Mów mi Helmut

redakcja

Autor:redakcja

28 lipca 2011, 14:59 • 6 min czytania

Zagraniczne nazwiska w niemieckiej reprezentacji? Nic nowego. Khedira, Ozil, Klose czy Podolski z ostatnich lat, a jeszcze niedawno choćby Wosz czy Asamoah. Wszyscy jednak uczyli się, wychowywali, niektórzy nawet urodzili już na niemieckiej ziemi, mając ze swoimi drugimi ojczyznami niewiele wspólnego. Tylko jeden piłkarz w całej historii został po prostu naturalizowany, choć i jego droga przebiegała zupełnie inaczej niż w przypadku Olisadebe i Rogera.

Mów mi Helmut
Reklama

Był kiedyś brazylijski napastnik, który pod koniec lat 90. nieźle namieszał w niemieckim futbolu – nazywał się Paulo Roberto Rink, który rozgrywał naprawdę dobre spotkania w barwach Bayeru Leverkusen. Kiedy odkryto jego niemieckie korzenie, został niemal natychmiast powołany do narodowej kadry, co zakończyło się spektakularną klapą – w trzynastu występach nie strzelił ani jednej bramki, a po kilku tłustych latach przyszły lata chude, spędzone w niszowych klubach na Cyprze i w Japonii. Z Cacau miało stać się podobnie.

Urodził się 27 marca 1981 roku w Santo Andre w rodzinie, jakich wiele w tamtym rejonie świata – biednych, żyjących niemal pod granicą ubóstwa, a jednocześnie żywiących ogromne uczucie do futbolu. Młody Jeronimo biegał boso po ulicach miasta, starał się wraz ze swoimi braćmi odtwarzać wielkie mecze, wcielać się w wielkich bohaterów jak Zico czy Falcao. Nie miał najlepszych warunków do rozwoju swojego talentu – w domu brakowało pieniędzy, zdarzały się sytuacje, kiedy rodzinie zaczął doskwierać głód. Trójka rodzeństwa wiedziała, że może zmienić warunki życia właśnie poprzez futbol, który wyciągnął z faweli wielu młodych chłopaków.

Reklama

Jego przydomek to po prostu transformacja słowa jednej z urodzinowych piosenek, jaką śpiewał kilkulatek. Niemal zawsze przekręcał występujący tam wyraz „Claudemir” na „Cacaudemir”, przez co wszyscy – włącznie z jego mamą – zaczęli wołać na niego po prostu Cacau. W wieku 13 lat wyjechał do Sao Paulo, w nadziei na to, że uda mu się przebić do jednej z tamtejszych drużyn. Udało się – podczas jednego z test-meczów wpadł w oko trenerom juniorów Palmeirasu i od razu rozpoczął treningi w tym klubie. Dojeżdżał na nie pociągiem; często prosto ze szkoły, często bez obiadu czy nawet krótkiego odpoczynku w domu.

W Sao Paulo spędził trzy lata, po czym niespodziewanie Palmeiras zdecydował się zakończyć współpracę z Jeronimo, który powrócił do Mogim das Cruzes i kontynuował grę w lokalnych drużynach. Jednocześnie chciał wspomóc matkę finansowo, zarabiał więc poprzez sprzedaż przekąsek i wody kierowcom czy pomoc na budowie. Udało mu się też zdobyć jakiekolwiek wykształcenie, chciał dostać się na sportowe studia, jednak nie mógł ich w żaden sposób sfinansować. Jednocześnie wciąż wierzył – i w to, że zostanie profesjonalnym piłkarzem, i w Chrystusa – że doprowadzi go do tego celu.

Wsparciem dla Cacau zawsze służył jeden z jego byłych trenerów, który widział w podopiecznym talent. To właśnie on – poprzez kontakt ze swoim mieszkającym w Niemczech kuzynem – doprowadził do jego wyjazdu do Monachium. Od razu zaczął poszukiwania klubu, w którym mógłby kontynuować swoją karierę – nie udało się jednak w Grasshoppers, pierwsze spotkanie zagrał dopiero w ekipie z piątej ligi, Türk Gücü Monachium. Przez cały czas mieszkał ze wspomnianym kuzynem byłego trenera, Osmarem. – Był dla mnie jak ojciec – wspominał po latach Brazylijczyk. Osmar stał się punktem zwrotnym w przygodzie Cacau z futbolem. Przygodzie – gdyż nie można było tego jeszcze nazwać karierą. Coś jednak zaczynało się zazębiać, nabierać odpowiedniego kształtu…

Cacau prezentował się w Türk Gücü naprawdę świetnie. Na tyle dobrze, że za pośrednictwem Osmara udało się nawiązać kontakt z FC Nurnberg, które zaprosiło Brazylijczyka na testy, które Jeronimo zaliczył bez problemu i podpisał kontrakt z drużyną. Na początku jednak musiał się przebić w rezerwach, które występowały w Oberlidze. Cacau cały czas się starał, nie odpuścił żadnego treningu, by wykorzystać w pełni szansę, która mu się trafi. W listopadzie 2001 roku Norymberga miała ogromne problemy z kontuzjami, przez co Brazylijczyk dostał szansę gry w pierwszym zespole. Debiut zaliczył w spotkaniu z Hansą Rostock, a już w drugim swoim meczu przeciwko Leverkusen strzelił dwa gole, co – jak sam mówił – było dla niego jedną z najważniejszych chwil w życiu. Za rywala w ataku miał wspomnianego już Rinka i zapewne nie spodziewał się, że podąży podobną, wyznaczoną przez niego drogą. Drogą ku reprezentacji Niemiec.

– Wszystko zawdzięczam Jezusowi. Bez niego nic by mi się nie udało – powtarzał. I choć pierwszy sezon zakończył z sześcioma trafieniami na koncie, to jednak następny był już bardzo nieudany. Nie udało się uratować utrzymania dla Nurnberg, a sam zawodnik strzelił zaledwie dwa gole. Nie martwił się on jednak o swój los – już w styczniu podpisał wstępną umowę ze Stuttgartem, na mocy której przeniósł się do ówczesnego wicemistrza Niemiec w czerwcu. W Stuttgarcie też zaliczył swój pierwszy występ w Champions League, zaś sezon później zdobył siedem goli w Pucharze UEFA. To właśnie lata 2004-05 Brazylijczyk uznaje za najlepsze w swojej karierze, dołożył do tego bowiem dwanaście goli w Bundeslidze. Stawał się gwiazdą, a zainteresowanie nim przejawiały różne kluby angielskiej Premiership.

Niestety, jego ewentualny transfer spalił na panewce wobec niezbyt udanego sezonu w Stuttgarcie. Cztery gole nie mogły robić wrażenie na ewentualnych nowych pracodawcach, stąd też Cacau podjął decyzję o pozostaniu w Niemczech. Decyzję kluczową, bo następny sezon – 2006-07 – zostanie zapamiętany przez fanów drużyny na długo. Sam piłkarz strzelił trzynaście bramek, co przełożyło się na kilka kluczowych wygranych, które doprowadziło klub do piątego w historii mistrzostwa Bundesligi. Korona mogła być zresztą podwójna, gdyż Stuttgart miał szansę wygrać także i Puchar Niemiec – zresztą w drodze do finału Jeronimo pięciokrotnie trafił do siatki rywala – jednak w finałowym spotkaniu z Norymbergą wyleciał z boiska z czerwoną kartką, uprzednio jeszcze strzelając gola. Ostatecznie Stuttgart przegrał po dogrywce, a Cacau został uznany za jednego z niebezpośrednich winowajców porażki.

Strzelał bardzo regularnie – w następnych latach regularnie zbliżał się do liczby dziesięciu bramek na sezon ligowy, do tego dokładając jeszcze trafienia w Lidze Mistrzów (udało mu się pokonać między innymi Valdesa). Jego dokonania stanęły jednak w cieniu pewnego wydarzenia, jakie miało miejsce w lutym 2009 roku. Wtedy, po dziesięciu latach pobytu w Niemczech, zawodnik dostał obywatelstwo, które uprawniało go do gry dla niemieckiej reprezentacji. Dla reprezentacji, w której bardzo chętnie widział go Joachim Loew. I choć zdania w tej kwestii były podzielone, Niemiec zadebiutował w kadrze w maju 2009 roku. Rok później strzelił swoje pierwsze bramki, w spotkaniach przeciwko Malcie i Węgrom. Spełnił też swoje życiowe marzenie i dostał powołanie na Mundial w RPA, gdzie strzelił jedną bramkę, pokonując australijskiego golkipera, Marka Schwarzera.

Od tamtego czasu jego kariera jakby przestała pędzić tak zawrotnie. Ostatni mecz w kadrze zagrał niecałe dziewięć miesięcy temu, w lidze strzelił tyle goli, ile Robert Lewandowski, a Stuttgart zaliczył najmniej udany sezon od dekady. Cacau jednak nie przestaje wierzyć. W Boga – sam piłkarz rozważa studia teologiczne po zakończeniu kariery, w swoich kolegów – że pomogą jego drużynie znów wznieść się na szczyt – i w siebie. W to, że odnajdzie formę, która pozwoli mu na zaprezentowanie swoich umiejętności na polskich oraz ukraińskich boiskach w przyszłym roku.

Niemcy dały mu wszystko. Jego droga do reprezentacji wyglądała zgoła inaczej niż w przypadku Rogera czy Olisadebe, Cacau nie był najemnikiem, któremu przyznano paszport na jedną, konkretną imprezę, jak Mundial czy ME. Wcale nie boi się przyznać, że zawdzięcza Niemcom wszystko – rodzinę (jest szczęśliwym mężem i ojcem), sukcesy (mistrzostwo Niemiec i występy w Lidze Mistrzów), nawet „nowe imię”, Helmut, jak ochrzcił go jeden z jego kolegów z boiska, Ludovic Magnin. I nie ma w tym nic dziwnego, że jego kolejne występy dla niemieckiej Mannschaft są po prostu kolejnymi dowodami wdzięczności. Dla kraju, który dał mu tak wiele.

ADRIAN CELIŁƒSKI

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Anglia

Aukcje Johna Terry’ego. Na licytację trafi koszulka „poplamiona łzami”

Braian Wilma
0
Aukcje Johna Terry’ego. Na licytację trafi koszulka „poplamiona łzami”
Francja

Poznaliśmy triumfatorów Globe Soccer Awards. Bez zaskoczeń

Braian Wilma
6
Poznaliśmy triumfatorów Globe Soccer Awards. Bez zaskoczeń
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama