Legia Warszawa na wszelki wypadek kręci się wokół Semira Stilicia, co jest zagrywką czysto taktyczną i inteligentną. Wiadomo bowiem, że – tu pokusimy się o niesprawiedliwe uogólnienie – wszyscy piłkarze są tacy sami. Stilić może mówić, że Lecha kocha, może go nawet kochać (tzn. czuć sentyment i lubić miasto, nie przesadzajmy z miłością), ale jak przyjdzie do rozmów o kasie, to chętnie wyciągnie argument: – A wiecie, że mnie chce też Legia?
Sentyment sentymentem, a pieniądze pieniędzmi.
Nie w tym rzecz, że Stilić chce iść do Legii, bo pewnie nie – pewnie tak naprawdę nastawia się na ligę zachodnią. Ale ta propozycja z warszawskiego klubu pozwoli mu stawiać Lechowi wyższe warunki. Normalnie by krzyknął 400 tysięcy euro, ale jeśli Legia przebąknęła o 500 tysiącach, to i na jego psychikę to zadziała. Powie: – Jestem wart pół miliona rocznie!
I tak to właśnie, sprytnie, Legia mota Lechowi w budżecie i nie robiąc nic, osłabia przeciwnika. Czyż nie podobnie było z Manuelem Arboledą, który „Kolejorza” kochał ponad życie, pod warunkiem, że odpowiednio to uczucie wynagrodzi? I czy Legia wówczas też nie szepnęła Kolumbijczykowi do ucha „więcej, jesteś warty więcej, u nas byś dostał więcej”. Te diabelskie podszepty sprawiają, że działacze poznańskiego klubu przestają rozdawać karty, a zawodnik ma poczucie siły w czasie negocjacji.