Cel na dziś: pokonać latającego Guillermo Ochoę

redakcja

Autor:redakcja

02 września 2011, 13:11 • 4 min czytania

Plotki o jego wyjeździe do Europy odżywały z każdym kolejnym oknem transferowym. Oglądając kompilacje jego najlepszych interwencji, kibice z całego świata gorączkowo zastanawiali się, dlaczego taki kozak wciąż kisi się w Meksyku. Przez ostatni rok media zdążyły przypiąć mu nawet metkę idealnego lekarstwa dla wszystkich cierpiących na bramkarski deficyt. Tego lata, jako wolny agent Guillermo Ochoa tonął w lawinie ofert, aby ostatecznie trafić do… AC Ajaccio – najbiedniejszego klubu Ligue 1. Dzisiaj po raz 47. wystąpi w reprezentacji narodowej – i to jego Polacy będą musieli pokonać.

Cel na dziś: pokonać latającego Guillermo Ochoę
Reklama

– Wierzymy, że „Memo” zrealizuje swoje marzenia o podboju Europy – zapewniał zaraz po transferze prezes Americi, Michel Bauer, w czym zgodnie wtórowali mu wszyscy rodacy. Podbijać Europę? W Ajaccio? Brzmi jak dobry żart, ale nie w Meksyku. Tam każdy amigo wyjeżdżając na Stary Kontynent otrzymuje bowiem status bohatera narodowego. Poza tym Meksykanie – podobnie jak zresztą Polacy – od czasów legendarnego Jorge Camposa ślepo wierzą w jakość swojej szkoły bramkarskiej. Przed Ochoą spod jej skrzydeł do Europy wyfrunął tylko jeden golkiper – Sergio Ramirez. Już sama ilość „produktów” nie świadczy najlepiej o „producencie”, a gdy doda się do tego fakt, że Ramirez występował jedynie w klubach ormiańskich, pozostanie tylko złapać się za głowę.

Reklama

Ochoa zadebiutował w Americe mając 18 lat. Trenerem „Águilas” był wówczas Leo Beenhakker. Sezon później „Memo” wskoczył do bramki na stałe, a miejsca w wyjściowej jedenastce nie oddał aż do dnia opuszczenia klubu. Już kilka lat temu jego talentem zachwycało się mnóstwo menedżerów. Niezwykle życzliwy prezes Michel Bauer, skutecznie odstraszał jednak wszystkich interesantów wyceniając zawodnika na dziewięć milionów euro. W dzisiejszych czasach nie jest to może jakaś niebotyczna kwota, ale… na Boga, przecież ten chłopak szlify zbierał tylko w Meksyku!

Transfer do Ajaccio nie był jedynym przeznaczeniem „Memo”. Wcześniej golkiper przebywał na testach w Fulham, z którym nie porozumiał się jednak finansowo. W tym samym czasie amerykańskie brukowce spekulowały o rzekomym zainteresowaniu Manchesteru United i Arsenalu. Sir Alexowi Fergusonowi miał polecić go Chicharito, czyli reprezentacyjny partner „Memo”. Ostatecznie jednak Ochoa opuścił Anglię, skąd udał się wprost na krótkie wakacje do Francji, aby odpocząć przed zbliżającym się turniejem o Złoty Puchar CONCAF. W Paryżu „przypadkiem” zahaczył jeszcze o Parc des Princes, gdzie podbił serce trenera Kombouare. Umowa była gotowa i oczekiwała jedynie na parafowanie. W międzyczasie swoją ofertę złożył także Olympiakos Pireus wciąż poszukujący następcy leciwego już Andoniosa Nikopolidisa.

Po powrocie do Ameryki na Złoty Puchar CONCAF jego kariera niespodziewanie stanęła jednak na głowie. – Wszyscy jesteśmy spokojni, bo nie zażywaliśmy żadnych „wspomagaczy”. Po szczegółowych badaniach wszystko powinno się wyjaśnić – mówił Ochoa po wykryciu w jego organizmie klenbuterolu – substancji zwiększającej wydolność. Przyszłość stanęła pod ogromnym znakiem zapytania. Dla działaczy Paris Saint Germain i Olympiakosu była to oczywiście sytuacja nie do przyjęcia. Telefon zamilkł, a umowy zostały wyrzucone do kosza. Jak się później okazało przyczyną pozytywnego wyniku w testach antydopingowych była… wołowina, którą piłkarze zjedli kilka dni wcześniej. Sam prezydent Meksyku, Felipe Calderon, murem wstawił się za pięcioma niesłusznie oskarżonymi zawodnikami. Wówczas na horyzoncie pojawiło się AC Ajaccio – beniaminek Ligue 1. Klub dysponujący budżetem rzędu 15 milionów euro. Meksykanin przyjął warunki „Lours”, choć jak łatwo się domyślić nie były one przepustką do listy Forbesa. Zarobki w wysokości półtora miliona euro rocznie, to gaża niewiele wyższa od tej, na którą mógł liczyć w Americe. Pieniądze jednak były w tym momencie sprawą drugoplanową. Ochoa wreszcie dostał to na co czekał od dawna, swój własny sen o Europie.

– Futbol francuski jest niezwykle twardy. Na pewno nie będzie mu łatwo – ostrzegał „Memo” były piłkarz Lyonu, Cesar Delgado. 26-letni golkiper do drużyny wkomponował się jednak znakomicie. W Ajaccio z miejsca zrobili sobie z niego prawdziwego bożka. – W stosunku do wieku, jego CV jest doprawdy imponujące! – wrzeszczał podczas konferencji prasowej trener, Olivier Pantaloni. Jak dotychczas „Lours” zdobyli w lidze zaledwie dwa punkty. Obydwa były jednak dziełem meksykańskiego golkipera. Tłumy klękają przed nim na kolana, a każda kolejna gazeta umieszcza go w 11 kolejki. We Francji wiele spekuluje się o tym, że wzmocnienia dokonane przez Ajaccio w letnim oknie transferowym, mogą jedynie pomóc mu w powrocie do Ligue 2. Poza Meksykaninem, jedynym zawodnikiem ze stosunkowo znanym nazwiskiem, który trafił do klubu jest Brazylijczyk Ilan. Reszta to zupełne anonimy.

W Ajaccio Ochoa bez wątpienia zawali jeszcze niejedną bramkę. W ciągu zaledwie czterech dotychczasowych spotkań zdążył jednak udowodnić, że posiada ogromny talent. Skoro dostrzegł to francuski beniaminek, to gdzie byli scouci i dyrektorzy sportowi innych europejskich klubów?! Podczas gdy David de Gea niemiłosiernie męczy się w każdym kolejnym spotkaniu Manchesteru United, Guillermo Ochoa robi furorę we Francji. Hiszpan kosztował 20 milionów euro, Meksykanin był do wzięcia za darmo.

PIOTR JASIŁƒSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama