Śląsk Wrocław odpadł z europejskich pucharów – do rozegrania został mu już tylko ostatni, pożegnalny mecz z Rapidem Bukareszt. Legia jeszcze walczy, chociaż w sytuacji jest piekielnie trudnej – musi wygrać w Moskwie, a do tego trzeba byłoby pewnie rozegrać mecz życia i jeszcze mieć troszkę szczęścia. Przykro to stwierdzić, ale wygląda na to, że jesienią w europejskich pucharach będziemy oglądali tylko jeden polski klub – Wisłę Kraków (tylko jeszcze nie wiadomo, w których rozgrywkach). Były momenty optymistyczne, bo i Legia, i Śląsk prowadziły 1:0, ale niestety na momentach się skończyło.
Warszawski zespół zagrał ze Spartakiem tak, jak tylko mógł, albo nawet jeszcze lepiej. To właśnie dlatego długimi fragmentami – hmm, przez całą pierwszą połowę – spotkanie z Rosjanami było wyrównane, zacięte, na noże, a już sam fakt, że było wyrównane, to wielki sukces Legii. Potem, już po przerwie, zrobiło się dziwnie. Spartak robił, co chciał – dosłownie, co tylko chciał – strzelił jednego gola, walczył o kolejne, aż nagle jeden wypad przyniósł gola Legii. Fantastycznie zachował się Danijel Ljuboja, kiedy osaczony zagrał piętą do Miroslava Radovicia. Można za różne sprawy krytykować Macieja Skorżę, ale trzeba mu oddać jedno – to on wymyślił na nowo tego zawodnika. Radović jako skrzydłowy powoli w Legii umierał, ale po przesunięciu na środek stał się zupełnie innym piłkarzem. Okazało się, że ma niesamowity zmysł do strzelania goli, znakomity „timing”, czyli wbiega w pole karne dokładnie w tym momencie, w którym trzeba, by być nieosiągalnym dla obrońców, by nie stanąć, nie dać się pokryć, tylko wszystko robić w ruchu, nabiegając na piłkę.
Odpowiedź Spartaka była błyskawiczna, potem mieliśmy wymianę ciosów, w której bardziej z zębem grała Legia. Jakby wiedziała, że w tym meczu jest szansa na zwycięstwo, bez którego w rewanżu będzie bardzo, bardzo trudno. I mogła wygrać, ale już nie dała rady.
Radović… Za jedno musimy go skrytykować, bo wprawdzie strzelił dwa gole, ale zawodnik tak ważny dla drużyny nie może dostać w samej końcówce takiej żółtej kartki, eliminującej go z rewanżu. Tak skrajnie głupiej i niepotrzebnej, gdy za kilka minut kończy się spotkanie, a wynik daje jakieś tam szanse powalczenia w rewanżu. Piłkarz nie musi być geniuszem, ale powinien mieć w sobie jakąś elementarną odpowiedzialność.
Poza nim nie zagrają także Komorowski i Manu, ale ich oczywiście zastąpić łatwiej. Manu po raz kolejny dzisiaj biegał i biegał, ale jakości piłkarskiej nie było w tym za dużo. Nawet jeśli weźmiemy pod lupę bramkę na 1:0, to uznać będzie trzeba, że… Portugalczyk zrobił w tej akcji wszystko źle. Najpierw była sytuacja 3 na 2, ale zamiast grać kombinacyjnie, zbiegł do samej linii końcowej, by dośrodkować, co już odbierało Legii atut przewagi liczebnej (w polu karnym 2 na 2 plus bramkarz Spartaka). Dodatkowo źle dośrodkował i paradoksalnie to właśnie złe, przeciągnięte dośrodkowanie dało zespołowi Macieja Skorży gola.
W sumie to chyba nawet dobrze, że w drugim meczu zamiast Manu będzie musiał zagrać Michał Kucharczyk.
Legia, biorąc pod uwagę klasę przeciwnika, zagrała bardzo dobry mecz, Spartak bardzo dobre 30 minut. Jednak w rewanżu to byłoby za mało. Tam trzeba zaprezentować się jeszcze lepiej niż dzisiaj i pytanie, czy legioniści w ogóle są w stanie to zaprezentować się lepiej? Na dziś należą im się wielkie brawa…
Zaskakująco gładko przegrał natomiast Śląsk Wrocław. O ile czapki z głów trzeba zdjąć przed Wisłą, która na pięć meczów w europejskich pucharach wygrała wszystkie pięć, o tyle Śląsk na pięć wygrał… tylko jedno. Można dzisiaj tworzyć legendy o sile Rapidu Bukareszt, ale sądzimy, że rozgrywki grupowe jednak z tymi legendami rozprawią się dość bezlitośnie. Przyjechał do Wrocławia po prostu przeciętny zespół, ale ta przeciętność w pełni na wrocławian wystarczyła. Po prostu po raz kolejny mieli spore problemy ze stworzeniem sytuacji strzeleckiej, gdy przeciwnik dość sprawnie i w sposób zorganizowany się broni – tak samo było np. w meczu z Dundee United.
Na polskie warunki Śląsk to zespół dobry, z ambicjami do bycia bardzo dobrym, na pewno cholernie nieprzyjemny i trudny do rzucenia na kolana. Na Europę to jednak ciągle nie jest to. Dodatkowo szczęście, które wielokrotnie sprzyjało Śląskowi, dzisiaj uśmiechnęło się do przeciwników. Sytuacja Diaza na 1:0 – mógł strzelić? Pewnie, że mógł. A gol wyrównujący, po lekkim rykoszecie? Tylko to otarcie piłki o Sebastiana Milę dało gościom gola na 1:1.
Czekamy na przyszły tydzień, ale niestety na dziś trzeba napisać tak: na dziewięćdziesiąt procent pożegnamy dwie polskie drużyny, a na sto procent jedną. Dla Śląska to koniec pięknej przygody, której początek mieliśmy jesienią zeszłego roku, po porażce z Koroną Kielce. Może i dzisiaj wrocławianie przegrali, ale mają za sobą nieprawdopodobne dziesięć miesięcy. I dlatego, mimo wszystko – chapeau bas.