Gdy był rezerwowym w Gremio, został powołany do kadry Brazylii U-20, po czym… skrytykował jej selekcjonera. W Polsce po wyjątkowo długiej aklimatyzacji stał się czołowym piłkarzem ligi. Gdyby płynnie mówił w naszym języku – jesteśmy o tym przekonani – często gościłby w telewizji w roli eksperta. Bo Bruno Coutinho ma prezencję i nie boi się otwarcie wygłaszać własnego zdania. Jest tylko jeden problem. Sam nie cierpi… ekspertów piłkarskich.
Z Brazylijczykiem spotkaliśmy się w restauracji La Cantina na warszawskim Nowym Świecie. Stolik obok, pół metra dalej, siedziała cała jego rodzina – żona, rodzice, brat i siostra. I nawet nie udawali, że nie podsłuchują:)
Kiedy przyjechałeś do Polski, Mariusz Piekarski zapowiadał, że będziesz lepszy niż Roger. I jak, udało się, czy nie?
Nigdy nie lubiłem takich porównań. Roger to wielki piłkarz, na którym można się tylko wzorować. Zdobył w Polsce wszystko. Dostał paszport, zagrał w reprezentacji. Byle kto nie ma takich osiągnięć. I udało mu się to wszystko bardzo szybko. Ale myślę, że ja też wykonuję w Polsce dużą pracę. Pracuje w ten sam sposób i mam co raz lepsze wyniki. Brakuje mi tylko mistrzostwa.
Z Polonią może być o to ciężko. Same pieniądze nie dają sukcesu.
Najpierw trzeba wszystko zaplanować. Zastanowić się, które pozycje trzeba wzmocnić. Klub, który najwcześniej wie, na jakich piłkarzy chce postawić i ci piłkarze się sprawdzą, wygrywa. Naszym celem niewątpliwie jest mistrzostwo. Czujemy, czego wymagają od nas kibice, prasa i sam właściciel, który sporo zainwestował w Polonię.
Tak, ale odejście Smolarka, Sobiecha i Mierzejewskiego może wam się szybko odbić czkawką. Robert Jeż to świetny piłkarz, ale… Daniel Sikorski? Moim zdaniem, nie ta półka co Sobiech.
Z Ebim, zanim odszedł, chodziliśmy razem na obiady. Sobiech to typowa „dziewiątka”, świetnie wykorzystuje sytuacje podbramkowe. Ale, szczerze mówiąc, bardzo lubię grać z Danielem. Ze środka pola widzę, że zawsze jest dobrze ustawiony. Ułatwia pracę pomocnikom, bo cały czas biega między obrońcami i absorbuje ich uwagę. Robert ma natomiast fantastyczne podanie. Obaj to, moim zdaniem, dwa najlepsze transfery Polonii.
A Mierzejewskiego ma zastąpić Bruno. Przynajmniej takie nagłówki ostatnio pojawiały się w prasie.
Czuję się tutaj jak w domu, ale… jak mam zastąpić „Mierzeja”? Ł»eby zastąpić go w stu procentach, musiałbym zagrać w reprezentacji Polski, a przecież nie mogę. Poza tym Mierzej to taki „prawie napastnik”. Lubi prowadzić piłkę, wjechać w pole karne. Ja jestem zupełnie inny. Mój teren to środek pomocy, biegam od linii do linii. Dlatego wiesz, z porównaniami to nie do mnie (uśmiech).
Nie miałeś wątpliwości, czy pozostać w Polonii, kiedy Wojciechowski zaproponował swoją reformę kontraktową?
Nie, moja oferta mi się podobała, więc podpisałem. Nie będę ściemniał – finanse to jedna z największych motywacji w sporcie. Gra się dla przyjemności i dla pieniędzy.
Ale chyba żaden piłkarz nie lubi, gdy właściciel otwarcie go krytykuje w mediach.
Ja osobiście źle się czuję z krytyką. Czy krytykujesz ty, mój ojciec, czy prezes. Zawsze pytam, o co dokładnie chodzi.
Wojciechowskiego też pytałeś?
Tak, spotkaliśmy się. Wyjaśniliśmy sobie wszystko, zrozumieliśmy się i teraz idzie mi dużo lepiej.
O co Wojciechowski miał do ciebie pretensje?
Nie pamiętam. Mniejsza z tym.
Jak już jesteśmy przy JW, to prawda, że zakładasz firmę budowlaną?
Tak, razem z Andersonem (piłkarzem Manchesteru United – przyp. TĆ) wybudowaliśmy niedawno pierwszy dom. Zaryzykowaliśmy i mamy nadzieję go teraz sprzedać. Po zakończeniu kariery może zostanę w tym biznesie. Na razie zajmuje się nim mój ojciec.
Pytałeś Wojciechowskiego o rady?
Nie, nie, nie (śmiech). Bez żartów.
Zanim trafiłeś do Polonii, przymierzano cię do Legii. Czemu transfer nie wypalił?
Chciałem przejść do Legii, Mariusz Piekarski pracował nad tym transferem prawie sześć miesięcy. Do Polonii trafiłem w czerwcu ubiegłego roku, a pół roku wcześniej, w styczniu, miałem już podpisać kontrakt z Legią. Wkrótce doszło tam jednak do zmiany trenera, były rozbieżności finansowe i znowu byłem głową w Jagiellonii. Parę dni przed rozpoczęciem okresu przygotowawczego Polonia przesłała swoją ofertę. Spotkałem się z Jose Mari Bakero, żeby zapytać, czy faktycznie był mną zainteresowany. Był, więc przyjąłem tę ofertę?
Jak wspominasz pracę z Bakero? Nie uważasz, że przyjechał do Polski dla zabawy, a o pracy trenerskiej nie ma większego pojęcia? Najlepszy tego przykład to śmieszna rotacja w Lechu.
U nas na szczęście tej rotacji nie było. I szczerze mówiąc… nie wiem dlaczego. Jak masz 25 piłkarzy na tym samym poziomie, to rotacja jest rzeczą naturalną. Ja u Bakero grałem, strzelałem gole, więc nie mogę narzekać.
Może dlatego, że nie wystawiał cię na środku ataku jak Stilicia.
Bakero w pełni mi zaufał. Za jego kadencji byłem pierwszą osobą, która rozumiała, co mówi trener. Teraz jest odwrotnie. Czasami nie rozumiem wszystkiego i muszę pytać innych. W Białymstoku chodziłem na lekcje polskiego, ale brakowało regularności. Wolę uczyć się od kolegów.
W twoim CV da się zauważyć „dziurę” w rundzie jesiennej 2008/09, kiedy odpuściłeś sobie futbol na kilka miesięcy. Jak na to patrzysz z perspektywy czasu? Uważasz, że popełniłeś jakieś błędy?
Te miesiące były bardzo trudne. Przyjechałem do Białegostoku, nie było Brazylijczyków, nie rozumiałem języka, było strasznie zimno. Jagiellonia nie miała warunków, żeby coś osiągnąć i żeby w ogóle grać w Ekstraklasie.
Czego najbardziej brakowało?
Wszystkiego. Infrastruktury – boisk, stadionu. Pierwszy trener został zwolniony, nie mieliśmy trenera od przygotowania fizycznego. W ogóle nie mieliśmy gdzie trenować. Czasem mieliśmy zajęcia w parku. Zadawałem sobie pytania – „Boże, gdzie ja jestem? Gdzie ta kariera mnie doprowadziła?”. Chciałem odejść, ale Jagiellonia pod żadnym pozorem się na to nie zgodziła. Dlatego wypadłem na 6 miesięcy z obiegu.
Cały ten czas spędziłeś w Brazylii?
Pierwsze dwa miesiące byłem z rodziną. Potem poleciałem trenować do Liverpoolu. 50 dni. Następnie wróciłem do Polski, bo miałem jeszcze 2,5 roku kontraktu z Jagiellonią. Probierz był już w klubie, zaczęli budować centrum treningowe pod Białymstokiem. Był już też sponsor. Zupełnie inny klub. Ale muszę podkreślić jedną rzecz – wszystko dobre, co działo się w Białymstoku, zawdzięczamy Probierzowi. Jaga jest tam, gdzie jest głównie dzięki niemu. To jeden z lepszych trenerów, z jakimi pracowałem.
A najlepszy? Mano Menezes?
Mano i obecny trener Gremio, Julio Camargo. Obaj mają świetny kontakt z zawodnikami. Mówią dokładnie, o co im chodzi. Świetnie czytają futbol, potrafią przewidzieć, co trzeba zrobić, żeby wygrać. Prowadzą też bardzo profesjonalni przygotowane treningi.
Na Copa America jakoś nie było tego widać u Menezesa.
Mano ma teraz ciężki okres, bo wymienił wielu zawodników, a kibice oczekują zwycięstw. Powołuje młodych piłkarzy, których np. Polacy nie znają, bo liga brazylijska nie jest tu zbyt popularna. A dla mnie to… najlepsza liga na świecie. Taki Ronaldinho nie musi grać w Europie, bo jest we wspaniałym klubie i ma wspaniały kontrakt. Pytałeś o Mano. Nie wiem, jaki teraz ma plan, ale na pewno sobie poradzi. Potrzebuje tylko czasu.
Zaskoczyło mnie, że wszyscy piłkarze zwracają się do niego na „ty”.
W Brazylii generalnie mówimy trenerom „na ty”. Rzadko zwracamy się „panie trenerze”. Ale… prawie o tym zapomniałem, tak się przyzwyczaiłem do polskich zwyczajów. Dobrze, że mi przypomniałeś (śmiech).
Wróćmy do poprzedniego tematu. Jagiellonia pozwoliła ci bez problemu wrócić do Brazylii w trakcie sezonu?
Tak naprawdę, nie… Miałem wrócić na okres przygotowawczy, ale powiedziałem, że nie chcę. Chciałem pójść gdzieś na wypożyczenie, ale większość ofert mnie nie interesowała. Poza tym Jagiellonia chciała za mnie dużo pieniędzy. Pojechałem nawet na 7 dni do Tunezji, miałem już podpisać kontrakt, ale jak wyszedłem z samolotu, to wiedziałem, że nie jest to miejsce dla mnie.
Dlaczego?
Nic mi się tam nie podobało. Ani kraj, ani futbol, nic. Spotkałem się z menedżerem tunezyjskim. Pokazał mi ofertę z tego klubu i wyglądała zupełnie inaczej, niż ta, którą przedstawił mi przez telefon. Podziękowałem, ale zostałem w Tunezji na sześć dni.
Trening czy wakacje?
Wakacje (uśmiech).
Co na to wszystko Jaga?
„Nie wrócisz, nie dostaniesz pieniędzy”. Dlatego lepiej było wrócić.
Ale wcześniej, jak już wspomniałeś, poleciałeś do Liverpoolu. Nie prosiłeś Andersona, żeby załatwił ci jakiś trening w Manchesterze?
Nie żartuj. To nie Polska, że przychodzisz do klubu na testy i trenujesz. Wystarczyło, że u Andersona mieszkałem. Dojeżdżałem do Liverpoolu na indywidualne zajęcia z trenerem od przygotowania fizycznego z Brazylii. W Polsce nie znałem żadnego specjalisty, a jemu ufałem. Musiałem się przygotować, bo wiedziałem, że prawdopodobnie wrócę do Jagiellonii.
Dalszy ciąg znamy… Powiedz, jak długo znasz się z Andersonem?
Poznaliśmy się w drużynach juniorskich Gremio, gdy miałem 12 lat. Potem krok po kroku awansowaliśmy co raz wyżej. W 2005 roku Anderson wyjechał do Porto, potem do Manchesteru, ale do teraz mamy bardzo dobre stosunki. Często rozmawiamy przez telefon. Anderson śledzi wyniki Polonii, ale nie gadamy tylko o piłce. W końcu to mój przyjaciel. Mamy też taką wewnętrzną rywalizację – kto strzeli więcej goli na sezon. Ostatnią wygrałem ja, ale, nie oszukujmy się, mam łatwiej.
Poznałeś jego kumpli z drużyny?
Tak. Cristiano, Naniego… Spotykaliśmy się w weekendy, ale nie mogę powiedzieć, że to moi przyjaciele. Raczej znajomi.
W Anglii sporym echem odbiły się imprezy, które Anderson urządzał w swoim domu. Nie zaprosił cię?
Nie, nie, nie (uśmiech). Nawet nie wiem, czy to prawda. Prasa dużo zmyśla. Trzeba uważać z dziennikarzami.
A czego zabrakło tobie, żeby wybić się w Gremio?
W wieku 19 lat odniosłem poważną kontuzję, pauzowałem sześć miesięcy. Gremio wróciło do ekstraklasy, radziło sobie dobrze i nie miałem szansy się przebić po takiej przerwie. Straciłem miejsce. Nie mogłem dalej czekać, musiałem coś zrobić. Kto wie, co by było, gdyby nie tamta kontuzja. Może dziś rozmawialibyśmy w innym miejscu…
Dostałeś w tym czasie nawet powołanie do reprezentacji Brazylii i zareagowałeś dość… nie typowo. Powiedziałeś, że powinieneś zostać powołany wcześniej. Nieźle.
Irytowało mnie, że na kadrę jeździli głównie zawodnicy z Sao Paulo i Rio de Janeiro. Na południe nikt nie zwracał uwagi. A w Gremio i Internacionalu Porto Alegre nie grają gorsi zawodnicy niż np. w Corinthians. Teraz sytuacja się zmieniła, ale piłkarze z południa dalej mają trudniej. Stąd moje słowa – wszyscy powinni mieć takie same prawa.
Kto prowadził wtedy U-20?
Chyba Marcos Paqueta. Ale czekaj. Tato, kto był trenerem U-20, jak dostałem powołanie?
Ojciec Bruno: Nelson Rodrigues.
No tak, Nelson Rodrigues.
I nie zagrałeś już u niego.
Nie, nigdy. Ale nie mam pojęcia czy z tego powodu, czy zrobiłem coś jeszcze nie tak. Jak jesteś młody, to wiele gadasz i później żałujesz.
Skąd twoja miłość do piłki argentyńskiej? Przecież nigdy tam nie grałeś.
Uwielbiam ich styl. Tę determinację, agresję przy kryciu. I przy tym potrafią zagrać krótko, z klepki i jeszcze dryblować. To dla mnie futbol kompletny. Poza tym zawsze grają pod presją. Uwielbiam tę piłkę. A szczególnie drużynę Newell’s Old Boys. Nigdy nie byłem na ich meczu, ale miałem kumpla, który trzymał kciuki za ich głównego rywala, Rosario Central. Oglądaliśmy ich mecze we dwóch. Podoba mi się też język hiszpański. Nauczyłem się go, jak grałem w Nacionalu Montevideo.
Kolejny duży klub w twoim CV.
Zdecydowanie, jeden z największych w Urugwaju. Ale jak tam grałem, to Nacional miał ciężki okres. Często, jak przegrywaliśmy, byliśmy zapraszani na spotkania z szefami kibiców. Ale nie było żadnych problemów, nie grozili nam. Byłem na jednym z takich spotkań. Szef pytał, dlaczego przegrywamy i wymagał poprawy. Oczywiście, pełna kultura. Wspominam ten czas bardzo miło. Urugwaj to taka mniejsza Argentyna. Programy telewizyjne takie same, zwyczaje też. Jedzą to, co w Argentynie, czyli pieczone mięso. Słuchają tej samej muzyki – cumbii i salsy.
Znalazłem w jednym z twoich wywiadów zdanie – „Ciężko mówić o kibicach. Pomagają nam, ale…”. Ale?
Nie mam pojęcia, o co chodzi. Nie znam języka. Tzn. jakoś się dogadam, ale nie jestem w stanie czytać artykułów. Nie kupuję gazet. Też z tego powodu, że w większości tekstów jestem krytykowany, a nie chwalony. Czasem lepiej się tym nie przejmować. Dlatego nie wiem, o co chodziło w tym zdaniu, naprawdę. Może o to, że kibice zwykle pomagają, a jak przestaje nam iść, to uważają, że wszystko jest źle? Nie jestem pewien, serio. Dlatego powtarzam, że lepiej uważać z mediami, bo potem można mieć problemy z fanami.
Chyba masz jakiś uraz do dziennikarzy.
Widzę, że moim kolegom, głównie z zagranicy też się dostaje. W Brazylii też tak się zdarza, to normalne. Ale nie zwracam na to uwagi. Słucham tylko trenera. Opinia kibiców i mediów mnie nie interesuje. Poza tym dziennikarze w większości myślą, że znają się na piłce, a wcale tak nie jest. Nie mają minimalnego pojęcia.
A byli piłkarze, którzy dziś są ekspertami w telewizji?
Nie znam ich.
Kilku z nich nazywało cię leniem.
Kolega tłumaczył mi te komentarze. Ale niech ta osoba powie mi w twarz – „jesteś leniem dlatego i dlatego”. Łatwo być dziennikarzem, usiąść na krześle i coś napisać.
Te opinie chyba cię motywują, np. przed ostatnim meczem z Lechią.
Jak mają mnie motywować?! To brak szacunku, a nie motywacja. A potem czytam, że dostałem „ósemkę”…
Trzeba przyznać, że zagrałeś bardzo dobrze.
Leń nie dostaje „ósemek”. Zdarzały się mecze, w których biegałem dużo więcej niż z Lechią, a zarzucano mi lenistwo. Dlatego nie patrzę nigdy na noty. Bramka zmienia wszystko. Całe postrzeganie twojej osoby. Ten chłopiec, który wszedł w drugiej połowie…
Paweł Wszołek.
Dokładnie. Dorzucił mi świetną piłkę i nikt go nie pytał, jak ocenia swój występ, czy zasługuje na „ósemkę”. Jeśli chcesz udzielać wywiadów i pojawiać się w telewizji, musisz strzelać bramki. Nie podoba mi się to. A czasem, jak mnie krytykują, to nawet nie mam, jak się obronić, bo nie mówię po polsku.
I tak jesteś wyjątkiem wśród Latynosów, bo mówisz po angielsku.
Tak, ale nie będę tracił czasu, który mogę spędzić z rodziną, na niepotrzebne rozmowy z dziennikarzami, którzy nikogo nie szanują. I nie zapomnij tego opublikować. Sprawdzę to! (śmiech).
Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA