Zygmunt Kalinowski: – Wszystko mogło się inaczej potoczyć…

redakcja

Autor:redakcja

11 października 2011, 18:53 • 20 min czytania

Kazimierz Górski nazwał go jednym z najlepszych bramkarzy w historii polskiej piłki i zabrał na Mundial w 1974 roku. Ale ani razu nie wpuścił go na boisko. Gwiazdą został Jan Tomaszewski, a on popadł w zapomnienie. Zagrał w ekstraklasie ponad dwieście meczów, do tego kilkanaście w europejskich pucharach. Zdobywał mistrzostwo i Puchar Polski. Prawie pojechał na Olimpiadę do Monachium. A teraz nie ma nawet porządnej emerytury, bo – jak mówi – nie chciał układać się z czerwonymi, więc zrobili z niego sprzedawczyka i wymazali z historii. A on milczał…
Ciężko znaleźć na jego temat cokolwiek, oprócz suchych notek biograficznych, jakichś podstawowych informacji i statystyk. A ich akurat nie musi się wstydzić, więc dziwne, iż niemal w ogóle nie wypowiada się w mediach. Tym bardziej, że nie był to piłkarz, który bał się odezwać. Wręcz przeciwnie: wzbudzał respekt u kolegów z boiska. Mówili, że Zygmunt Kalinowski to był kozak, że nie dawał sobie dmuchać w kaszę, że to charakterny typ.

Zygmunt Kalinowski: – Wszystko mogło się inaczej potoczyć…
Reklama

Potwierdzała to związana z nim anegdotka, ze zgrupowania kadry pod wodzą Jacka Gmocha. W kolejce po jedzenie stali Tomaszewski i Kalinowski, a ten pierwszy opowiedział kawał, że trener Jacek miał brata bliźniaka, ale gdy się urodził i zobaczył jego twarz, to od razu zmarł. Wszyscy w śmiech, a na stołówkę wszedł akurat… Gmoch i pierwsze podejrzenie rzucił na „Kaliego”. A on się nie bronił, bo nie chciał kapować na kolegę. W efekcie, obrażony selekcjoner stwierdził, że bramkarz już u niego nie zagra i nie wziął go na Mistrzostwa Świata do Argentyny.

Niedługo potem wyjechał z kraju, a po powrocie pomógł awansować do ekstraklasy Motorowi Lublin. To właśnie w tym mieście osiadł na stałe, trenuje bramkarzy w okolicznych klubach. Przez jakiś czas, był nawet trenerem golkiperów w kadrze, a teraz szkoli ich w trzecioligowej Chełmiance. Poza tym, regularnie broni w oldboyach „Orłów Górskiego”, którzy grają pokazowe mecze w całym kraju. To znaczy, że nie został całkowicie zepchnięty na margines, ale w opinii publicznej praktycznie nie funkcjonuje. Dlaczego? Postanowiliśmy się przekonać…

Reklama

Kiedy zadzwoniliśmy do niego, żeby umówić się na rozmowę, poczuliśmy się trochę, jakbyśmy namawiali nawróconego złodzieja, żeby poszedł znowu kraść. – Wywiad? Chyba żeś człowieku zwariował, ja się tym już dawno nie zajmuję – rzucił na odczepkę. Ale moment, chwila, kiedyś przecież pan się zajmował. Grał nawet w reprezentacji. – Ale nic już nie pamiętam! – ucinał. Trochę mu jednak przypomnieliśmy i ostatecznie zgodził się spotkać następnego dnia. No, to nazajutrz dzwonimy, a on wypala: – Jestem zmęczony, nie mam siły ani ochoty na żadne wywiady. Przykro mi bardzo… W odpowiedzi jednak nakreśliliśmy delikatnie, co myślimy o takim zachowaniu i że co innego o nim myśleliśmy. Widocznie to go ruszyło, bo zdecydował się chwilę pogadać.

Image and video hosting by TinyPic

Nie powiemy, żeby to był nasz najsympatyczniejszy rozmówca, ale z pewnością jest to człowiek, którego historię warto poznać. Szkoda tylko, że nie chciał jej wcześniej opowiedzieć, a cytując klasyka: ostatni raz wywiadu udzielał chyba w 1979 roku. Aż do teraz… I choć nie był za bardzo wylewny, a każde słowo trzeba było z niego wydobywać, to i tak wiemy już trochę więcej. A jeszcze więcej, możemy przeczytać między wierszami…

– Co u pana słychać i dlaczego o panu tak mało słychać?

– No nie słychać, bo ja nie daję żadnych ogłoszeń. Znaczy: nie udzielam żadnych wywiadów ani nigdzie się nie pcham. Ani nic.

– Czemu się pan tak odcina?

– Ostatnio ktoś się odezwał, bo pisał jakąś książkę o naszym wyjeździe na Mundial i powiedziałem mu kilka słów. A co u mnie? Mieszkam w Lublinie. Pracuję teraz w Chełmiance i tam trenuję bramkarzy. Pracowałem w Motorze, ale przez dwa lata mi tam nie płacili…

– A co robił pan przez ten cały czas od zakończenia kariery? To było jakoś w połowie lat osiemdziesiątych?

– W 1982 roku chyba wyjechałem do Australii. Później przyjechałem do Lublina, bo trenerem Motoru został Ćmikiewicz. Weszliśmy do ekstraklasy, pograłem rok i kazali mi zakończyć karierę. No to zakończyłem, ale i tak jeszcze grałem trochę w trzeciej lidze, w Stali Kraśnik. Po roku wyjechałem do Kanady, do Rockets Toronto. Po powrocie do kraju, wziąłem się za trenerkę. Pracowałem z bramkarzami w Motorze, Lubliniance i teraz w Chełmiance.

– Nie ma się co czarować, że to jest trochę margines dla gościa z pana przeszłością. Niektórzy koledzy z kadry błyszczą w mediach, a o panu jest bardzo cicho. Z czego to wynika?

– Nie chciałem się w to wszystko pchać. Nie jestem z tych ludzi, co będą na kogoś nadawać albo wylewać jakieś pretensje. Zrezygnowali ze mnie, nie w taki sposób jak przystoi… Lenczyk też się raz wypowiedział, że nie wie o co chodzi, nie? Ale ja wiem. Jak przyszedł do Śląska, to ze mnie zrezygnował i nawet się nie przywitał. A teraz mówi inaczej.

– Dlaczego tak się zachował? Może miał jakieś powody? Może o panu coś się mówiło…

– Tak, że jestem sprzedawczyk.

– A jest pan?

– Nie!

– To skąd taka opinia?

– No właśnie tego, kurwa, nie wiem. Zrobiłem w Śląsku mistrzostwo Polski, Puchar Polski, grałem z nim w pucharach, w ćwierćfinale Pucharu Europy. Tyle, że ktoś tam wtedy coś robił. Coś kombinował. I ja wiem kto to robił, ale nigdy o tym nie powiedziałem i dlatego wszystko poszło na mnie. Stąd pewnie się wzięła taka opinia. Dlatego nienawidziłem SB-ków, komuny, wojskowych i tych wszystkich innych skurwieli.

– To oni kombinowali?

– No tak. Jak przegraliśmy mecz, to oni przegrali. Nie my.

– Zamierza pan tę wiedzę zabrać ze sobą do grobu?

– Nie ma sensu o tym mówić. Część ludzi i tak już nie żyje.

– Ale prawda nie umiera. Nie szkoda panu, że nie wyjdzie na jaw?

– Myślałem, że Władek Ł»muda coś powie. Czy Pawłowski, czy ktoś… Ale nikt nic nie mówi, to ja też milczę. Jestem chrześcijaninem, powiedziałem im, że to jest ich sprawa, wybaczyłem i koniec. Poszedłem w swoją stronę. Szkoda zresztą o tym gadać. W Lublinie było to samo… Spotykam się z kimś teraz, to tylko: cześć-cześć, co tam słychać i na razie.

– Tylko, że to wyłącznie pan traci na takiej postawie. A może nie tyle pan traci, co inni zyskują. Tomaszewski dzisiaj błyszczy w telewizji, został posłem, a pana wcale nie widać.

– Ale on przecież jest, bo dużo i okropnie nadaje. Boli go pewnie, że nie jest w PZPN-ie czy coś. Trudno powiedzieć.

– A pana nie boli?

– Boli. Mnie też to boli. Na przykład taka sytuacja, że Motor mi nie wypłacił pieniędzy, wygrałem sprawę w Sądzie Polubownym, a oni Motorowi dali licencję. Jakim prawem? Wysłałem do PZPN-u pismo z takim właśnie pytaniem, ale dalej nie poznałem odpowiedzi. Widać są jakieś powiązania… Gadałem z Grzesiem Lato, to mówił: dobra, dobra, dobra i okazało się, że nie dobra. Andrzej Strejlau też niby taki obrońca, tak bardzo jest za trenerami i co mi pomógł? Powiedział, żeby sprawę założyć adwokatom ze związku. Ale ja nie mam na takie rzeczy pieniędzy, więc mówię do niego, że mogę iść do sądu, ale niech on za to zapłaci – ja mu oddam jak wygramy. Tak to właśnie wszystko wygląda. Mają człowieka w dupie, ale szkoda mi na nich nerwów. Małżonka mówi: – Zyga, daj spokój. Nie rób tego wszystkiego, nie wyciągaj już tych brudów. I ma racje. Mnie też nie chce się z tym wszystkim szarpać i denerwować. Bozia daje zdrowie i szkoda je psuć.

– Taka sytuacja, w jakiej jest pan teraz, wydaje się być raczej chora niż prowadząca do zdrowia. Sam się pan trochę odsuwa. Jest pan jednym z najbardziej zasłużonych piłkarzy Śląska Wrocław. Nie zaproponowano tam panu żadnej pracy?

– Nie, kompletnie nic. I powiem szczerze, że to mnie bardzo boli. Bo dlatego klubu dużo zrobiłem. Urodziła mi się tam trójka dzieci, tam spędziłem swoje najlepsze lata i to też były najlepsze lata dla klubu. Teraz chodzi tam na mecze 8 tysięcy, podniecają się, że na nowy stadion ma chodzić nawet 20 tysięcy osób. Super, ale za moich czasów chodziło nawet po 60 tysięcy i graliśmy na Stadionie Olimpijskim. Nachapali się pieniędzy, a dla nas ochłapy. To co my dostaliśmy za zdobycie mistrzostwa, to się, kurwa, w głowie nie mieści. Kupiliśmy sobie kolorowy telewizor za to, a oni samochody i mieszkania. Takie rzeczy się działy! A teraz nie ma żadnej propozycji. Chociaż jakieś zajęcia z trampkarzami, to nie, bo, po co? Innymi się obsadziło wszystkie stanowiska i po problemie.

– Powinien pan trochę pretensji mieć jednak także do siebie. Bo też trudno, żeby ludzie wiedzieli co i jak, skoro pan nic nie chce powiedzieć na ten temat i tego wszystkiego wyjaśnić. To się tylko obraca przeciwko panu. Tak jak sytuacja z Tomaszewskim na stołówce. Czemu pan nie powiedział Gmochowi, że to ktoś inny żartował?

– Powiedziałem, ale później, w Grecji. On sam się dowiedział i przyszedł do mnie spytać, czy się na niego za to gniewam. Powiedziałem, że nie, że wybaczam. Ale dodałem też, że jeżeli chciał wiedzieć kto, to mógł się kogoś spytać wtedy… A ja przecież nie powiedziałem, że to Tomaszewski. Bo nigdy w życiu na nikogo nic nie powiedziałem, że to on, a nie ja. Taki jestem. Trudno. Podpadłem i koniec. A później się dowiedział, że to nie ja. Szkoda, kurwa, że tak późno. Wziął wtedy na Mundial kogoś innego… Ale ja nie jestem taki jak inni. Bo Tomaszewski, to na moim miejscu, by wydał od razu. Ale ja nie jestem taki jak on. Trzymam się swoich zasad przez całe życie. Gmoch mówi: – Zyguś, podpadłeś. No to ja mówię, że trudno. Tylko, że ja przez kolegów jestem teraz lubiany.

– Ale na zewnątrz to wygląda trochę inaczej. W ogóle, mało o panu słychać, a jak już coś słychać, to w niezbyt dobrym świetle.

– Zgadza się.

– To panu nie przeszkadza? Naprawdę ma pan to tak całkowicie w dupie?

– Szczerze mówiąc, to tak. Nie kupuję większości gazet, bo o głupotach nie czytam.

– A jak pan widzi, gdy coś na pana gadają albo zakłamują jakieś zdarzenia, to nie ma pan ochoty się odezwać i powiedzieć, że było inaczej?

– Tylko, że jak coś takiego się pojawia, to ktoś to mówi anonimowo. Też mogę iść i na pana coś nagadać, że pan jest taki, taki i taki. Ale akurat pan, według mnie, jesteś fair. Na takiego, pan mi przynajmniej wygląda i dobrze, że są jeszcze ludzie uczciwi. Na tamto wszystko machnąłem ręką. Chuj z tym. Nie mam willi, nie mam samochodów, nie mam nic. A tyle się dorobiłem przecież na tej korupcji. Tyle przecież meczów sprzedałem, nie? Ostatnio nawet z żoną rozmawiałem i ona się mnie pyta, gdzie są te pieniądze? Przecież sprzedać mecz, to jednak było trochę kasy.


– Kiedy zaczęło się mówić, że pan sprzedaje mecze?

– Jak chcieli się mnie pozbyć ze Śląska.

– Pana odejście, pokryło się w czasie z przyjściem Oresta Lenczyka. To przypadek czy on pana nie chciał w drużynie?

– Ł»aden przypadek. Jak on przyszedł, to zaczęła się dyskusja. Ale nikt na głos nic nie mówił. Dopiero jak wzięli za mnie pieniądze od Motoru, to Kalitka – a niech mu ziemia lekką będzie – powiedział im, żeby na mnie uważali, bo jestem sprzedawczyk. Uważajcie, uważajcie, bo to jest sprzedawczyk! I później jakiś działacz w Motorze mi to mówił, bo był wobec mnie fair. – Zyga, tu jest na ciebie nagonka, że ty handlujesz – powiedział. Więc się teraz pytam, gdzie są, kurwa, te pieniądze?

Image and video hosting by TinyPic

– Czyli dopiero ze Śląska, odszedł pan z taką łatką?

– Oczywiście. Numer jest taki, że był kiedyś mecz Ruchu z Motorem, w którym w ogóle nie grałem, bo już zakończyłem karierę. Wtedy kierownikiem był Mikulski i gdzieś te pieniądze zahaczył, a wszystkim powiedział, że dał je mi. No to potem pojechałem do Chorzowa, do Mikulskiego… Złapałem go i mówię: chamie jeden, coś ty nagadał. A on mi się tłumaczy, że zwinął kasę i musiał się jakoś bronić. No to pytam, czemu zgonił akurat na mnie? I powiedział, że dlatego, bo miałem taką opinię i łatwo było mnie wrobić. Od tamtej pory go nie znam i tyle.

– Czemu Orest Lenczyk pana nie chciał w zespole? Pokłóciliście się?

– Nie… Nawet u niego nie potrenowałem. Przyszedł do sekcji piłki nożnej i kierownik mnie przedstawił, ale on przecież doskonale wiedział kto ja jestem. A nawet się ze mną nie przywitał. Niczym nie mogłem mu zajść za skórę, bo wcześniej wcale nie miałem z nim styczności. Tylko tyle, co spotykaliśmy się podczas meczów, które graliśmy z jakąś jego drużyną.

– To dlaczego tak postąpił? Może ktoś mu coś o panu powiedział?

– Nie wiem. Może działacze mu powiedzieli, że musi mnie zlikwidować. Może. Trudno powiedzieć, ale później się dowiedziałem od chłopaków, że błąd pan trener zrobił. Za pół roku go zwolnili… Tak mi właśnie podziękowali w Śląsku, a ja im jeszcze potem pomogłem. Jak przyjechałem z Motorem, bo przecież by spadli. Zrobiłem karnego po to, żeby Tarasiewicz strzelił bramkę. I co teraz z tego mam? Nie powiem, że mnie to nie boli, ale już się z tym pogodziłem.

– Nie należał pan chyba do pupilków działaczy. Jak wróciliście z mistrzostw w 1974 roku, to wszyscy byli witani w klubach jak bohaterowie, a pan nie do końca?

– Niech pan sobie wyobrazi. Przylecieliśmy z Mundialu i po wszystkich przyjechali działacze samochodami i ich zabrali. Po wszystkich! A po mnie, ze Śląska nikt nie przyjechał. Musiałem sam te wszystkie torby zabrać i wziąłem sobie taryfę. Pojechałem do matki do Warki, bo z Warszawy było niedaleko i tam siedziałem dwa tygodnie, bo miałem tyle wolnego. Nie będę ukrywał, że nienawidziłem tych działaczy. Za te ich… A, szkoda nawet gadać. Patrzyłem się na takiego generała, na tych Stasików wszystkich, to przecież wszystko jedna wielka hołota była. Tacy ludzie, że nic tylko…

– Rozumiem, że pan przed nimi nie ukrywał swojego nastawienia?

– Gdzie tam. Oni wiedzieli jak ja ich lubię. Chcieli się mnie pozbyć, ale nie mieli na mnie żadnego haka, bo wszystko dobrze szło. Wiadomo, że było kilku chłopaków takich jak Kwiatkowski czy Pawłowski – to były lizusy w Śląsku. Zresztą, spotkaliśmy się z Kostrzewą, tym co zginął tragicznie. No to Zdzichu mi otwarcie powiedział, że go ściągnęli po to, żeby mnie wyjebać.

– Jakby nie Ä†mikiewicz w Motorze, to nigdzie by pan już nie grał?

– Grałbym w Lubliniance, bo tam była druga liga i już miałem z nimi wszystko dograne. Wtedy Leszek mnie poprosił i mówi: – Zyga, zaczekaj. I z ośmioosobowego zarządu, dwóch się tylko zgodziło, żebym przyszedł. Ale Ä†miku powiedział, że jak mamy walczyć o ekstraklasę, to Zyga musi być. I dwóch rękę podniosło, a tamci cisza.

– Wiem, że to były inne czasy, nie było rynku transferowego w takiej formie jak dziś, ale przecież pan bronił w jednym z czołowych klubów, był powoływany do kadry, a po odejściu ze Śląska, nie zainteresowały się panem inne kluby. Dziwne. Nie było żadnych innych ofert poza tymi z Lublina?

– Nie było, bo mnie już miało nie być w piłce. Przecież oni na siłę mi skończyli karierę. Pytałem ich, jakim prawem? Przecież ja decyduję, kiedy kończę. A oni mówią: no, to od jutra cię nie ma. Tak w Motorze mi powiedział Demczuk. Teraz sobie pan wyobraź, że spotykam go po dwudziestu latach i on tak się na mnie patrzy i mówi: – Zyguś! Jak ty ładnie wyglądasz. A ja mówię: – Bo Bozia mnie nie karze. I w śmiech, bo na nim to marynarka wisi jak na wieszaku. Zamknął się, odwrócił i poszedł. Też się trochę źle zachowałem i miałem potem wyrzuty sumienia, że Boga w to wmieszałem. No, ale tak było. Ktoś jest winny i ja się teraz dowiedziałem… Dużo się dowiedziałem. To co przekręcili, to się w głowie nie mieści. Dlatego Motor jest tam, gdzie jest. Rozwalone wszystko całkowicie. A Kalinowski im nie pasował.

Image and video hosting by TinyPic

– Dlaczego im pan nie pasował?

– Bo oni chcieli robić wszystko po swojemu. A ja powiedziałem, że jak ma być ekstraklasa, to musi być to, to i to. Mówiłem, że chłopaków trzeba w klubie przytrzymać, a nie sprzedawać. To usłyszałem w odpowiedzi, że jak będę prezesem, to sobie będę decydował. Szczęście, że od razu po tym wszystkim wyjechałem do Australii. Jak wróciłem, to już Ćmikiewicza zwolnili, a jak jego zwolnili, to i mnie zaraz zwolnili. No, to pojechałem do Kanady, do Grzesia Laty. On tam był trenerem, a Tadek Polak jego asystentem. Zrobiliśmy im tam najlepsze wyniki, bo graliśmy w play-offie.

– Kiedy pan tak podpadł działaczom? I za co?

– Nie mam pojęcia. Do dzisiaj się zastanawiam i dziwię, o co chodziło. Coś im nie pasowało, ale co? Nie rozmawiałem z nimi, nie zwierzałem im się, a byłem w radzie drużyny i nie ma co ukrywać, że miałem w szatni dużo do powiedzenia. Moja decyzja była, że nie wychodzimy na trening i nie wychodziliśmy, a ja szedłem i mówiłem, że jutro mają być pieniądze. No i były. To im się nie podobało, że ustawiam resztę chłopaków. Albo jak generał dekorował tych naszych działaczy, to stałem z boku i śmiałem się na cały głos. No, bo kurwa… Odznaczenia? Za co? Za to, że miało się pełno talonów w kieszeni? W pewnym momencie zauważyłem, że oni chcą mnie wymazać, żeby o mnie nie pamiętano. I tak zostało… Tylko Kaziu Górski docenił i powiedział, że byłem jednym z najlepszych polskich bramkarzy. I mówił: – Szkoda, że to były takie czasy, bo wszystko mogłoby się inaczej potoczyć.

– Jakie czasy?

– Część ludzi ustawiało się… Przecież Kaziu Górski był taki sam. Też nie walczył z nimi. Robili z nim, co chcieli. A on był dobry. Jak mnie raz zobaczył w drugiej lidze, jak gram na przedpolu, to powiedział, że mnie bierze do reprezentacji. Byłem jeden z najmłodszych. Na Olimpiadę w 1972 roku, byłem trzecim bramkarzem, ale tylko dwóch pojechało na turniej. Byłem w Warszawie na zgrupowaniu, mam wszystko – ubiór, dresy, załatwiony bilet. Miałem być gotowy i w razie kontuzji od razu w samolot. Miałem trochę pretensji do Kostki, bo przecież mógł udać uraz. Co mu to szkodziło? A teraz bym przynajmniej miał porządną emeryturę. Marian Szeja był rezerwowym i dostał. Co prawda, dopiero jakiś czas temu i to musiał się upominać, ale Buzek mu w końcu przyznał.

– Za Mistrzostwa Świata nic takiego pan nie dostał?

– Nic, kompletnie nic. Napisaliśmy list do premiera i cisza. Janek Domarski, Bulzacki, Kupcewicz – pisaliśmy wszyscy. Lato nam podpisał, wszyscy podpisali, tam z PZPN-u i tego, szum wielki, a teraz cicho. Ten były minister sportu, ten przekrętacz – Drzewiecki. Powiedział nam, że nie ma pieniędzy… To mógł, kurwa, z maszyny wyciągnąć. Nie obrazilibyśmy się przecież, jakby nam dał w monetach. I tak to jest na tym świecie. Dlatego, nie chcę się wypowiadać w mediach, nie chce już tego rozgrzebywać. Trudno. Pogodziłem się z tym.

– A nie myśli pan sobie czasem, że może lepiej było się z nimi poukładać i teraz żyć jak pączek w maśle?

– Wie pan, no mogłem wziąć sobie tę czerwoną książeczkę. Bo ja byłem wojskowy. A nie miałem czerwonej książeczki! Nie to, że namawiali mnie raz czy dwa. Nawet nie dziesięć. Oni mnie cały czas namawiali, żebym się splamił na czerwono.

– Skąd miał pan do nich tak wrogie nastawienie?

– Brałem przykład z ojca. Powiedział mi kiedyś: pamiętaj synu – nienawidź czerwonych… I nie miałem książeczki! A mówili: – Zyga, weź tu kurwa tylko podpisz. Nie bądź głupi. Będziesz miał, co tylko będziesz chciał. Wszystko dostaniesz. Ale nie podpisałem i to był dla nich największy problem. Stałem się dla nich niewygodny, bo ludzie przecież chodzili na mecze i patrzyli na mnie, a nie na nich. Ludzie widzieli jak gram, a tamtym się to nie podobało. Woleli, żeby kibice byli za kimś, kto ma książeczkę. A mnie postanowili się pozbyć. Zmyli mnie jak straż pożarna ścieki do kanału. Spokojnie i cicho. Po kryjomu powiedzieli, bo w oczy mi tego nikt nie powiedział, że sprzedaje mecze. Szkoda, bo mogli od razu powiedzieć, gdzie mam pieniądze za to, co sprzedałem, bo nie wiem, gdzie one są. Bo to taka kasa była, że nie dałoby jej rady przepić ani wydać na kurwy. Ale co zrobić… Dlatego trochę żałuję i tak myślę, że może trzeba było się z nimi poukładać.

– I bez tego sporo pan osiągnął. Tylko, że prawie nikt o tym nie pamięta…

– No właśnie, a ci co się układali, to nieraz gówno osiągnęli, a dzisiaj – wielcy piłkarze. Mi się nic nie pamięta. Ani tego, co zrobiłem w Śląsku, ani w Motorze. Szczerze mówiąc, to Motor nigdy by nie grał w ekstraklasie, jakbym tam nie poszedł. Jak przyszedłem za Waligóry… Zresztą, można się go zapytać, niech powie, kto mu pomógł w ekstraklasie. To od razu powie, że jakby nie Zyga, to nigdy byśmy nie weszli. Nawet jakbyśmy mieli pieniądze. Ale tych ludzi już tam nie ma. Wszystko się zmieniło. Tylko, co tu myśleć, żeby człowieka pamiętali czy coś, jak oni mi nie zapłacili za dwa lata pracy. Nie mam nawet zaproszenia na mecze. Ze Śląska tak samo – ani razu nikt mnie na mecz nie zaprosił. Teraz mają nowy stadion i też cisza. Dzwonię do Mandziejewicza i pytam, czy się nic nie rusza, ale mówi: – Cisza, Zyga. Mogliby przecież jakiś mecz oldboyów zrobić tej mistrzowskiej drużyny. Przyjechałbym chętnie. Zagrać z jakimiś oldboyami, na przykład Dynama Drezno, kilka godzin przed meczem Śląska. Ciężko by było? Ale nie zapraszają. Boją się, żeby ta ich historia, którą sobie ładnie uklepali, nie została czasem naruszona. Bo przyjdą dziennikarze, przyjadą chłopcy i ktoś jeszcze coś powie. Nie chcą, żeby się nagle okazało, że to wszystko wyglądało trochę inaczej niż się teraz przedstawia. Boją się, że to się wszystko znowu ruszy.

– No, ale nie mają czego się bać, bo pan i tak nic nie chce mówić. To wydaje mi się najbardziej dziwne, w tej całej sytuacji.

– I tak panu za dużo powiedziałem. Nie chciałem nigdy nikogo krytykować – taki już jestem. Nie chcę mówić nazwiskami o pewnych sprawach. Nie chcę do tego wracać, bo po co? Ł»ycia już nie zmienię, było jak było. Zawsze pod górkę. Na Mundialu miałem chwilę zagrać, bo Tomaszewski zgłosił kontuzję. Już miałem wchodzić, a tu Kaziu Deyna, nieboszczyk, sobie zwichnął nogę i jego musieli zmienić. Przecież to się w głowie nie mieści. Nie wiem, może po prostu nie było mi to dane, czy co? Nie rozumiem… Ale tak było od małego. Musiałem sobie wszystko wywalczyć. Prosić się, pisać podania, upominać. O talon na samochód, o wszystko. Nie miałem tak jak Władek Ł»muda, który tylko mówił, że chce mieszkanie, trzy pokoje, takie i takie, tu i tu – nie ma sprawy, proszę bardzo. A ja musiałem się prosić i dopiero jak mi się dziecko urodziło, to mi dali dwa pokoje. Jak mi się drugie urodziło, to znowu musiałem prosić i tłumaczyć, że muszę się wysypiać na treningi i mecze. Wtedy uwzględnili i dali trzy pokoje. I tak było cały czas. Jakby ktoś inny był na moim miejscu, to raz dwa by z niego gwiazdę zrobili. Na przykład to, co jest w „Orłach Górskiego” i jak to jest wszystko pokazane, to… Ludzie zza granicy mi ciągle wysyłają zdjęcia do podpisania, a z Polski nic takiego nie przychodzi. Nikt się nie interesuje.

Image and video hosting by TinyPic

– A z Grzegorzem Lato jak pan żył? Nie może panu załatwić czegoś w związku?

– Bardzo dobrze żyliśmy, ale jak został prezesem, to nie mam z nim prawie w ogóle kontaktu. Jest bardzo zajęty i nie ma czasu. A prosiłem o jakąś robotę, bo po co ja te papiery robiłem? Byłem w Zeist, w Holandii i mam certyfikat UEFA na szkolenie bramkarzy reprezentacji. A tych reprezentacji jest pełno, od młodzieżowych do seniorskiej. I kto to wszystko prowadzi? Niech mi udowodnią, który z tych trenerów ma certyfikat międzypaństwowy. Bo skończyć AWF, to każdy głupi może, ale certyfikat dostać, to już nie każdy. No, ale jakoś mnie nie chcą. Ł»muda marudzi, że nie ma pieniędzy, Lato też coś tam gada i nie ma nawet na co liczyć. Kluby też nie są zainteresowane. Był taki moment, że Rysiek Tarasiewicz się pytał, czy bym się nie zgodził w Śląsku pracować. Mówię, że bardzo chętnie – nie ma sprawy. Ale chyba ten Ryśka pomysł się tam w klubie nie spodobał. W kadrze trenowałem jeszcze za Piechniczka. A teraz, to dajcie spokój. Jak oni mówią, że Fabiańskiego powołali, żeby go sprawdzić. Tak jakby go, kurwa, wcześniej nie widzieli.

– A według pana, kto powinien bronić w reprezentacji?

– Moim zdaniem, to powinien przeprosić Boruca i jego wystawiać. A Szczęsny i Fabiański na ławkę. Ten Szczęsny to jest talent, to jest przyszłość, ale teraz powinien bronić Boruc. Bramkarz, dla mnie, powinien mieć co najmniej 27 lat – wtedy to jest gość, który coś przeżył, coś przeszedł. Przecież ten młody ostatnio puścił osiem goli. Później cztery. Może i nieźle łapie, ale przyjdzie mecz na Euro, to tam już nie będzie tak fajnie. Zacznie się galareta… Tam w Anglii, to jaką on czuje odpowiedzialność? فapie, bo łapie. Ile złapie, tyle złapie i tak wszyscy będą klepać po plecach. I niech nie robią z niego bohatera, ostatniego meczu z Niemcami, bo oni tu na balety przyjechali.

– Jest faktycznie coś takiego jak polska szkoła bramkarzy?

– Pic na wodę. Gdzie niby mamy tych bramkarzy? W lidze bronią przecież zagraniczni. Z Czech bierzemy, ze Słowacji. Jeden tylko Kotorowski jest w czołowym klubie – najstarszy. W Jagiellonii się pokazał ten Baran, to nie za bardzo. Dwóch Małkowskich, w Koronie i w Lechii, to się nie nadają i mogą sobie tylko w lidze łapać.

– Chodziło mi bardziej o to, czy mamy jakiś system?

– No jest system. Dawidziuk ma system. (Śmiech)

– Pytam poważnie.

– Nie ma nic takiego. Powinna być chociaż jakaś szkółka. Powinny być konsultacje raz w miesiącu. Ale człowiek nie ma szmalu, żeby coś takiego założyć. PZPN ma pieniądze, ale nie dla nas…

Rozmawiał TOMASZ KWAŚNIAK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama