Mateusz Borek: – Jestem tylko skromnym reporterem z Dębicy…

redakcja

Autor:redakcja

22 września 2011, 15:41 • 24 min czytania

– Ludzie trafiają do dziennikarstwa sportowego, bo nie mają innego pomysłu na życie albo mają pasję sport i tylko sport. Ciężko im się stać rozpoznawalnym i mieć swój styl, bo stanowią tylko kalkę. Ł»eby mieć styl, trzeba się zająć paroma innymi rzeczami, a nie tylko oglądaniem meczów i czytaniem gazet sportowych – mówi Mateusz Borek w rozmowie z Weszło.

Mateusz Borek: – Jestem tylko skromnym reporterem z Dębicy…
Reklama

Od naszej ostatniej rozmowy dla Weszło minęły 3 lata. Wtedy rozmawialiśmy o konflikcie z Beenhakkerem. Miałeś wytaczać mu proces. Jak to się skończyło?
Nie no, dajcie spokój. Mnie to zmęczyło, musiałbym to teraz rozkładać. Wiecie, jaki jestem – zgrzeję się na coś i potem szybko mi przechodzi. Ostatnio widziałem w Orange przegląd prasy Listkiewicza. Beenhakkerowi proces wytacza też zwolniony trener Ujpestu, bo Leo przejął rolę dyrektora sportowego i od razu postawił na swojego trenera. Dobra, nie grzebmy w tym. Historia.

Tomasz Smokowski porównał kiedyś siebie do samochodu rodzinnego, a ciebie do ferrari.
Tomkowi chodziło pewnie o dynamikę życia. Znamy się prawie dwadzieścia lat i on jest spokojny, stonowany, ceni sobie życie rodzinne i minimalizuje swoją obecność w pracy do konieczności, czyli transmisji i programów. Ja, jak mówią pomocnicy, jestem cały czas pod grą i żyję tym siedem dni w tygodniu. Ale to żaden zarzut w stronę Tomka, taki mam po prostu temperament.

Reklama

Może jeszcze do tego nie dojrzałeś.
Ja? No co wy. Mam trzyletnie dziecko, poważną partnerkę. Tak się zastanawiam – jakbym miał dziecko w wieku dwudziestu lat, to ciekawe kto by kogo wychowywał. Pewnie matka by wychowała i dziecko, i mnie. Natomiast przed czterdziestką jest czas, żeby spoważnieć i zrozumieć, czym jest ojcostwo.

Chce ci się nawet jeździć na treningi reprezentacji…
Chce mi się jeździć na treningi, na mecze, których nie transmitujemy. Chce mi się jeździć na ligę, bo to mój obowiązek. Trudno wiarygodnie ocenić piłkarza, oglądając skróty w magazynie. Jestem zobligowany do tego, aby obejrzeć wszystkie mecze ekstraklasy w weekend. Inna jest optyka piłkarza, jak się na niego patrzy na żywo, jak się porusza bez piłki. Poza tym nie ukrywajmy, że wiedza dziennikarza, taka bardziej ekskluzywna to sprawy nieformalne, dyskusje, kolacje zakrapiane alkoholem. Wtedy człowiek jest w stanie wyciągnąć coś więcej niż przed kamerą. Bywamy w tzw. środowisku, na meczach czy przysłowiowych salonach. Dzięki temu też łatwiej zapraszać gości do programu. W wielu stacjach dzwoni wydawca do gościa, on szuka wolnego terminu, trzeba to potwierdzić. U nas, w Polsacie, dzwonimy do kogoś bezpośrednio, czasami dwa-trzy dni przed programem i zwykle, jeżeli komuś nie koliduje, to odpowiedź jest na tak. Jakoś ci piłkarze nas przez lata szanują. Staram się nie wchodzić z butami w ich życie prywatne, bo sam nie byłem kryształowy. Nigdy nie mówię, że ktoś zagrał słabo, bo dwa dni temu umówił się z jakąś laską lub wypił cztery piwa. Kompletnie mnie to nie interesuje.

Masz też świadomość, że ten świat działa na innych zasadach, niż się przeciętnemu kibicowi wydaje.
W Polsce, jeśli chodzi o futbol, żyjemy w stereotypach. Im większy klub, tym ludzie lepiej się bawią. Kilka razy gościłem u chłopaków, którzy grali w poważnych klubach europejskich… Nie chodzi o to, żeby wypić trzy butelki whisky po meczu, ale dyskoteka, szampany, dziewczyny, parę piwek to chleb powszedni w Barcelonie, Realu, Marsylii, Bayernie, a u nas wyznacznikiem profesjonalizmu jest to, czy się ktoś napije piwa po meczu. Nie o to chodzi w piłce.

Nie jest tak, że rola dziennikarza trochę ci uwiera? Że trzymasz się tej dziennikarki, ale wiesz, że jest dla ciebie za ciasna na wielu polach?
Może jest za ciasna, bo jak patrzę na ludzi zarządzających polskim futbolem, to wydaje mi się, że byłbym gwarancją wyższej jakości, bo mam większe doświadczenie, więcej w życiu widziałem, w większej liczbie miejsc byłem. Wiele osób mi zarzuca, że kumpluję się z paroma chłopakami z mojego pokolenia (Borek pokazuje na Piotra Świerczewskiego, który siedzi z nami). Ale to nasze kumpelstwo przetrwało, od kiedy on grał w reprezentacji olimpijskiej, potem był kapitanem Marsylii i reprezentacji, potem został skończony przez Pawła Janasa w kadrze, potem pokopał w polskiej lidze, żeby nie mieć brzucha… Dziś nasze relacje są takie same, co nie znaczy, że ja dzięki Piotrowi czy Tomkowi Wałdochowi, czy Hajcie, czy Jurkowi Dudkowi, czy Matyskowi, nie wyniosłem pewnej wiedzy. Bo jednak otworzyli pewne drzwi zagranicą. Spędziłem u Tomka Iwana tydzień w Eindhoven, przyjrzałem się, jak funkcjonuje klub i zobaczyłem, gdzie jest ten prawdziwy profesjonalizm. Dwa inne światy.

Pytaliście, czy mi uwiera… Nie wiem. Był taki Guenther Jauch, który wtorek-środa prowadził studio Champions League, w piątek „Milionerów”, w niedzielę krótkie studio przed skokami narciarskimi. Był twarzą stacji na różnych płaszczyznach. Ja też nie chciałem się zamykać tylko w sporcie. Trzeba szukać odskoczni, kultury, polityki, żeby móc się gdzieś odbić, żeby nie zamknąć się w słownictwie „Przeglądu Sportowego”, z całym szacunkiem dla tej gazety. Ale to jednak praca z pewną sztampą i powielanie. Zauważyłem, że człowiek ma najlepszą narrację i jest najlepszy językowo po wakacjach, bo wtedy czyta najwięcej książek.

Zwróćcie uwagę, że w Polsce to wszystko jest podzielone. Ktoś pracuje w sporcie, ktoś w polityce, ktoś w ekonomii, a jak z jednej dziedziny życia medialnego przechodzi do drugiej, to pojawia się krytyka, że staje się niewiarygodny. Nie wiem, jakie będą moje losy. Na razie mamy napięty sezon. Jest ekstraklasa, Liga Europejska, Champions League, dużo boksu.

Ale nie chciałbyś w końcu wcielić w życie tych swoich przemyśleń?
To będzie ryzyko. Może przyjdę do klubu, zderzę się z pół-piłkarzami, trenerem, z którym nie będę się mógł dogadać, z właścicielem, który nie da mi wszystkich kompetencji i po roku cała Polska powie, że się do tego kompletnie nie nadaję…

Mówisz o tym tak, jakbyś miał do tego bardzo blisko…
Żebym mógł podjąć takie ryzyko, musiałbym dostać ofertę, a do tej pory nie dostałem. Jeśli chodzi o Śląsk, o którym mówi się, że jest mi najbliższy, to w ogóle nie ma takiego tematu. Klubem zarządza mecenas Birka z prezesem Waśniewskim, jest trener Orest Lenczyk, który działa w dużej mierze na zasadzie dyrektora sportowego. Prezes mojej stacji dał mi jednoznacznie do zrozumienia, że chciałby, abym dalej pracował w Polsacie, bo jest względnie zadowolony z mojego poziomu. Z innych miejsc nie miałem konkretnych propozycji.

Zauważcie, że bogaci ludzie w polskiej piłce mają problem, żeby wyzbyć się tego codziennego, instrumentalnego zarządzania klubem. Kilka razy mówiłem właścicielom, gdy podejmowali szybkie, autorytarne decyzje: „Po co się denerwujesz, weź cygarko, idź na trybunę, napij się whisky, bo jak drużyna przegrała dwa mecze, to nie ma większego znaczenia. Ty jesteś właścicielem i musisz rozliczać ludzi, których zatrudniłeś, na zasadzie wielkiego projektu.” A u nas zwalnia się trenera po czterech porażkach i dziennikarze dzwonią od razu do właściciela.

To chyba zrozumiałe, że dzwonią do właściciela. Jako dziennikarz też byś dzwonił właśnie do niego.
Piotrek opowiadał mi, że przez 2,5 roku gry w Marsylii dwa razy widział właściciela Dreyfusa na oczy. Przywitał się na początku sezonu z piłkarzami, potem raz pojawił się w szatni po prestiżowym zwycięstwie nad Paryżem i powiedział „merci beaucoup”. Jak się później okazało, przeznaczył od siebie premie dla piłkarzy, ale jego poziom był za wysoki, żeby wszedł do szatni z kasą. Pogratulował, wyszedł i godzinę później dowiedzieli się o kasie od dyrektora sportowego. Jest poziom. I do tego namawiałbym właścicieli polskich klubów.

Jeżeli miałbym wskazać problemy polskiej piłki, nie wskazałbym ani na profesjonalizm, ani na problemy z bazą. Wydaje mi się, że są dwa kluczowe. Pierwszy – każdy, kto kopnie prosto piłkę, może być piłkarzem. Jeśli nie masz zdrowia, żeby ganiać jak cham od pola karnego do pola karnego, to nie możesz uprawiać tego sportu. Jak ci Bozia nie dała szybkości, to nie ma szans, bo dziś gra się w każdym sektorze boiska. Nie ma tak, że obrońca może być wolny i tylko laga do przodu. Skończyło się, że jest sześciu do rozbijania, a pięciu do grania. To raz. A dwa – jesteśmy daleko za Murzynami, jeśli chodzi o suplementację organizmu… Możemy się uśmiechać, ale zawodowy sport to dziś rywalizacja gladiatorów. Nie wierzcie, że Bayern czy inny niemiecki zespół naturalnie pruje przez 90 minut. To taki poziom wyczerpania organizmu, że mają zastrzyki, które wyrzucają to zmęczenie.

Nie zrzucaj głównej winy na suplementację, bo przy problemach polskiej piłki brzmi to jak żart.
Nie, ale jak będę w polskim klubie, to nie będę o tym mówił, tylko mój klub będzie to miał. Tak jak będzie miał cztery równe płyty dla młodzieży. Nie potrafię zrozumieć, że płaci się kilkaset tysięcy euro prowizji menedżerskich za sprowadzenie 32-letnich zawodników, a szkoda jest właścicielom pieniędzy na podgrzewaną płytę. Widziałem w Krakowie, w jakich warunkach trenuje 17-letni piłkarz Wisły, który zaraz ma być kapitałem tej drużyny. Leci do niego piłka, a on się martwi, żeby nie skoczyła na płycie! Jak on ma się nauczyć przyjęcia, podania, skoro musi się koncentrować, żeby w piłkę trafić?

Właściciele działają „tu i teraz”.
Ale tej akurat zaczął inwestować w klub czternaście lat temu i gdyby wtedy zainwestował w bazę, to miałby dziś świetnych zawodników. A my tak odkładamy, odkładamy, odkładamy i marzymy o Champions League. Raz na parę lat trafia się ktoś, kto może zbawić klub… Ale to nie to. Mierzmy siły na zamiary. Dziś Ajax Amsterdam nie ma aspiracji, żeby przegonić Manchester czy Real. Oni wiedzą, że celem jest dojście do pewnego pułapu, a potem sprzedaż.

Mamy też problem z oszacowaniem umiejętności, jest moda na cukrowanie.
Bo jak trener skrytykuje za bardzo jakichś zawodników, to przestaną go lubić. Bo jak zawodnik za dużo mówi w szatni, to nie będzie mile widziany przez prezesa. Futbol to jest dialog. I w normalnych klubach europejskich ten dialog jest prowadzony. A u nas każdy klub stara się skrywać jakąś swoją tajemnicę, żeby nikt w jego świat nie wchodził. Bo tak jest wygodnie. Poza tym mówię – trenerzy. Teraz moje pokolenie robi kurs UEFA A i jak patrzę, kto na ten kurs chodzi, jak kopią piłkę ludzie, którzy zaraz będą uczyć dzieci, to jestem załamany. Minimum umiejętności piłkarskich musi być. I znajomość języka obcego. To powinno być drugie kryterium w szkole trenerów. Jak ktoś jedzie na staż, to nie po to, żeby stać za siatką. Ale dopóki będzie tak, że trener w Polsce zarabia pięćset złotych, to zapomnijmy o sukcesie. Windujemy pensje do poziomu 500 tysięcy euro dla zawodników, uposażenie dla ekstraklasowych trenerów, a ludzie, którzy wychowują dzieci, dostają 500-800-1000 złotych. Później taki trener szuka pracy na taksówce, w firmie transportowej, bo musi otrzymać rodzinę. Jak będzie szukał o pięciu miejscach pracy, to nie będzie miał czasu, żeby myśleć, jak z Kowalskiego zrobić piłkarza.

Rozmawiałem ostatnio z ludźmi z Lyonu i Saint-Etienne. Szef akademii zarabia tam miesięcznie 25 tysięcy euro. Potem ta pensja schodzi. Trenera trampkarzy też stać na normalne życie. Nie chodzi o to, żeby szef akademii Legii zarabiał 20 tysięcy euro, bo to niemożliwe, ale niech dostanie 20 tysięcy złotych, trener juniorów – 15, juniorów młodszych – 12, a ci zajmujący się trampkarzami – 7-8. Żeby byli pewni o byt rodziny…

…żeby mieli satysfakcję z pracy.
Żeby miał satysfakcję. Żeby klub wymagał jeżdżenia na kursy. Wtedy jest szansa, że pójdziemy do przodu. Jeśli będziemy dzieci wysyłać na jakieś hasioki, na koniczynę, jeśli będą przychodzić trenerzy, którzy rzucą piłkę i powiedzą „grajcie”, a w międzyczasie będą myśleć, gdzie dorobić parę złotych, to będzie ciężko… Mówimy, że dużo się zmienia, że powstają stadiony, orliki, że generalnie jest lepiej. Ale pamiętajmy, że inne kraje też idą do przodu i to jeszcze szybciej, co pokazują chociażby Niemcy. Czy oni piętnaście lat temu tak grali w piłkę jak teraz? Nie grali. Dziś oglądasz Niemców, to masz wrażenie, że patrzysz na Hiszpanię II.

No grali, grali. Zdobyli mistrzostwo Europy w 1996.
Dobrze grali, ale inną piłkę. Obejrzałem ostatnio mistrzostwa świata U-17 i śmiem twierdzić, że Niemcy nie zejdą z podium wielkich imprez przez piętnaście lat. W każdej drużynie Bundesligi mają trzech-czterech zawodników po 18-19 lat. I trenerzy ich wystawiają. Zastanawiałem się ostatnio nad przypadkiem Adama Matyska. Chłopak skończył karierę w Polsce, pojechali po nim wszyscy za te kilka meczów w Radomsku, a on wrócił po to, żeby się załapać na mundial. Czy takiego Matyska, który grał 10 lat w Niemczech, nie można było wykorzystać w polskim klubie? Muszę wam powiedzieć, że on chodził od klubu do klubu, plus federacja, i szukał pracy jako trener bramkarzy. Nikt nie był zainteresowany. Facet z takim backgroundem, z takim doświadczeniem, z dwoma obcymi językami…

Dziś trenuje bramkarzy w Norymberdze, w Bundeslidze.
I to trzeci czy czwarty sezon. Ostatnio kontuzji doznał Raphael Schaefer. Matysek miał wybór, czy postawić na rezerwowego 26-latka, czy na absolutnego 18-letniego debiutanta, który nazywa się Rakovsky. Rocznik 93 lub 94. Co robi Matysek? Stawia na młodego, bo wie, że na niego w Polsce też kiedyś postawili. Zastanawiam się, czy polski futbol stać na to, żeby taki człowiek tu nie pracował.

Image and video hosting by TinyPic

Dlaczego twoim zdaniem nikt w Polsce nie odważy się powiedzieć, że Smuda jest niedostatecznie inteligentny do swojej funkcji? Przecież każdy o tym wie. Ty też. To nie jest facet, któremu powierza się wielki projekt Euro 2012, tak jak z Waldemara Pawlaka nie zrobiłbyś ministra gospodarki, mimo że nim jest.
Jedno muszę powiedzieć – na początku byłem w gronie umiarkowanych zwolenników Franka. W tamtym okresie pokazał jedną rzecz – i to jest dla mnie bezsporne – że nie musieliśmy mieć kompleksów, oglądając Lecha w Pucharze UEFA. Okazało się, że drużyna z kilkoma Polakami w składzie potrafiła i zagrać z klepy, i równe mecze z Udinese, i wyjść z grupy… Nie musieliśmy się wstydzić. Franek, pamiętacie, będąc trenerem Lecha Poznań, piętnował wszystkie patologie PZPN-u. Mówił otwarcie, co mu się nie podobało. Był twardy i miał swoje zdanie. Mimo że wypowiadał je w karykaturalnej formie, to jednak się nie bał. Okazało się, że idąc do reprezentacji, szybko został spacyfikowany. Dziś Franek, poza kwestiami sportowymi, jest marionetką w takiej polityce informacyjnej i marketingowej. Zaczął się miotać.

Popatrzmy na sprawę Meliksona. Chcę powiedzieć szczerze, bo parę nowych faktów ujrzy teraz światło dzienne. Pół roku temu w „Cafe Futbol” uświadomiłem działaczy PZPN-u i prezesa Basałaja, że Melikson mimo że zagrał w meczu reprezentacji Izraela z Urugwajem, może grać w reprezentacji Polski. Co się działo dalej? Poszedł sygnał do trenera Smudy, że Maor ma polski paszport i jest zatrudniony jako Polak. Franek mówi: „no, pojadę, obejrzę go w meczu z Podbeskidziem”. Po meczu: „Nieee, takiego zawodnika nie szukam, nie jest mi potrzebny”. Za chwilę Melikson mówi: „Nie wiem, muszę się zastanowić, to dla mnie trudna sprawa. Izrael to mój kraj i zobaczymy, co będzie dalej”. Spotykam tego Meliksona po meczu ze Skonto Ryga, zaczynam z nim rozmawiać i pytam: „Maor, czemu ty nie chcesz grać w kadrze?”. A on: „Jak ja mogę powiedzieć, że chcę grać w reprezentacji Polski, skoro trener nigdy publicznie nie powiedział, że potrzebuje takiego zawodnika jak ja. Jestem na pograniczu reprezentacji Izraela i nagle mam zacząć mówić o kadrze Polski?”. Dostaje Melikson powołanie na mecz Wybrzeżem Kości Słoniowej, strzela dwa gole, przyjeżdża i mówi: „No, w zasadzie temat jest zamknięty, strzeliłem dwie Wybrzeżu, Fernandez zapewnił, że mnie powoła na najbliższe mecze eliminacji”. Franek: „No widzieliście, strzelił dwa gole, będzie grał dla Izraela”. W międzyczasie dochodzi w Krakowie do spotkania – Maaskant, Basałaj, Valckx, Smuda, Melikson. Smuda rozmawia z piłkarzem, piłkarz deklaruje, że do niego zadzwoni w ciągu kilku tygodni. Nie zadzwonił. Pojechał Melikson na kadrę, dostał na pierwszym treningu z łokcia i założyli mu pięć szwów. Było wiadomo, że nie zagra w meczach eliminacyjnych. Pierwszy mecz w trąbę, drugi mecz w trąbę. Wiadomo, że Izrael nie ma szans na wyjście. Agent wspólnie z piłkarzem piszą SMS-a do polskiego przyjaciela, że jest gotowy na grę w reprezentację Polski. Pytam Franka: „Jesteś zainteresowany piłkarzem? On podjął decyzję, że chce grać”. Smuda: „Nieeee, w ogóle nie zadzwonił do mnie. Nie będzie Melikson grał w reprezentacji Polski.” Mija parę dni i nagle Rząsa robi wielką kampanię, że dostał telefon od Dudu Dahana.

I teraz pytanie – jakim prawem Rząsa wypowiada się na temat spraw sportowych kadry, jeśli sam twierdzi, że jest dyrektorem do spraw komunikacji z mediami. Czyli nie jest właściwą osobą, żeby do niego dzwonił menedżer Dahan. Powinien dzwonić albo do trenera, albo do kogoś innego. Prezes mówi, że ma zapewnienie, że Melikson zagra w reprezentacji Polski i zaczynam czytać, że trener już zmienił front. Do czego zmierzam – w tym sztabie pracują absolutni amatorzy. Gdybym ja był dyrektorem reprezentacji Polski i dowiedział się, że Maor Melikson jest zawodnikiem z polskim paszportem, to po skończeniu „Cafe Futbol”, o 12:35 zadzwoniłbym do Franciszka Smudy i zapytał: „Franek, czy ty widzisz go sportowo?”. Jeśli usłyszałbym, że widzę, to zwołałbym kolację z tym chłopakiem, jego agentem i Smudą, zaproponowałbym grę w reprezentacji, ale nie tylko! Zaproponowałbym jakiś kontrakt reklamowy, żeby chłopak widział, że mi na nim zależy. Żeby widział, że dostanie szansę gry na Euro, ale też coś za tym pójdzie. Np. niech będzie twarzą „Biedronki”, niech zarobi parę złotych. Tak to się odbywa na całym świecie. Trener jest od spraw sportowych, nie od reklam, więc pytam – kto tą kadrą rządzi, jeśli chodzi o strategię i tego typu tematy?! Jeśli piłkarz by się nie zgodził, wydałbym oświadczenie – „spotkałem się, zaproponowałem, dostałem odmowę, nie ma tematu”. A my cały czas slalom gigant Alberto Tomba. I tak jest z każdą historią. Polanskiego, Boenischa, Obraniaka, Perquisa, czy teraz kolegi Meliksona.

I nie widzisz, że Smuda się w tym wszystkim zatracił?
Zawsze będzie problem tożsamości i identyfikacji.

Ale tylko my w Europie robimy to na taką skalę.
Wiecie, Franek opowiada, że w Niemczech jest tak samo. A ja mu odpowiadam, że nie jest, bo tamci chłopcy albo urodzili się w Niemczech, albo wychowali w tamtym systemie i od nowej ojczyzny dostali wszystko. Nie porównujmy tego do Obraniaka czy Perquisa. Obraniak przez trzy lata gry w reprezentacji dalej po polsku nie mówi. Na czym mu zależy? Chce być Polakiem czy zagrać na Euro i zmienić klub? Znam odpowiedź?

Pewnie, że znasz. Tylko kibice mogą się czarować, że zależy im wszystkim na barwach, na nowej ojczyźnie.
To nienormalne, że w 40-milionowym kraju nie potrafimy znaleźć dwudziestu piłkarzy na poziomie międzynarodowym. Ciekaw jestem, czy na dłuższą metę kibic będzie się utożsamiał z tymi kadrowiczami. Nigdy nie będę używał związku frazeologicznego „farbowany lis” (śmiech), natomiast wszystko wskazuje, że sześciu zagranicznych piłkarzy będzie w pierwszej jedenastce.

Powoli będziemy mogli mówić o polityce transferowej reprezentacji. To pojęcie, które kiedyś nie funkcjonowało.
Nie wiem, czy nie idziecie za daleko, ale rzeczywiście, coś w tym jest. Euro jest oknem wystawowym na świat. Wiśle też zależy, żeby Melikson zagrał w kadrze, bo jak pokażą go na Euro, zagra dwa-trzy przyzwoite mecze, to inna będzie jego cena za granicę. Paszport ma, więc może grać – taka jest filozofia klubu. Mama Meliksona jest Polką…

Urodziła się w Legnicy i opuścia Polskę w wieku 6 lat.
Ale nie zrzekła się nigdy obywatelstwa.

Tak, ale nawet po polsku nie mówi.
Tak… Ale znowu pół roku zostało przespane. Melikson to fajny, inteligentny chłopak. Gdybyśmy go wzięli pół roku temu, kochałaby go cała Polska. Powiedziałby – „Izrael ma szansę na awans z pierwszego miejsca, ale wybieram kraj mojej matki”. Mija sześć miesięcy, Izrael odpada z eliminacji…

Dał nam do zrozumienia, że jest koniunkturalistą.
Na pewno. I klub, i agent go, moim zdaniem, naciskają, żeby deklarował grę w reprezentacji Polski. Oni w tym widzą swój biznes.

Problem jest taki, że my, jako reprezentacja Polski, oszukujemy w grze na poziomie międzynarodowym. Wystawiamy piłkarzy, którzy nie są Polakami, chwytamy się jakichś kruczków, prosimy prezydenta, żeby na szybko nadawał obywatelstwa. Chyba tylko Azerbejdżan jeszcze tak robi na taką skalę. To nie ma nic wspólnego ze zdrową piłką międzynarodową.
Robi się u nas taki Katar… Gościłem niedawno w federacji Zjednoczonych Emiratów Arabskich i tam, żeby zagrać w reprezentacji, musisz być od trzech pokoleń ich obywatelem. Dla mnie tragiczne jest to, że Perquis jest solidnym, twardym obrońcą, ale jakby go porównać z Jackiem Bąkiem, Tomaszem Hajtą, Tomaszem Wałdochem, Jackiem Zielińskim czy Michałem Żewłakowem, to on totalnie nie pasuje. Pytanie, dlaczego w naszej piłce jest taka mizeria.

Nie jest powiedziane, że taki Madera zagrałby gorzej.
Mnie się Madera też podoba jako piłkarz, ale tu problem jest inny – chłopak nie ma dwudziestu meczów w polskiej lidze w wieku 26 lat. To pokazuje, jaka jest u nas droga talentu… Dlaczego dziś taki, kurwa, Jodłowiec, który debiutował sześć lat temu w ekstraklasie, ma dwadzieścia meczów w reprezentacji i miał być polskim Vieirą, nie potrafi ustabilizować formy i wyróżniać się w każdym ligowym meczu? Dlaczego ten czas zgubił Sadlok?

Piotrek Świerczewski miał fajne powiedzenie – do pewnego momentu pracujesz na nazwisko, potem nazwisko pracuje na ciebie.

Świerczewski: Ale mi chodziło o to, że nazwisko pracuje na piłkarza po trzydziestce (śmiech).

Pytanie jest inne – kto waszym zdaniem z polskich obrońców gwarantuje wysoki poziom na Mistrzostwach Europy?

Wolimy, żeby na środku pomocy grał Bartosz Hinc, niż obcokrajowiec.
(śmiech).

Nie mówimy o poziomie, tylko o fundamentach rywalizacji międzynarodowej. Jeżeli ktoś jest Niemcem, to niech tym Niemcem zostanie. Nie mamy nic do Matuszczyka, ani Pękalskiego, jeżeli otwarcie – i po polsku – powie, że chce grać dla nas. Czy w Polsce ktoś wiedział, że w Izraelu przez tyle lat grał facet o polskich korzeniach?
Ja wiedziałem o Benie Saharze i próbowałem go parę lat temu przekonać (śmiech).

Ale o Meliksonie nie wiedziałeś.
Nie wiedziałem, że ma polski paszport.

I myślisz, że jak przyjechał na lotnisko, to powiedział – „o, fajnie, jestem w mojej nowej ojczyźnie”. Lepiej przegrać niż próbować nie przegrać, wiadomo z jakim skutkiem, chwytając się tych wszystkich trików.
Wydaje mi się, że my, ludzie zajmujący się piłką, jesteśmy czasami zbyt emocjonalni.

Włosi i Hiszpanie są emocjonalni…
Powiem wam dlaczego – historia Polanskiego, który mówił, że chce grać dla Niemiec, obchodzi mnie, was i paru ludzi, którzy oglądają piłkę non-stop. Myślicie, że przeciętny Polak będzie rozkminiał te biografię?

A co kogo obchodzi „przeciętny Polak”? Niech każdy myśli samodzielnie.
I moje zdanie znacie.


Jeżeli ktoś zadeklarował, że chce grać w innym kraju, to nie brałbym go NIGDY pod uwagę przy powołaniu. Wiecie, ja też nie mogę zwariować przy ocenianiu Polanskiego lub Boenischa. Jeśli zagrają dobrze, to nie powiem, że zagrali źle. Ale to nie zmienia mojego zdania. Chciałeś grać dla Niemiec, graj se dla Niemiec. To dla mnie jednoznaczne. I co… Trzeba szukać polskich piłkarzy. Duet obrońców Dudka-Żewłakow to nie jest gorszy środek niż Perquis-Głowacki. Dudka to poważny piłkarz, grający w poważnej lidze, rzucany na różne pozycje, ale trener nie spróbował w trzech meczach zagrać nim na środku defensywy. Nie wiemy, czy fajnie by wyglądał na poziomie reprezentacji.

Image and video hosting by TinyPic

Wróćmy do dziennikarstwa. „Cafe Futbol” to takie twoje „dziecko”. Daje ci chyba największą satysfakcję.
Na pewno.

To był twój pomysł od początku do końca.
Ciężko przekonać decydentów stacji, że coś się uda, kiedy nie mieliśmy wielu praw telewizyjnych. Normalny menedżer sprawdza oglądalność magazynów sportowych. Jeśli masz wydać pieniądze na projekt, który nie ma praw do bramek z polskiej ligi, reprezentacji i skądś tam jeszcze. Nagle się okazało, że formuła się przyjęła. Że pomysł, aby ten magazyn nie był 74. programem nadawanym wieczorem obok „Tańca z Gwiazdami”, ligi hiszpańskiej, też się udał. Ludzie zjedzą śniadanie, wypiją kawkę i przed obiadem o jedenastej posłuchają rozmowy o futbolu.

Siłą tego magazynu było to, że od początku nie unikał trudnych tematów, nie bał się kontrowersyjnych kwestii, podejmował zagadnienia niewygodne dla wielu ludzi w polskiej piłce. Szerzej myśląc o „opinionistach”, jak mawia Zbyszek Boniek, to ja jednak chcę oglądać ekspertów, którzy rzeczywiście chcą być ekspertami, a nie szukającymi pracy trenerami, którzy tymczasowo dorabiają w telewizji. Zauważcie, że prawdę w polskiej telewizji jest w stanie powiedzieć ktoś, kto poświęci się mediom, a nie ten, który chce przezimować pół roku w mediach, żeby posłuchał go jakiś prezes. Romek Kołtoń nie chce być trenerem, Wojtek Kowalczyk też nie… Praca w mediach stała się jego trzecią pasją. Po piłce i grzybach. Takich ekspertów szukamy. Najgorzej być przezroczystym, nijakim, miałkim i miłym dla wszystkich. Krytyka to nie tylko opieprzanie, ale też chwalenie. Trzeba się nauczyć żyć z presją, a jak sobie nie radzisz, to zmień zawód.

Jaką masz teraz oglądalność?
Na premierze między 100 a 150 tysięcy. Czyli na poziomie dobrego meczu ligi polskiej nadawanego na żywo. Cieszę się, że mam tę stałą publiczność, która o 11 siada przed telewizorami.

Też masz wrażenie, że programy konkurencji są przesłodzone?
Od początku był schemat przesadnego dbania o swój produkt. Że jeżeli coś mamy, to nie powinniśmy piętnować jego patologii. Mamy w sobie ten patriotyzm lokalny. Zauważcie, że kibic po dobrym meczu swojej drużyny, przegranym w ostatniej minucie 0:1, mówi – „ty, kicha, nic nie grali”. A czasami mają szczęście, osiem poprzeczek i słupków dla rywala, nic drużyna nie gra, jest 1:0 i wszyscy zadowoleni idą do domu. Bo najpierw kibicują sercem, potem rozumem. Każdy tydzień dostarcza kilka głupot, patologii, które trzeba piętnować. Ja się mogę zamknąć i będę milej widziany w paru klubach i PZPN-ie, ale czy o to chodzi w tym zawodzie? Nie pracuję w dziale public relations ani związku, ani żadnego klubu.

Która rola sprawia ci większą przyjemność – komentatora czy telewizyjnego publicysty?
Komentatora chyba. No, komentatora, bo tam są prawdziwe emocje, nie ma żadnego zakłamania. Jak się jedzie na dobry mecz, wychodzi 11 na 11, nikt nie kalkuluje, a ty masz ludziom nie przeszkadzać.

Kiedyś dawałeś do zrozumienia, że będziesz się zajmował komentowaniem do czterdziestki.
Dwa lata zostały…

No właśnie, co dalej?
Zobaczymy, jakie będą opcje, co będzie z Polsatem, jeśli chodzi o prawa telewizyjne.

A wyobrażasz sobie Polsat bez ekstraklasy, europejskich pucharów i reprezentacji?
Ja sobie mogę nie wyobrażać, ale nie wiem, co wyobraża sobie właściciel. On prowadzi biznes…

A wyobrażasz sobie siebie w takim Polsacie?
Siebie? Chyba że dostanę propozycję od Niny Terentiew, przebranżowię się i będę robił programy rozrywkowe. Może jakiś program muzyczny…

Masz ofertę z „Tańca z gwiazdami”?
Nie, miałem raz zapytanie od byłego reżysera, Janka Kępińskiego, który w tej chwili u nas produkuje „Must be the music”. Do tańca mam dwie nogi drewniane i mógłbym rywalizować z Przemkiem Saletą, kto jest gorszy (śmiech). Także nie paliłem się… Miałem też propozycję do „Jak oni śpiewają”. Nie przyjąłem. Wyobrażam sobie wtedy taką szyderkę internetową. Mniej by się koncentrowali na moich powiedzonkach, bardziej na śpiewaniu.

Ale ty masz parcie na takie rzeczy…
Na co?

Na szkło.
Ja mam parcie na szkło? (śmiech) Teraz to chyba przesadziliście.

Oczywiście, że masz. Jesteś tam codziennie.
Szczerze, mógłbym być częściej, gdybym o to zabiegał, ale do programów pozasportowych mogę iść wtedy, kiedy prosi mnie o to dyrektor programowy stacji.

Mateusz, ale nie czarujmy się, lubisz być celebrytą.
Może koło trzydziestki miałem, jak wy to mówicie, parcie celebryckie. Zawsze mówię, że jestem skromnym reporterem z Dębicy.

Mówisz to śmiejąc się, więc wiesz…
Tak poważnie to rzadko chodzę po tych premierach, pokazach… Nie mam na to czasu. Mam dużo pracy, a jak jest trochę wolnego, to spędzam czas z dzieckiem. Syn skończył trzy lata… Policzyłem ostatnio i często mnie nie ma w domu przez 200-250 dni w roku.

Jak kierowca Formuły 1.
Tylko wolniej jadę i za mniej (śmiech).

Komentowałeś mecz wyjazdowy Wisły w pucharach, później od razu Śląsk, chwilka przerwy i Ekstraklasa. Wolniej nie jedziesz… Przecież ma cię kto zastąpić.
Nieee. Ja w zasadzie nic nie mam do obsady. Marian Kmita nad tym sprawuje pieczę, Bożydar Iwanow jest szefem komentatorów. Starają się dobierać komentatorów z klucza merytorycznego. W europejskich pucharach według tego, kto się daną ligą interesuje. Była prośba szefa, żebym skoczył do Wrocławia, ale po dwóch czwartkach czy środach odstąpiliśmy od tego…

Powiedziałeś kiedyś, że przygotowanie fizyczne jest u komentatora bardzo ważne. Dlatego zapytaliśmy o tę gonitwę.
No, jest ważne. W dniach, kiedy pracuję, staram się żyć higienicznie. Chodzę wcześnie spać i unikam alkoholu, bo to się później odbija na koncentracji. Jeśli chodzi o te dwa mecze, to Marek Koźmiński dobrze mi tę akcję logistycznie przygotował. Leciałem z Rygi do Wrocławia. Z Wisłą wylądowaliśmy o pierwszej w nocy, Marek mi podstawił kierowcę do Wrocławia i o trzeciej już spałem w hotelu. Mecz był dopiero wieczorem, więc mogłem się spokojnie wyspać. Wstałem o jedenastej na śniadanie i byłem wypoczęty.

Nie boli cię, jak wygląda stan telewizji publicznej? Poziom komentatorów, obsady?
Nie zastanawiam się nad tym, to nie jest mój biznes.

Zastanawiasz się, tylko nie chcesz się przyznać.
Nie, sami wiecie, że miałem ofertę z TVP, którą mi złożył Janusz Basałaj.

Każdy ma swoje przemyślenia na temat konkurencji
Na pewno widzę tam rezerwy. Pytanie, czy są one związane z brakiem kreatywności ludzi, czy z innymi priorytetami stacji. Przykładowo, ostatnio słyszałem, że jakiś program spada na dwa tygodnie, bo są wybory. Teraz jest rok prezydencji polskiej. Sport jest tam traktowany na zasadzie czwartego planu. Teraz ta operacja Euro 2012 powinna być przygotowana w każdym szczególe i to będzie wizytówka Polski…

Ale pod kątem czysto dziennikarskim. Jeśli mamy szczerze rozmawiać, można się zastanawiać, kto ma najgorszych komentatorów, wybierając między TVP a nSport.
To wy powiedzieliście. Ja nie będę komentatorów konkurencji oceniał. Pozwólcie mi mieć w sobie etykę zawodową. Uważam, że na pewno kilku młodych komentatorów TVP mogłoby się rozwinąć w stacjach komercyjnych. W stacji luźniejszej mogliby się wyzbyć patosu, złapać trochę luzu i dystansu. Zauważcie, że wchodząc do telewizji publicznej człowiek podświadomie się poddaje temu całemu klimatowi. Program publicystyczny i polityczny w stacji komercyjnej jest luźniejszy niż w TVP. Programy ekonomiczne, rozrywkowe – tak samo. Są programy rozrywkowe, gdzie nie ma żadnych zahamowani? A w TVP jak jest luz, to musi być „correct”. Tak samo dzieje się ze zmianą myślenia w programach sportowych. Jak jest krytyka, to od razu pojawia się „otrzeźwienie” i są cztery niezasłużone pochwały. Dziesięciometrowe podanie po ziemi bez przeciwnika jest kapitalne. Cały ten klimat wokół tej telewizji powoduje, że ona jest inna. Sam się zastanawiam, jak komentator od nas lub z Canal+ zabrzmiałby komentując mecz, załóżmy, reprezentacji na antenie TVP. Być może następnego dnia zostałby zwolniony. Albo miałby zakaz antenowy, tak?

(przypadkiem spotykamy Marka Citkę, akurat przechodził, dosiada się)

Powiedz na koniec, w którym komentatorze widzisz największy potencjał. Masz już taką pozycję, że możesz oceniać.
Dajcie mi się zastanowić… Z komentatorów, może nie z pierwszego planu, ale tych, co już zrobili, to myślę, że u nas wyróżnia się Przemek Pełka. Ale on też nie jest nowicjuszem, bo pracuje w mediach osiem czy dziewięć lat. Jeśli chodzi o dziennikarzy – nie mówię teraz o komentatorach – widziałem duży potencjał w tym chłopaku z Orange, tym Wiśniowskim. Fajne robi materiały, z pomysłem. Ale żebym miał wskazać młodego komentatora, co wchodzi, ma 24-25 lat i mnie rzuca na kolana…

Citko: Masz ten sam problem co ja. Następcy swojego nie widzę (śmiech).

Wiecie co, nie ma takiego. Ludzie trafiają do dziennikarstwa sportowego, bo nie mają innego pomysłu na życie albo mają pasję sport i tylko sport. Ciężko im się stać rozpoznawalnym i mieć swój styl, bo stanowią tylko kalkę. Żeby mieć styl, trzeba się zająć paroma innymi rzeczami, a nie tylko oglądaniem meczów i czytaniem gazet sportowych. Nie chcę też na siłę nikogo namaszczać, bo jestem na to za młody. Mam 38 lat.

Citko: Już?

No, dzieciaku (śmiech). Ale nie, czekajcie! Jest jeden wielki talent. Maciej Kurzajewski. Dostał trzy Telekamery, a jeszcze niczego nie skomentował. To jest potencjał!

Spisał Tomasz Ćwiąkała

Najnowsze

Ekstraklasa

Piotr Urban odniósł się do plotek. Co z wymianą Legia – Widzew?

Braian Wilma
0
Piotr Urban odniósł się do plotek. Co z wymianą Legia – Widzew?
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama