Kilka dni temu cała piłkarska Polska usłyszała o nim po raz pierwszy. Nie znał go chyba żaden z was, nie znaliśmy też my. Nie przeczytacie o nim na Wikipedii, nie znajdziecie go w serwisie 90minut.pl. W przypadku Kazimierza Jagiełły, nowego dyrektora sportowego Polonii Warszawa, należałoby zadać nieśmiertelne pytanie Patryka Małeckiego…
Trenerką zajął się bardzo wcześnie, w wieku niespełna 30 lat. Nieco przypadkiem. Podczas jednego z piłkarskich turniejów we Francji prezentował się na tyle dobrze, że miał podpisać kontrakt z Valenciennes. Miał, bo na przeszkodzie stanęły sprawy formalne. – To były czasy, kiedy do zagranicznego wyjazdu konieczne było skończone 30 lat. Mnie trochę jeszcze brakowało – opowiada Jagiełło. Próbowali załatwić coś Francuzi, próbował on sam, odwoływał się też do FIFA. Na próżno. Przez dwa najbliższe lata nie mógł grać za granicą, był zawieszony w próżni.
W międzyczasie nadeszła oferta z Belgii. Pełna determinacja, usilne starania namówienia polskich władz i znów bez skutku. Jagiełło miał słowo prezesa, że w klubie zostanie. Objął więc stanowisko trenera młodzieży. Po dwóch latach wrócił do gry, wylądował w trzeciej lidze francuskiej, ale szybko wrócił do Belgii. To było jego miejsce. W wieku 33 lat poprowadził pierwszy trening z seniorami, a niedługo potem zaszedł z trzecioligowcem do półfinału krajowego pucharu.
Jagiełło już wcześniej, będąc piłkarzem AZS AWF Warszawa, skończył studia ze specjalizacją piłki nożnej. Do tej samej szkoły chodził zresztą Jacek Zieliński, obecny trener Polonii.
– Gdy tylko osiągnąłem wyższe wykształcenie, zaproponowano mi, abym wykładał na tej uczelni. To była ciekawa opcja, ale wolałem dalej grać, przejść do Rakowa Częstochowa. To była druga liga, podobnie jak późniejsza Concordia Piotrków Trybunalski – opowiada Jagiełło. Wybitnym piłkarzem nie był jednak nigdy.
Dla polskich kibiców jest anonimowy. Człowiek-zagadka, człowiek znikąd. – Nie wszyscy go znają, to zrozumiałe – mówi Włodzimierz Lubański, nowy wiceprezes Polonii ds. sportowych. – Przez większość czasu pracował na nieco niższym poziomie, niż Polonia Warszawa, czyli w trzeciej i drugiej lidze belgijskiej. Wierzę jednak, że sobie poradzi.
Ponad dwadzieścia lat mieszkał w Belgii. Po pierwsze, trzymała go tam rodzina, bo zaadaptowała się w tamtejszym otoczeniu, dzieci chodziły do szkoły. Po drugie, praca. Tam Jagiełło ze znajdywaniem klubów nie miał problemów, mógł liczyć na przyzwoite zarobki. W regionie walońskim (jeden z trzech, obok flamandzkiego i stołecznego Brukseli) pracował regularnie. – Nieprzerwanie przez dwadzieścia lat, właściwie cały czas. Niewiele osób może się tym pochwalić – mówi.
Casimir Jagiello, bo takim zapamiętali go Belgowie, pracował jednak głównie w trzeciej i drugiej lidze. Kilkukrotnie udało mu się wywalczyć awans. Owszem, do pierwszej ligi też się dostał, ale nie jako trener… Jedną z największych niespodzianek lat 80. minionego wieku był niewielki KV Mechelen, który 1988 r. zdobył Puchar Zdobywców Pucharów. W tamtych czasach z czterokrotnym mistrzem kraju współpracował Jagiełło. – Byłem skautem, szukałem młodych, utalentowanych piłkarzy – mówi.
Współpracował wówczas z wybitnymi trenerami, którzy pracowali w Mechelen. Choćby z Ruudem Krolem, legendą Ajaxu Amsterdam i dwukrotnym srebrnym medalistą mistrzostw świata, czy Georgesem Leekensem, późniejszym selekcjonerem reprezentacji Belgii. Dla Jagiełły był to wyjątkowy okres.
Czy jako skaut wypatrzył jakieś perełki, nieoszlifowane wówczas diamenty? – Nie, raczej nie – uśmiecha się. – Ktoś tam był, ale te nazwiska niczego wam raczej nie powiedzą.
Dlatego też dziś nie brakuje opinii, że Jagielle robotę w Polonii załatwił Lubański. Po znajomości. Znają się przecież 25 lat! – To nieprawda, ja sam pracy nie szukałem, nie zgłaszałem swojej kandydatury – próbuje się tłumaczyć Jagiełło. – Włodek otrzymał propozycję od pana Wojciechowskiego, a potem zapytał mnie, czy byłbym zainteresowany pracą w Polsce. Spotkaliśmy się we trzech, spodobała mi się wizja prezesa i przyjąłem ofertę.
Argumentem za tym, że główną rolę odegrały znajomości, są obecne kompetencje Jagiełły. Zadać należy pytanie, czym ma bowiem zajmować się nowy dyrektor sportowy. I tu mamy problem… – Dla mnie najważniejsze jest to – i chciałbym, aby dokładnie pan to ujął – że wszyscy siedzimy na jednym wózku, który nazywa się Polonia. Wspólnymi siłami musimy ten wózek pociągnął do zaszczytnych celów – mówi. – W klubie mam się natomiast zająć nie tylko skautingiem, ale pomóc też zespołowi w jego codziennej pracy. Na tym to ma polegać.
Same ogólniki, żadnych konkretów. Przy Lubańskim, który ma organizować skauting, współpracować z trenerem pierwszego zespołu, odpowiadać za transfery i pomagać w przygotowaniach drużyny, wypada to kiepsko. Najprawdopodobniej jednak Jagiełło, zaufany człowiek, ma być prawą ręką nowego wiceprezesa. Ma po prostu robić – fizycznie – to, co Lubański wymyśli.
Jagiełło przychodzi do Polonii pełen zapału. Co ciekawe, miał do niej trafić już kilka lat temu, namawiał go ówczesny prezes Janusz Romanowski. Nie doszli do porozumienia. – Dziś jestem zbudowany sposobem myślenia i ambicjami pana Wojciechowskiego. Ten człowiek wie, czego chce. Zwolnił w zeszłym sezonie pięciu trenerów? Nie wiedziałem, ale to nie ma dla mnie żadnego znaczenia – mówi.
– Nie odbije się czkawką pański brak rozeznania w polskich realiach? To, że w kraju nie było pana ćwierć wieku? – pytamy.
– Nie byłem obojętny na to, co działo się w Polsce – odpowiada Jagiełło. – Przyjeżdżało się na mecze, oglądało Canal Plus… Wielki człowiek, Kazimierz Górski powiedział kiedyś, że piłka jest jedna, a bramki są dwie. Tutaj trawa jest też taka sama, jak w Belgii. Pewnie powie pan, że te światy się różnią. Może trochę, ale wiem, na czym polega futbol, o co w tym wszystkim chodzi. Poradzę sobie.
PIOTR TOMASIK