Reklama

Villas-Boas, FC Porto i cała liga oczami Pawła Kieszka

redakcja

Autor:redakcja

28 czerwca 2011, 16:35 • 13 min czytania 0 komentarzy

Może i w FC Porto jest tylko trzecim bramkarzem i większość meczów ogląda z trybun, może ten sezon dla niego indywidualnie nie potoczył się najlepiej, ale… nikt Pawłowi Kieszkowi nie zabierze wspomnień. Jako zawodnik Porto cały czas był blisko zespołu, który zdobył potrójną koronę. Pracował z nowym trenerem Chelsea, Villasem-Boasem, na co dzień bronił strzały Hulka i Falcao. Może to nie jest szczyt jego marzeń, ale wielu mimo wszystko chciałoby być w takim miejscu. W Polsce praktycznie nic o nim nie wiadomo, bo klub nie pozwala mu na rozmowy z mediami. Ale dla Weszło zrobił wyjątek…

Villas-Boas, FC Porto i cała liga oczami Pawła Kieszka

Jeśli zacznę rozmowę od gratulacji, to podziękujesz czy uśmiechniesz się z politowaniem?
Dlaczego miałbym nie podziękować? Jestem częścią zespołu, więc cieszę się z sukcesu. A że grałem głównie epizody, to racja, ale w jakim klubie? Jak przychodziłem do Porto, nikt nie mówił, że będę odgrywał pierwszoplanową rolę. Wiadomo, dlaczego tam poszedłem – takim drużynom się nie odmawia. Jestem zadowolony, że przeżyłem taką przygodę i trafiłem akurat na ten sezon.

Zdawałeś sobie sprawę przy podpisywaniu kontraktu, że prawie cały sezon spędzisz na trybunach?
Nie. Liczyłem, że powalczę o „dwójkę” z Beto, bo Helton to klasa światowa, bije nas doświadczeniem. Ale Beto wrócił z mundialu, był jednym z niewielu Portugalczyków w zespole i stało się jasne, że będę trzeci. Szkoda.

Nie chciałeś zwinąć się w zimie?
Myślałem, żeby pójść na wypożyczenie. Ale Beto doznał kontuzji i otworzyła się szansa. Zagrałem coś w pucharze i zostałem.

No i zapisałeś się w pamięci kibiców spektakularną wpadką.
Zawaliłem jeden mecz w Pucharze Ligi i przegraliśmy 1:2, to fakt. Ale na plus zaliczam występy w Pucharze Portugalii. Przypomnę sytuację z meczu z trzecioligowcem. 70 minuta, 0:0 i obroniłem kilka ważnych strzałów. Przynajmniej tyle…

Reklama

Ale i tak każdy wspominał tamtą wtopę…
Ł¹le się tym czułem. Chodziłem struty przez kilka dni. Wcześniej gdybałem sobie, że jeśli zagram bardzo dobrze, to może przeskoczę Beto… Nie wykorzystałem tej szansy. Nie obrażam się na nikogo, a co by było gdyby, to mogę się teraz tylko zastanawiać…

Nie patrzyli na ciebie krzywo w szatni?
Nie no, klepali po plecach, mówili, że nic się nie stało. Przecież to normalne, każdy może popełnić błąd. Mnie się przytrafił tym bardziej, że przez kilka miesięcy nie grałem. A wiesz, w tym meczu grałem naprawdę pewnie. I ten błąd też nie był jakiś kolosalny, tyle że wyglądał śmiesznie. Na treningach takich piłek są setki. Było mokro, piłka odchodząca, nie miałem jej na rękach, a chciałem ją ściągnąć. Gdybym „wypluł” przed siebie, to pewnie bym doskoczył, a że wpadła pod nogi, zaplątała się… No, głupio wyszło, co mam powiedzieć.

Wspomniałeś, że pobyt w Porto to fajna przygoda, ale… co dalej? Zostajesz w Portugalii?
Pod koniec sezonu, jakiś miesiąc temu, rozmawiałem z Villas-Boasem. Wiedział, że szykuję się do odejścia, zgodził się, nie wiadomo było tylko na jakiej zasadzie. Mówił, że mogliby mnie wypożyczyć. Mogliby też sprzedać, tylko kto kupi gościa, który zagrał zaledwie cztery mecze. Ale nie martwię się o przyszłość. Klub znajdę, tylko tym razem taki, żebym grał. Bo jeśli przez cały sezon będę dobrze bronił, to… mam cichą nadzieję na Euro 2012.

Poważnie? Przy takiej konkurencji? Smuda pewnie nawet nie wie, że istniejesz.
Jakiej konkurencji? Boruc skreślony, Kuszczak bardzo dobry bramkarz, ale też blisko odstrzału. Ja wiem, że umiejętności mam, tylko nie mogłem ich pokazać. Przypadkiem się do Porto nie trafia.

Reklama

No tak, sukces menedżera…
Menedżer menedżerem, wiadomo, pomógł mi w przeprowadzce do Portugalii. Ale to ja ciężko zapieprzałem tyle lat na treningach i pracowałem na swoją markę. Jeżeli grałem, to na wysokim poziomie.

Ile trzeba za ciebie zapłacić?
Tak na oko – z pół miliona euro. Ale to tylko gdybanie.

To takie duże pieniądze? Myślę, że sama nazwa Porto otwiera ci drzwi do połowy ligi portugalskiej.
Jeśli chodzi o zespoły stamtąd, to jest zainteresowanie, ale za wcześnie na mówienie o konkretach.

Zainteresowanie z poważnych drużyn? Takich, które powalczą o puchary?
I takich, i takich.

Mówi się też o rumuńskim Cluj.
Czytałem o tym w gazecie, podpytałem i niby coś jest. Ale ten kierunek mnie nie interesuje. Nie znam kraju i nie jestem chętny, żeby go poznawać. Nie wiem czemu, jakoś mnie tam nie ciągnie.

A powrót do Polski bierzesz pod uwagę?
Też coś słyszałem, ale wątpię… Zawsze można wrócić, tyle że poziom nie jest tak wysoki, jak na Zachodzie, więc wolałbym chyba zostać. I grać. Ale jeżeli ktoś z Polski mnie chce, to zawsze mogę porozmawiać.

Polskie kluby stać na Pawła Kieszka?
Oczywiście, że tak. W Ekstraklasie coraz więcej się płaci, a ja jestem trzecim bramkarzem i nie zarabiam jakichś kokosów. Oglądam mecze na Canal+ i wiem, jakie kto ma umiejętności. Wrażenie robi Pareiko, sam zdobył wiele punktów, o Sandomierskim mówi się, że talent, więc mogę w to uwierzyć. A poza tym… Ciężko…

Jako wychowanek Polonii, możesz zadeklarować, że nie zagrasz w Legii?
Piłka to mój zawód. I jeśli nie będę miał na jedzenie, to mam odmówić Legii? Nie. Pójdę tam, gdzie mi zapłacą. Oczywiście, będzie kłopot z kibicami, ale do Legii poszedłbym tym bardziej, że szukają bramkarza. Ostatnio rozmawiałem z kolegami z Warszawy i zadali mi to samo pytanie. Oddam serce za to, żeby wygrywał klub, który mi płaci, mimo że w sercu mam inny zespół. Ty byś nie poszedł do innej gazety?

To inna sytuacja, bo na tym rynku nie ma konkurencji.
No, ale jakby była… Wiesz, o co mi chodzi. Mogę chcieć iść do Polonii, a w Legii dostanę szansę gry i zdobycia mistrzostwa. Idę. O to chodzi w piłce. Poza tym wychowałem się na Ochocie, potem na Bielanach, czyli z kibicami Legii. Jak byłem mały i wracałem z treningu do domu, to ukrywałem torbę Polonii, żebym nie musiał uciekać.

Transfer do Polski byłby dla ciebie rzeczywiście krokiem do tyłu? Poziom portugalskiej piłki, może poza Porto i Benfiką, nie jest chyba jakiś niesamowicie wysoki. Lech z Bragą aż tak nie odstawał…
Bo Braga była w kryzysie. Grała bardzo słabo i dzięki tej wygranej odbiła się od dna. Lech stracił niesamowitą szansę, bo przeciwnik był naprawdę rozbity. Gdyby grali z nimi dwa miesiące później, byłoby dużo trudniej.

A inne portugalskie drużyny jak wypadają dziś przy polskich? Np. taka Vitoria Guimaraes.
Poziom Wisły Kraków. Wisła w Portugalii walczyłaby z Nacionalem, Vitorią i Bragą o puchary. Ogólnie przepaści nie ma. Jest kilka naprawdę słabych drużyn. Naval, Olhanense… Ale z Porto, Benfiką i Sportingiem Wisła nie miałaby szans.

Jak długo balowaliście po finale Ligi Europy?
Niedługo, była kolacja, jakieś piwko… Lepszą imprezę mieliśmy po zdobyciu mistrzostwa. Spada obciążenie i człowiek zachowuje się jak niemowlę. Chłopaki jeździli po szatni na skrzyniach ze sprzętem, polewali się wodą, wszystkim… A w Dublinie nawet nie było okazji, żeby iść potańczyć, bo następnego dnia wracaliśmy. Po trzech dniach mieliśmy finał Pucharu Portugalii.

Wygralibyście pewnie nawet po trzydniowym melanżu.
Do przerwy było 5:2, skończyło się 6:2. Pojechaliśmy ich z rozpędu, ale mogło być różnie, bo mieli karnego. Na szczęście Beto obronił i strzeliliśmy z kontrataku. Ale to był dziwny mecz. Pierwsza połowa – grad goli, w drugiej nuda. 30 stopni, ludzie na trybunach przyspiali.

„Niedziela, godzina 17., pogoda też nie dopisuje do grania…”.
(śmiech)

W jaki sposób dowiedziałeś się, że Villas-Boas odchodzi?
Dostałem od niego smsa. Podziękował, że to przyjemność z nami pracować itp. Zresztą czekaj, pokażę ci.

Odpisałeś?
Nie, pewnie i tak rozesłał do wszystkich. Ale zaskoczyło mnie to. Czytałem niby w gazetach, że ma odejść, a tu sms. Patrzę – Villas-Boas. Cóż, tylko pogratulować. Każdy na jego miejscu by skorzystał. Choć pod koniec sezonu nie spodziewałem się, że odejdzie. Miał w Porto wszystko – Ligę Mistrzów, piłkarzy, pieniądze, był uwielbiany.

To niesamowite, że tak młodym wieku osiągnął tak dużo.
To za dużo powiedziane. Bo dużo osiągnał tylko w tym sezonie. Poza tym trafił też, jak napisał, na chłopaków z wielkim talentem. Ekipa grała znakomicie. Zobaczymy, jak będzie mu szło dalej.

Czyli po prostu wam nie przeszkadzał?
Nie, to fenomenalny motywator. Przed finałem chłopaki mieli łzy w oczach. Puścił nam film, na którym wypowiadały się nasze rodziny. To było to. Umiał trafić do głowy, serca i płuc. W Bradze też tak mieliśmy, kiedy graliśmy o mistrza z Benfiką. Tuż przed wyjściem na murawę zaprowadzili nas do sali wideo. Patrzę – żona kolegi z drużyny. A zaraz mama, tata i obok pies. Szok, łzy… Nawet nie pamiętam, co mówili. Rodzina zawsze najlepiej pompuje. Nic nie da ci takiego kopa, jak żona, kiedy przed meczem powie – jesteś najlepszy i wygrasz. Wtedy przegraliśmy 0:1, ale nawet z ławki widziałem, jak wszyscy byli naładowani.

Wróćmy jeszcze do Villas-Boasa.
Jak trzeba było krzyknąć, to krzyknął, ale ogólnie był rozsądny, idealnie wyważony. Po prostu normalny – może to jest największy komplement i klucz do jego sukcesu. Przede wszystkim nas szanował. Jego też wszyscy szanowali, ale głównie za to, jakim był człowiekiem. Nigdy nie miałem tyle wolnego, co w Porto. Po meczu ligowym – „dobra chłopaki, odpocznijcie, we wtorek zapieprzamy”. Kiedy nie graliśmy co trzy dni, zawsze dawał nam dzień wolnego. Zdawał sobie sprawę, że mamy rodziny i chcemy z nimi spędzać jak najwięcej czasu. Kiedy graliśmy u siebie, nie organizował nawet przedmeczowych zgrupowań, tylko wspólny obiad w hotelu.

A w jaki sposób złapał „chemię” ze starszymi piłkarzami?
Jego prawą ręką był Helton, kapitan i najstarszy zawodnik. On też świetnie motywował. W Porto wszyscy mieli umiejętności, tylko trzeba było je wyciągnąć. Zmusić wszystkich, żeby to „wybiegali”. Od Heltona nauczyłem się też radości życia. To taki pogodny gość, który pogra na gitarze i pośpiewa w szatni. Ogólnie Brazylijczycy tacy są – super się bawią, a nawet nie tykają alkoholu.

Myślisz, że Vitor Pereira poradzi sobie i godnie zastąpi Villas-Boasa?
Do tej pory się nie wychylał, robił co do niego należało, ale władze doszły do wniosku, że zasłużył na awans. Może mu być ciężko. Relacja drugiego trenera z piłkarzami to trochę inny pułap. Nawet jeśli chodzi o samo odzywanie się do siebie. Teraz pytanie – jak go odbiorą. Jeśli będą dla niego zapieprzać tak jak dla Villas-Boasa, to osiągnie sukces. Jeśli nie…

Tym bardziej, że wasza szatnia to z pozoru mieszanka wybuchowa. Pół kadry tworzą Latynosi, ludzie z charakterem. Musi iskrzyć…
No, mentalność jest zupełnie inna. Ale nie tylko u Latynosów, u Portugalczyków też. Kiedy byłem jeszcze w Bradze, graliśmy z Benfiką na Estadio da Luz. Tracimy gola na 0:1 i na naszą ławkę przez plastikowy dach spada jakiś 120-kilowy facet. Gdybym się nie odsunął, zwaliłby mi się na głowę. A tak to sam przywalił głową w ziemię. Tragicznie to wyglądało. Policja go zwinęła, ale nie wiem, czy coś mu się nie stało. Na takich meczach jest naprawdę gorąco. W tym sezonie, znowu na stadionie Benfiki latały piłeczki golfowe. Jak czymś takim dostaniesz, to pozamiatane.

A w samej szatni?
Dochodzi do spięć, jasne. Szczególnie, jak ktoś w kogoś wjedzie na treningu. Ale poważniejsze kłótnie to z trzy razy w trakcie sezonu. Najważniejszy jest szacunek. Od sprzątaczki do prezydenta klubu. W Polsce – nie oszukujmy się – tak nie jest. Jak jesteś masażystą, to idź zrób herbatę, tylko żeby była ciepła, bo jak nie, to dostaniesz zjebkę. Sam widziałem takie sytuacje. Zamiast spokojnie poprosić, żeby dolał cieplejszej wody, lepiej zbluzgać. Kolejna sprawa – nie ma spięć w prasie. Nikt nie robi wokół siebie negatywnego szumu. My nawet sami nie udzielamy wywiadów. Są tzw. „flesze” przed treningiem. Klub wyśle Hulka, Falcao lub Heltona i oni odpowiadają na pytania. Nie ma tak, że umawiamy się na kawę w galerii tak jak teraz i gadamy o wszystkim.

To ty teraz naginasz klubowy regulamin?
Mam wakacje i mogę rozmawiać, z kim chcę. Do Porto dzwoniło z trzydziestu dziennikarzy z różnych gazet, portali i wszystkich odsyłałem do rzecznika. Potem cisza. Ty jesteś wyjątkiem (śmiech).

Wspomniałeś o tych fleszach. Przez to portugalskie dzienniki są przeraźliwie nudne. W każdym to samo, możesz się tylko dowiedzieć, kto nie trenował, a kto szanuje przeciwnika i da z siebie wszystko w następnym meczu, żeby zdobyć ważne trzy punkty.
No tak, nie ma skandali. Piłkarze mają swoje regułki i rzadko coś z nich wyciągniesz.

Czyli nie można pogadać, dajmy na to, z Otamendim o jego życiu, mistrzostwach świata i reprezentacji Argentyny?
Dzwoń do rzecznika (uśmiech). Jeśli zapytasz Otamendiego, powie ci to, co ja mówiłem wszystkim dziennikarzom.

Image and video hosting by TinyPic

Dobra, zostawmy to. Na czym polega fenomen Porto, że wydają tak niewiele pieniędzy, a na transferach zarabiają grube miliony?
Weźmy trenera bramkarzy. Jest odpowiedzialny za cały klub. Jeździ oglądać jedenastolatków i mówi, kogo warto sprowadzić, żeby się ogrywał w U-12, U-13, U-14, bo w przyszłości może coś z niego być. To działa fenomenalnie. 7-letnie dzieci kopią dla przyjemności, potem idą do szkółki „Dragon Force”. Następnie z 600 zawodników, do szkółki Porto biorą np. 10. I powiedz mi, gdzie masz w Polsce tylu dzieciaków, którzy kopaliby dla zabawy? A z tych kilkuset jeden lub dwóch trafi do U-15. Kolejna sprawa – skauting w Ameryce Południowej. Jest taki James Rodriguez, wielki talent, ktoś go musiał zauważyć. Chce go Inter, Roma, a przyszedł akurat do Porto. Ale za niektórych trzeba też zapłacić. Np. za Joao Moutinho, który na mój gust jest najpożyteczniejszym piłkarzem w drużynie. Hulk, Falcao, wiadomo, ale gdyby odszedł on, Porto straciłoby bardzo dużo.

Jak ty w ogóle żyjesz z tymi zawodnikami? Trzymasz się z kimś poza boiskiem?
Wielkich przyjaźni nie ma. W klubie najczęściej rozmawiałem z Beto, Sapunaru, Heltonem i Sereno. Obok mnie w szatni siedzi Moutinho, to też czasem pogadamy. Więcej przyjaźni nawiązałem w Bradze. To klub najbliższy mojemu sercu. Spędziłem tam trzy lata.

Zastanawia mnie, z której strony się lepiej broni na Estadio Axa. Mając za sobą skałę czy miasto?
Przy skale jest zimno, ciągnie straszny chłód. Dlatego w zimie lepiej bronić po drugiej stronie. A w lecie odwrotnie.

Twoja kariera jest dość specyficzna. Kilka lat na ławce, ale w naprawdę mocnych klubach. Duma czy niedosyt?
No, jest specyficzna, jest… Ale mam już 27 lat i zaczynam na poważnie myśleć, że muszę zacząć grać. Dlatego mam ten niedosyt. Ale weźmy pod uwagę, że kluby zmieniałem na lepsze. Cofnąłem się tylko na 5 miesięcy do Setubal, żeby coś pograć. A w Bradze przez 3 lata miałem za konkurenta Eduardo i rozegrałem dwadzieścia kilka meczów. Nic specjalnego. Może czas na kolejny krok, żeby pokazać, że coś się umie? W młodości wielu było lepszych, ale jeden zapił, drugi się uczył, a trzeci olał sprawę. Mnie się poszczęściło i trochę zarobiłem. Tych ostatnich kilku miesięcy nie da się nawet opisać. To było coś niesamowitego. A ludzie nawet nie wiedzą, że byłem w Bradze i Porto, bo o tym się nie pisze. Ale w sumie się nie dziwię, bo po co pisać o kimś, kto siedzi na ławie. Wspomniałem ci wcześniej o Euro. To takie marzenie – przejść gdzieś, pograć i mieć nadzieję, że trener mnie powoła. Ale nie daję sobie wielkich szans. Może doczekam się debiutu po Euro? Mam 27 lat i mogę jeszcze bronić przez 13. Ile lat ma Van Der Sar? Równajmy do najlepszych.

Optymistycznie.
No, optymistycznie, a jak ma być? Gdyby Polacy myśleli jak ludzie na Zachodzie, to mielibyśmy i autostrady, i zespół na mistrzostwa, i spokój. Daj Boże, żebyśmy mogli mówić otwarcie i bez wstydu o swoich ambicjach. Wiesz, ludzie dziwią się, że przyjechałem na wakacje do Warszawy, a nie do ciepłych krajów. A ja na wakacjach lubię się przejechać tramwajem, bo ocean mam praktycznie pod nosem. Jak byłem w liceum, to jeździłem na trening z 15-kilowym tobołkiem. Po pierwszym treningu strój nadawał się tylko do prania, bo był cały z błota. Potem tylko plecy bolały od tego noszenia (śmiech). Serio, to kształtuje charakter. Ale fajnie, że poznałem też inny punkt widzenia, bardziej europejski. Bo jak wyjeżdżałem do Portugalii, myślałem jeszcze „po polsku”. Wszystko pod znakiem zapytania, niepewność, strach… Życie uczy.

Myślisz, że gdybyś został w Polsce, dziś byłbym zwykłym ligowym przeciętniakiem?
Nie wiem, czy grałbym regularnie. W Polonii coś pograłem, ale przyszedł doświadczony Sarnat. Menedżer pokierował mnie do Aigaleo i tam mogłem zmierzyć się z Rivaldo. Strzelił mi z wolnego, bo źle ustawiłem mur. To znaczy, wydawało mi się, że dobrze, ale tak podkręcił, że i tak przeszła obok…

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...