Pochwalimy się sami, a co! Bardzo dobry wywiad z Adrianem Sikorą…

redakcja

Autor:redakcja

05 sierpnia 2011, 17:44 • 18 min czytania

Na kilka lat kompletnie wypadł z obiegu. Przez chwilę nie było wiadomo czy ma kontrakt, czy go nie ma… Wiadomo było, że nie gra. I długo się leczy. W pierwszym meczu po powrocie do Ekstraklasy nie usiadł nawet na ławce. Ale wciąż jest nadzieja, że to nie jego koniec. W wywiadzie dla Weszło szczerze i sympatycznie opowiada m.in. o najbliższym pucharowym rywalu Wisły. A także hiszpańskich i cypryjskich zakrętach swojej kariery…
– Zawsze szło mi lepiej, jak mało gadałem, a więcej robiłem… Wszystkim ostatnio mówiłem, że nie chcę, że nie jestem gotowy. Bo jednak wolałbym najpierw coś zagrać, a później się chwalić. Ale niech będzie, miejmy to już za sobą – żartuje Adrian Sikora.

Pochwalimy się sami, a co! Bardzo dobry wywiad z Adrianem Sikorą…
Reklama

No właśnie. Nie udzielałeś ostatnio wielu wywiadów.
Będąc za granicą trochę się wyleczyłem. Miałem kilka nieprzyjemnych sytuacji, gdy ktoś prosił o wywiad. Mówiłem, żeby zadzwonił później, bo akurat mam trening. On nie dzwonił, a na drugi dzień rozmowa ukazywała się w gazecie. Było parę takich akcji, dlatego trochę spasowałem. Nie dawałem numeru telefonu, ciężko było się ze mną skontaktować.

Prezesi Podbeskidzia wiedzieli, gdzie zadzwonić.
Akurat z prezesem Okrzesikiem byłem w kontakcie od dłuższego czasu, co tylko ułatwiło decyzję. Nie ukrywam, że liczyłem na Cyprze na trochę więcej. Ale skoro tego nie osiągnąłem, to w końcu pojawiła się myśl, że trzeba wracać. I tak wszystko dobrze złożyło się w jedno. Miałem jakąś tam propozycję z Ermis Larnaca, ale nie chciałem. Mówili mi, że prezes nawet spoko, tylko podobno jakiś mafiozo…

Reklama

Przynajmniej znów jest głośniej wokół twojej osoby. Odczułeś?
Nie, nie sądzę.

Nie czujesz się trochę obco, ani dziwnie w Podbeskidziu?
Drużyna się zmieniła. Jest wielu nowych chłopaków. Trenera też nie miałem wcześniej okazji poznać. Ale nie… Czuję się jak u siebie. Mieszkam w Ustroniu. W zasadzie jestem „góralem” od urodzenia.

Spotkaliśmy się w restauracji o nazwie „American dream”. Nieźle pasuje do historii awansu Podbeskidzia.
Trochę tak, chociaż w ostatnich latach Ekstraklasa było już tak blisko, że trochę się ją tu czuło. Ale na pewno, odchodząc z Bielska dziesięć lat temu nie sądziłem, że spotka mnie taki powrót. Wiedziałem, że jeszcze w Podbeskidziu zagram, ale kto by pomyślał, że w Ekstraklasie…

Kosowski stwierdził, że obawia się powrotu. Ł»urawski od początku dawał sygnały, by się wiele po nim nie spodziewać. Z jakim nastawieniem wracasz ty?
Z takim, żeby jeszcze się pokazać. Wiem, że słuch o mnie zaginął. Mało grałem w Hiszpanii. Na Cyprze prawie w ogóle. Ale nie jestem jeszcze na tyle wypalony czy zmęczony, żeby nie pograć. Najważniejsze, że cały czas jest chęć. Gdyby jej nie było, nie widziałbym sensu.

Podbeskidzie nie ma finansowych atutów.
Prezes na samym początku powiedział mi, na jakie pieniądze mogę liczyć i od razu je przyjąłem. Bez żadnych negocjacji i przepychanek. Chciałem wrócić, żeby znów móc grać. Nie czuję się jeszcze emerytem.

Mówisz, że fizycznie jest OK. Tylko piłkarsko ci jeszcze brakuje. Spodziewałem się, że będzie na odwrót.
Właśnie nie. Przecież to nie jest tak, że ja na Cyprze nic nie robiłem, tylko siedziałem i się opalałem. Gdzie tam… Właśnie wszyscy się śmieją, że jestem taki biały, że chyba z domu nie wychodziłem. Po kontuzji miałem różne przepychanki z klubem. I nie godząc się na rozwiązanie kontraktu na ich warunkach, zostałem odesłany do drugiej drużyny. Nikt nawet nie wie, że przez ostatnie pół roku normalnie trenowałem i co tydzień grałem mecze. A oprócz tego miałem trenera od przygotowania fizycznego, z którym pracowałem indywidualnie. Nie chciałem wrócić do Polski i zaczynać kompletnie od zera.

Zaglądasz na 90minut.pl?
Czasem, oczywiście. Chyba jak każdy.

W twojej metryczce nie istnieje rok 2010. Jakby cię nie było…
Zauważyłem. Nawet przychodząc do Podbeskidzia ludzie mówili, że ostatnio byłem bez klubu. A to nieprawda. Miałem na Cyprze kontrakt do maja, z tym że na ostatnie pół roku zostałem przeniesiony do rezerw.

Trener Kasperczyk powiedział, że jesteś piłkarzem z innej półki. Po czym w pierwszym meczu odstawił cię gdzieś daleko…
Może właśnie jestem z tej niższej (śmiech). A tak serio – czułem, że mogę nie grać od początku. Trener sam mówił, że postawi na tych, którzy wywalczyli awans. Ale liczyłem, że znajdę się chociaż w osiemnastce i w drugiej połowie pójdę na chwilę poruszać się na rozgrzewce. Stało się inaczej, trudno. Na razie to był pierwszy mecz. Jeżeli po piątym czy szóstym będzie tak samo, wtedy będzie można się zastanawiać.

Miałeś po wyjeździe z kraju taki graniczny moment, kiedy powiedziałeś sobie „wystarczy”?
Miałem nawet dwa. Pierwszy raz chciałem wracać jak tylko nie wyszło mi w Murcii. Chyba trochę się podłamałem, rozczarowałem. Ale żeby było śmieszniej, nie miałem wtedy żadnych ofert z Polski. Zero zainteresowania.

Media pisały, że Wisła, że Lech…
Nic z tego. Menedżer oficjalnie nie przedstawił mi żadnej propozycji. Rozmawiał z Polonią Warszawa, ale byłem z nią dogadany tylko tak w pięćdziesięciu procentach… W pięćdziesięciu, to znaczy… ja chciałem, ale oni nie (śmiech). Trudno. Po jakimś czasie Jarek Kołakowski zadzwonił, że jest oferta z Cypru.

Pierwsza myśl?
Prosta. Nie jadę!

To co się zmieniło?
Bałem się, że zostanę z niczym. Pogadałem z Marcinem Ł»ewłakowem. Pojechałem na ten Cypr, żeby zobaczyć klub. Z czasem ta opcja zaczęła wyglądać coraz lepiej. Oczywiście, do samego końca się wahałem, ale kontrakt podpisałem.

Ł»ałujesz? Nie żałujesz?
Spodobało mi się. Wszystko było fajnie, aż do momentu nieszczęsnej kontuzji. Pamiętam, jak dziś. To była sobota. Wyszedłem w pierwszym składzie, strzeliłem dwa gole. Ale niestety, w końcówce przytrafił się uraz… Szkoda. W następną środę mieliśmy grać w Lidze Mistrzów z Chelsea. Co gorsza, od tego zaczęły się wszystkie moje problemy. Kontuzja była w październiku albo listopadzie, a operację przeszedłem dopiero w marcu… Rezonans pokazywał, że więzadło jest zerwane, ale kolano stabilne, więc lekarze stwierdzili, że wystarczy wzmocnić „czwórkę” i wracać do gry. Niestety, tak się nie dało…

Marcin Ł»ewłakow twierdzi, że lekarze na Cyprze potrafią podawać tylko tabletki przeciwbólowe.
Nie chcę na nich zwalać winy. Chcieli dobrze, tylko nie zawsze potrafili. A tabletki były, jasne… Niezawodny Astro Clear. Coś jak aspiryna do rozpuszczania. Jak tylko mówiłeś, że coś cię boli, np. gardło, albo masz katar, od razu dostawałeś Astro. Szedłeś do klubowego doktora i już wiedziałeś, co cię czeka. Astro.

Dlatego nie chciałeś zgodzić się na operację na Cyprze?
Zapytałem doktora, jak długo będę wracał do gry. A on na to, że minimum sześć, siedem miesięcy… Nie mogłem się zgodzić. Tak długa przerwa w treningach w moim wieku? Miałbym pozamiatane. Tylko się spakować, wrócić do Polski i zająć jakąś inną robotą. Szczególnie, że nasi lekarze mówili, że postawią mnie na nogi w trzy miesiące…

Co na to Cypryjczycy?
Mówili, że niemożliwe. Ł»e tak się nie da.

W końcu sam zapłaciłeś za operację.
Ale ile było jeszcze o to walki… Upierali się, że zoperują mnie u siebie, bo zamówili już dla mnie więzadło. Podobno bardzo drogie. Od zmarłej osoby. Od „trupka”, jak to mówią. Wmawiali mi nawet, że sam minister zdrowia zaangażował się w tę sprawę.

Od trupka? Tak to działa?
Chyba tak, to normalna praktyka. Ale wiesz… Ja dalej nie chciałem się zgodzić. Pomyślałem nawet, że zabukuję sobie bilety i postawię Cypryjczyków przed faktem dokonanym. Pewnego dnia dzwonię do dyrektora sportowego i mówię: „Marios, mam bilety kupione dla całej rodziny, jutro lecę”. On na to: „na twoim miejscu bym je przebukował. Jutro masz przyjść do klubu.” Przychodzę, a tam pismo, że nie mogę wyjechać…

Co wtedy?
W końcu doszedłem do wniosku, że chyba nie chcą mi płacić za tę operację. Idę więc jeszcze raz do dyrektora i mówię mu: „Marios, pozwólcie mi jechać, ja sobie za ten zabieg zapłacę. To nie jest problem”. Mówi: „Ok., przekażę prezesowi”.

Zgodził się.
Oczywiście. Ale żeby tego było mało, wymyślili, że wstrzymają mi pensje dopóki znów nie będę w stanie biegać. Ja pierniczę… Nie dość, że sam płacę za operację, to jeszcze mi pieniądze kasują. Długo się zastanawiałem, ale w końcu na to poszedłem. Za wszelką cenę chciałem się wyleczyć. Lekarze powiedzieli, że po miesiącu zacznę truchtać.

Czyli piętnaście tysięcy za operację plus…?
Trzy miesięczne pensje. Tak się skończyło. Wprawdzie prezes obiecywał. Mówił, że jego słowo ważniejsze od papieru. Ale jasne… Zacząłem truchtać, a kasy nie było.

Miałeś wysoki kontrakt, nie grałeś. Tępili cię.
Nie sądzę. Gazety na Cyprze oczywiście pisały, że Sikora ma 500 tysięcy euro na sezon, a i tak nie gra, i tak dalej… Ale prezes cały czas powtarzał: „Adrian, spokojnie, wylecz się. Będzie dobrze”. Szkoda tylko jak już się wyleczyłem, dostałem wiadomość, że trener na mnie nie postawi. Chociażâ€¦ Usłyszałem później, że to nie była jego decyzja.

A co z pieniędzmi?
Gdy przesunęli mnie do drugiej drużyny, całkiem przestali płacić. Otwarcie powiedzieli mi, że już teraz mogę wysyłać papiery do UEFA. Mój prawnik do dziś rozmawia z nimi o tych zaległościach. Może to było głupie, ale poszedłem im na rękę i zgodziłem się rozłożyć zaległości za ostatnie pięć miesięcy na raty. Na początku było spokojnie i bez nerwów. Ale jak zaczęli sobie trochę pogrywać, bo myśleli, że mają przed sobą jakiegoś frajera, Maciek, ten mój prawnik, trochę postraszył ich paragrafami.

I co? Płacą?
Raty rozłożone są do końca listopada, więc pewnie będzie się to jeszcze ciągnęło. Majową dostałem może z tydzień temu. Mój prawnik akurat był na wakacjach i przysłał mi SMS: „APOEL zapłacił?”. Odpisuję, że niestety nie. A on na to: „No to czekaj, zaraz im pismo z wakacji wyślę” (śmiech). Nie wiem, czy wysłał kartkę z pozdrowieniami, czy co, ale po dwóch dniach kasa była na koncie.

Musiały to być bardzo ciepłe pozdrowienia.
Za bardzo sobie pogrywali. Niewiele brakło, a wróciłbym z tego Cypru całkiem z niczym. Pewnego razu dali mi do podpisu papiery, że niby nie mają wobec mnie żadnych zaległości za rok 2009. I faktycznie, nie mieli. Tam było czysto. Pokazywali mi dokumenty, że wszyscy zawodnicy podpisują to samo. Namawiali, żebym też to zrobił. Ale sorry, angielski znam, ale raczej nie na tyle, żeby bez konsultacji prawnika zabierać się za takie papiery.

Gdzie była pułapka?
Jedno zdanie, dosłownie dwa słowa tak zmieniały sens, że zrzekłbym się kasy do końca kontraktu…

Sprytnie. Ale spróbujmy wrócić do samej piłki. Na Cyprze była plaża czy harówka?
Treningi nie zajmowały całego dnia, więc był czas na jedno i drugie. Plaża niedaleko, łódeczki, można było czasem poszaleć na skuterach wodnych. Choć z drugiej strony treningi miałem tak ciężkie, jak nigdzie wcześniej. Być może dlatego, że przyszedłem z Murcii w momencie, gdy drużyna już wróciła z obozu. Chyba w tydzień chcieli ze mną wszystko nadrobić. W każdym razie, trener od przygotowania fizycznego lekko przesadził.

Schodziłeś z boiska na czworakach?
Autentycznie. Po tych pierwszych treningach naprawdę na czworakach. Później też było ciężko, ale już trochę inaczej.

„Ł»ewłak” mówi, że z Cypru do dziś pozostał mu zwyczaj wchodzenia po treningu do lodowatej wody.
To częsta praktyka. Zetknąłem się z tym i na Cyprze, i w Hiszpanii. Bartek Ślusarski mówił, że w West Bromie też tak robili. Po każdym treningu był po prostu obowiązek zanurzenia nóg w zimnej wodzie. Na początku mieliśmy takie zwykłe pojemniki, jak na śmieci, pełne lodu, do których wchodziło się pojedynczo. Później wybudowali nam basenik i po meczach był obowiązek, by tam wejść. Trener stał ze stoperem i pilnował.

A jak wyglądało to piłkarsko? APOEL będzie ostatnim rywalem Wisły na drodze do Ligi Mistrzów. Chyba można powiedzieć – jak nie teraz, to nigdy?
Jak tylko zobaczyłem potencjalnych rywali, od razu mówiłem, że fajnie byłoby na nich trafić. Wiesz, oni cały czas są mocni, ale Wisła powinna ich przejść. Ciężko mi porównywać poziom. Szczególnie, że zawodnikiem meczowym to ja tam zbyt długo nie byłem… Kiedyś walczyli w Lidze Mistrzów z największymi, jak równy z równym. Z Chelsea, Porto, Atletico. Niedużo brakowało. Skład od tamtego czasu trochę zmienił, ale nadal mają kilku bardzo dobrych zawodników. To nie jest jakiś taki plażowy futbol, jak niektórzy myślą.

„Gdy przylgnie do Ciebie etykietka turysty, działacze lub kibice sami cię spakują i wyprawią do domu” – to cytat z bloga Ł»ewłakowa na stronie 2×45.com.pl. Potwierdzasz?
Wiesz co, akurat się z tym nie spotkałem. W ogóle nie plażowałem za wiele. Mam taką karnację, że od razu łapie mnie na czerwono. Chociażâ€¦ Raz zdarzyło mi się w Hiszpanii. Na samym początku. Mieszkaliśmy jeszcze w hotelu z kilkoma nowymi zawodnikami. Był Ranko Despotović, Antonio Núñez. Mieliśmy akurat wolny dzień, więc wymyśliliśmy, że pójdziemy na plażę. Tak tam zabawiliśmy, że następnego dnia przyszliśmy na trening jak Indianie. Na mnie chyba było widać najbardziej. Trener Clemente patrzył tylko z politowaniem i kiwał głową. Ale bez konsekwencji. Mieliśmy w końcu wolny dzień.

Brukowce w Polsce pisały o twoim nowym Porsche i willi z basenem. Sikorze sodówka uderzyła.
Nie no, bez żartów… Jak tylko przyszedłem do Murcii, zapytali mnie czy chcę apartament, czy osobny dom. Pomyślałem, że dom będzie lepszy, bo zawsze to trochę więcej prywatności. Dziecko będzie mogło pobiegać po ogrodzie. A że każdy miał basen? To co – miałem powiedzieć, żeby zamurowali? Samochodu wcale nie zmieniłem, choć klub oferował zniżki na kilka modeli. A i tak dostawałem SMS-y w stylu: „Sikora, ale ci się tam żyje…”. W „Fakcie” poszło jakieś zdjęcie w ogóle nie mojego domu. Z podpisem „Tak się bawi Sikora”.

A nie bawił się?
Na początku entuzjazm był duży, ale szybko można było nabawić się kompleksów. Co tu dużo mówić. Piłkarsko – przegrałem rywalizację. Trener preferował taktykę z jednym napastnikiem i wybrał innego. Na początku był Ivan Alonso, który non stop się kłócił. Byli Jofre, Movilla… Wielu zawodników, którzy mieli coś do powiedzenia, czego Clemente nie tolerował. Nie lubił, jak ktoś z nim dyskutował. Ale co ciekawe, wszyscy, których się pozbył, poszli później gdzieś wyżej.

Jerzy Podbrożny, choć grał w Hiszpanii dekadę przed tobą, twierdzi, że po raz pierwszy spotkał się tam z taktyką z prawdziwego zdarzenia.
Mnie też mówili, że taktycznie jestem nieprzygotowany. W ogóle ta Hiszpania to był na początku lekki szok. Nie wiedziałem o co chodzi. Odchodziłem przecież z Grodziska, gdzie warunki mieliśmy takie, że trudno było wyobrazić sobie lepsze. A jednak… Mogły być lepsze. .

Rzuć jakąś anegdotkę.
Po pierwszym treningu wchodzę pod prysznic i nagle przypominam sobie, że na zewnątrz zostawiłem buty. No więc wracam, ale patrzę – nie ma ich. Myślę sobie: „aha, przyszedł nowy, już sobie jaja robią. Już ktoś gdzieś schował, wyrzucił.” Trudno. Idę pod ten prysznic… Po wyjściu korki stały już czyste i wypastowane.

To standard w wielu klubach. Nie masz czegoś lepszego?
Ogólnie warunki były takie, że człowiek nie musiał się niczym przejmować. Przed pierwszym meczem Ranko (Despotović – przyp. red.) mówi, żeby zabrać ze sobą tylko jakąś bieliznę, bo nic więcej nie potrzeba. Ale jak to? W Grodzisku przecież każdy miał ze dwie torby sprzętu… A tu nagle potrzebujesz tylko jakieś skarpetki i kosmetyki… No, ale dobra. Nie biorę niczego. Podjeżdżamy do hotelu, a tam kierownik rzuca: „za pół godziny jesteście na dole, przebrani wychodzimy na trening”.

Pomyślałeś, że będziesz musiał wyjść na bosaka?
Wiesz, nowy, zestresowany. Nie mam butów, nie mam nic… Myślę – co teraz? Ale dobra, biorę klucz z recepcji, wchodzę do pokoju, a tam… Na pościeli nowy sprzęt poukładany w kosteczkę. Każdego dnia świeży, wyprasowany. Chyba trochę mi ulżyło.

Miałeś też na pewno problemy z komunikacją. Kiedyś opowiadałeś: „Gdy siedzę w szatni nawet nie wiem czy coś o mnie mówią, czy nie…”
Tak powiedziałem? (śmiech) Być może. Faktycznie, sam Clemente mówił tylko po hiszpańsku, a ja kompletnie nic. Ale jego asystent dogadywał się po angielsku, więc wszystko nam tłumaczył.

Miałeś też hiszpańskiego tłumacza.
Nie był wynajęty przez klub. Po prostu poznałem takiego Juana, który przez kilka lat mieszkał w Polsce i mogliśmy dogadać się w naszym języku. Nie tylko mam z nim kontakt do dziś, ale jest nawet chrzestnym mojego młodszego syna.

Czyli coś z Hiszpanii ci zostało. Przyznasz dziś otwarcie, że byłeś za słaby na tę ligę?
Byli lepsi. Nie mam problemu, by się do tego przyznać. Może ten mój spokojny charakter też nie do końcami pomógł…

Trzymałeś się z boku?
W szatni byli sami równi goście. Z Despotoviciem szybko złapałem kontakt. Mieszkaliśmy w jednym pokoju na zgrupowaniach. Alvaro Mejia podchodził, zagadywał. Zapraszał do siebie na jakieś imprezy. Ale ja dość ciężko nawiązuję nowe kontakty. Pewnie były nawet takie, o których nie wiedziałem. Powiedzieli mi o dwóch, ale wolałem zostać z rodziną.

Mieli cię za odludka, dziwaka?
Nie sądzę. Nie trzymałem się z boku. Dużo, na przykład, graliśmy w karty. Na tyłach autokaru była taka skórzana sofa i stoliczek do pokera.

Graliście na pieniądze?
Na żetony (śmiech).

Podobno nie dałeś się otruć Javierowi Clemente na jego pożegnalnej kolacji?
Była jakaś bakteria w jedzeniu i faktycznie kilku chłopaków się potruło. Ale że nie przepadałem za owocami morza, to mnie jakoś ominęło. Tylko raz coś takiego się zdarzyło… Chociaż tak dla ciekawostki ci powiem, że często razem jedliśmy. W każdy czwartek wjeżdżała do szatni popularna w Hiszpanii paella, jakieś kurczaki z grilla, krewetki… Wszyscy po treningu zostawali w szatni i mieli wspólnie zjeść obiad.

Skoro cała ta rozmowa toczy się tak od końca, wróćmy jeszcze do Dyskobolii. Przez chwilę nieźle ci „żarło”. Odgrażałeś się, że będziesz królem strzelców.
I tu właśnie wkradł się błąd. Pamiętam doskonale. Strzelałem trochę bramek, dobrze mi szło, więc dziennikarze cały czas pytali o króla strzelców. Ja odpowiadałem, że spokojnie, na razie się nad tym nie zastanawiam. Aż w końcu nie wytrzymałem i myślę – no dobra, powiem. Włączam się do walki o króla strzelców. No i nagle bach…

Przypadek.
Może. Chociaż zawsze, jak mało gadałem, a więcej robiłem, to szło mi lepiej… Dlatego też wyjątkowo zgodziłem się na ten twój wywiad. Wszystkim wcześniej mówiłem, że nie chcę, że nie jestem gotowy. Bo jednak wolałbym najpierw coś zagrać, a później się chwalić. Ale niech będzie, miejmy to już za sobą (śmiech).

Jeśli fajnie o sobie opowiesz, ludzie to docenią.
Jeszcze się taki nie urodził, który by każdemu dogodził. Jest takie powiedzenie.

Wróćmy do Grodziska. Zbigniew Drzymała to dla ciebie jaka postać?
(długie zastanowienie) Dużo mu zawdzięczam. Był moment, że mieliśmy małe spięcie, ale wspominam go pozytywnie. Nawet niedawno spotkaliśmy się w Poznaniu. Trochę szkoda, że tak sprzedał ten swój interes, ale może nie trzeba się dziwić. Nie wyszło mu z tym Śląskiem.

Ty też dobrowolnie zrezygnowałeś z fuzji.
Nie chciałem w przyszłości żałować. Czułem, że jak nie spróbuję tej zagranicy, będę sobie pluł w brodę. To był już ostatni moment. I dziś już raczej zamknięty rozdział.

Na temat kadry też już bardzo dawno powiedziałeś: „to zamknięty temat”.
No, bo taka jest przecież prawda. Był okres, że czułem się dobrze. Prasa co jakiś czas dopominała się o mnie i wiedziałem, że jeśli nie wtedy, to już nigdy. Nie czarujmy się. Mam mówić, że wróciłem do Polski, żeby załapać się na Euro? Wyszedłbym na idiotę.

Byłeś ofiarą mętnej polityki kadrowej Beenhakkera?
Miał swoją wizję. Widział coś w zawodnikach, czego nie dostrzegali inni.

Jasne. Na przykład w Zahorskim.
Tomek to mój kolega, kiedyś razem graliśmy. Nie chcę tu teraz narzekać. W Grodzisku, na treningach, naprawdę się dobrze prezentował. Jak przychodził, mówiliśmy, że widać po nim umiejętności i że będzie to dobry zawodnik. Beenhakker coś w nim widział. We mnie nie i pewnie miał rację.

Tak otwarcie to mówisz?
Pamiętam rozmowę z prezesem Drzymałą, jak wyjeżdżałem do Murcii. Mówię mu, że jestem już zdecydowany. Ł»e chcę spróbować, żeby później nie żałować. Na co on: „Adrian, wiesz co… Ty sobie tam chyba nie poradzisz.” Patrzę do niego dziwnie, a on znowu: „To nie są moje słowa, ale tak powiedział Beenhakker”. I miał rację. Widział we mnie coś takiego, czego inni nie dostrzegali. Na początku byłem zły, ale co mogłem zrobić? Dzwonić do niego z pretensjami? Trudno. Wyjechałem jednak z wiarą, że będzie dobrze.

No właśnie. Kiedy ją straciłeś? Nie doszliśmy jeszcze do tego.
Po pierwszym treningu pomyślałem – „będzie chyba cholernie ciężko”. Tam byli sami świetnie wyszkoleni technicznie zawodnicy, z jakimi nigdy nie grałem. Na przykład taki Angel Montoro… Miał lekkość w operowaniu piłką, przyjęcie… Paco Peña to samo. Później poszedł do Herculesa i został kapitanem.

Jaki stosunek mieli do ciebie kibice? Zawiodłeś oczekiwania.
Wiesz co… Nie wiem, czy oni oczekiwali, że ja tam będę jakoś wymiatał. Nigdy nie spotkałem się z groźbą czy otwartą krytyką. Może na Cyprze raz ktoś coś powiedział. Najgorsze było to, że każda moja kontuzja rozpoczynała temat pieniędzy. Pretensje w stylu – Sikora najwyższy kontrakt, pół miliona euro za sezon, a wiecznie kontuzjowany… Mówiłem ci już o tym. To ludzi wkurzało.

Miałeś 500 tysięcy?
Miałem mniej.

Piłkarze nigdy szczerze nie gadają o kasie. Taki Kuba Wojewódzki mówi: „zarabiam nieprzyzwoicie dużo i się z tym nie kryję”. To jest uczciwe podejście.
Ale ja się z tym zgodzę. W Hiszpanii czy na Cyprze zarabiałem bardzo dużo. Możemy uznać, że nieprzyzwoicie dużo. Ale takie są realia. Jeśli ktoś chce ci płacić, trudno się na to nie zgodzić. Miałem przyjść na Cypr i powiedzieć „wiecie co, dajecie mi za dużo. Obetnijmy to przez pół”? Chociaż nigdy nie miałem wielkich problemów z pieniędzmi, to byłoby bez sensu.

Nigdy się nie targowałeś?
Na Cyprze, odrobinę. Ale to jest tak… Pamiętam, jak szedłem do Grodziska, od razu pojawiły się porady. „Aa, tam przecież Drzymała, dobrze płaci. Od 350 tysięcy możesz zacząć i niżej nie schodź”. Dziś chyba mogę już to powiedzieć – w pierwszym roku miałem 250 tysięcy złotych brutto. Ale nigdy jakoś bardzo się nie targowałem. I tak w każdym kolejnym klubie miałem więcej.

Inwestowałeś?
Nie za bardzo. Było kilka prób na giełdzie, ale średnio to szło. Wolę mieć chyba pieniądze na koncie i niech sobie tam będą. Wydaje mi się, że mam pecha. Nawet jak kupiłem mieszkanie, to stwierdziłem, że przepłaciłem. Teraz myślę, że to była zła inwestycja. Ł»eby grać na giełdzie, trzeba w tym siedzieć. Znam zawodników, którzy na trening przychodzili z laptopem i pięć minut przed wyjściem jeszcze coś tam sprawdzali. Ja w tym nie siedziałem i pewnie trochę pieniędzy przez to straciłem.

Jaki widzisz dla siebie scenariusz na najbliższe miesiące?
Liczę, że się jednak odbuduję. Ł»e ta dawna forma wróci i jeszcze trochę pogram. Mam nadzieję, że nie będzie to już tylko zjazd w dół. Cały czas wierzę, że pójdę do góry i jeszcze się do czegoś przydam.

Wiesz, że Podbeskidzie sponsoruje Zakład Gospodarowania Odpadami?
Mnie masz teraz na myśli? Zobaczyłeś reklamę odpadów na bandzie i pomyślałeś – Sikora? To dlatego zadzwoniłeś. Ok. Teraz już wszystko rozumiem (śmiech).

***

Godzinę później…

A.Sikora: Długi będzie ten wywiad, nie?

Na pewno… Krótki nie będzie.
Pewnie i tak napiszą w komentarzach „nuda, nie czytam”.

Mamy to jak w banku.
No. Ciekawe tylko, co na to Stefan Majewski…

ROZMAWIAف PAWEف MUZYKA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama