Trener Niemców Joachim Loew: 50. zwycięstwo w meczu numer 71?

redakcja

Autor:redakcja

05 września 2011, 17:17 • 5 min czytania

W 2010 roku The Guardian umieścił go na liście 20 najlepiej ubranych celebrytów. Obok Leonardo DiCaprio i Naomi Campbell. Do CV raczej sobie tego nie wpisze, choć naród niemiecki i tak pęka z dumy, że ich trener, to nie tylko znakomity taktyk, ale i uosobienie dobrego stylu. Facet, na którego patrzysz i widzisz, że to poważny człowiek na poważnym stanowisku, a nie lokalny watażka z wiejskiego festynu.
„Jogi” Loew w lutym tego roku skończył 51 lat. Patrząc na niego można jednak odnieść wrażenie, że jego zegar biologiczny bije trochę wolniej. Wciąż wygląda młodo. Jest atrakcyjny nie tylko dla przeciętnej gospodyni domowej ze Schwarzwaldu, ale i dla wielu reklamodawców. Swój wizerunek sprzedaje jednak rozsądnie, z głową. Nie rzuca się na każdą ofertę. Nie wyskakuje z każdej niemieckiej lodówki. Trzy lata temu podpisał dwa duże kontrakty reklamowe i od tamtej pory firmuje swoją twarzą kosmetyki Nivea oraz wycieczki biura podróży TUI. Szczególnie mocno wczuł się w rolę ambasadora tej pierwszej marki, przez co w niektórych wywiadach znajdziemy zabawne historie, jak choćby ta, opowiedziana na łamach „Die Welt”: – Krem Nivea przywołuje u mnie wspomnienia z dzieciństwa. Wraz z trójką moich braci dorastaliśmy z tym niebieskim, okrągłym opakowaniem. Mama również zawsze z niego korzystała. Dzięki temu łatwiej mi się identyfikować z tą marką.

Trener Niemców Joachim Loew: 50. zwycięstwo w meczu numer 71?
Reklama

Oczywiście jest to bardziej chwyt marketingowy, klasyczny product placement, niż szczere wspomnienie z dzieciństwa. Ale w tym samym wywiadzie „Jogi” Loew przyznaje, że nie dba przesadnie o swój wygląd. Od lat chodzi do tego samego fryzjera, poranna toaleta zabiera mu nie więcej, niż trzydzieści minut, a na zakupy nie jeździ do Mediolanu czy Paryża, lecz robi je u siebie, we Freiburgu. Ponadto każdego dnia sięga po kawę i papierosy. Najczęściej po espresso i Marlboro Light. – Ale nie jestem nałogowcem. Zazwyczaj palę jednego dziennie, po obiedzie, przy kawie, dla smaku – przyznaje.

Co ciekawe, „Jogi” pochodzi z bardzo katolickiej rodziny. W młodości służył nawet do mszy, jako ministrant. W jego rodzinnym mieście – Schonau im Schwarzwald – nie było zbyt wielu pokus, rozrywek, a i rodzice byli bardzo restrykcyjni w stosunku do synów. Szkoła, kościół, futbol – tak, w dużym skrócie, wyglądało jego dzieciństwo. Nawet swoje zamiłowanie do „strojenia się” tłumaczy tym, że w domu mama kupowała takie same ubrania dla każdego z braci i strasznie go to irytowało.

Reklama

Ale oczywiście piłka nożna, to nie konkurs piękności. Zresztą ten pedantyzm i nienaganną prezencję Joachim Loewa możemy obalić w minutę. A dokładnie w minutę i dziewięć sekund. Po obejrzeniu tego materiału przestaniecie postrzegać go, jako uosobienie dobrego stylu. Przypomniało nam się, że dziennikarze „Super Expressu” nazwali go kiedyś „największym obrzydliwcem”.

Co gorsze, to nie był jednorazowy wybryk. Podobnych filmików w internecie znajdziecie dużo więcej. Odkładając jednak na bok wszelkie aspekty estetyczne, trzeba jednak przyznać, że „Jogi” Loew już dzisiaj może być wymieniany w gronie najwybitniejszych trenerów, jakich w swojej historii miała reprezentacja Niemiec. Liczby mówią same za siebie. Mecz z Polską będzie dla niego 71 spotkaniem w roli selekcjonera i być może 50, w którym odniesie zwycięstwo. To on nadał tej drużynie styl. Sprawił, że na grę Niemców patrzy się z przyjemnością. Dobrze oddaje to niedawny mecz towarzyski z Brazylią, a jeszcze lepiej egzaltacja niemieckiego komentatora po bramce Mario Goetze: „Wooow! Jawohl, zwei nul, klasse!”

Goetze, Schurrle, Badstuber, Kroos, Hummels, wcześniej także Oezil i Mueller – te nazwiska to najlepsze świadectwo tego, że Loew odważnie stawia na młodzież. Zmiana pokoleniowa w reprezentacji Niemiec przebiega nawet nie tyle bezboleśnie, co po prostu wzorowo. Wszystko funkcjonuje, jak w doskonale zaprogramowanej maszynie. Drużyna Loewa po prostu rozjeżdża kolejnych przeciwników, a nastroje wśród kibiców i ekspertów są już niemal euforyczne. – Ten zespół nie tylko gwarantuje dobre wyniki, ale również daje nam wiele radości. Doszło do tego, że fani są zawiedzeni, czują niedosyt, kiedy kończy się spotkanie, bo woleliby oglądać naszą drużynę znacznie dłużej – powiedział po ostatnim meczu z Austrią (wygranym 6:2) były reprezentant Niemiec, Andreas Brehme.

W czym tkwi tajemnica sukcesu Loewa? Nasz krajowy ekspert od niemieckiego selekcjonera, były jego podopieczny – Radosław Gilewicz, podkreśla, że „Jogi” to przede wszystkim dobry psycholog. Dalej wymienia kolejne jego zalety: fachowość, charyzma, żelazna konsekwencja, ogromna wiedza o piłce oraz intuicja. Ile jest w tym prawdy, a ile wazeliny ze strony Gilewicza, nie wiadomo. Fakty są jednak takie, że Loew, z wykształcenia kupiec-hurtownik, to kolejny z wielkich trenerów, który nie był wybitnym piłkarzem. Respekt i posłuch w szatni zdobył wyłącznie swoją charyzmą, a także odpowiednim podejściem do piłkarzy. Nie jest ani za miękki, ani za ostry. Odpowiednio wyważony. Kiedy trzeba, to opieprzy i rzuci butelką, ale i wysłucha swoich piłkarzy.

Kolejną jego zaletą jest suwerenność. „Jogi” uchodzi za trenera, który jest wyjątkowo odporny na sugestie kibiców i dziennikarzy. Na mundial do RPA nie zabrał Kevina Kuranyi i Torstena Fringsa, choć media głośno się tego domagały. Podobnie było przed piątkowym meczem z Austrią, kiedy opinia publiczna chciała by „Jogi” postawił od pierwszych minut na duet Oezil – Goetze. Oczywiście nie postawił. Młody gwiazdor Borusii Dortmund wszedł na boisko dopiero w 85. minucie i jeszcze zdążył strzelić gola na 6:2.

– Mario jest bardzo utalentowanym zawodnikiem, ale nie możemy dopuścić do tego, żeby nam odleciał. Dlatego będę spokojnie wprowadzał go do drużyny. Zbyt wielu utalentowanych zawodników po pierwszych meczach przechodziło kryzys formy, z którego potem już nie byli w stanie wyjść – tłumaczył dziennikarzom na pomeczowej konferencji prasowej.

Zresztą, Loew przez ten swój nonkonformizm i odporność na kadrowe sugestie, stracił kiedyś pracę. Miało to miejsce w tureckim Adanasporze. Tamtejszy właściciel klubu, z manierą godną naszego Józefa Wojciechowskiego, lubił przed meczem udzielić mu kilku trenerskich wskazówek. „Jogi” się na to nie godził, wyniki też go nie broniły, więc szybko się pożegnał z turecką prowincją.

W ogóle jego klubowa kariera może zrobić wrażenie, co najwyżej na Marku Motyce. Puchar Niemiec, mistrzostwo Austrii i dojście do finału Pucharu Zdobywców Pucharów – to krótka lista jego sukcesów. Z reprezentacją też jeszcze nic nie wygrał. Nadał jej styl, ale nie postawił kropki nad i. Może uda się na Euro 2012.

Awans ma już w kieszeni. Do mistrzostw pozostało jeszcze 276 dni. Ten czas upłynie mu na ciężkiej pracy, ale po turnieju czeka go obowiązkowy fajrant. „Jogi” uwielbia podróżować. W ubiegłym roku był na Kilimandżaro, latał helikopterem, uprawiał paragliding. To właśnie jego urlopowy żywioł. I co ważne, nawet jak po Euro go zwolnią, to o wycieczkę w ciepłym klimacie może być spokojny. Sponsor funduje.

JAKUB POLKOWSKI

Najnowsze

Hiszpania

Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”

Braian Wilma
0
Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”
Anglia

Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”

Braian Wilma
0
Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama