Bruno Pinheiro: – Może kiedyś Bento sobie o mnie przypomni…

redakcja

Autor:redakcja

15 września 2011, 01:17 • 9 min czytania

W wieku 17 lat debiutował w portugalskiej ekstraklasie. Dwa sezony później w Boaviście Porto biegał z opaską kapitana. Jak rzucono go na nieswoją pozycję, na dzień dobry dostał Di Marię albo Walcotta. W młodzieżowych reprezentacjach grał z Nanim, Joao Moutinho czy Fabio Coentrao. Takiej kariery, jak oni nie zrobił. Poznajcie historię Bruno Felipe Tavaresa Pinheiro, czyli po prostu Bruno Pinheiro, 23-letniego Portugalczyka z Widzewa.
* * *

Bruno Pinheiro: – Może kiedyś Bento sobie o mnie przypomni…
Reklama

Mój ostatni mecz w Boaviście był wyjątkowy. Po pierwsze, wszyscy wiedzieli, że z klubem dzieje się źle. Ł»e Boavista spada z drugiej ligi, może nie przetrwać, mogą ją zlikwidować lub przejść na amatorstwo. Ludzie byli przygnębieni, niektórzy płakali. Ja po tym spotkaniu odchodziłem na Cypr. Po końcowym gwizdku przeskoczyłem bandy, wszedłem między kibiców i szukałem dziadka. Podszedłem do niego, przytuliłem i wręczyłem swoją koszulkę. Inni po drodze klepali mnie po plecach, bili brawa. Miałem łzy w oczach. To był najpiękniejszy moment w mojej karierze.

Gdyby nie dziadek, dziś nie byłbym piłkarzem. A na pewno nie byłbym nim na takim poziomie. Bo to on opiekował się mną całymi dniami. Już jako mały dzieciak, codziennie wstawałem o świcie, szedłem na autobus i jechałem do Porto, 40 kilometrów od domu. Tam zajmował się mną dziadek – zawoził do szkoły, na treningi i wsadzał z powrotem do autobusu. Późnym wieczorem, przed północą. Nieraz zdarzało się, że ze zmęczenia zasypiałem w drodze i trzeba było jeszcze przejść pieszo kawał drogi do domu. Padnięty otwierałem drzwi i siadałem za biurkiem. Następnego dnia była szkoła, trzeba było się przygotować.

Reklama

W normalnych okolicznościach zawaliłbym naukę. Do tego nie mogli jednak dopuścić rodzice. Gdybym nie zdał choć raz, to byłby koniec gry w piłkę. A na to nie mogłem pozwolić. Rodzicom wiele zawdzięczam, ale byli strasznie zapracowani. Zdarzało się, że dziennie harowali po 18 godzin, niekiedy dłużej. Szybko się więc usamodzielniłem.

Moim najwierniejszym kibicem i najlepszym trenerem jest więc dziadek. To mój taki drugi ojciec. Zawsze mnie wspiera, często ogląda moje mecze. Jak grałem w portugalskiej młodzieżówce, jeździł za mną do Niemiec czy Luksemburga. W Polsce też był wielokrotnie, nawet na zwykłych sparingach. To on stworzył mi odpowiednie warunki do gry. Mój brat ich nie miał, dlatego dziś kopie tylko amatorsko.

Image and video hosting by TinyPic

Cała rodzina to wielcy kibice Boavisty. Dziadek jest fanatykiem, chodzi nawet w marynarce z klubową spinką. On był jednym z powodów, dlaczego kiedyś odrzuciłem ofertę z FC Porto. Nie mógłbym zrobić tego najbliższym. Inna sprawa, że tam – powiedzmy sobie szczerze – nie miałbym szans na grę. Interesował się mną też Liverpool, wysłał zaproszenie na testy, ale to nie było nic zobowiązującego.

W pierwszym zespole Boavisty debiutowałem w wieku 17 lat. Wszedłem na ostatnią minutę w meczu z Vitorią Guimaraes (grali wtedy Marek Saganowski i Cleber – przyp. red.). Potem, po powrocie z rocznego wypożyczenia do trzeciej ligi, grałem już regularnie.

Szczególnie pamiętam mecz z Benfiką, w Lizbonie. W ich składzie Rui Costa, Nuno Gomez, Cardozo, Di Maria. Duże nazwiska. Siedziałem w szatni totalnie wyluzowany. Wiedziałem, że trener nie desygnuje do gry 19-letniego dzieciaka. Rozpoczyna przemowę, nagle padają słowa: „Zagra Bruno”. Szok. Serce zaczyna mi walić, ale to nie koniec. „Bruno zagra na lewej obronie”. Już po mnie. Przecież lewą nogą to ja za bardzo grać nie umiem! Wychodzę na boisko, początkowo gra na mnie Maximiliano Pereira, dopiero potem wchodzi Di Maria. Byłem cały zdenerwowany, ale nie dałem plamy.

W reprezentacji nie było lepiej. Akurat graliśmy w kadrze U-21 mecz z Anglikami. W Boaviście zaczęli mnie ustawiać na lewej obronie, ale selekcjoner wiedział, że to nie moja pozycja. Byłem spokojny, bo sądziłem, że na pewno ustawi mnie na środku. Co zrobił? „Bruno, lewa obrona!”. Wychodzę na boisko, naprzeciwko mnie Theo Walcott. Po 20 minutach zmienia się stronami z drugim skrzydłowym. Uff, odetchnąłem z ulgą. Na chwilę. Koło mnie był James Milner. Zremisowaliśmy 0-0.

W drużynie narodowej jestem od wielu lat, debiutowałem w kadrze U-16. W międzyczasie grałem w zespole z kilkoma gwiazdami. Nani, Joao Moutinho, Miguel Veloso, Silvio, Rui Patricio. Niekiedy miałem przez to kompleksy. Kiedyś przeglądałem listę powołań do U-21, spojrzałem na kluby kolegów. Inter, Fulham, Bolton, Everton, Roma, Porto. I ja. Z Boavisty. Trochę było mi głupio.

Pamiętam, jak na jeden z konferencji prasowych w Widzewie trener Michniewicz pokazał dziennikarzom listę moich występów w kadrze. Ośmieszył mnie tym, bo wyszło, że łącznie wystąpiłem tylko w kilku spotkaniach. Tylko, że te dokumenty kompletnie mijały się z prawdą. Skontaktowałem się więc z portugalską federacją, przesłali wszystkie papiery do klubu, by potwierdzić, że nie kłamię. Wybaczam trenerowi tę pomyłkę, bo wiem, że mógł być sfrustrowany. Sam mówił, że ma już dość pytań o mnie, bo moich występów często domagali się i kibice, i dziennikarze.

Michniewicz popełnił wtedy duży błąd, ale ja też nie jestem bez winy. Trenerowi nie pasował mój styl gry, nie przepadał za mną i nie wystawiał mnie do składu. To mnie denerwowało, frustrowało, strasznie demotywowało. Zwłaszcza, że po meczach ze Śląskiem czy Jagiellonią trener mnie chwalił, a i tak sadzał z powrotem na ławce. Wszystkiego mi się odechciewało. Dziś mogę przyznać, że zdarzały się dni, że nie dawałem z siebie wszystkiego na treningach. Ł»e czasami nie starałem się tak, jak inni. Dziś wiem, że postępowałem źle. Obiecuję, iż to się nigdy nie powtórzy.

Z Boavisty odchodziłem, gdy była mi winna pieniądze za dziewięć miesięcy gry, ale nie wykłócałem się, nie szedłem do sądu. Odpuściłem. W końcu to była moja Boavista, w której pod koniec wcześniejszego sezonu w ekstraklasie dostałem opaskę kapitana. Ja, 19-latek! Trener mi ją wręczył. Powiedział, że zasłużyłem. Klub popadł natomiast w tarapaty, został przecież zdegradowany za korupcję, za wpływanie na sędziów. W Portugalii w pewnym momencie wybuchła duża afera, taka jak ostatnio w Turcji, ale wówczas oberwało się tylko naszemu klubowi.

Miałem wtedy kilka propozycji, również z Włoch i Hiszpanii, ale wybrałem… Cypr. Bo tam oferowali ponad dwa razy więcej. To był moment, kiedy myślałem tylko o kasie. O niczym więcej. Dodatkowo byłem powoływany do kadry.

Cypr był gigantycznym błędem, największym w karierze. Dziś nie mogę siebie zrozumieć, dlaczego szedłem tylko za pieniędzmi. Tym bardziej, że w Arisie Limassol była kompletna amatorka. Na Cyprze, poza APOEL-em i Omonią, w ogóle nie myślą o przyszłości, nadchodzących problemach. Jak problem się pojawi, to dopiero wtedy się zastanowią.

Wedle umowy, Aris miał mi zagwarantować samochód i mieszkanie. Po przyjeździe odbieram auto, niby wszystko w porządku, ale nie ma tablicy rejestracyjnej. „Nie przejmuj się, tak ma być” – usłyszałem na powitanie. Skoro tak ma być, to niech będzie. Pewnego dnia zatrzymuje mnie policja. Powiedziałem tylko, że jestem piłkarzem Arisu. To wystarczyło, o nic więcej nie pytali. Puścili mnie dalej.

W pewnym momencie musiałem oddać samochód do warsztatu na kontrolę. Miało to potrwać dwa dni, więc od klubu dostałem auto zastępcze. Akurat miałem wolny dzień, wybraliśmy się z rodziną na wycieczkę. Jakieś sto kilometrów w jedną stronę. Wracaliśmy o późnej porze, około północy. Rano miałem trening, więc trzeba było przyspieszyć, dać gazu. Następnego dnia wstaję rano, wyjeżdżam z garażu i po kilku metrach… odpadło mi koło! Tak po prostu. Dzień wcześniej jechałem z rodziną 150 km/h! Potem okazało się, że samochód nie był w pełni sprawny, że od kilku lat nie przeszedł żadnej kontroli.

A propos samochodów, jako dziecko nad łóżkiem miałem plakat z Mustangiem. Przyjechałem do Polski i pomyślałem, czemu nie. Warto spełnić swoje marzenie. Kupiłem auto, byłem niezmiernie szczęśliwy. Szybko okazało się, że to był wielki błąd. W Łodzi ledwo przejadę pięć metrów i wpadam w dziurę. Kolejne pięć metrów i znów. Istny koszmar. Już sobie wyobrażam, w jakim stanie jest zawieszenie. Trzeba było kupić Jeepa…

Czasami wyskoczę z jakimś Polakiem na miasto. Siadamy sobie i on od razu pyta, czy chcę piwo. Na ogół odpowiadam, że się źle się czuje, że brzuch mnie boli. Ale to ściema. Prawdy nie powiem, bo wezmą mnie za jakiegoś dziwaka. A chodzi o to, że ja alkoholu po prostu nie piję. Nie lubię. Sam zapach mnie odstrasza. No, ale wy Polacy macie do alkoholu trochę inne podejście.

Mimo młodego wieku, od pewnego czasu jestem żonaty. Poznaliśmy się cztery lata temu. Jest Brazylijką, nazywa się… Bruna Tavares. Właściwie tak samo, jak ja (śmiech).Wiem, że przyjęło się, iż piłkarze powinni się wyszaleć i wiązać jak najpóźniej. Ale w futbolu często zmienia się kluby, otoczenie. Nie wiesz, co przyniesie jutro. Brunę poznałem, jak byłem nikim. Finansowo byłem goły. Gdybym miał kasę, to pewnie bym się zastanawiał, czy kocha mnie, czy moje pieniądze.

Grając w reprezentacji Portugalii, w różnych kategoriach wiekowych, poznałem piłkarzy, którzy zrobili wielkie kariery. Taki Fabio Coentrao to piłkarsko duży talent, ale w głowie kompletne zero. Serio. Koleś był niesamowicie pokręcony, szurnięty. Pamiętam go, jak grał jako lewy napastnik i szło mu nieźle. Ale że był strasznie szczupły, to myślałem sobie, że chłopak się nadaje, ale co najwyżej do piłki młodzieżowej. Na wyższy poziom nie wejdzie, bo go zniszczą. Poza tym, nie potrafił nad sobą panować. Co chwilę łapał czerwone kartki. Wystarczyło, że ktoś go na boisku zaczepił, powiedział, że jest beznadziejny, to zaraz się na niego rzucał. Nigdy nikomu nie odpuszczał. W końcu w Benfice, z której co chwilę gdzieś go wypożyczano, powiedzieli mu, że jeśli chce coś osiągnąć, to musi się zmienić. Bo z takim temperamentem skończy na dnie.

Nieźle pokręcony był też Zequinha. Byliśmy w jednej drużynie na mistrzostwach świata U-20 w Kanadzie. Pamiętacie gościa? Był jakiś czas temu na testach w Widzewie… Tak, to ten sam, który w Kanadzie podczas meczu z Chile wyrwał sędziemu kartkę z ręki. Piłkarsko był niesamowity, ale nie wszystko z nim było w porządku.

Z tymi z obecnego światowego topu też się spotkałem. Graliśmy naprzeciwko siebie kilka lat temu. Z Nanim zmierzyliśmy się w grupach młodzieżowych. Ja w Boaviście, on w Sportingu. Spójrzcie na niego, jak wtedy wyglądał. Szczuplejszy, drobniejszy ode mnie. Dziś ma dwa razy grubsza nogę, niż wtedy.

Image and video hosting by TinyPic

Miałem też okazję stanąć naprzeciwko Ricardo Quaresmy i Cristiano Ronaldo. Możecie nie uwierzyć, macie do tego prawo, ale ten pierwszy umiejętnościami przewyższał tego drugiego. I to zdecydowanie! Różnica była taka, że Cristiano naprawdę ciężko harował. Dla mnie, talent to tylko 10 procent sukcesu, resztę stanowi praca. Jak nie będziesz zasuwał, to zapomnij – niczego nie osiągniesz.

Jak pamiętam Cristiano? Wówczas, w porównaniu do teraz, był nikim. No, i wyglądał inaczej. Jakieś pryszcze na twarzy, jeszcze nie wszystkie dojrzałe zęby. Trochę się zmienił (śmiech).

Oni wszyscy dziś nie tylko są w reprezentacji, ale w niej błyszczą. Mnie pozostała kadra U-23. Rok temu o powołaniach do niej, na turniej International Challenge Trophy, decydował również Paulo Bento, selekcjoner pierwszej reprezentacji. Dobrze wiedzieć, że zwraca uwagę na mniej znane ligi, na piłkarzy ze słabszych klubów. Wystąpiłem w jednym meczu przeciwko Irlandii. Zaszliśmy tam aż do finału, gdzie pokonaliśmy Włochów. Zostaliśmy mistrzami Europy! W finale nie zagrałem i nie ma w tym nic dziwnego. Nasi obrońcy grają w Parmie, CSKA, Sportingu i Porto. Jakie miałem szansę na grę w tej drużynie, skoro akurat nie miałem miejsca w Widzewie? Teraz już mam. Może kiedyś Bento sobie o mnie przypomni…

WYSفUCHAف PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Ekstraklasa

Jagiellonia w więzieniu! W Alkmaar „nie chcieli Polaków”, jak jest teraz?

Szymon Janczyk
YouTube Logo
Jagiellonia w więzieniu! W Alkmaar „nie chcieli Polaków”, jak jest teraz?
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama