We Franciszku Smudzie zachodzi typowa dla selekcjonerów przemiana – zazwyczaj to bywa tak, że ktoś, kto zapowiada się sympatycznie, potem coraz bardziej buraczeje, aż w końcu staje się niemożliwym do wytrzymania nabzdyczonym kutasem zarozumialcem. Przerabialiśmy to już przy okazji Engela, Janasa i Beenhakkera, najmniej chyba przy Wójciku, ale to w ogóle był aparat z innej bajki – wywiadów nie odmawiał do końca, bo on w ogóle nie odmawiał. Czasami tylko zapił i nie przyszedł.
Dzisiaj od Smudy oberwało się nawet Bogu ducha winnemu Michałowi Polowi, który z zasady życzy wszystkim dobrze i jest tak pozytywnie zakręcony, że na Euro 2012 pewnie wymaluje sobie na policzkach biało-czerwone flagi. Pol – wiecznie uśmiechnięty i niezmiennie trzymający kciuki za najgorszych piłkarskich obdartusów – już pewnie szykował kolejny tekst o tym, że będzie dobrze i że jeszcze polska kadra nie zginęła, aż nagle został pozdrowiony przez selekcjonera na antenie: żeby już przestał te swoje idiotyzmy wypisywać. Franek ma coraz gorsze oko i do piłkarzy, i do dziennikarzy, wrogów widzi tam, gdzie ich chwilowo nie ma (za chwilę będą – wiadomo), czyli nawet w Polu. Jedyne, co mu wychodzi skutecznie, to otaczanie się klakierami. Oberwało się też na antenie Canal+ Przemysławowi Rudzkiemu, a jeszcze nie tak dawno „Franz” mówił do niego na lotnisku: – Piłkarze twierdzą, że tylko ty zadajesz mądre pytania.
Sam Przemek czuł się wtedy zażenowany tym, jak mu trener nadskakuje, byle tylko przeczytać o sobie kilka miłych słów. Bo to jednak żenada taka sama, jak stawianie wódki w zamian za artykuł.
Teraz w modzie są klakierzy. Pisze na przykład na swoim blogu Marek Wawrzynowski z „Przeglądu Sportowego” o niedawnej konferencji prasowej. Tam najlepsze pytanie zadała dziennikarka, też z „PS”, Iza Koprowiak – o farbowane lisy. „Franz” zareagował słynnym, wieśniackim „Tsssssoooooo?!”, ale potem podobno – tak jest to na blogu opisane – pocieszał go Dariusz Tuzimek z nSportu wraz z przybocznym: – Już my ją nauczymy, jak należy zadawać pytania!
Strach się bać, bo na następnej konferencji odpowiednio przeszkolona przez Tuzimka dziennikarka może spytać: – Jezu, jak żyć? Albo w ogóle zamieni się w bełkoczącą od rzeczy pseudoliteratkę.
Wokół miłościwie urzędującego selekcjonera zawsze krążył wianuszek tych, którzy chętnie wyliżą dupę, potem oczywiście się rozpierzchną w mgnieniu oka i będą pisać, że „Franz” to dureń i że w ogóle nie powinien być selekcjonerem, zresztą nie ma nawet matury. Mamy ten element gry bardzo dobrze w Polsce przećwiczony, z Beenhakkerem poszło tylko trochę inaczej, specyficznie, bo większość jego wyznawców wyznaje go dalej.
Ale do meritum, do meritum, bo się nudno robi.
Coraz bardziej nam się wydaje, że Smuda, który Engela nienawidzi, Janasa nie poważa, a Beenhakkerowi najchętniej wydłubałby oczy, za chwileczkę tak się do nich nie tylko upodobni, ale stanie się ich ulepszoną wersją. Taki Engel, Janas i Beenhakker w jednym, po mocnym tuningu, wersja upgrade’owana, czyli:
– zacznie kręcić dziesięć razy więcej reklam niż Engel
– odetnie drużynę od świata dziesięć razy szczelniej niż Janas
– obrazi się i zacznie pouczać dziesięć razy bardziej niż Beenhakker
Tak z nich przez lata kpił, a już teraz mogą sobie przybić piątkę. Strach pomyśleć, co dalej, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że najlepsze (najgorsze) dopiero przed nami.
W każdym razie to widać w Polsce nieuleczalne, że selekcjoner zamiast piłkarzy z czasem zaczyna oglądać dziennikarzy, a zamiast czytać grę – czyta gazety. Gdyby Smuda poświęcił połowę tej energii, którą poświęca na śledzenie mediów na pracę, może z kadrą byłoby lepiej. Kiedy patrzymy wstecz, to wydaje nam się, że w ostatnich dziesięciu latach nie było trenera, który na kilka miesięcy przed wielką imprezą więcej czasu poświęcałby piłkarzom niż dziennikarzom. Wszyscy kubek w kubek tacy sami – liczyło się dla nich tylko to, co ktoś akurat napisał. Nie jak kto zagrał, tylko kto co nabazgrał. Szukali pretekstu, żeby się na kogoś obrazić.
Franek to prosty chłop, równie dobrze mógłby dziś obsługiwać kombajn albo snopowiązałkę, dlatego łatwo nim manipulować. I przychodzą cwaniaczki i mówią: – Już my nauczymy tę młodą zadawać pytania! I Franio, ten nasz prosty Franio, wierzy, że oni naprawdę nauczą. Oni są teraz wszyscy „przyjacioły”, jak mawia Smuda. I się wzajemnie kitują. Franek kituje przydupasów: – Tylko wy potraficie pisać, tylko wy się znacie na piłce! A oni kitują: – Takiego trenera jak ty, Franz, to jeszcze nie było!
Tak im razem miło, ciepło i sympatycznie, czasami trzeba wskazać jakiegoś wroga („Słyszałeś, Franiu, co ten Pol napisał?”), żeby towarzystwo było hermetyczne i elitarne.
Oj, żeby tak dziennikarze po prostu pisali, a trener po prostu trenował. Jedni są na to zbyt cwani, a drugi na to za głupi.