Uwierz i potwierdź

redakcja

Autor:redakcja

04 sierpnia 2011, 21:27 • 6 min czytania

W Liverpoolu od dłuższego czasu sprawy przyjmują pomyślny obrót. Klub w styczniu, ku radości fanów, zatrudnił starego-nowego trenera, Kenny’ego Dalglisha i od tego czasu zaczął wzmacniać się bardzo konkretnymi piłkarzami. Co prawda prowadzącą do Londynu, szaloną drogę od bohatera do zera przeszedł Fernando Torres, dawniejszy ulubieniec fanów The Kop, ale mało który sympatyk zespołu Czerwonych wciąż rozpamiętuje ten fakt. Teraz fani Liverpoolu mają o wiele więcej zawodników, z którymi mogą się utożsamiać. Na miejscu wciąż są klasowi Jose Reina, Jamie Carragher i Stevie Gerrard, a po odejściu Hiszpana do klubu zawitali jeszcze Luis Suarez, Andy Carroll, Charlie Adam, Stewart Downing czy Jordan Henderson.
Wydawałoby się, że fani The Reds znów znaleźli się w raju – mają rzetelnych właścicieli, trenera-legendę oraz w końcu wydają na transfery grube miliony. Po krótkiej przerwie ligowych niepowodzeń powracają do batalii o mistrzowski tytuł, przyznali to nawet sami Wayne Rooney i sir Alex Ferguson ze znienawidzonego Manchesteru United. Wydaje się jednak, że lata ligowej posuchy, zamiast nauczyć Scouserów cierpliwości, zadziałały w odwrotną stronę. Podnieceni ostatnimi transferami Liverpoolczycy spodziewają się wspaniałej kampanii i powrotu do czołowej czwórki. Przygotowania Liverpoolu do sezonu przebiegają jednak w nerwowej atmosferze – klub, grając w okrojonym składzie i nietypowych ustawieniach, wygrał dopiero dwa spośród pięciu rozegranych latem meczów towarzyskich. Wielkich podbojów nie dokonał (pokonane zespoły to gwiazdy ligi malezyjskiej i Guangdong Sunray Cave), doznał porażki z rąk takich „tuz” jak Hull City czy Valerenga Oslo, co ciekawe w każdym z pięciu spotkań tracąc po trzy bramki. Nerwy puściły wielu zniecierpliwionym kibicom, którzy powinni zaznajomić się z powszechną rangą i znaczeniem sparingów. Można byłoby ich zrozumieć, gdyby obiektem ich narzekań stała się defensywa zespołu, której „dokonania” opisano już w poprzednich zdaniach. Tymczasem – zwłaszcza po ostatnim meczu – obiektem drwin stał się 22-letni napastnik drużyny z Anfield, Andy Carroll.

Uwierz i potwierdź
Reklama

Carroll jest wychowankiem zespołu Newcastle United, a członkiem pierwszej kadry „Srok” od 2006 roku. W ubiegłym sezonie, już na półmetku rozgrywek dysponował pokaźnym bilansem bramkowym: zdobył dla zespołu aż 11 bramek, dumnie nosząc legendarny numer „9” na plecach, nie bojąc się już porównań z legendarnym Alanem Shearerem. I gdy wydawało się już, że do końca sezonu cudowny wychowanek i jego macierzysty klub będą bić się chociażby o europejskie puchary, do Andy’ego dotarła wiadomość od Kenny’ego Dalglisha. 26-letni Torres w tym samym czasie pakował bagaże, godziny do końca okienka transferowego mijały nieubłaganie. Andy nie stchórzył. Podjął się wyzwania. Dostał jasną rolę do spełnienia i w jasny sposób potwierdził chęć gry na Anfield. Będę Waszą kolejną dziewiątką. Czy lepszą od poprzedniej?

Ostatecznie Chelsea ustaliła cenę za nowego napastnika – Torres kosztował ich historyczne 50 mln funtów. Liverpool, który wcześniej ustalił z Newcastle, że młody reprezentant Anglii będzie kosztował ich 15 milionów mniej, niż zarobią na odejściu El Nino, zapłacił za Carrolla kontrowersyjną kwotę 35 milionów funtów, czyniąc go najdroższym kupionym zawodnikiem w bogatej historii klubu. Cena szokowała wszystkich i oburzała wielu; partnerskie warunki umowy między klubami nie dotarły do uszów każdego sympatyka Liverpoolu. Mimo wszystko Andy został przywitany na Anfield dość ciepło, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jako kontuzjowany zawodnik (co dodawało jeszcze większego absurdu zapłaconej za niego kwocie) przywitał się z nowymi kibicami w garniturze, jakiś czas przed swoim oficjalnym debiutem. Można powiedzieć, że tym transferem Carroll spalił za sobą ostatni most – kibice Newcastle potraktowali jego transfer i osobę prawie tak miło, jak fani Liverpoolu przyjęli odejście Torresa.

Reklama

Reprezentant Anglii jeszcze jakiś czas borykał się z swoją kontuzją i nie miał tak udanego i hucznego wejścia do drużyny, jak kupiony w tym samym czasie Urugwajczyk Luis Suarez. Zadebiutował w zespole 6 marca, zmieniając w 74 minucie Raula Meirelesa w meczu z Manchesterem United. Liverpool chciał wówczas po prostu utrzymać korzystny wynik – właśnie wygrywał z odwiecznym rywalem 3-0 (3-1). Ostatecznie Andy rozegrał w swoim debiutanckim sezonie na Anfield 7 niepełnych spotkań, zdobywając 2 gole w meczu ligowym przeciwko Manchesterowi City. Nie milkli jednak krytykanci Anglika, wytykający mu bycie „drewnianym” i jego bezużyteczność dla klubu, w którym nie ma skrzydłowego z prawdziwego zdarzenia. Soczysty strzał z dystansu przeciwko „The Citizens” nie zmienił tego, że za główny atut Andy’ego wciąż uchodziła gra głową.

Ów „skrzydłowy z prawdziwego zdarzenia” zawitał do klubu z Anfield tym latem prosto z Birmingham. W sparingu przeciwko Valerendze Oslo zaliczył nawet asystę w postaci dośrodkowania przy golu Andy’ego. Był to drugi gol Carrolla w meczach towarzyskich, ale nagonka na wysokiego napastnika Liverpoolu nie zmniejszyła się, a wręcz przeciwnie – na forach znów zawrzała dyskusja dotycząca przydatności zawodnika w zespole. Oczywiście, kolejny raz jako jedna z najważniejszych „wad” zawodnika była podawana kosmiczna kwota, jaką zimą za niego zapłacono – to, że snajpera w głównej mierze ufundowała rywalom z Liverpoolu londyńska Chelsea, obchodziło już naprawdę niewiele osób…

Dziwię się krytykantom młodego Anglika, zwłaszcza, że grający od święta, dopiero od niedawna dość istotny piłkarz w szerokiej kadrze Liverpoolu, rówieśnik Andy’ego Martin Kelly, jest wychwalany ponad stan. Bo wychowanek? Sądzę, że wszystko jednak sprowadza się do kwoty transferu Andy’ego. I chociaż właściciel Liverpoolu, John W Henry, żadnego z kibiców o pożyczkę nie prosił, ba, mógł nawet nie sięgać do własnych zasobów, przelewając po prostu większą część pieniędzy ze sprzedaży Torresa, 35 milionów funtów – które stało się jednym z boiskowych pseudonimów Carrolla, męczonego w różnych rankingach transferowych niewypałów – spędzało sen z powiek niejednemu sympatykowi. Ciężkie do zrozumienia jest to tym bardziej, że Andy rozegrał tutaj dopiero pół sezonu, do tego nękany starą kontuzją. Carroll jeszcze nie dostał swojej prawdziwej szansy, wiele obiecuje sobie po nadchodzącym sezonie, w którym liczę na to, że w końcu zamknie usta większości krytyków. Trudno oceniać gracza, którego widziało się na oczy paręnaście minut po siedem, z letnimi sparingami może do dziesięciu razy. Skupmy się w końcu na umiejętnościach gracza, a nie cenie, jaką za niego zapłacono – zwłaszcza, że ta kwota nie pozostawiła żadnego znacznego uszczerbku w budżecie The Reds, co widać zwłaszcza po letnich transferach klubu. Nie zapominajmy, że dobra i sprytna gra głową miała być atutem Carrolla, a nie powodem do kolejnych narzekań. Do zespołu, ku ogólnej radości, doszedł świetny skrzydłowy Downing.

Może warto zajrzeć do statystyk i sprawdzić, który z napastników Liverpoolu – dodam jeszcze, że poza poprzednikiem Andy’ego Fernando Torresem, choć jego chyba już oficjalnie wyklęto i wyrzucono ze wszystkich rankingów – strzelił w jednym sezonie w Premier League 13 bramek? Od zapierania nam dechu w piersiach zmyślnymi sztuczkami technicznymi jest Luis Suarez. Carroll to typowy snajper, czujący się pewnie w powietrzu. Porównywanie osiągnięć tych dwóch zawodników mija się z celem. Dajcie szansę Carrollowi, bo nawet jeśli, w co nie wierzę, okaże się transferowym niewypałem, i tak zarząd szybko nie przyzna się do błędu, a Anglik pokopie piłkę na Anfield jeszcze parę lat. Historia z Robbim Keanem się nie powtórzy – nie ten trener, nie Ci właściciele. Po co otwarcie nękać zawodnika, który i tak będzie miał pewne miejsce w drużynie?

Jednym z chętniej cytowanych wypowiedzi legendarnego trenera Liverpoolu, Billa Shankly’ego, są następujące słowa: „You must believe that you are the best and then make sure that you are” (Musisz wierzyć, że jesteś najlepszy, a potem to potwierdzić). Obserwując zachowania fanów Liverpoolu, to chyba najlepsza rada na najbliższe spotkania dla Andy’ego Carrolla.

Sylwia Kucharczak

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Niemcy

Hajto namawiał Niemców do zatrudnienia Papszuna. „Tłumaczyłem trzy godziny”

Michał Kołkowski
3
Hajto namawiał Niemców do zatrudnienia Papszuna. „Tłumaczyłem trzy godziny”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama