po przegranej z Legią trzy razy siedziałem na ławce. Może o tym ludzie nie pamiętają. No i druga rzecz, że brakowało mi szczęścia, które miałem w Holandii.
W pierwszej lidze holenderskiej musi się naprawdę łatwo strzelać.
Dostaje się po prostu więcej szans na zdobycie bramki, przynajmniej jedną-dwie na mecz. Ale jak Lech grał z nami, to Rudniew miał z pięć okazji. Biton z Łodzią tak samo. A nam się zdarzało wypracowywać jedną szansę w dwóch meczach. Jeśli jej nie wykorzystasz, wszyscy powiedzą, że jesteś zerem. W Holandii gra się też więcej górnych piłek i w każdym meczu napastnik dostaje pięć-sześć dośrodkowań, a u nas jedno-dwa, ale będzie lepiej. Trener przygotowuje nowy system i będziemy mieli więcej wolności z przodu.
Andrzej Niedzielan, którego zapytaliśmy, dlaczego ci nie idzie, stwierdził, że w Holandii obrońcy odbierają piłkę normalnie, a w Polsce musisz rozglądać się na boki, żeby nikt ci przypadkiem nie zakończył kariery.
Oczywiście, tu obrońcy są zdecydowanie agresywniejsi. W Holandii za wślizg z tyłu dostajesz automatycznie czerwoną kartkę i zawieszenie na cztery mecze, a tutaj wjechali tak we mnie z sześć razy i „gramy dalej” lub w najlepszym wypadku żółta kartka.
Widać było, że w kilku meczach cię to frustrowało.
Bo tutaj zupełnie nie chroni się napastników! Przecież futbol nie polega na tym, żeby wjechać komuś w nogi. Jeśli tego nie zmienicie, to w końcu wszyscy zaczną myśleć na zasadzie – „a, wjadę w gościa, przecież i tak mnie nie wyrzucą. Rozwalę mu nogi? Nie mój problem. Faul bez kartki albo gramy dalej”. W Holandii obrońcy grają fair. Wiedzą, że jak przekroczą granicę i dotkną moją nogę, a nie piłkę, to wylatują z czerwoną kartką.
Twoja bramka w derbach pośrednio doprowadziła do zwolnienia Maaskanta. Prasa rozpisywała się, że masz na niego sposób, bo był to twój drugi gol strzelony zespołowi Roberta.
Wiem, że kiedyś strzeliłem RBC, ale nie byłem pewien, czy prowadził je Maaskant. To chyba był mój pierwszy gol w profesjonalnym futbolu.
Rozmawiałeś z Maaskantem po derbach?
Nie, zamieniliśmy tylko parę słów przed meczem. „Jak się masz, dobrze, a ty, ja też, cześć, cześć” i wróciłem do szatni. Po meczu chciałem podać mu rękę, ale kiedy wychodziłem, ich już nie było.
Nie chciałeś wysłać sms-a?
Po tym, jak został zwolniony, chciałem, ale nie mam jego numeru.
Chcesz?
Byłoby fajnie. Potem możesz mi go podać. Nie będę wysyłał żadnych miłosnych wiadomości, ale napiszę, że nie chciałem, aby czuł, że to ja go zwolniłem. No i powodzenia w szukaniu nowego klubu, ale myślę, że nie będzie miał z tym problemu.
Problem z Maaskantem i innym twoim rodakiem, Kew Jaliensem polegał nie tylko na braku wyników, ale też na arogancji. Czują się, jak nie wiadomo kto. Np. na konferencji po derbach Maaskant zapytany, jak widzi swoją przyszłość w Wiśle, powiedział – „fantastycznie. Prawdopodobnie podpiszę 3-letni kontrakt”. Ludzi coś takiego ma prawo drażnić. Tym bardziej po takiej porażce.
Nie wszyscy Holendrzy tacy są…
Zapomniałbym, pierwszy był Beenhakker.
Znasz Louisa van Gaala? On jest jeszcze gorszy. Ale nie każdy Holender jest arogancki. Może Maaskanta denerwowało to, że wszyscy go o to pytali i chciał odpowiedzieć w stylu – „zamknijcie się w końcu”. Może dlatego, nie wiem. Nie znałem dokładnie jego sytuacji i nie znam go dobrze jako człowieka. Nie wiem, czy jest arogancki, czy skromny. We wtorek rano moja dziewczyna z rodzicami i z moimi pili kawę w jednym z ogródków na Rynku. Rozmawiali, wiadomo, po niderlandzku i okazało się, że niedaleko siedzieli inni Holendrzy. Mój ojciec zapytał jednego z nich: – co was sprowadza do Krakowa?
– Mój syn był trenerem Wisły.
– O, rozmawia pan właśnie z ojcem człowieka, który go zwolnił.
I rodzice Maaskanta byli całkowicie normalni, przyjaźnie nastawieni, więc myślę, że on też jest dobrym człowiekiem. Ale mówię, nie znam ani jego, ani Kew Jaliensa. Rozmawiałem tylko z Michaelem Lameyem jakieś dwa miesiące temu. Jak dostaliśmy trzy dni wolnego, spotkaliśmy się na lotnisku w Eindhoven. Bardzo fajny gość, niearogancki.
Przynajmniej się głupio nie wypowiada w przeciwieństwie do Jaliensa, który jest jednym z najgorszych obrońców w Polsce, ale do błędów za nic się nie przyzna.
Nie wiem. Czasem warto spojrzeć w lustro i odpowiedzieć sobie na pytanie – dlaczego się nie udało. Zabrakło szczęścia? A może umiejętności? Ja też patrzę i wiem, że powinienem mieć więcej goli niż jeden w siedmiu meczach. Ale co mogę powiedzieć? Robię, co się da. Nie zawsze mi wychodzi, nie jestem Cristiano Ronaldo.
Zanim trafiłeś do Polski, miałeś oferty z Belgii i Bułgarii, tak?
Tak. Ale w Bułgarii liga nie jest zbyt atrakcyjna, a klub z Belgii nie był w stanie mnie wykupić.
Jakie to były kluby?
Z Bułgarii Lewski Sofia, a z Belgii OH Leuven. W zeszłym sezonie awansowali do ekstraklasy.
Kiedyś mówiło się też, że interesowały się tobą kluby angielskie.
Kilka lat temu mogłem przejść do Swansea City, ale byłem młody, właśnie kupiłem dom w Holandii i wolałem zostać.
To był dobry wybór?
Nie wiem. Teraz Swansea gra w Premier League, ale nie wiem, czy gdybym tam poszedł, to by awansowali. Gdyby zgłosili się rok później, pewnie przyjąłbym ich ofertę. Ale nie ma sensu patrzeć w przeszłość. Nie jest powiedziane, że w Swansea rozwinąłbym się tak, jak bym chciał. Jak byłem młodszy, grałem z Huntelaarem i wtedy nikt nie przewidywał, że będzie najlepszym napastnikiem w Holandii i zagra w Schalke.
Ty też chyba sobie obiecywałeś więcej po swojej karierze. Zaczynałeś w Utrechcie, czyli w niezłym klubie.
Taak, ale klub miał tam problem ze mną, więc odszedłem.
Opowiadaj.
Miałem mały konflikt z trenerem, Foeke Booyem. Nie mogliśmy się dogadać. Młodzi ludzie czasem popełniają błędy, mówią za dużo… Trener powiedział, że nie jestem mu potrzebny i mogę odejść. Pozostałe osoby z klubu, w tym dyrektor sportowy, chciały przedłużyć ze mną kontrakt, a trener zawsze – „nie, nie, nie potrzebuję go”. Jak usłyszałem to za którymś razem, puściły mi nerwy i odpowiedziałem – „nie potrzebujesz mnie, to odchodzę”. Nigdy więcej z nim nie rozmawiałem. Miałem wtedy osiemnaście lat i może niepotrzebnie to zrobiłem. Ale trener też powinien zachowywać się bardziej po ludzku. Ukarać młodego, ale dać mu też szansę na poprawę.
Przeniosłeś się do Den Bosch i to był strzał w dziesiątkę.
Theo Bos postawił na mnie i dał mi wolność w polu karnym – „graj jak chcesz, masz tylko strzelać”. Od początku wszystko wyglądało bardzo pozytywnie. Jak nie wykorzystywałem szans, nikt na mnie nie gwizdał. Wtedy zawsze jesteś optymistą. „Nie udało się teraz, uda się następnym razem”. Po dwóch latach wszystko się zmieniło, bo udzieliłem głupiego wywiadu. Dziennikarz przekręcił moje słowa.
Co powiedziałeś, a co on napisał?
Po rundzie jesiennej miałem kilkanaście bramek na koncie, a po sezonie kończył mi się kontrakt. Facet zapytał, czy chcę podpisać nowy kontrakt, a ja odpowiedziałem, że wolę poczekać. W gazecie napisali, że „nie chcę już grać w Den Bosch, bo jestem za duży ten klub”. Nigdy tak nie powiedziałem, bo bardzo dobrze się tam czułem! Kibice to przeczytali i zaczęły się wyzwiska. Od jednej małej, głupiej rozmowy. Nie dało się tam już grać w piłkę. Jeśli piłkarz nie jest szczęśliwy w jakimś miejscu, to nie powinien tego ciągnąć. Klub też zorientował się, że ten wywiad to nie była moja wina i chcieli przedłużyć kontrakt, ale ja wolałem odejść. Do Go Ahead Eagles.
To był kolejny świetny transfer.
Świetny transfer, świetny, ciepły klub, świetni kibice, wszystko. Było tam rewelacyjnie, szkoda tylko, że po jedenastu meczach, kiedy miałem siedem goli, odniosłem poważną kontuzję kolana i musiałem pauzować przez pół roku. Minęło szybko, ale muszę przyznać, że dochodziłem do siebie pod okiem fachowca. Fizjoterapeuty, do którego jeździ np. Ruud van Nistelrooy. On też miał problemy z kolanami, ale udało mu się wyleczyć. Wróciłem w każdym razie do treningów pod koniec sezonu, na baraże i zagrałem, mimo że wszyscy mi to odradzali: „Znowu możesz odnieść kontuzję”. Nie chciałem o tym słyszeć. Nie po to przez sześć miesięcy robiłem „power” w nogach, żeby w kluczowym meczu sezonu siedzieć na trybunach. Wiedziałem, że mamy szansę awansować, wszystkie bilety były już wyprzedane. Wszedłem na ostatni kwadrans i strzeliłem gola Willem II. Kibice oszaleli, skakali na siebie… Niby było tylko siedem tysięcy ludzi, ale atmosfera niesamowita. Niestety, w rewanżu przegraliśmy i nie awansowaliśmy.
W Go Ahead Eagles grałeś z Michałem Janotą. Jak on sobie tam radzi? Kiedyś wydawało się, że zrobi niezłą karierę, ale później utknął na zapleczu Eredivisie.
Michael miał pecha, bo trafił w Feyenoordzie na bardzo słaby okres. Klub miał problemy finansowe, grał bardzo słabo, kibice się wściekali. Teraz dopiero się odbudowują. W Go Ahead Eagles Janota naprawdę się wyróżniał. W zeszłym sezonie miał 6-7 asyst przy moich golach. Nie wiem, jak teraz sobie radzi, bo nie oglądam w Polsce drugiej ligi holenderskiej, ale mogę powiedzieć, że traktuje swoje obowiązki profesjonalnie. Świetnie mówi po niderlandzku, ale to chyba wasza narodowa cecha, bo wszyscy Polacy, których poznałem w Holandii, płynnie posługiwali się niderlandzkim. Andrzej Niedzielan i Arek Radomski tak samo.
Za to w jednym z wywiadów mówiłeś, że w Cracovii możesz się bezpośrednio dogadać z niezbyt wieloma piłkarzami.
Większość Polaków (nie liczę Niedzielana i Radomskiego) zna 6-7 słów po angielsku. Bardzo dobrze mówi Gąsiński, nieźle radzą sobie też Bruno Ł»ołądź, Mateusz Ł»ytko… A reszta? „Very good, hello, goodbye”. Sam się chcę teraz nauczyć polskiego, ale muszę znaleźć nauczyciela, który mówi po niderlandzku, bo mój angielski też nie jest perfekcyjny.
Kiedy dowiedziałeś się o zainteresowaniu Cracovii?
W lecie Cracovia zadzwoniła do Go Ahead Eagles, potem wszystko poszło bardzo szybko. Skontaktowałem się z Tomaszem Rząsą i Arkiem Radomskim. Powiedzieli mi, że Cracovia miała bardzo trudny sezon, ale teraz będą chcieli się podnieść i zbudować stabilną ekstraklasową drużynę. Na razie jest ciężko, ale wydaje mi się , że mamy dobrych piłkarzy. Lepszych niż na przykład Podbeskidzie, tyle że oni mają więcej punktów.
Przyjąłeś ofertę bez wahania?
Na początku kariery planowałem, że kiedyś będę chciał wyjechać za granicę, żeby zobaczyć, jak to jest. Jak dostałem ofertę z Belgii, pomyślałem – „fajnie, czas na nowe doświadczenia”. Ale wtedy zgłosiła się Cracovia. Chyba z 50 razy pytałem Michaela Janoty, jaki jest Kraków i jaka jest Polska, czy to dobre miejsce do życia. Nie wiedziałem, czy Kraków nie jest niebezpiecznym miastem, bo w Holandii często oglądałem taki program na Discovery, gdzie prowadzący jeździł po świecie i odwiedzał miejsca, w których walczą ze sobą różne gangi. Był w Los Angeles, w Zimbabwe, był też tutaj, w Krakowie. Oglądaliśmy ten program na luzie, minęło parę lat i dostałem propozycję z Polski. Na to moja dziewczyna: „Ale to nie jeden z tych klubów, które pokazywali na Discovery?”. Tak, to jeden z nich (śmiech).
Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA

