Sylwester Cacek udzielił interesującego wywiadu portalowi „Widzewiak”, którego – jak twierdzą niektórzy – został jakiś czas temu dyskretnym właścicielem (on lub też jedna ze związanych z nim lub członkami jego rodziny firma). No i naopowiadał takich rzeczy, że włos się jeży na głowie. To nawet sprytne – na dzień przed spotkaniem z kibicami puścić w świat odpowiednio zmanipulowane komunikaty, licząc, że na pewien czas zamknie się usta krytykantom. Gorzej, że w internecie funkcjonują też inne strony niż Widzewiak. I gorzej, że komentarze pod tekstami piszą nie tylko oddelegowani do tego pracownicy klubu, udając normalnych kibiców.
Właściciel Widzewa – dawny nauczyciel ZPT – operuje fachowym językiem, godnym światowej finansjery rezydującej w Szwajcarii, my natomiast jesteśmy zwykłe pismaki, co o takich biznesach pojęcia nie mają. I zacznijmy od tego, że nam się wydaje, iż poważni biznesmeni jednak płacą po sobie rachunki. A z Widzewem – ale nie tylko z Widzewem, jeśli chodzi o interesy pana Cacka – to jest tak, że na koniec, po wykonaniu całej roboty, to często albo trzeba się kasy zrzec, albo trzeba się o nią sądzić, albo też trzeba długi miesiącami czekać i się prosić (no i trzymać gębę na kłódkę). Czy to jest poważne – każdy może ocenić sam. Jak dla nas to od tego można zaczynać dyskusję o klasie człowieka – czy płaci po sobie w knajpie, czy płaci szatniarzowi, czy ucieka z taryfy na światłach i czy płaci pracownikom co do dnia.
Mówi w tym wywiadzie Cacek tak: „Dlaczego mielibyśmy nie pozbywać się Grzelaka, Nakoulmy, Grischoka, Miloseskiego? To są zawodnicy, którzy niewiele wnieśli do klubu, a zarabiali bardzo dobrze. To nie jest osłabianie Widzewa, tylko wzmacnianie. Wojtek Szymanek był przez dwa lata krytykowany przez kibiców i nagle słyszę, że kibice żałują jego odejścia. A trzeba pamiętać o tym, że w ostatniej rundzie miał przed sobą dwóch defensywnych pomocników: Brozia i Pankę. Mając przed sobą dwóch defensywnych pomocników, którzy tak dobrze radzą sobie w odbiorze piłki, to każdy inny stoper, w tym nawet z Młodej Ekstraklasy, może zagrać z powodzeniem w pierwszym zespole”.
Czyli tak jak Szymanek, to może zagrać każdy. Każdy. Pewnie właśnie dlatego Widzew starał się Szymanka jeszcze zatrzymać na nowy sezon. Pewnie dlatego… A nas ciekawi, czy to nie jest tak, że chłopak miał w klubie przesrane, bo głośno upominał się o pieniądze? I jak padła propozycja, by zawodnicy przenieśli firmy na Cypr, bo podatek jest tam o ok. 10 procent niższy, to Szymanek na to odpowiedział, że on się dziesięciu procent może zrzec, byle mu zapłacono. Było tak czy nie? Ha, oto jest pytanie!
Szymanek zły, bo chciał mieć kasę na koncie w umówionym terminie – dureń po prostu. Za chwilę zły będzie kto inny, bo gra w lidze to nie wolontariat. Zły będzie na przykład Dżalamidze, bo niekoniecznie uśmiechać będzie mu się pozostanie na 2012 rok w Łodzi i zaglądanie na konto z nadzieją: „A może?”. Teraz zły jest Sernas – że trzeba było go sprzedać zimą. Może i trzeba było. Pewnie tak. Ale może ten sam Sernas grałby lepiej, gdyby nie połączenie pewnych faktów. Bo jeśli klub jednego dnia nie puszcza go do Premier League, a potem ściąga jakieś absolutnego frajera z drugiej ligi rumuńskiej, Bogdana Stratona, i jeśli ten Straton, który nie łapie się nawet na ławkę rezerwowych, zarabia więcej niż najlepszy strzelec zespołu, to coś jest tu chyba nie tak, prawda? I taki Sernas mógłby w takiej sytuacji pomyśleć – pierdolę, nie robię. To znaczy – nie powinien, ale mógłby, prawda? Motywacja spada, to jasne. A jeśli Sernas dowiedział się jeszcze – nie daj Boże – że Ukah zarabia ponad dwa razy więcej niż on, a Bruno Pinheiro to nawet cztery razy więcej? Boli, prawda? Boli. Mateusz Cacek, wcześniej spec od marketingu, teraz spec od spraw sportowych, ale w zasadzie to z zawodu syn, umie tak zrobić, żeby bolało.
A zbulwersowała nas najbardziej – czego nie ukrywamy – wypowiedź Sylwestra Cacka na temat Czesława Michniewicza. I zbulwersowała nas nie tylko dlatego, że Czesia lubimy i szanujemy, ale dlatego, że jest obrazą dla ludzi inteligentnych. Odwracanie kota ogonem trwa i najpierw w Michniewicza przyładował należący do Cacka „Magazyn Futbol”. Można było się z tego magazynu dowiedzieć między innymi tego, że Michniewicz nie miał żadnych ofert z Jagiellonii i że to wszystko były bujdy na resorach, wymysły i że białostocki klub wcale nie ma ochoty zatrudniać tego szkoleniowca. Pech chciał, że kiedy miesięcznik się drukował, doszło do pewnej zmiany trenerskiej na Podlasiu…
Ale olać tamten tekst. Wróćmy do „Widzewiaka”. Mówi Cacek: „Ja rozumiem zarząd. Jak mam zatrudnić np. księgowego za 25 tysięcy czy za 45 tysięcy, to muszę podjąć racjonalną decyzję. Jeżeli kandydat za 25 tysięcy nie jest gorszy od tego, który chce zarabiać 45 tysięcy to wybór jest jasny. Widocznie trener Czesław Michniewicz w oczach władz klubu nie był aż tak wybitny, żeby dawać mu większe pieniądze, niż ma np. Paweł Janas w Bełchatowie. Mimo że kibice są zachwyceni umiejętnościami PR-owskimi trenera, który umiał ich „kupić” swoimi wypowiedziami, to już oceniając go po każdym meczu ligowym wystawiali inne noty. Średnia not trenera Michniewicza uzyskana od kibiców na „Widzewiaku” to 3,2 pkt, a na przykład trenera Kretka to 3,0 pkt. To nie jest ocena uzasadniająca dramatyczne trzymanie się tych trenerów, jako trenerów pierwszego zespołu. Oznacza to, że kibice uważają, że trenerzy popełniali przynajmniej tyle samo błędów co drużyna, skoro ich ocena nie była wyższa od oceny podstawowych zawodników. Więc chyba uzasadnione jest poszukiwanie trenera, który może w pełni wykorzysta potencjał zespołu”.
Uzasadnione jest poszukiwanie trenera, który może w pełni wykorzysta potencjał zespołu (Michniewicz wykorzystał nie w pełni, ledwie czwarte miejsce w tabeli wiosny – teraz pewnie będzie wreszcie lepiej). Ale czy nie jest jeszcze bardziej uzasadnione poszukiwanie trenera, który będzie zarabiał 8 tysięcy złotych brutto, jak Mroczkowski? Wymarzony trener dla wielkiego Widzewa – za ósemkę. Ale niech Mroczkowski uważa, bo marzenia się zmieniają. Za chwilę może pojawić się ktoś, kto to weźmie tę robotę za dwójkę. To się będzie nazywało „racjonalizacja wydatków” i przygotowanie wielkiego Widzewa do wejścia na giełdę – by stał się jeszcze większy i urósł do monstrualnych rozmiarów.
Powołuje się Cacek na oceny wystawiane trenerom przez kibiców (ha, dobrze, że kibice nie oceniają pracy jego syna – to by były ciekawe noty), ale my dla niego mamy troszkę inne porównanie. Banalne.
Widzew za Kretka (powyżej) i za Michniewicza (poniżej):
I niech teraz Sylwester Cacek powie, że wygląda to podobnie… Niech też powie, jak to jest, że biznesmen z taką klasą jak on podaje rękę i po dżentelmeńsku potwierdza zawarcie porozumienia, a potem zmienia zdanie. Zajrzał na „Widzewiaka” i zmienił zdanie? A może… tak naprawdę wszystko było ukartowane wcześniej, a propozycja ostatecznie wysłana Michniewiczowi specjalnie sporządzona była tak, by jej nie mógł przyjąć.
Bo jak inaczej wytłumaczyć, że Radosław Mroczkowski już tydzień przed tym, jak Michniewicz nie przyjął propozycji Widzewa (a cóż to było za zaskoczenie – nie przyjął, szok!) dzwonił do Bartłomieja Spałka pracującego w Górniku i proponował mu współpracę w Widzewie? Jak to możliwe, że już wtedy wiedział o tym, co mu się zaproponuje?
Osiem tysięcy brutto – to są, drodzy kibice, trzy kluczowe słowa, oddające ambicje Widzewa.
Dość kitów, panie C. Naprawdę, już wszyscy przejrzeli na oczy. Michniewicz pożegnał się z Widzewem z klasą, jeszcze wystawił klubowi laurkę. Ale skoro z PR-owego punktu widzenia Sylwestrowi Cackowi bardziej opłaca się wojenka – to czemu nie? Na razie zły był Fornalik, zły był Probierz, zły był Janas, zły był Michniewicz. Kto następny?
Wojenka nikomu nie służy. Mniej bajek, więcej faktów, szanowny panie. Bo z takim podejściem do inwestowania w Widzew, to klub może być za 3-4 lata na giełdzie (co jest właśnie zapowiadane), ale na giełdzie warzywnej.
PS Pracownicy Widzewa odpowiedzialni za komentarze w internecie – do roboty. Możecie odkręcać ten tekst w komentarzach. Szybko, szybko.
