Tomasz Smokowski: – Nie jestem pazerny na sławę, nie mam potrzeby bycia pierwszym

redakcja

Autor:redakcja

31 sierpnia 2011, 11:08 • 17 min czytania

Jest twarzą stacji Canal+ i jednym z najbardziej cenionych komentatorów. Co weekend obecny w naszych domach już od kilkunastu lat, komentuje ligę polską, francuską, a także współtworzy program Liga+ Extra. Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Tomaszem Smokowskim.

Tomasz Smokowski: – Nie jestem pazerny na sławę, nie mam potrzeby bycia pierwszym
Reklama

Ciężko pana złapać… Na wywiad umawialiśmy się chyba ze dwa tygodnie! „Sto procent Ekstraklasy w Canal+” tak pana absorbuje?
To nie tak… Rzeczywiście jest więcej pracy, ale jest też więcej ludzi, którzy to wszystko obrabiają. Nie może przecież być tak, że wszystkie mecze komentować będą Smokowski i Laskowski, a wszystkie programy publicystyczne prowadził będzie Twarowski… Gdyby z każdej lodówki wyglądały te same twarze, to w końcu ludzie by się nami znudzili, a tego chcemy oczywiście uniknąć. Mnie generalnie zawsze trudno złapać. Nieważne czy jest sezon, czy nie. Nawet moi znajomi mówią, że łatwiej jest się dodzwonić do prezydenta Obamy, niż do mnie, ale… Zawsze oddzwaniam!

Ile czasu zajmuje panu przygotowanie się do komentowania meczu?

Przygotowanie do komentowania spotkań odbywa się cały czas. Nie jest tak, że do meczu فKS-u z Legią przygotowywałem się na przykład: w niedzielę od 8 do 12. Po prostu jestem na bieżąco. Oczywiście na dzień, lub dwa dni przed meczem warto wykonać jakiś kontrolny telefon do ludzi związanych z klubem i zapytać co się dzieje. Zawsze przerzucam także strony internetowe danych drużyn i tam szukam newsów, które później mógłbym „sprzedać” naszym abonentom. Każdy ma jednak swoje prywatne metody. Akurat u mnie jest to jeden niekończący się proces.

Miał pan kiedyś chwilę zwątpienia podczas meczu? Coś w stylu: „Kurwa, niech to się kończy, ja już nie daję rady.”

Niestety są takie mecze, gdy człowiek zastanawia się co z tym fantem dalej zrobić… Przykład, który zawsze przychodzi mi do głowy to derby فodzi sprzed kilku lat. Atmosfera była naprawdę bardzo gorąca. Każdy człowiek czekał na ten mecz z nadzieją na doskonałe widowisko. Tymczasem to był prawdziwy koszmar! W pierwszej połowie nie było nawet jednego, choćby niecelnego strzału! W drugiej połowie piłkarze obydwu drużyn kilka razy pocelowali jedynie po trybunach i około 50-60 minuty zacząłem sobie zdawać sprawę, że mnie to męczy. A jeśli ja byłem zmęczony, to co miał powiedzieć widz! W pewnym momencie moje myśli zaczęły krążyć wokół spraw zupełnie niezwiązanych z tym spotkaniem. Widowisko było tak denne, że nie potrafiłem skupić się na tym co działo się na boisku. Najlepszą puentą dla tego spotkania jest jednak reakcja Kazka Węgrzyna, który komentował ten mecz razem ze mną. Kazek – ogromny entuzjasta polskiej piłki, który często dostrzega w niej więcej dobrego, niż w ogóle można zobaczyć – po meczu mówi do mnie tak (doskonale naśladując Węgrzyna – przyp. red.): „Smoku, ja koło 60 minuty zorientowałem się, że w drugiej połowie jeszcze nic nie powiedziałem! Myślę sobie: co ja mogę powiedzieć? Myślę gorączkowo i intensywnie, ale… nie mam nic do powiedzenia!”. W takich momentach przedwojenny oficer chyba strzeliłby sobie w łeb. Jedynym pozytywem jest to, że od takiego dna można się już tylko odbić…

Od zawsze jest pan kojarzony z Canal+. Jak to się zaczęło? Przecież nie urodził się pan w siedzibie stacji…

Poniekąd prawie… Jako nastolatek wyjechałem do Francji, natomiast mając 19 lat wróciłem do Polski. W jakiejś gazecie przeczytałem, że francuski Canal+ otwiera oddział w Polsce i postanowiłem złożyć tam swoje papiery. Udałem się do starej siedziby, którą stanowiła dawna ambasada Wietnamu. Akurat była remontowana, a ze ścian wyłuskiwano pluskwy po podsłuchach… Z Canal+ jestem związany od pierwszych emisji meczów piłki nożnej. Pamiętam, że na początku siedziałem z wielkim zeszytem i opisywałem minuta po minucie mecze Bundesligi, którą kiedyś transmitowaliśmy. Można powiedzieć, że przeszedłem tu drogę „od pucybuta, do milionera”.

Nie może zabraknąć pytania o pana duet z Andrzejem Twarowskim. On trafił do Canal+ nieco później niż pan. Jak na początku układały się wasze relacje?

Po raz pierwszy spotkaliśmy się właśnie w Canal+. Wiele sytuacji zatarło się już w pamięci, bardziej pamiętamy natomiast wszystko to co zdarzyło się na antenie. Czasami wspólnie oglądamy pierwszą transmisję, którą „zrobiliśmy” razem. To nie był program studyjny, a spotkanie Wisły Kraków z ŁKS-em. „Twarożek” robił wtedy strasznie dziwne miny do kamery, kiedy pokazywali nas na początku transmisji. Zupełnie nie potrafił opanować swojej mimiki twarzy! Miał wtedy takie długie włosy „na Kopernika”, ja natomiast fryzurę na klasyczną „dupę” – czyli równiutki przedziałek. Obydwaj wyglądaliśmy jak dwie sieroty z Bożej łaski… To były złote lata swingu. Wiele rzeczy robiło się na wyczucie, nikt z nas nie miał wtedy zbyt dużo doświadczenia. Dzisiaj gdyby pokazało się dwóch takich ancymonów, jak wtedy my – od razu zdjęliby nas z anteny!

To jednak Twarowski z krótszym stażem w stacji poprowadził premierowe wydanie magazynu Ligi+… Nie był pan zazdrosny?

Pamiętam ten program! Jego gościem był wtedy Marcin Ł»ewłakow ubrany na klasycznego „Gigi l’Amoroso”. Zazdrosny? Oczywiście, że nie. Uczucie zazdrości jest mi kompletnie obce. Nie mogę powiedzieć wprost jak to było kilkanaście lat temu, ale jestem przekonany, że nie pałałem nienawiścią do „Twarożka”. Zresztą ja prowadziłem wtedy magazyn lig zagranicznych – Sport+. Mieliśmy wtedy sporo mocnych lig zachodnich, więc też miałem swoje poletko do zasiania i obrobienia. Wtedy o wszystkim decydował nasz pierwszy szef, Janusz Basałaj. To on nas tutaj ściągnął i dał szansę, żeby zaistnieć. To przy nim poniekąd wychowaliśmy się jako dziennikarze i komentatorzy. Ja szczerze mówiąc dostałem nawet kilka szans. W swoich pierwszych programach studyjnych wyglądałem przecież jak jakiś przygłup. Dzisiaj wstydzę się tego oglądać, bo kiwałem głową na wszystkie strony tak, że koledzy nazywali mnie „kiwaczek”. Basałaj miał jednak odwagę, żeby nam zaufać.

Mówisz Tomasz Smokowski, myślisz Andrzej Twarowski i odwrotnie. Wasz duet to już niemalże legenda…

Tak… Dobrze, że żony nas przynajmniej nie mylą! (śmiech)

…Gdyby nie „Twarożek”, zaszedłby pan tak samo wysoko?

Dobre pytanie. Jakiś ciąg zbiegów okoliczności sprawił, że przez wiele lat razem robimy to co robimy. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, choć nie spotkamy się codziennie, co tydzień, czy nawet co miesiąc w naszych domach, bo mieszkamy na dwóch różnych końcach Warszawy (jakieś 50 km od siebie). Jednak… Myślę, że z nami jest trochę tak jak z dobrym rozgrywającym i napastnikiem. Jeden jest drugiemu potrzebny, żeby odpowiednio funkcjonować. A może byłoby inaczej i spokojnie dawalibyśmy sobie radę osobno. Póki co nie mieliśmy okazji żeby się o tym przekonać i nie sądzę, żeby w najbliższym czasie takowa się pojawiła…

Nie wierzę, że zawsze było między wami tak różowo. Na pewno bywały jakieś konflikty…

Nie nazwałbym tego konfliktami. Mieliśmy w naszym „związku” jedynie pewne kryzysy. Niejednokrotnie dyskutowaliśmy nad tym, że powinniśmy spróbować osobno. Był pomysł żeby robić Ligę+ Extra co tydzień, na zmianę. Wynikało to stąd, że mi nie podobały się pewne rzeczy u Andrzeja, a jemu u mnie. Bardzo cenię sobie jednak to, że zawsze jesteśmy wobec siebie szczerzy. Po programie możemy się nawet ostro zbluzgać, ale nigdy nie idzie za tym jakaś niechęć. Jest za to głęboka przyjaźń i wzajemny szacunek. To, że w pewnym momencie chcieliśmy się „rozstać” było pomysłem na zasadzie „chodź spróbujemy, może da nam to trochę poweru, żeby ponownie się zejść”.

A może ograniczacie się nawzajem? Obaj pewnie moglibyście być absolutnymi gwiazdami w dwóch różnych stacjach.

Cały czas starasz się ustalić jakiś ranking, tymczasem mi poczucie hierarchizowania jest w życiu zupełnie niepotrzebne. Akurat w tej stacji jest na tyle dużo roboty, że każdy ma szansę zaistnieć. Gdybym był pazerny na sławę i potrzebę bycia pierwszym, to pewnie nie pozwoliłbym „robić” Rafałowi Dębińskiemu Ligi+, albo postawił veto, żeby ktoś oprócz mnie komentował Ekstraklasę. Po prostu, jak to mówią: wszystkie kamery na mnie! Na szczęście po 15 latach mogę z ręką na sercu stwierdzić, że jest mi to zupełnie obce uczucie. Wyścig szczurów, nawet w takiej małej redakcji, jak Canal+ Sport nie jest mi do niczego potrzebny… Dlaczego się śmiejesz?

Chciałem zapytać kto pełni rolę „lidera” w waszym duecie…

U nas jest jak w dobrej grupie kolarskiej. Raz jeden daje zmianę drugiemu, następnie role się odwracają. W Lidze+ Extra to zazwyczaj jednak Andrzej ciągnie ten „peleton”. Warto jednak wiedzieć jak to się odbywa. Zawsze bowiem jest to bardzo zabawny proces. Zazwyczaj jest tak, że godzinę przed programem „Twarożkowi” włączają się opcje „stres” i „zmęczenie”. Mówi wtedy: „Wiesz co, źle się dzisiaj czuję. Ty to dzisiaj pociągniesz.” Ja zawsze odpowiadam: jasne Andrzej, ja to pociągnę, ale i tak dobrze wiem, jak to będzie wyglądało… Mamy specjalny sposób porozumiewania się na wizji. Jeśli jeden z nas chce zadać pytanie, puka drugiego kolanem. Najczęściej jesteśmy umówieni w ten sposób, że Andrzej zadaje pierwsze pytanie, potem jest moja rola, a do końca „jedziemy” na przemian, chyba, że zostanę przez niego puknięty. Często jest tak, że puka mnie sześć razy z rzędu, ja mu odpukuje, a on mnie puka jeszcze raz, tylko, że dużo mocniej, co oznacza, że bardzo chce zadać swoje pytanie. Czasami śmieję się, że jestem mu potrzebny tylko po to, żeby wywołać materiał. Czasami drażniła mnie rola paprotki w studiu – to był właśnie powód jednej z naszych dyskusji. Musieliśmy troszeczkę zmienić proporcję, bo zaczynało to głupio wyglądać nawet w stosunku do widza. Znamy się jednak jak łyse konie i zawsze udaje nam się jakoś dogadać.

Uważa się pan za celebrytę?

Nie! W sumie nie chodzę za często do supermarketów, ale jak już chodzę to nikt mi do koszyka nie zagląda. Czasami widzę, że ludzie mnie rozpoznają, jednak jest to dość przyjemne. Poza sporadycznymi sytuacjami nigdy nie spotkałem się bowiem z objawami agresji. Przypominam sobie jednak jedną bardzo zabawną scenę, również związaną z derbami فodzi (ale nie tymi samymi). Prowadziłem wtedy studio przy murawie, a’la obecny Super Piątek. Moim gościem był Jacek Ziober. Już podczas rozmowy słyszałem jakieś krzyki, ale byłem tak skoncentrowany na swoich zadaniach, że nie rejestrowałem ich zbyt dokładnie. Po pożegnaniu się z anteną spojrzałem w stronę ogrodzenia oddalonego o 10 metrów od nas i zobaczyłem… Człowieka zaczepionego jedną nogą i jedną ręką o szczyt płotu, z jego ust płynie natomiast prawdziwa rzeka przekleństw! Widzę, że są to bluzgi w moją stronę. Miał bardzo szeroki wachlarz tych przekleństw, bo ani razu się nie powtórzył. Przestaliśmy zwijać studio i patrzyliśmy na niego z uwagą, a nawet lekkim podziwem: ale facet ma gadane! Najśmieszniejsze jest to, że nie mówił do mnie Smokowski, a… Laskowski („Laskowski wypierdalaj, do ciebie mówię!”). Zacząłem się zastanawiać kogo on tak naprawdę ma na myśli. W pewnym momencie krzyknął: „Laskowski wypierdalaj do tej swojej Warszawy”, spojrzał w stronę Jacka Ziobera i dodał: „I ty Ziober też wypierdalaj do tej swojej… (chwila namysłu, ściszony głos)… فodzi.” Po tym zszedł z ogrodzenia i opuścił stadion. Widocznie uznał, że lekko się zapędził.

A woda sodowa? Uderzyła kiedyś do głowy?

Szczerze? Nie. Zresztą najlepiej byłoby zapytać o to moich kolegów. Twardo stąpam po ziemi i jestem przekonany, że taka przypadłość nigdy mnie nie dotknęła…

Niewątpliwie jest pan komentatorem ze ścisłej polskiej czołówki. Ma pan jakiś niesamowity talent, czy doszedł do wszystkiego ciężką pracą?

W to, że jestem tu gdzie jestem włożyłem dużo pracy. 15 lat w Canal+ dało mi także wiele doświadczenia i obycia przed kamerą, które jest niezbędne w tym zawodzie. Widać to po młodych dziennikarzach, którzy po wejściu na antenę wyglądają sztucznie, ponieważ bardzo się stresują. Rozumiem ich, bo sam też przez to przechodziłem. Talent? Nie nazwałbym tego talentem. Coś co udało mi się na pewno wypracować w tej robocie to bycie sobą przed kamerą. Zarówno Andrzej, jak i ja w naszych programach nikogo nie udajemy. Można nas lubić, lub nie, ale jesteśmy naturalni. To jest troszkę jak z boksem. Trenuję go od kilku lat i umiem na tyle dużo, żeby wiedzieć jak wiele mi brakuje. Moja samoświadomość jest dużo większa.

A podpatruje pan kolegów po fachu? Smokowski wciąż może nauczyć się czegoś od innych?

Oczywiście, że tak. Bardzo uważnie słucham przede wszystkim naszych ekspertów, bo oni mają wiedzę praktyczną, której ja nie posiadam. Często widzą na boisku dużo więcej ode mnie. Można więc powiedzieć, że uczę się piłki nożnej praktycznie na co dzień. Z uwagą oglądam także kolegów z francuskiego Canal+. Oni wystartowali ze swoją telewizją 15 lat przed nami, poza tym mają większy budżet przez co mogą pozwolić sobie na zatrudnienie chociażby Zinedine’a Zidane’a, czy Arsene’a Wengera… Mam poczucie, że o telewizji wiem już dużo, jednak to, jak rozumieją ją Francuzi jest dla mnie bardzo pouczające.

W jednym z wywiadów Mateusz Święcicki powiedział, że on jako komentator unika zagłębiania się w sprawy taktyczne, ponieważ nie jest w tym względzie żadnym autorytetem dla widza. Słusznie?

Tak. Właśnie po to mecze komentuje się w parach. Od taktyki i czytania gry jest ekspert, ja po prostu relacjonuje to co się dzieje na boisku. Mogę oczywiście na pewne rzeczy zwrócić uwagę, ale raczej nie odbieramy sobie chleba… Ostatnio miałem taki mecz z Maćkiem Murawskim. Jest on dużej klasy mówcą, po prostu lubi dużo gadać. Jako, że był to jego debiut – chciał robić po prostu wszystko. Komentować przebieg meczu, oceniać go, emocjonować się akcjami, bramkami… Powiedziałem mu wtedy: Muraś, nie możesz podać sobie piłki, strzelić na bramkę, pogratulować sobie gola, przeprowadzić ze sobą wywiad i jeszcze dwa dni później wypłacić sobie premię jako prezes. Każdy z nas ma tutaj jakąś rzecz do zrobienia. Będzie to wyglądało dobrze tylko wtedy, gdy będziemy współpracować i kooperować. Maciek powoli zaczyna chłonąć te uwagi, bo jest bardzo inteligentnym facetem i z pewnością niedługo się przyzwyczai.

Czy aktualnie w Ekstraklasie widzi pan kandydatów na przyszłych ekspertów waszego kanału?

Jasne. Z kilkoma jesteśmy już nawet „po słowie”, że kiedy skończą kariery pomyślimy o tym, aby „zagospodarować” ich w Canal+. Nie będę jednak zdradzał nazwisk, bo konkurencja nie śpi.

Wspomniał pan o francuskim Canal+. Czym zachodnioeuropejski dziennikarz różni się od polskiego?

W zasadzie to prawie się nie różni… Polski Canal+ jest doskonałym przykładem na to jak bardzo zbliżyliśmy się do francuskich kolegów. U nas, podobnie jak tam, jest wiele dystansu i niewymuszonego uśmiechu na wizji. Bardzo często goście, którzy opuszczają nasze studio mówią: „Kurczę, bardzo fajnie się tu u was siedziało, bo czułem się naprawdę swobodnie. Nie ma napinki.” Oczywiście nie zawsze się to udaje, bo niektórzy ludzie przed kamerami wyglądają tak, jak gdyby połknęli kij od szczotki i nic nie można na to poradzić… Do takiej luźnej atmosfery zawsze namawiał nas jednak Janusz Basałaj. Kazał nam oglądać francuski Canal+ i podpatrywać zachodnich kolegów. Swoją drogą być może był to jeden z czynników, który zadecydował o tym, że dał mi szansę w Canal+. Wiedział, że przez kilka lat pobytu we Francji oglądałem sporo transmisji zachodniego odpowiednika i chłonąłem ich sposób przedstawiania sportu. Potem przenieśliśmy to na swoje „poletko”. Myślę, że sporo telewizji później przejmowało to od nas… Oprócz francuskiego Canal+ oglądam także programy włoskie, greckie, czy angielskie i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że my – polscy dziennikarze – nie mamy sobie czego zarzucić. Poziom jest naprawdę wysoki. I nie mówię tu tylko o Canal+.

Polscy piłkarze poziomem wciąż odstają od zawodników z Europy zachodniej. A czy zgodzi się pan z opinią, że są także mniej medialni? Wielu z nich nie potrafi poprawnie skleić choćby równoważnika zdania…

Wbrew pozorom angielski czy francuski piłkarz wcale nie ma więcej do powiedzenia niż polski ligowiec. Często gadają te same banialuki: że przeciwnik był trudny, wysoko zawiesił poprzeczkę, a za tydzień musimy zagrać dużo lepiej. Zawsze chodzi jednak o to, żeby zainteresować człowieka pytaniem. Sztampowe pytanie – sztampowa odpowiedź. Proste!

Redakcja Canal+ Sport to dość ekskluzywna grupa. Trudno dostrzec w niej nową twarz. Młodzi dziennikarze są za słabi?

Nie przesadzajmy, ostatnio dołączyło do nas pięć, czy sześć nowych osób…

Ten rok to akurat ewenement. A wcześniej?

Swojego czasu sam zainicjowałem casting na ludzi, którzy mogliby zaistnieć w redakcji sportowej. Miałem poczucie, że wiele osób nie zdaje sobie nawet sprawy o potencjale, który w nich drzemie. Zgłosiły się nieprzebrane tłumy ludzi. Musieliśmy rozbić ten casting na dwa dni. Szef ochrony starej siedziby Canal+ miał noże w oczach, kiedy na mnie patrzył, bo z godziny na godzinę zjawiło się tam kilkaset osób! Spośród całego tego tłumu znalazłem wtedy tylko dwie, czy trzy osoby mające w sobie to „coś”. Bywało nawet, że przychodzili ludzie, którzy mówili, że na dobrą sprawę w ogóle nie interesują się sportem, ale… dla chcącego nic trudnego! Z drugiej strony trzeba mieć tupet i wiarę we własne umiejętności, żeby w ogóle powiedzieć coś takiego na castingu. Ja miałbym w sobie zbyt dużo wstydu… Do tej pory skład redakcji był kompletny. Z Canal+ rzadko ktoś odchodzi do innej stacji. Może to wynika z tego, że panuje u nas naprawdę doskonała atmosfera. Sam dostawałem sporo propozycji z innych stacji, ale tutaj po prostu bardzo dobrze mi się pracuje!

A czy nie jest tak, że Canal+ jest niejako szczytem telewizyjnego dziennikarstwa sportowego w Polsce? Macie w ramówce najmocniejsze ligi zagraniczne, oraz – co najważniejsze – Ekstraklasę.

To zależy. Dla kogoś kto żyje piłką nożną na co dzień nasza stacja z pewnością będzie najlepszym wyborem. Tak jak powiedziałeś mamy tutaj silne ligi zagraniczne, oraz tę troszkę słabszą, ale za to najbliższą ciału ligę polską. Czego chcieć więcej? Jeśli komuś marzy się natomiast Liga Mistrzów, czy imprezy rangi mistrzowskiej, to przykro mi, ale trafił pod niewłaściwy adres…

Który z młodych dziennikarzy może w przyszłości zostać nowym Tomaszem Smokowskim?

Jest taki jeden, ale nie podam nazwiska, bo nie daj Boże jeszcze balon odleci… Lepiej żeby w spokoju dalej pracował nad sobą. Jak z każdym: czasami trzeba go pochwalić, czasami pomłotkować. Nadmierne pochwały nikomu nie służą.

Janusz Basałaj zdradził nam ostatnio, że proponował panu angaż w TVP. Dlaczego nie doszliście do porozumienia?

Nie porozumieliśmy się głównie w kwestiach finansowych i myślę, że nie ma w tym żadnego wstydu.

A nie kręci pana sława rzędu Dariusza Szpakowskiego, mecze reprezentacji, wiele imprezy?

Gdyby mnie to kręciło, to pewnie bym to wybrał. Hipotetycznie mógłbym sobie pomyśleć tak: pójdę do TVP za mniejsze pieniądze, a za chwilę moja gęba będzie tak rozpoznawalna, że będę mógł do woli chałturzyć po przysłowiowych Grudziądzach i Radomiach otwierając kolejne bankiety i eventy. Suma summarum pewnie zarobiłbym nawet więcej niż w Canal+. Takie życie kompletnie mnie jednak nie pociąga.

O ofercie z Polsatu już gdzieś czytałem. A ITI? Była propozycja?

Tak. Miałem propozycje z obu tych stacji. Nie chciałem jednak odchodzić, więc nie doszło nawet do negocjacji finansowych. Telewizja N chciała mnie ściągnąć razem z Andrzejem Twarowskim. Pewnie odbywało się to trochę na zasadzie: ściągniemy dwóch ludzi – osłabimy konkurencję. Po jednym spotkaniu uznałem jednak, że to nie mój klimat i nie moi ludzie.

No właśnie, a gdybyście opuścili wtedy Canal+ kanał bardzo straciłby na wartości?

Ł»ycie nie lubi próżni. Na nasze miejsca wskoczyłby ktoś inny. Kiedyś, gdy wisiała nad nami groźba braku Ekstraklasy w ramówce, śmialiśmy się z Andrzejem, że jeszcze nigdy nie dostaniemy tak wielu pozytywnych komentarzy w Internecie, jeśli rzeczywiście stracimy ligę. Na początku człowiek bowiem tęskni za tym co było kiedyś, do czego się przyzwyczaił. Ludzie nie kupują abonamentu dla komentatora X, czy Y. Robią to i oglądają Canal+ dla produktu. Nikt nie odwróciłby się od Ekstraklasy tylko dlatego, że nie robią jej Smokowski i Twarowski.

Swojego czasu miał pan też propozycję objęcia stanowiska dyrektora sportowego w reprezentacji Franciszka Smudy. Dlaczego pomysł upadł?

Rzeczywiście coś było na rzeczy. Wtedy poczułem się jednak jak marionetka w jakiejś grze. Trener Smuda zadzwonił do mnie i zaproponował objęcie tej funkcji. Moje pytanie było proste: co miałbym robić? „Dyrektor” reprezentacji – co to w ogóle znaczy? Selekcjoner nie chciał mi tego jednak wyjaśnić, ponieważ powiedział, że tym zajmują się ludzie z PZPN-u i niedługo ktoś się do mnie odezwie. Jakiś czas później rzeczywiście zadzwonił do mnie Zdzisław Kręcina i wypalił: – Słyszałem, że chciałbyś dla nas pracować… Ja na to: – Nie, jest odwrotnie. To wy chcielibyście żebym dla was pracował. „Aha” – odpowiedział. Potem troszkę się pośmialiśmy i… kontakt się urwał. Potem widziałem już tylko swoje nazwisko na „giełdzie” potencjalnych kandydatów do pracy w kadrze. Najwyraźniej ktoś nie potrafił utrzymać języka za zębami. Było to bardzo nieeleganckie w moim odczuciu.

A myślał pan kiedyś o drodze, którą obrał Janusz Basałaj? Etatowego szefa redakcji sportowych?

A po co miałbym o tym myśleć, skoro mamy tutaj świetnego szefa – Jacka Okieńczyca, który zarządza tą redakcją jak należy. Z drugiej strony daje mi zupełnie wolną rękę w realizowaniu własnych pomysłów, więc nie mam poczucia, aby cokolwiek musiało ulec zmianie. Jest idealnie.

Poziom polskich dziennikarzy sportowych, jest wyższy od poziomu polskich piłkarzy. Zgodzi się pan?

To nawet nie jest specjalnie odważna teza. Wyciągając „średnią” z polskich piłkarzy, rzeczywiście jest to prawda. Oczywiście pomijając kilka chlubnych przypadków, gdy zawodnik prezentuje poziom europejski, czy nawet światowy.

Czy zarobki topowych dziennikarzy telewizyjnych w Polsce mogą równać się z zarobkami piłkarzy?

Na pewno nie. Powiem więcej: średnia zarobków polskiego dziennikarza nie odpowiada nawet średniej zarobków piłkarza z dolnych rejonów kadry pierwszego zespołu.

Poziom pokazywania polskiej piłki w telewizji podnosi się bez dwóch zdań. A sam poziom polskiej piłki?

Mam co do tego mieszane uczucia. Gdy widzę, jak niektóre spotkania rozgrywa Śląsk, Lech, Legia, czy nawet Wisła Kraków z ostatnich tygodni, to mam poczucie, że jest wiele meczów ciekawszych. Zresztą jak zawsze weryfikują nas europejskie puchary. Po meczu Wisły w Nikozji miałem moralnego kaca. Sposób w jaki krakowianie dali się ograć był po prostu zawstydzający. Dwa dni później wiara wróciła do mnie po meczu Legii w Moskwie. Fakt, że dwie polskie drużyny awansowały do fazy grupowej Ligii Europy jest jakimś wymiernym dowodem na to, że poziom się podnosi. W lidze jest coraz więcej pieniędzy, więc możemy ściągać coraz lepszych zawodników. Tym nie mniej, wciąż mam wrażenie, że do Ekstraklasy trafia zbyt dużo zagranicznych zawodników, którzy kompletnie nic do niej nie wnosząâ€¦

Rozmawiał PIOTR JASIŁƒSKI

Reklama

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama