Całe szczęście, że to był tylko mecz towarzyski

redakcja

Autor:redakcja

02 września 2011, 23:25 • 3 min czytania

W telewizji musiało to wyglądać inaczej niż na stadionie, bo czytamy, że niektórym z was się podobało. Cóż, współczujemy, a może… zazdrościmy podejścia do życia? Dzisiaj doszło do starcia drużyny, która potrafi grać w piłkę (był to oczywiście Meksyk) z drużyną, która bardzo chciałaby potrafić. Skończyło się towarzyskim remisem, ale w meczu o punkty już tak dobrze by nie było. Nasi rywale robili wszystko na luzie, momentami ocierało się to o zabawę w kotka i myszkę. Gdyby dołożyli do tego chęć zwycięstwa za wszelką cenę, charakterystyczną dla poważnych spotkań, nie mielibyśmy czego szukać.
Przypominało nam to pierwsze spotkanie Wisły z APOEL-em. Wtedy gospodarzom udało się strzelić gola z kontrataku i wszyscy się tym faktem niesamowicie podniecili, jednocześnie deprecjonując wyższą kulturę gry przeciwnika. – Kopali, kopali i co z tego wynikało? – pytali niektórzy. Szczęście reprezentacji Polski polega na tym, że nie musi zagrać rewanżu w Meksyku. I że mecz nie miał stawki. Jednak tak jak kibice Wisły byli zaskoczeni przebiegiem spotkania na Cyprze, tak wielu z was będzie zaskoczonych przebiegiem spotkań na Euro 2012. Bo przeciwnik dołoży maksymalną siłę, agresję, szybkość, koncentrację, zawziętość w bezpośrednich starciach. I wyjdzie cała różnica. Sparingi mają to do siebie, że potrafiliśmy w nich ogrywać nawet Włochów (za Janasa), późniejszych mistrzów świata. Dzisiaj cieszymy się, że udało się w sparingu nie przegrać, chociaż porażką ewidentnie śmierdziało.

Całe szczęście, że to był tylko mecz towarzyski
Reklama

W meczach o punkty dopiero będzie cuchnąć.

Czego się dzisiaj dowiedzieliśmy? Tego, że potrafimy grać przez pięć sekund po przejęciu piłki. To jest nasz czas. Jeśli nie uda nam się w ciągu pięciu sekund skonstruować dobrego kontrataku, nasze dalsze operowanie piłką nie ma żadnego sensu. Nie potrafimy zrobić nic, kiedy przeciwnik już się odpowiednio ustawi.

Reklama

Tak, pięć sekund.

Kiedyś Martin Jol miał teorię, że większość bramek w Premier League pada po akcjach zbudowanych z trzech, czterech podań. Jeśli nie uda się w tym czasie strzelić gola, nie ma sensu dalej pchać się atakiem pozycyjnym, tylko spróbować kolejnej kontry. Dzisiaj było widać, że to jest chyba styl, który pasowałby także nam. Nie zdołaliśmy skontrować – podajmy piłkę przeciwnikowi, może po następnym odbiorze uda się go zaskoczyć. Jedyne, w czym możemy naprawdę pokonać rywala, to w ścigance. Rzucić piłkę do skrzydłowego – niech goni. Franciszek Smuda dążył do tego, by jego zespół przeobraził się w drużynę operującą piłką na połowie przeciwnika, ale chyba już powoli godzi się z tym, że to mrzonka. Nie mamy zawodników do takiego futbolu. Na kontrę – tak. Ale tylko na kontrę. Im szybciej selekcjoner zaakceptuje fakty i zacznie szlifować grę z kontrataku, zamiast udawać, że kogokolwiek zdominujemy – tym lepiej.

Warto też poruszyć kwestię organizacji samych meczów. Na drugim spotkaniu z rzędu trybuny były w połowie puste, co powinno dać do myślenia ludziom zajmującym się promocją kadry oraz sposobem dystrybucji biletów (okazuje się, że same się nie sprzedadzą). Na kilka miesięcy przed Euro 2012 ludzie nie żyją tą drużyną na tyle, by kupić wejściówkę, doping jest beznadziejny, gdzieś to się wszystko rozłazi. Coraz więcej na trybunach jest przypadkowych ludzi, którzy nawet nie wiedzą, że na trzecie pytanie „kto dziś wygra” odpowiada się „Polska, Polska, Polska”. Prawdziwi kibice, czyli ci zagorzali, żyjący futbolem na co dzień, omijają kadrę z daleka. Oczywiście nie mamy nic przeciwko tym „normalnym” ludziom, którzy zapełniają trybuny, ale PZPN powinien przemyśleć, dlaczego traci tę teoretycznie najbardziej lojalną grupę kibiców reprezentacji.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama