– To bardzo zróżnicowany kraj. Jest dużo biedoty, ale o gorących sercach. Ludzie są bardzo przyjaźni, a do piłkarzy szczególnie pozytywnie nastawieni. Nie ma jednak co ukrywać, że widać tam nędzę na każdym kroku. Ale słońce świeci dla biednych i dla bogatych tak samo – mówi Jan Banaś, który w swojej karierze grał między innymi w Meksyku. Stamtąd pochodzą piłkarze, którzy zagrają z kadrą Polski. Nie ma wśród nich żebraków, ale w przeszłości różnie z nimi bywało. Oto nasz dzisiejszy rywal…
Wojny narkotykowych gangów. Strzelaniny na granicy. Przestępcy uciekający ze Stanów Zjednoczonych. Ale też kaktusy i sombrero. No i oczywiście, narodowy bohater – El Mariachi, bardziej znany jako Desperado. To wszystko zalać tequilą, zwinąć w tortillę i mamy gotowy Meksyk, jakim widzi go przeciętny Polak. Selekcjoner – José Manuel de la Torre – nie przywiózł, co prawda, ze sobą do Warszawy Banderasa, ale wśród jego piłkarzy też jest kilka ciekawych postaci.
Najbardziej znany jest oczywiście Javier Hernandez. To głównie o nim rozpisują się meksykańskie gazety przed meczem z Polską. Szeroko komentowana jest wypowiedź, w której stwierdził, że piłkarze powinni wyjeżdżać z jego kraju do europejskich klubów, żeby się rozwijać. Jest tam jednak prawdziwą gwiazdą i na pewno wszyscy mu to szybką wybaczą. Jego popularność w Meksyku momentalnie wyczuła Coca-Cola i zrobiła twarzą swojej kampanii. Sam Alex Ferguson dziwił się w mediach, że podpisano tak lukratywny kontrakt reklamowy z zawodnikiem, który nie grał w Manchesterze United nawet roku.
Chicharito przejął pałeczkę sławy od Rafaela Marqueza. Były obrońca Barcelony zamienił Katalonię na Nowy Jork, gdzie gra w zespole Red Bulla. To zepchnęło go nieco w cień młodszego kolegi i nie mówi się już o nim tyle, co kiedyś. W przeszłości jednak trafiał na pierwsze strony bulwarówek. Tak było przy okazji ślubu i rozwodu z aktorką, Adrianą Lavat. W międzyczasie, do drzwi ich wspólnego domu, zapukała kobieta, która oznajmiła, że jest szczęśliwą matką dziecka, jakie Rafa zmajstrował jej podczas jednej ze wspólnych nocy. Testy DNA potwierdziły te słowa i defensor musiał uznać dziecko. Później nawet opowiadał w mediach, jak oglądał z nim teletubisie.
Na wspólne oglądanie telewizji nie warto chyba zapraszać Carlosa Salcido. Były obrońca PSV i Fulham, to niezły wariat, ale trzeba też przyznać, że życie go nie oszczędzało. Matka zmarła na raka, gdy miał 9 lat. Ojciec całymi dniami pracował przy przewózce mebli i młody Carlos właściwie nie poznał życia w rodzinie. Razem z rodzeństwem próbował się przedostać do Stanów. Kilka razy go deportowano. Jako 14-latek zarabiał myjąc ciężarówki. Później miotał się po fabrykach, stolarniach i nawet nie myślał już o zawodowej karierze piłkarza. Został wypatrzony dopiero w wieku 20 lat, ale mieszkał z ciotką, musiał się sam utrzymywać i nie miał czasu na poważną grę w piłkę. Wtedy dostał tysiąc dolarów od Ramona Candelario, który to zobaczył w nim zadatki na dobrego grajka. Usłyszał przy tym, że na boisku zarobi dużo więcej. I tak też się stało – po transferze do PSV konto zaczęło się zapełniać w ekspresowym tempie. Chłopiec, który niedawno mył samochody, dziś sam wozi się luksusową furą.
Właściciele stołecznych lokali rozrywkowych mogą tylko żałować, że z chłopakami nie przyjechał Carlos Vela, który do spółki z Salcido tworzy bardzo rozrywkowy duet. Zaistnieli w angielskich mediach, kiedy obaj grali w Londynie. Jeden w Arsenalu, drugi w Fulham. Skumplowali się na tyle, że po jednym z meczów kadry postanowili zamówić sobie kilkanaście prostytutek. Problem w tym, iż zamawiali je po pijaku albo ktoś ich oszukał. Sytuacja w jakiej się znaleźli była nie do pozazdroszczenia, bo kto chciałby pójść do kiosku i przeczytać w gazecie o tym, że w stadzie dziwek wciśnięto mu transwestytę? Albo zobaczyć w telewizji jedną z pań, która opowiada szczegółowo o odbytym stosunku?
Rozrywkowego towarzystwa byłoby więcej, ale wykruszyło się już na początku przygotowań do Copa America. Israel Jimenez, Nestor Vidrio, Jonathan Dos Santos, Marco Fabian, Jorge Hernandez, Javier Cortes, David Cabrera i Nestor Calderon zostali zdyskwalifikowani po tym, jak zamówili prostytutki na zgrupowanie kadry i urządzili sobie solidną imprezę. Wyszła z tego całkiem profesjonalna afera. Były nawet zdjęcia dziewczyn z hotelowej kamery…
Nie wytrzymał Nestor – brat selekcjonera, który był dyrektorem kadry. Nie mógł zrozumieć upodobania piłkarzy do prostytutek i podał się dymisji.
Zrozumieć nie mogli też kibice meksykańskiego Tigres UANL, jak ich wychowanek i ulubieniec, mógł odejść z klubu. Jesus Molina może sobie swobodnie jeździć autobusem po Warszawie i pewnie nikt go nawet nie pozna. W zupełnie innych okolicznościach wyjeżdżał z Monterrey do stolicy kraju, kiedy zmieniał pracodawcę. Robił to w eskorcie policji, bo fani byli na niego bardzo źli. Myśleli, że jest jednym z nich. On podobno też się z nimi identyfikował. Wszystko się zmieniło, kiedy za niecałe 1,5 miliona euro kupił go krajowy potentat – America.
Bez asysty funkcjonariuszy z Monterrey wyjeżdżał inny gracz Meksyku, który jest warty uwagi. Giovani dos Santos wyfrunął do Barcelony jako nastolatek, otarł się o pierwszą drużynę, ale nie zdołał do niej przebić. Odszedł więc do Tottenhamu, ale i stamtąd był wypożyczany. Być może przeszkodził mu romans z młodą gwiazdeczką, piosenkarką i aktorką – Belindą Peregrin. Gazety donosiły, że młody piłkarz zakochał się po uszy i momentami całkowicie nie myślał o futbolu.
Coś więc jest w piłkarzach z Meksyku, co z jednej strony pozwala im robić znak krzyża kilka razy w ciągu meczu, a po nim odstawiać orgie suto zakrapiane alkoholem. Z jednej strony, obnoszą się ze swoim katolicyzmem, szacunkiem do wartości i rodziny. Z drugiej, mają do tego tyle dystansu, że piją, bawią się, romansują i zdradzają żony.
Zaledwie kilku Polaków miało okazję posmakować Meksyku w wydaniu ligowym. Jednym z nich był Jan Banaś. Zaliczył epizod w klubie Atlético Español, który dziś jest znany jako Necaxa. Co zapamiętał? – Meksykańskie słońce – śmieje się były reprezentant Polski, ale po chwili dodaje już na poważnie: – Tylko ono jest tam sprawiedliwe! Świeci równo dla wszystkich. Dla biednych i dla bogatych.
– Jeśli chodzi o meksykańską piłkę, to od tamtej pory się bardzo zmieniła. To już nie jest to, co trzydzieści lat temu. Zainteresowanie futbolem było tam już jednak ogromne w czasach mojej gry. Kibice byli wspaniali. Moja drużyna mecze rozgrywała na stadionie Azteca i na ligowe spotkania przychodziło osiemdziesiąt tysięcy osób. Reprezentacja się wtedy jeszcze rozwijała, ale zrobili w tym czasie ogromny postęp. Teraz mają kadrę na bardzo wysokim poziomie. Są jedną z najlepszych drużyn Ameryki. Dużo i dobrze kiwają. Grają piłkę południowoamerykańską. Trzeba im oddać, że mają wielu piłkarzy o wysokich umiejętnościach technicznych. Natomiast zawsze szwankowała u nich taktyka, ale i w tym zakresie zrobili postępy. Grałem w meczach naszej kadry z Meksykiem w Monterrey i Los Angeles – oba wygraliśmy. Ale myślę, że kadra Smudy może mieć z tym problem – opowiada Banaś, który też zwraca uwagę na sferę psychiczną graczy z Meksyku.
– Ich mentalność też się sporo zmieniła. Kiedyś się bardziej podpalali. Podczas meczów dochodziło do bójek. Ale teraz są już lepiej poukładani. Nadal mają jednak swój temperament. Akurat jego się nie pozbędą. To jest pewne – twierdzi. Tak samo jak mądrość, którą niesie tamtejsze powiedzenie: Mexicos, no hay dos.
Racja, nie ma drugiego takiego kraju jak Meksyk. Nie ma więc drugiego takiego piłkarza jak meksykański. A wydaje się, że to taki piłkarz, który dobrą zabawę stawia ponad wszystko.
TOMASZ KWAŚNIAK
