Salon w mieszkaniu, które wynajmuje, przypomina pokój przeciętnego ośmiolatka. Kredki w różnych kolorach, porozrzucane kartki na stole, pulpit w macbooku zaśmiecony kilkudziesięcioma ikonkami. Po bliższym przyjrzeniu widać, że kredki służą do rozrysowywania taktyki, na kartkach są rozpiski treningowe i analizy najbliższego przeciwnika, a ikony to w większości foldery lub pliki związane z piłką. Tak wygląda świat Kibu Vicuni. Człowieka, który pojawił się w Polsce w 2007 roku i od tamtej pory nie wyszedł z cienia Jana Urbana. W ostatnich miesiącach odbyliśmy z nim kilkanaście rozmów. Osobiście i telefonicznie. Rozmawialiśmy o piłce hiszpańskiej, polskiej, międzynarodowej, klubowej… Każdej. I mieliśmy uczucie niedosytu, bo na te dyskusje powinniśmy przychodzić z notesem, żeby nie umknęło nic, co powiedział. Podczas ostatniej rozmowy, w Lubinie, w końcu włączyliśmy dyktafon…
Już na pierwszy rzut oka, widać, że twoje życie to piłka.
Tak, ale tutaj w Lubinie nie mam takiego życia towarzyskiego. Nie znam ludzi poza klubem, więc rzeczywiście, sporo czasu poświęcam na oglądanie i analizowanie meczów. Chyba większość dnia.
Jeden ze znajomych menedżerów powiedział, że po obejrzeniu trzech meczów z rzędu pod kątem analizy ma już dość.
Ja też nigdy nie obejrzałem więcej niż trzech meczów na raz. To normalne, przychodzi zmęczenie, tracisz koncentrację… Poza tym życie to nie tylko futbol. W Warszawie częściej zdarzało mi się wychodzić na obiady czy kolacje, ale, no wiadomo, nie samą pracą człowiek żyje. Każdego dnia znajduję czas, żeby porozmawiać ze znajomymi, poczytać, obejrzeć film albo napisać coś na blogu.
Twój blog to też piłka…
Tak, ale to dla mnie przyjemność. Piszę dla przyjaciół między innymi o polskiej piłce.
Pozytywnie czy negatywnie?
Pozytywnie, pozytywnie. Chcę im przekazać, jaki jest polski futbol i jak wygląda życie hiszpańskiego trenera w Polsce.
No to jak wygląda? Twój przypadek jest odosobniony. Bakero nie liczę, bo on tu przyszedł jako gwiazda, a ty od początku jako asystent Jana Urbana i to się nie zmieniło.
Znaliśmy się z Janem jeszcze z Osasuny. Prowadziliśmy tam obaj zespoły młodzieżowe i może nie byliśmy przyjaciółmi – teraz jesteśmy – ale znajomymi na pewno. Kiedy wrócił do Polski, zadzwonił do mnie i zaproponował współpracę. Zgodziłem się, bo była to szansa na wejście do profesjonalnej piłki. To był sezon 2007/08, czyli jestem tu, można powiedzieć, piąty sezon z roczną przerwą.
Nie sądzisz, że w Hiszpanii byłeś bliżej dużego, porządnego futbolu? Wspominałeś kiedyś, jakich piłkarzy prowadziłeś w juniorach. Te nazwiska naprawdę robiły wrażenie.
Pracowałem w Osasunie trzy lata. Prowadziłem drużynę U-17 przez ten czas. Trafiłem tam na świetne pokolenie. Mistrz świata, Javi Martinez, Raul Garcia z Atletico, Cesar Azpilicueta z Olympique Marsylia, Nacho Monreal z Malagi… On ostatnio siedzi na ławce na rzecz Eliseu, ale jestem pewien, że wróci do składu, bo to zawodnik, który nie schodzi poniżej noty 7 na 10. Nigdy. W Hiszpanii mówi się, że piłkarze Osasuny specjalnie się nie wyróżniają, ale zawsze są godni uwagi. Grają równo i przeważnie dostają właśnie szóstki lub siódemki. Szczególnie, jeśli chodzi o obrońców, właśnie takich jak Nacho.
No fajnie, ale porównaj sobie te nazwiska – Martinez, Garcia czy Azpilicueta – przy Rymaniaku, Horvacie lub Michale Hanku. Przecież to inny świat.
Tak, ale jak z nimi pracowałem, dopiero się kształtowali. Byli juniorami. Oczywiście było po nich widać, że kiedyś się wybiją. Często mówi się, że jakiś piłkarz zrobił karierę dzięki trenerowi, który dał mu szansę. Ja mam inną teorię. Najlepsi zawsze osiągną sukces, niezależnie od trenerów. Najważniejsze, żeby im nie przeszkadzać. Ale tu, w Polsce, też są dobrzy piłkarze. Różnica jest taka, że to, co się dzieje w Hiszpanii, odbija się na całym świecie. Nie lubię tylko porównywać zawodników z Anglii, Hiszpanii czy Polski. Nie da się np. porównać hiszpańskich koszykarzy z tymi z NBA. To różne style i nie można lekceważyć żadnego.
OK, ale nie brakuje ci tego stylu hiszpańskiego? Tego poziomu?
Nie, jestem zadowolony, bo z polskiej ekstraklasy też można się wybić i grać w najsilniejszych ligach. Wystarczy popatrzeć na Borussię Dortmund.
Albo na Primera División, w której nie mamy ani jednego przedstawiciela.
Na razie nie ma, ale kto wie, co przyniesie przyszłość.
Gdybyś był skautem Osasuny i pojechałbyś na mecz Zagłębia z ŁKS-em, to wróciłbyś z pustym notesem.
Nie, bo piłkarza śledzi się przez dłuższy czas. Wystarczy jeden szczegół, jedno podanie, strzał, żebyś dostrzegł potencjał w zawodniku. Powiem tak – wiem, że Osasuna obserwuje kilku polskich piłkarzy. Nie mogę ci oczywiście podać nazwisk, ale uwierz mi, że tak jest. Dlatego możliwe, że w niedługo do Hiszpanii trafi jakiś Polak. Jeśli wasz futbol znajduje się kilka półek niżej od naszego, to nie znaczy, że nikt od was się nie nadaje. Najważniejsza jest równa gra, powtarzalność, a to w Polsce jest problemem. Ile razy zdarzyło się, że zawodnik rozegrał świetną rundę jesienną, a potem zniknął?
Bardzo wiele razy. My kiedyś napisaliśmy o Mateuszu Możdżeniu, który wbił kapitalną bramkę Manchesterowi City, a potem na kilka miesięcy zniknął, by wrócić do formy przed kilkoma tygodniami. Wy macie ten sam problem z Rymaniakiem, który z ŁKS-em zagrał bardzo fajnie, ale wcześniej bywało różnie. O, albo Damian Dąbrowski, też z Zagłębia.
Tak, ale ci zawodnicy wciąż się uczą. Ich rozwój przypomina rollercoaster. Ciągłe wzloty i upadki. Damian doznał kontuzji kostki i nie odzyskał formy fizycznej, ale w dalszym ciągu bardzo, bardzo na niego liczymy. Po Rymaniaku też widać, że się rozwija. Ale masz rację, brakuje tej powtarzalności. Wspomniałem ci, że piłkarze Osasuny to takie „siódemki”. Coś w stylu Inakiego Astiza. Jego główna zaleta to równość. Nieistotne, z kim zagra, i tak pokaże taki sam poziom. Nie ma tylu wzlotów i upadków. To dla piłkarza bardzo duży komplement. U Polaków tego brakuje.
Co może w takim przypadku zrobić trener?
To musi być związane z mentalnością i systemem szkolenia. Nad tą równością się pracuje. Nie jest tak, że powiesz – „zrobię to i tak będzie”. Trzeba utrzymywać pełną koncentrację na treningach. W Legii i Zagłębiu nie mogłem na to narzekać. Widać, że tym piłkarzom zależało i nie narzekali na wysiłek.
Gdzie w takim razie leży problem, skoro na treningach ćwiczyli, ile mieli sił?
W mentalności i czasami – braku ambicji. Tu i teraz może dają z siebie wszystko, ale brakuje dążenia po więcej. Nie zadają sobie pytań – „jak daleko mogę zajść?”. Może warto mierzyć w coś więcej, niż bycie niezłym piłkarzem w Polsce. Uogólnianie jest niesprawiedliwe, ale widziałem i w Legii, i w Zagłębiu zawodników, którzy spoczywają na laurach. Pracują dobrze, ale brakuje czegoś więcej. Nie chodzi mi tu o pieniądze, ale dlaczego nie mierzą w najsilniejsze ligi europejskie?
I dlatego mamy w Polsce wielu grajków, którzy nad piłką nie panują, ale samą determinacją czasem robią różnicę?
Tak, jest ich naprawdę sporo i od tego typu piłkarzy nie możesz wymagać więcej, bo i tak dają z siebie wszystko. Ale w jedenastce powinno być miejsce MAKSYMALNIE dla jednego lub dwóch takich zawodników. Nie można z nich całkiem zrezygnować, bo kolejny problem waszej piłki, to fakt, że wielu piłkarzy wchodzi do profesjonalnego futbolu z widocznymi brakami w taktyce i technice. W Hiszpanii, jak ktoś zostaje włączony do pierwszej drużyny, to już ma dobre uderzenie lewa i prawą nogą. Potrafi strzelić z główki, podać, dośrodkować. To się może wydawać głupie, ale nawet Messi może grać lepiej. Ostatnio poprawił nawet grę prawą nogą. Nikt nie jest perfekcyjny. Ale prawda jest taka, że w Hiszpanii piłkarz wchodzący do dorosłego zespołu jest dużo, dużo lepiej przygotowany do profesjonalnego futbolu. Dlatego główny wniosek jest taki – trzeba popracować nad szkoleniem młodzieży.
W Polsce jest łatwiej zostać piłkarzem niż w Hiszpanii, prawda? U was nie wystarczą chęci.
Z całym szacunkiem, ale faktycznie nie musicie prezentować takiego poziomu jak w Hiszpanii, żeby awansować do ekstraklasy. Nie chcę nikogo krytykować, nie mam do tego prawa, bo nie jestem Polakiem, ale patrzę z zewnątrz na to, jak postępuje wasza reprezentacja. Chodzi mi o ściąganie obcokrajowców. Nie mówię, że to jednoznacznie złe, bo w Hiszpanii też grali Donato, Catanha czy Marcos Senna, ale to tylko łatanie dziur. „Możemy mieć Perquisa, Polanskiego, do pewnego momentu wydawało się, że Meliksona, to bierzemy”. Nie chcę publicznie tego oceniać, ale to tylko wierzchołek góry lodowej. A na dole tej góry dzieją się rzeczy, na które trzeba zwrócić uwagę. Bo tam szkoli się młodych piłkarzy. Później efekt taki, że nie możecie awansować do żadnych mistrzostw w kategoriach juniorskich.
Pod koniec XX i na początku XXI wieku mieliśmy wyjątkowo zdolną młodzież, ale to też jakoś zaprzepaszczono.
Byliście nawet mistrzami Europy, nie?
Tak. Dziesięć lat temu.
Nie wiem, co się stało, że nie wykorzystano potencjału tych piłkarzy, bo nie było mnie tutaj, ale trzeba się zastanowić, dlaczego kraje, z którymi Polska mogłaby rywalizować i nawet być lepsza, jak Ukraina, Białoruś, Czechy, Finlandia, osiągają to, czego Polska nie może osiągnąć. Trzeba znaleźć rozwiązanie. Niech panowie z PZPN spotkają się z klubami i zastanowią się nad rozbudowaniem baz treningowych. Kolejna rzecz – dlaczego polscy trenerzy mierzą się z tyloma przeszkodami, żeby zdobyć licencję UEFA Pro?
Musiałbyś zapytać „panów z PZPN”.
Jeśli się nie mylę, macie 600-700 trenerów z UEFA Pro. Wiesz, ile w Hiszpanii? Siedem tysięcy… Dwunastolatków prowadzą trenerzy z UEFA Pro. Wykształceni, przygotowani. A tutaj nie wszyscy w ekstraklasie mają tę licencję.
U nas trenerzy juniorów nie mają czasu na zrobienie tych licencji, bo ledwo wiążą koniec z końcem, pracując na kilka etatów w kilku klubach. Nie mogą się temu poświęcić w całości.
Zgadza się, ale ja zanim przyjechałem do Polski, to pracowałem i trenowałem zespół z trzeciej ligi. I właśnie dlatego powinno się ułatwiać zdobycie licencji. W Hiszpanii bardzo niewielu trenerów żyje z futbolu. Z tych siedmiu tysięcy co najwyżej dwustu. Ja w Osasunie też nie żyłem z piłki. Prowadziłem firmę rodzinną i to było dla mnie głównym źródłem utrzymania. Za moich czasów w Osasunie z futbolu żyli tylko trenerzy pierwszego i drugiego zespołu plus Jan i Cuco Ziganda, którzy wcześniej grali w tym klubie. Poza tym – nikt. Nikt. Nie wiem, jak to wygląda teraz, ale przypuszczam, że podobnie. Mówimy o Osasunie, a w Zagłębiu i Legii trenerzy mają profesjonalne kontrakty i prowadzą drużyny U-14 czy U-15. Nie chodzi mi o porównywanie warunków, ale naprawdę nie rozumiem, dlaczego tak ciężko jest tu zdobyć UEFA Pro. Nikomu się tego nie ułatwia. Przecież to na dłuższą metę korzyść dla polskiego futbolu, przecież można mieć UEFA Pro i nie pracować w profesjonalnej piłce. W Hiszpanii wiele osób decyduje się na taki kurs, bo chce poznać futbol od innej, bardziej fachowej strony. Potem tacy ludzie, świetnie przygotowani, prowadzą drużyny licealne albo regionalne. I to jest ogromny plus w moim kraju.
Która sytuacja jest lepsza – ojciec prowadzący dwa razy w tygodniu młodą drużynę z miłości do futbolu i swojego syna, który w niej gra czy ambitny 20-kilkuletni chłopak z UEFA Pro podbudowany całą tą wiedzą? No, która? Logiczne, że ta druga. Nie można rozdawać tytułów za darmo, ale powinno się wprowadzić jasne zasady i pewne ułatwienia, bo skorzysta na tym całe społeczeństwo. Od tego powinno się zacząć.
Rozmawiałem z wieloma trenerami juniorów w Polsce. Pytali, czy mogę im pomóc w zdobyciu UEFA Pro w Hiszpanii. „Nie ma problemu, stary, ale nie znasz języka. Jak to przeskoczysz?”. Mam kolegę z Japonii, Atzu, który przyjechał do Hiszpanii, nauczył się języka, zdobył licencję, teraz pracuje i prowadzi drużynę z niższej ligi. Ten to ma cojones! Marzył o zostaniu trenerem i postawił wszystko na jedną kartę.
Ile ma lat?
Będzie miał z 25-26. Chciał zostać trenerem, a gdzie można się uczyć futbolu lepiej niż w Hiszpanii? „Jadę!”. A przyjechał, nie znając języka, z tym swoim japońskim urządzonkiem, które mu tłumaczyło słowa. Jeździł ze mną i z Janem na mecze, treningi… I znów wracamy do tego samego tematu – jeśli chcesz coś osiągnąć, musisz się wysilić. A jak nadarza ci się taka okazja, musisz być na nią przygotowany. Potem tylko się uczysz. W Hiszpanii – to kolejna przewaga nad Polską – mamy bardzo rozbudowaną bibliografię piłkarską. Mamy świetne gazety o taktyce… Czekaj, pokażę ci.
(Kibu przynosi iPada)
Tutaj masz gazetę „Tecnicos futbol”. Zapisujesz się do subskrypcji i dostajesz kolejne numery. Ostatnio czytałem o Barcelonie. Widzisz, konkretne zdjęcia.
(Widać na nich bardzo szczegółowe ustawienie piłkarzy Barcelony w różnych sytuacjach)
Nauczyłeś się czegoś w Polsce, co mógłbyś przekazać np. w takiej gazecie?
Hmm… Bardzo mi się podoba, jak pracujecie nad techniką kolektywną. Czyli zajęcia po siedmiu, ośmiu, dziewięciu piłkarzy. Świetnie pracujecie też z bramkarzami. Krzysztof Dowhań jest fenomenalny. Krzysztof Koszarski w Zagłębiu też jest bardzo dobry. Dlatego nie jest przypadkiem, że najlepsi polscy piłkarze są bramkarzami. Mamy, tzn. macie, Fabiańskiego, Szczęsnego, Tytonia, Sandomierskiego, Kuszczaka… Nawet Mucha. To bramkarze na najwyższym poziomie. Niedawno Roberto Santamaria, były bramkarz Osasuny, który obecnie pracuje z jej bramkarzami w juniorach, pytał Jana, czy mógłby mu załatwić staż w Polsce. Zawsze można wyłapać jakieś szczegóły.
Nie przeszkadza ci, że od kilku lat jesteś „tym drugim”, w cieniu Urbana?
Nie, mamy bardzo podobne spojrzenie na futbol. Może gdybym pracował z kimś innym, to już by mnie w Polsce nie było? Ale to nie znaczy, że nie chcę być pierwszym trenerem. Do momentu przyjazdu do Polski zawsze byłem pierwszym.
Paradoksalna sytuacja.
Trochę tak. Ale pracowałem z juniorami lub z drużynami z niższych lig. Jestem już trenerem 24 lata i kiedyś chciałbym być pierwszym trenerem.
A nie mógłbyś pracować z Urbanem w pełnoprawnym duecie? Jak kiedyś Soederberg i Lagerback w Szwecji?
Pracowałem tak przez rok w trzeciej lidze z jednym kolegą, dzieliliśmy się obowiązkami, ale zawsze ktoś musi być tym pierwszym, głównym. W Zagłębiu Jan jest najważniejszy, ale w pełni ufa sztabowi i rozdziela zadania. Odpowiada mi to, bo wydaje mi się, że wykonujemy dobrą robotę. Wiadomo, że nie perfekcyjną, bo ostatnio nie mamy takich wyników, jakich oczekujemy…
No właśnie, co się dzieje z Zagłębiem? Nie licząc meczu z ŁKS-em idzie wam bardzo słabo.
Brakuje nam równości, o której tyle rozmawialiśmy. Zagraliśmy dwa bardzo dobre mecze, z Lechem i Wisłą, a zdobyliśmy w nich tylko jeden punkt. Zdarza się. Z Cracovią i Podbeskidziem nie wykorzystaliśmy sytuacji i oba mecze zremisowaliśmy. Potem nerwy, wątpliwości… Czasem jest tak, że wpada ci wszystko, strzelasz gole dupą, a jak jesteś na dnie, to jest zupełnie przeciwnie. Jedyne, co możesz zrobić, to pracować.
Gdyby nie wygrana z ŁKS-em, na tym stole nie byłoby analiz Jagiellonii, a na podłodze walałyby się pewnie walizki…
Możliwe, to nie zależy ode mnie. W siedmiu meczach zdobyliśmy tylko siedem punktów, ale już z Widzewem można było zobaczyć inne Zagłębie. Bardziej agresywne, otwarte na rywalizację. Zabrakło szczęścia. Na ŁKS wszyscy wyszli maksymalnie zmobilizowani tym bardziej, że w tygodniu dostaliśmy w pucharze od Kluczborka. Wygraliśmy sercem i w końcu mogliśmy po meczu zaśpiewać w szatni. Wydaje mi się, że te dwa mecze, z Widzewem i ŁKS-em, będą dla nas punktem zwrotnym.
Ten Kluczbork to zlekceważyliście…
Nieprawda. Ambicji nie brakowało i to boli najbardziej. Zagrali inteligentnie, dobrze ustawili się w obronie, wyprowadzili efektywne kontry i, cóż, udało im się. Niespodzianki się zdarzają, ale większej, niż zwycięstwo Alcorconu 4:0 nad Realem, już chyba nie będzie…
Zwróciłem uwagę, że w Polsce nie ma tak dużej różnicy między ekstraklasą i pierwszą ligą jak w Hiszpanii. Popatrz, ilu piłkarzom pokończyły się kontrakty w ekstraklasie i nie mogli znaleźć klubu nawet w pierwszej lidze. W Hiszpanii to nie do pomyślenia. Wojtkowi Szali skończył się kontrakt z Legią i przeszedł do GKS-u Katowice, bo nikt w ekstraklasie go nie chciał. Jarzębowski po Legii idzie do Miedzi Legnica. Smoliński do ŁKS-u, bo nie ma dla niego drużyny w ekstraklasie. Tak samo Mięciel. Bardzo mnie to zaskakuje. I mówimy o jednym z najlepszych zespołów, czyli o Legii!
Jeśli ta różnica jest tak mała, to dlaczego kluby z ekstraklasy nie stawiają na piłkarzy z pierwszej ligi? Przecież są dużo tańsi.
Lewandowski wyszedł ze Znicza, Peszko i Mierzejewski z Wisły Płock, Sobota z Kluczborka… Jak graliśmy sparing z Kluczborkiem, to zainteresowało mnie kilku piłkarzy. Nie prowadzili piłki gorzej niż my. Poza tym oni, grając przeciwko nam, są niesamowicie zaangażowani.
Ale to wyjątki. Kluby wolą płacić grubą kasę obcokrajowcom.
Tak, bo większość prezesów chce piłkarzy na już i nie skupia się na szkoleniu. Weźmy taką Barcelonę. Filozofia tego klubu jest taka, że trener pierwszej drużyny patrzy na juniorów i mówi – chcę tego, tego, tego i tego. Całe pieniądze zainwestowane w futbol młodzieżowy w końcu się zwracają. To jest najlepsze, co można zrobić. Ale w futbolu nie ma cierpliwości… Wszyscy mówią o Barcelonie, a nikt nie zastanowi się, DLACZEGO ona jest na takim poziomie.
Skoro wiemy, jak działa ten ich system, to dlaczego nikt nie potrafi go wprowadzić?
Legia od jakiegoś czasu pracuje z młodzieżą i dziś widać wyniki. My z Janem prowadziliśmy Borysiuka, Rybusa, Ł»yrę, Koseckiego. Potem pojawili się Wolski, Furman, Górski, Kopczyński, Łukasik. Jacek Mazurek naprawdę dobrze nad tym pracuje. W Lubinie też to dobrze wygląda. Młode Zagłębie dwa razy z rzędu wygrało Młodą Ekstraklasę i też widać owoce. Rymaniak, Dąbrowski, Woźniak, Rakowski, Błąd… Czyli da się brać przykład od najlepszych, ale potrzebna jest cierpliwość. Taka jest przyszłość. Nie tylko Zagłębia. Futbolu.
To przypadek, że tylu młodych piłkarzy wypłynęło w drużynach, które prowadzicie z Urbanem? Czyli nie wszystko zależy od trenerów juniorów.
Jak my przyszliśmy, to ci chłopcy już tu byli.
Ale trzeba się odważyć na nich postawić. Ile miał lat Borysiuk, jak daliście mu szansę? Szesnaście?
Szesnaście. Ale ten chłopak akurat miał nieprawdopodobny talent. Zauważyliśmy to od razu. Spokojnie poradziłby sobie w Hiszpanii. Jak dla mnie, on powinien grać w pierwszej jedenastce reprezentacji Polski. To teraźniejszość i przyszłość waszego futbolu. Ma podanie krótkie, długie, strzał prawą, lewą, agresywność, charakter, szybkość… Wielu tych aspektów nie musiał się uczyć, bo miał je wrodzone. Wiadomo, wszystko musi jeszcze poprawić, ale naprawdę, mam do tego chłopaka słabość. Mecze w europejskich pucharach jeszcze bardziej go wzmocnią. Rybus też jest bardzo dobrym piłkarzem, choć brakowało mu tej równości. Trzeba było dać im szanse i my je dawaliśmy. Tak jak teraz Skorża, wcześniej w Zagłębiu Bajor… Nie możesz oczywiście postawić od razu na ośmiu młodzieżowców, ale na czterech jak najbardziej. Ci, którzy się sprawdzą, niech zostaną w kadrze na stałe.
Jeśli im nie odwali. Michał Probierz kiedyś narzekał, że któryś z zawodników w Jagiellonii po pierwszym powołaniu do dorosłego zespołu od razu ruszył po żel i czerwone buty.
Nie znam sytuacji Probierza, mam swój ogród i ogród innych mnie nie interesuje (śmiech). Ale pokolenia się zmieniają i trzeba to zaakceptować. Kiedyś buty były tylko czarne. To trener ma się dostosować do zawodników, a nie oni do trenera. Wiesz, co mnie jeszcze zaskoczyło na początku pobytu w Legii? Ł»e jak weteran popełnił błąd, to spokojnie, nic się nie stało, a jak pomylił się junior, to była awantura. Nie może tak być. Przecież młodzi potrzebują wsparcia. Nie mogą się bać. Trzeba traktować ich z szacunkiem. Liczy się jakość, a nie wiek.
Powiedz na koniec, bo rozmawiamy już dość długo, a niedługo macie trening, czy wyobrażasz sobie „powrót do korzeni” i porzucenie trenerki na rzecz dziennikarstwa?
Nie, nie. Studiowałem dziennikarstwo, podoba mi się to, z przyjemnością współpracuję z mediami, ale futbol to futbol (śmiech).
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA
