Stadion Legii oblał test, a piłkarzom obu drużyn… wyraźnie ulżyło

redakcja

Autor:redakcja

01 sierpnia 2011, 01:30 • 3 min czytania

Chyba trzeba jednak napisać kilka słów więcej o tym odwołanym meczu Legii z Zagłębiem Lubin. Im dłużej się o tym myśli, tym bardziej dochodzi się do wniosku, że jest o czym rozmawiać…
PO PIERWSZE – stadion Legii oblał test. Oblał dosłownie, co widać na filmiku poniżej.

Stadion Legii oblał test, a piłkarzom obu drużyn… wyraźnie ulżyło
Reklama

Możecie uznać, że to normalne i że w przypadku sporych opadów deszczu trzeba się takich sytuacji spodziewać, ale jak dla nas takie podejście to tylko przyzwalanie na fuszerkę. Nie, nie jest normalne, że nie da się przejść przez bramki prowadzące na stadion, nie jest normalne, że woda tam stoi i nie jest normalne, że nawet jeśli stoi, to nikt jej nie wypompowuje. Coś tam zostało koncertowo spieprzone, a ze skutkami owej niedoróbki nikt nawet nie próbował walczyć. Tak to już się utarło, że kibice – mimo że płacą dużo – są najmniej wymagającą klientelą. Można im nawet kazać przejść po gnojówce. I przejdą. Mało tego – jeszcze wrócą za tydzień! I nie będą mieć pretensji! Podziękują!

Reklama

Otóż pretensje trzeba mieć, trzeba się szanować. Kolejny stadion w Polsce – po tym poznańskim – nie przetrwał próby deszczowej. Nieśmiało przypominamy, że w czerwcu przyszłego roku też może padać. Warto sprawdzić odpływy w okolicach stadionów przygotowywanych pod Euro 2012. W Warszawie – owszem – padało całkiem nieźle, ale bez przesady: nie była to ulewa stulecia. Nie było to nawet nic, o czym będzie się pamiętać za dwa dni.

Aha, jeszcze jedna sprawa jest ciekawa. Na stadion oczywiście nie można wnosić parasoli – trzeba oddać do depozytu. Dach natomiast oczywiście nie chroni przed deszczem osób z kilku (kilkunastu?) pierwszych rzędów, bo dachy na polskich stadionach zazwyczaj są dla picu. W związku z tym osoby z tych najniższych rzędów idą do góry. Ale przecież iść nie mogą – regulamin stadionu zabrania opuszczania przydzielonego miejsca…

PO DRUGIE – mieliśmy dziwne wrażenie, że wszystkim piłkarzom i trenerom spadł kamień z serca: meczu nie będzie! Jak kamera pokazywała zawodników, to każdy uśmiechnięty od ucha do ucha. Nie trzeba grać! Bo to jest najgorszy moment w życiu naszych ligowców – start sezonu. W czerwcu i lipcu zarabia się tak samo jak w sierpniu, z tą różnicą, że w czerwcu i lipcu nie ma meczów, a co za tym idzie: kibice nie wrzeszczą, prasa nie krytykuje, prezes nie naciska. Święty spokój. Można udzielać wywiadów i zapewniać o dużych ambicjach i możliwościach. Można pozować na największego kozaka. Ale przychodzi w końcu ta pieprzona pierwsza kolejka. Koszmar powraca. Weryfikacja. Dla większości – zjebki aż do grudnia…

Może właśnie dlatego nikt się za bardzo nie starał, by mecz się odbył – przynajmniej takie odnieśliśmy wrażenie. Zazwyczaj jak gdzieś jest oberwanie chmury, to ktoś tę wodę z boiska próbuje w ten czy inny sposób ściągać (fakt, że zazwyczaj bez skutku). A tu nic. Zero reakcji. Szast, prast, decyzja – nie gramy! Zagramy… pod koniec listopada!

Jak dla nas gra w tych warunkach nie miała sensu. Ale jeszcze nigdy nie widzieliśmy, by ktoś z taką radością przyjął fakt, że grać nie trzeba i by o możliwość grania nawet nie powalczył (ani nie udawał, że walczy).

Na koniec ostatnie spostrzeżenie – jakaś strasznie delikatna zrobiła się trawa w dzisiejszych czasach. Może to problemy z naszą pamięcią, ale jak byliśmy dzieciakami, to co tydzień mecze też się odbywały. I czasami grano w wodzie, czasami w śniegu, na lodzie. I potem boisko dalej było zielone (za wyjątkiem 1996 roku, kiedy trawę wypalono solą). A i treningi często organizowano na głównej płycie. A teraz? Sześciu ogrodników, murawa przywożona ciężarówkami z Holandii, ale broń Boże wejść nie można, bo zmarnieje. Granie w deszczu – zapomnij. Treningi – wykluczone. Ciągle tylko słyszymy – trzeba dbać o murawę! Dbają, dbają i zadbać nie mogą. A kiedyś sama o siebie dbała i jakoś to było. Pieprzymy od rzeczy, co?

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama