Jesteś byłym, świetnym piłkarzem, który dopiero co zawiesił buty na kołku. Jak wielu twoich kolegów, postanawiasz zostać wybitnym trenerem. Niestety po jakimś czasie okazuje się, że choć na murawie brylowałeś, na ławce trenerskiej jesteś średniakiem. Zbieg niezwykłych okoliczności ( mówiąc prościej zwykły fart) sprawia jednak, że trofea same wpadają ci do rąk, a prezesi mówią, byś wybrał sobie zawodników, nie przejmując się ich ceną – w wielkim skrócie to wszystko spotkało Roberto Manciniego. I to dwukrotnie. Ale zacznijmy od początku…
Samodzielne trenerskie szlify Mancini zaczął zbierać w Fiorentinie. W pierwszym sezonie sięgnął z drużyną po Puchar Włoch, ale w lidze czekały go same rozczarowania. Gdy nadszedł styczeń, trener postanowił odejść. W tym samym sezonie Viola spadła z Serie A, ale Mancini myślami był już gdzie indziej. Tym razem rękę wyciągnęło do niego Lazio, w którym pracował w przeszłości jako asystent Erikssona. I znów ta sama sytuacja: Lazio zawodziło w spotkaniach ligowych, ale sięgnęło po krajowy puchar. Wtedy Mancini po raz pierwszy zaczął być „naj”. Co prawda nie najlepszy, a … najmodniejszy. Marynarka i nienagannie zawiązany szalik sprawiły, że jeśli kryterium stanowił ubiór, popularny Mancio nie miał sobie równych. Z Lazio odszedł w 2006, a następnym przystankiem ( trudno się dziwić) miała być światowa stolica mody – Mediolan.
Ł»eby przewidzieć, jaki przebieg miał początek kariery Manciniego na San Siro, nie trzeba być Romanem Kołtoniem. Liga – dramat, puchar Włoch zdobyty i to dwa razy. Roberto było jednak mało. Ileż można kolekcjonować krajowych pucharów ?! Pomyślał sobie biedny Mancio:” Gdyby tak Juve zdegradowano, a Milanowi punkty odjęli, to jak bym tę ligę w cuglach wygrał !”. Następnego ranka budzi się i otwiera La Gazetta dello Sport, a tam na czołówce ” Juventus w Serie B, Milan z minusowym dorobkiem!” .
Przed sezonem 2006/07 Mancini dostał masę prezentów. Od wujka Morattiego otrzymał m.in Maicona, Grosso i Crespo. Ibrahimović i Vieira sami weszli pod choinkę Roberto. Przecież w drugiej lidze nikt kopać nie chciał. Największy prezent zrobiła jednak Manciniemu włoska federacja, bo przy zielonym stoliku dała Interowi mistrzostwo. I tak trener po raz pierwszy dokonał rzeczy niemożliwej: zdobył z drużyną mniej punktów od kilku ekip, a scudetto zgarnął. Później Mancio udowodnił swój kunszt trenerski ! Nie dał się dogonić Milanowi (którego przed pierwszą kolejką dzieliło od Nerazzurrich trzydzieści punktów) i dołożył dwa mistrzostwa ! Co prawda w Lidze Mistrzów nadal inni lali Inter, ale Massimo wybaczał, bo na Półwyspie Apenińskim wreszcie był najlepszy. Wtedy „oryginalność” Roberto dała o sobie znać. W 1/8 Inter uległ zdecydowanie Liverpool’owi, przegrywając w dwumeczu 0:3. Nic się nie stało. Moratti znów by wybaczył, ale Mancini sam skomplikował sobie sytuację, gdy na konferencji oznajmił wszystkim. – Po sezonie odchodzę ! W Mediolanie zawrzało. Gdyby był Michałem Kucharczykiem, pewnie powiedziałby Morattiemu,, że „tam było napisane „śmiech” i wszystko byłoby załatwione. Ale Mancio na to nie wpadł. Zaczął się kajać i przepraszać, jednak na nic to się nie zdało. Mourinho kupił już sobie bowiem cały zestaw podręczników do włoskiego, by od następnego sezonu wejść na San Siro głównymi drzwiami. Co gorsza, zawodnicy, którzy nigdy chyba go nie kochali, całkowicie się od niego odwrócili. – Po tym, jak oznajmił, że nie będzie z nami pracować, polowa drużyny miała go dość. To dlatego go zwolniono – przyznał później Francesco Toldo.
Mancini po odejściu nie dawał sobie spokoju. – Z Interem wiąże mnie przecież jeszcze umowa, więc jeśli będą chcieli to wrócę – przekonywał. Czarno-niebieski okręt miał już jednak innego sternika. Mancio był za burtą.
Wielkie musiało być zdziwienie Manciniego, kiedy zadzwonił do niego Manzour Bin Zayed, właściciel Manchesteru City i zaproponował pracę. Włoch długo się nie wahał. Po Marku Hughesie włodarze klubu z Etihad szukali kogoś, kto miał zbudować potęgę „The Citizens”. Nieoczekiwanie postanowiono na Manciniego. Były trener Lazio odzyskał świetny humor, jednak popsuł mu go…. jeden z najlepszych zawodników w drużynie – Carlos Tevez. O Mancinim zaczęto mówić tak, jak mówi się dzisiaj o Smudzie. – Nie potrafi sobie radzić z piłkarzami, którzy mają coś do powiedzenia – twierdzili dziennikarze. Szybko przypomniano sobie, że za czasów pracy na Półwyspie Apenińskim Mancio też nie dogadywał się zbyt dobrze z liderem swojego zespołu, Zlatanem Ibrahimoviciem. Teraz przyszła pora na konflikt z Tevezem. Mimo że „Carlitos” praktycznie nie zawodził, często był odsyłany na ławkę jeszcze przed końcowym gwizdkiem sędziego.
Apogeum konfliktu miało miejsce w przerwie wyjazdowego meczu z Newcastle United. Gdy Tevez chciał powiedzieć kilka słów kolegom z drużyny, Włoch wybuchnął. – Zamknij się, ja tu jestem trenerem. Później było już tylko ostrzej. – Idź p**** swoją matkę – wypalił w końcu Mancini. Nic dziwnego, że piłkarz ruszył do swojego trenera z pięściami. Gdyby nie inny zawodnicy i członkowie sztabu szkoleniowego, którzy rozdzielili obu panów, drugą połowę Mancini oglądałby pewnie w szpitalu. Szkoleniowiec z Italii szybko spostrzegł, że na Półwyspie Apenińskim jednak żyło się dużo łatwiej. Większość fanów „The Citizens” wzięła stronę kapitana ulubionej drużyny, który zawsze walczył do ostatniej minuty. Może gdyby „Obywatele” znajdowali się w czołówce, byłoby inaczej. Ale Manchester zawodził w Premier League. Włodarze klubu zdali sobie sprawę, że o rozbiciu „Wielkiej czwórki” nie ma na razie mowy. W mediach podawano nazwiska kolejnych, ewentualnych następców Włocha. Zewsząd naciskany Mancini nie czuł się komfortowo, co widać było w jego zachowaniu. Na początku marca trener City zaatakowałâ€¦ David’a Moyes’a. Znów spłynęła na niego fala krytyki.
Podsumowaniem klęski Manciniego w pierwszym sezonie na Wyspach była porażka w ostatniej kolejce Premier League. City uległo na własnym stadionie Tottenhamowi i ustąpiło miejsca „Kogutom” w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Jakimś cudem Mancini został jednak na stanowisku. Teraz miało być już tylko lepiej. I faktycznie, piłkarze z City of Manchester Stadium zaczęli punktować. W dodatku okazało się, że są na Wyspach osoby, które patrzą na Manciniego przychylnym okiem. Jednym z nich był Robbie Savage – były kolega klubowy Manciniego, który po zawieszeniu butów na kołku został ( między innymi !) dziennikarzem. W przedmeczowej rozmowie dwóch kolegów Mancini udowodnił, że niekoniecznie jest takim sztywniakiem, za jakiego się go postrzega. Gdy Savage zapytał swojego rozmówcę o modę, Mancio odciął mu się. – Myślę, że zacząłeś się lepiej ubierać od momentu, kiedy poznałeś mnie.
W drugim sezonie Mancini na dobrą sprawę obronił się wynikami. O ile trzecie miejsce w lidze przyjęto z umiarkowanym entuzjazmem, sięgnięcie po FA Cup przyniosło wszystkim fanom „The Citizens” powody do radości i dumy. Obecne rozgrywki mają okazać się dla drużyny przełomowe. Na City of Manchester Stadium nareszcie sprowadzono piłkarzy, którzy gwarantują jakość, m.in. Clichy’ego, czy Aguero. Roberto Mancini to jednak wybredny trener. Co mówił Włoch na tydzień przed zamknięciem okienka transferowego? Co mówi trener, który dostał nowych piłkarzy łącznej wartości ok. 65 milionów euro ? – Nie rozumiem, dlaczego nie sfinalizowaliśmy jeszcze transferu Nasriego. Proszę o tego zawodnika od kilku tygodni i nadal nie mam go do swojej dyspozycji.
W końcu Mancini dostał też Nasriego. Dostał wszystko, czego chciał. Teraz oczekuje się, że „Obywatele” będą odnosili sukcesy nie tylko na krajowym podwórku, ale też w Lidze Mistrzów. Podobno Roberto jest wielkim fanem… zegarków. Jak mało który wie więc, że gdy właściciele wydają na klub miliony i nie dostają pucharów, czas trenera bardzo szybko się kończy.
DARIUSZ FARON
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]