Do godziny 22.00 zanosiło się na kolejny katastrofalny wieczór polskich drużyn. Wisła Kraków była już po spodziewanym laniu w Enschede, a Legia tylko oglądała grający w piłkę Hapoel Tel Awiw i przegrywała do przerwy 0:1. Druga połowa przy Łazienkowskiej była już całkowicie inna. Legioniści parli do przodu, Hapoel jakby stanął, nie spodziewając się poważnego zagrożenia. Nagle zrobiło się 2:2 i… o wyniku decydował niemalże rzut monety. Stuprocentową sytuację na 2:3 mieli goście, ale obronił Kuciak. Po minucie gra przeniosła się pod drugą bramkę, a tam już Radović wykończył akcję na większym spokoju niż Lala.
Mamy więc pierwsze punkty w fazie grupowej LE. Bohaterem – bramkarz Kuciak. To on trzymał Legię przy życiu w pierwszej połowie i to on utrzymał przy życiu w drugiej. Drugim był oczywiście Radović, który przy golu na 3:2 pięknie zabrał się z piłką, a to akurat wcale nie było takie proste. Samo wykończenie też było najwyższej klasy – ryzykowne, ale jak widać odpowiednie. Sposób zastawiania piłki przed strzałem – charakterystyczny dla piłkarzy wyjątkowo pewnych siebie. Wyróżnić trzeba też Daniela Ljuboję, mimo że przez pierwszą godzinę gry był najgorszy na boisku i nadawał się tylko do zmiany.
Legia pokazała charakter, chociaż przez 67 minut w ogóle nie pokazywała jakości. Jedyne zrywy były autorstwa ambitnego Macieja Rybusa, który zresztą właśnie w 67. minucie swoją zawziętością wyszarpał bodajże dwa rzuty rożne, w tym ten drugi, po którym padł gol. Trudno powiedzieć, jak by się ten mecz toczył, gdyby nie ta bramka na 1:1 i czy Legia dalej byłaby taka anemiczna, a nie można tego wykluczyć – to właśnie był ten moment zwrotny. Dlatego Rybus jest może najbardziej cichym z bohaterów, ale jednak trzeba docenić jego wkład.
O ile w Warszawie mieliśmy mecz zacięty, pełny starć, popchnięć, kopnięć, wślizgów, bezpośrednich pojedynków, o tyle w Enschede oglądaliśmy mecz wakacyjny. Różnica umiejętności między Twente i Wisłą była tak olbrzymia, że wicemistrz Holandii troszkę się pobawił, troszkę sobie postrzelał, troszkę pospacerował i wygrał spokojnie 4:1, chociaż wynik mógł być zdecydowanie wyższy – sam Bajrami powinien zdobyć minimum dwa gole. Zaraz ktoś krzyknie – Wisła również miała sytuację! Tak, miała, ale na każdą sytuację Wisły Twente odpowiadało czterema czy pięcioma, jeszcze dogodniejszymi, dodatkowo obrońcy holenderskiego zespołu nie sprawiali wrażenia, jakby ewentualna bramka dla Wisły miała paść dopiero po ich trupie. Nie – jak padnie, to trudno. My i tak coś wbijemy. I faktycznie tak było.
Pod względem czysto piłkarskim Wisła nie została ograna. Została zdeklasowana. Można znęcać się nad obrońcami, którzy są niezmiennie fatalni (Jaliens naprawdę był kiedyś dobry?), ale tak naprawdę różnica dwóch czy trzech klas była w każdej formacji i zawodnicy Twente byli w stanie kilkoma podaniami przedostać się pod bramkę Wisły dowolnym sektorem boiska – czy to prawą stroną, czy lewą, czy środkiem, krótką piłką czy długą. Lamey robił za pachołka, który zmuszał Johna do zmiany kierunku biegu (żeby pachołka ominąć) i do niczego więcej. To chyba były najłatwiejsze dryblingi w karierze tego młodego zawodnika. Pobiegł w lewo – Lamey został. Pobiegł w prawo – Lamey został. Nigdzie nie pobiegł – Lamey i tak do niego nie ruszył. Jakiekolwiek zwody robił chyba z przyzwyczajenia, bo tak naprawdę były zbędne. Lameya tego dnia minąłby nawet Co Adriaanse, mimo że ma już 64 lata i wodę w kolanie. Jeśli ktoś się zastanawiał, dlaczego Jaliens i Lamey nie grają w ojczyźnie, tylko na piłkarskim zadupiu, jakim jest Polska, to już chyba wie.
Wisła z tej grupy nie wyjdzie, chyba nie ma się co czarować. Legia szanse ma, chociaż specjalnie byśmy się jeszcze nie podniecali – na razie w wielkich bólach ograła drużynę, która od początku uchodziła za najsłabszą w grupie. Teraz warszawian czekają dwa mecze z Rapidem Bukareszt, a bardzo ważny będzie też wyjazd do Izraela, który nie zapowiada się na spacerek (łagodnie to ujmując).
Napisać trzeba jeszcze o traktowaniu kibiców Wisły Kraków w Holandii. Dziwne, że polska administracja nie reaguje, gdy łamane są prawa polskich obywateli w obcym kraju. O ile się nie mylimy, każdy z nas jest wolnym człowiekiem i jeśli ma ochotę pojechać do Enschede – trudno mu tego zabronić. Tak samo jak trudno Holendrom zakazać przyjazdu do Warszawy czy Krakowa. Tymczasem nasi rodacy traktowani są jak bydło, które spędza się do wspólnej zagrody, a jeśli ktoś akurat nie ma ochoty w tej zagrodzie przebywać – zostaje skuty i zatrzymany. Traktowani jesteśmy jako obywatele klasy C. Kiedy niedawno w Parlamencie Europejskim jakiś burak z Holandii wygłosił skandaliczne przemówienie na temat Polaków, premier Donald Tusk stanowczo interweniował. Pytanie, czy ktokolwiek interweniuje, gdy nie chodzi tylko o słowne przepychanki i bezcelowe dyskusje, lecz o faktyczną dyskryminację Polaków.