Znacie nas. Tytanami pracy nie jesteśmy, dlatego tym bardziej doceńcie, że nam się chciało. Niedziela, godzina 17:00, wiadomo co powiedziałby Piotrek Ćwielong. Z charakterystycznym dla nas sceptycyzmem wybraliśmy się na otwarcie PGE Areny. Pompowanie baloników w Gdańsku trwało od dłuższego czasu. Każdy, od zwykłego robola po premiera, wszyscy tłumnie ruszyli na nowo otwarty stadion. Postanowiliśmy więc złapać za każdą klamkę, porozmawiać, powęszyć i na własnej skórze przekonać się, czy rzeczywiście warto.
Na spotkanie Lechii z Cracovią spojrzeliśmy z perspektywy przeciętnego „Janusza piknika”. Bez akredytacji, wybierając dyskomfort i ustawiając się w sobotnie popołudnie w kilometrowej kolejce po bilet. Udawaliśmy kogoś, kto nigdy nie był na meczu i nawet nie wie, po ilu się gra (po ilu piłkarzy w zespole, nie po ilu piwach). Gospodarze zachwycili błyskotliwością i zmysłem przewidywania, rzucając tłumowi na pożarcie zaledwie kilku kasjerów. Dwa okienka na krzyż i masa ludzi czekających na wejściówki. Zawsze nas to irytuje – dlaczego nie można raz w roku otworzyć wszystkich możliwych kas? Dlaczego nie można oszacować, ilu kasjerów jest potrzebnych, by poradzić sobie z aż takim zapotrzebowaniem?
“W ogóle się nie ruszamy, ja pierdolę co tak długo, idzie się zabić w tej kolejce” – zniecierpliwienie narastało z każdym kolejnym centymetrem. Nikt nie pomyślał by wydać dodatkowe 500 zł, zatrudnić więcej osób i płynnie rozprowadzić bilety. Bo po co? Lepiej niech ludzie stoją, w końcu co mogą mieć lepszego do roboty w sobotnie popołudnie. W takich warunkach łatwo o radykalizację nastrojów. „To co, nie mogę dupy ruszyć w trakcie meczu?” – wykrzykiwała pod kasą jedna z fanek „biało-zielonych” zniesmaczona tym, że w trakcie spotkania nie będzie mogła zająć dowolnego miejsca. – „Na ławkach przy Traugutta chodziłam wszędzie, zachciało im się Europy”.
Optymizmu w narodzie nie brakowało. „Ciekawe ile krzesełek rozwalą? Pewnie zrobili tytanowe, specjalnie dla Polaków”. Kupujemy bilety. Na spotkanie otwarcia nie wymagana była karta kibica.
W dniu meczu całe miasto ruszyło na gdańską Letnicę. SKM-ki, autobusy, wszystko zatłoczone, wypełnione po brzegi. Młodzi, starzy, mniej lub bardziej zainteresowani samym meczem, wszyscy ruszyli na obiekt Lechii. Mimo tego jakoś dotarliśmy na stadion. Z zewnątrz robi wrażenie. Na bramkach kulturalna obsługa. Klarowne oznaczenia. Znacie nas, chwalić nie lubimy, ale co do samej infrastruktury – ciężko było się do czegoś przyczepić. Szczególnie w środku. Po wejściu na stadion przez kilka pierwszych chwil trzeba przyzwyczaić się do nowych standardów. Wysokie trybuny, idealna widoczność, dobra akustyka. Siedzenia może nieco za bardzo ściśnięte (śmieszne niedoróbki – TUTAJ) i przynajmniej na trybunie dla zwykłych zjadaczy chleba komfort śledzenie meczu nie należał do najwyższego, ale ogólnie mocne 4+. Oczywiście 4+ gdy porównamy z najlepszymi stadionami na świecie. Bo gdy porównamy z tym syfem, który panował w Polsce do tej pory, to brakuje skali. Kosmiczny przeskok.
Nie wszystkim te udogodnienia przypadły do gustu. „Na starym stadionie był lepszy klimat, sporo znajomych twarzy, tutaj jakoś tak europejsko”. Trudno dogodzić gdańskim kibicom. Siadamy na trybunie dla pikników. Wokoło rodziny z dziećmi, emeryci i dwóch mistrzów taktyki, rzucających co rusz irytujące uwagi. Przed meczem na murawie pojawili się biskup, prezydent i wyjątkowo wkurzający spiker. Biskup święci stadion – kibice gwiżdżą. „Mamo, co robisz?” – pytała zdziwiona pięciolatka. „Gwiżdżę na biskupa”. Przypominała nam się scena z filmu „Skrzydlate Świnie”.
Widowisko na murawie wątpliwej urody, dlatego z tym większym zaciekawieniem obserwowaliśmy trybuny. Można było usłyszeć ciekawe uwagi. Po bramce Bensona zdziwiony niedzielny kibic wypalił – „To ilu tych murzynów gra w tej Lechii?”.
Chcieliśmy zjeść coś w przerwie, ale nie dało się bez uprzednio doładowanej karty kibica. System do zmiany, choć i tak kolejki przed punktami gastronomicznymi nawet w trakcie trwania meczu wyglądały imponująco.
Ogólne wrażenie po wizycie na PGE Arenie – dobre. Nie będziemy czepiać się, że brakowało kilku kranów, punktów gastronomicznych a na trybunach panował ścisk. Istotniejszą rolę odgrywają zawodnicy, którzy nie dostosowali się do poziomu infrastruktury prezentującej się, co by nie mówić, imponująco.
Eksponowany na telebimach Donald Tusk, z pewnością nie czuł się jak u siebie. „Nigdy nie byłeś i nigdy nie będziesz kibicem Lechii” Takiej treści transparent i porcja gwizdów przywitały premiera zasiadającego w loży VIP. Reszta kibiców, patrząc na reakcje w trakcie i po spotkaniu, wróciła do domów zadowolona. Nie był to czas stracony, choć małe szanse by duża cześć wróciła na kolejne spotkania.
Po meczu na telebimach pojawił się napis – „dziękujemy, że byliście dwunastym zawodnikiem”. Podziękowania zostały przyjęte a drużyna pożegnana porcją gwizdów. Do wymiany – spiker, część piłkarzy i kilka kranów. Poza tym, ok. Bardzo ok.
PIOTR DUMANOWSKI


