Robbie Savage to jeden z największych kozaków, jakich pamięta Premiership. Dla niektórych był już psycholem. Stawiali go jako jednego z tych najgorszych. Gdy wśród dzieci mówi się „jak jesteś taki mocny, to wyskocz do starszego”, tak kibice w Anglii mają swoją wersję. – Jak jest taki cwany, to wyskocz do Bartona albo Savage’a – wspominają niektórzy. I choć piłkarsko zszedł trochę na drugi plan, to wciąż warto śledzić jego poczynania. Co u niego? Mówiąc krótko: nie daje o sobie zapomnieć.
Może ciężko w to uwierzyć, ale Robbie – wbrew wyspiarskim standardom – wcale nie skasował nikomu facjaty. Nie zaliczył też żony kolegi, tylko znalazł sobie inną rozrywkę. Ciekawszą. Robił coś, za co polskie „gwiazdy” życzyły sobie kilkucyfrowych kwot, a i tak robiły gorsze show od niego. Niedawno w Polsce był taki słaby program o nazwie „Jak oni śpiewają”, nadawany, oczywiście, na brytyjskiej licencji. No i właśnie na tych Wyspach Brytyjskich niedawna gwiazda walijskiej piłki też śpiewała, ale miała ten komfort, że nie musiała wymieniać uprzejmości z Elżbietą Zapendowską. Z wiecznie młodym, a zarazem dobrze wyglądającym po czterdziestce Krzysztofem Ibiszem też nie. Savage popisywał się swoim wokalnym talentem. Zresztą, nie tylko wokalnym, bo i tekstowym. Bo tak generalnie, to on… robił remiksy, jak to nazwał. Wprawdzie nie poinformował czy przygotowywał się wcześniej, czy też jechał na fristajlu, ale to akurat nie powinno mieć większego znaczenia.
Obejdzie się już bez rzucania nazwiskami, coby ich za bardzo nie zawstydzić, ale wyobrażacie sobie któregoś z naszych boiskowych twardzieli z taką wczutką? No chyba nie.
Jeżeli wolicie rap, to Robbie zadbał i o to.
Coś spokojniejszego? Nie ma sprawy:
W błędzie są ci, którzy myślą, że elastyczny gatunkowo wykonawca padł ofiarą chamskiego żartu. Savage sam to wrzucił do Internetu, czym udowodnił, że polskim piłkarzom mógłby wykładać przedmiot o nazwie „dystans do siebie”. Walijczyk już jakiś czas temu postanowił zająć się słowem, zarówno tym pisanym jak i mówionym. Przed rokiem wydał autobiografię o nazwie „Savage!: The Robbie Savage Autobiography” i mimo, że tytuł ten nie zostanie nigdy wybrany do kanonu najoryginalniejszych w historii gatunku, to w środku jest zdecydowanie ciekawiej. Pisze w niej choćby o zawodzie, jakim była nieudana przygoda w Manchesterze United. Albo o bójce z Rio Ferdinandem z półfinału Cariling Cup w 2006 roku: – Brad Friedel obronił rzut karny Ruuda van Nistelrooya, a kilka minut później miałem starcie z Ruudem w okolicach narożnika boiska. Będąc szczerym, chciałem go wtedy przycisnąć do murawy. Kiedy wstał, powiedział mi kilka rzeczy i udaliśmy się do szatni. Wówczas Rio Ferdinand przebiegł z 50 jardów i też miał mi coś do powiedzenia. Zawsze miałem z nim dobre relacje, bo to świetny piłkarz i miły facet, ale tamtego dnia był bardzo rozwścieczony. Weszliśmy razem do tunelu i przewróciłem się o czyjeś stopy. Wtedy Rio chwycił mnie i stał się naprawdę bardzo agresywny. Zanim zorientowałem się, co się dzieje, znikąd nagle pojawili się ochroniarze i zabrali mnie na drugą stronę tunelu. Wtedy ktoś mnie uderzył, ale wiem, że nie było to Rio. Wtedy wszyscy zawodnicy zbiegli się i zaczęli na siebie krzyczeć. Na szczęście strażnicy ogarnęli ten chaos i mnie puścili – pisał. Odniósł się też do swojego boiskowego charakteru. – Mogłem stanąć twarzą w twarz z każdym. Zawsze taki byłem, nie było ważne, jak wielki jest przeciwnik – stwierdził, idealnie odzwierciedlając prawdę. Wówczas skończyło się bez kar, bo sędzia nie widział całego zajścia, ale na tym nie koniec. Każdy piłkarz musi przecież wspomnieć o alkoholu. – Wspólnie z kilkoma moimi przyjaciółmi, w każdy czwartkowy wieczór, pokonywaliśmy od 8 do 12 butelek wina. W piątek spożywałem kilka szklanek w domu, a jeśli graliśmy na wyjeździe, pakowałem butelkę do mojej torby i piłem w sekrecie, w moim pokoju – oznajmił.
Z tą karierą dziennikarza też były niezłe jaja. Gdy komentował mecz Aston Villi z West Hamem, nagle dostał piłką wybijaną przez Stiliyana Petrowa. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Stwierdził, że jeżeli chcą go trafiać, to on im w tym pomoże. Grzecznie usiadł sobie na krześle, a zadaniem kolegów z Derby County było trafić go w głowę. Nieważne czy dostał, czy nie. I tak był z siebie wyraźnie zadowolony. Jeżeli nie oberwał, to śmiał się z kolegów, że nie potrafią trafić. A jak już mu się nie pofarciło, to trudno – i tak było mu do śmiechu.
Ale to nie wszystko. Innym razem, będąc reporterem, postanowił zrobić wywiad z Roberto Mancinim, którego zna jeszcze ze wspólnej gry w Leicester City. – Roberto, w Leicester to ja grałem. Ty tam tylko byłeś – mógłby powiedzieć, parafrazując Lucjana Brychczego, bo w przypadku Manciniego „gra” to zbyt wiele powiedziane, ale nieważne. Było to już wtedy, gdy Włoch trenował Manchester City, więc Savage postanowił zapytać się o możliwość dołączenia do zespołu z Eastlands. Odpowiedź nie okazała się chyba zbyt satysfakcjonująca, bo Mancini zabawił się w dyplomatę i poinformował, że jeżeli będzie w dobrej formie, to niewykluczone. Słowa te okazały się dla dociekliwego reportera mobilizujące niczym odprawy Leo Beenhakkera w eliminacjach do mistrzostw w RPA. Czyli wcale.
Teraz Savage jest niemal wszędzie. A to pogada coś w radiu, skomentuje mecz, zrobi mini-tournee w podpisywaniu książki albo napisze jakiś tekścik. No, ewentualnie dla Williama Hilla skomentuje szanse Lecha Poznań i Manchesteru City (postawił na tych drugich). W zasadzie więcej jest tylko Grzegorza Mielcarskiego i wszechwiedzącego Zbigniewa Hołdysa, ale z nimi nikt nie ma szans, szczególnie z Hołdysem. Gdy jeszcze grał w Blackburn, można go było spotkać i podczas rozgrywek darta:
W Derby go uwielbiają, jest ważną postacią. Ewa Szańska dodałaby nawet, że opoką. Wystarczyło tylko, że znalazł się cwaniak, który wszedł mu… a’la Robbie Savage i zaraz zrobiło się gorąco:
To zresztą on jest też cichym bohaterem dość znanego filmiku, na którym to Alan Shearer pokazuje sędziemu czerwoną kartkę…
On się nie nudzi. Były wino i śpiew, ale są też kobiety. Ma dwóch synów z żoną Sarah, ale i tak nie ukrywa sympatii do ZOO Magazine. To taka dość znana gazetka na Wyspach, chwaląca się m.in. „najgorętszymi dziewczynami”. Mimo wszystko, w ostatnim czasie zrobił coś jeszcze lepszego i przydatniejszego. Pobił nieoficjalny rekord świata w zakładaniu na siebie klubowych koszulek. Głupota? Nic z tych rzeczy. Wynik? Siedemdziesiąt dwie. Wszystko to dla reklamy niższych lig angielskich. Nie zabrakło także i polskiego akcentu, bo sylwetka Walijczyka ewoluowała wraz z każdą koszulką. Pod koniec filmiku Savage wygląda jak wykapany Paweł Strąk.
Jeżeli komuś się wydaje, że Robbie nie może go już bardziej zaskoczyć, to znów się myli. Bo – jakby to ująć – nie chcemy wiedzieć, co oni tam robili…
KRYSTIAN GRADOWSKI
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]