Na boiskach ekstraklasy jest… non-stop, w poprzednim sezonie zagrał we wszystkich meczach Śląska Wrocław, od pierwszej do ostatniej minuty. Jednak jego wypowiedzi w mediach można przeczytać mniej więcej tak samo często jak… zobaczyć zaćmienie Księżyca. Poznajcie Piotra Celebana, który udzielił nam obszernego wywiadu i opowiedział o swojej filozofii życiowej, drodze, którą przeszedł i którą ma jeszcze do przejścia. Mówi, dlaczego nie lubi dziennikarzy, co go drażni, co pasjonuje, czego brakowało Śląskowi za czasów Ryszarda Tarasiewicza i z jakiego powodu pogodził się z tym, że na Euro 2012 nie zagra.
– Czemu nie chcesz rozmawiać z mediami?
– Zależy. Udzielam wywiadów do telewizji, bo wiem, że tych słów nie przekręcą i one wypływają faktycznie ode mnie, a nie że powiem jakieś zdanie, a ktoś wyciągnie z tego jeden wyraz i trzydzieści różnych wniosków. Jeśli chodzi o gazety, to jest kilku dziennikarzy, szczególnie dwóch, z którymi nie mam ochoty rozmawiać. Dlatego, że są zakłamani, fałszywi i dwulicowi. Nie lubię takich osób i dlatego nie udzielam im wywiadów. Poza tym, kieruję się powiedzeniem, że milczenie jest złotem i im mniej mówisz, tym dalej zajdziesz.
– Na jakiej podstawie wyrobiłeś sobie takie zdanie o tych dziennikarzach? ٹle o tobie napisali?
– Nie o mnie, ale ogólnie… Po prostu uważam, że się nie znają na piłce, a się wypowiadają na różne tematy. Kto ma jak grać, kto powinien grać. Dla mnie to jest głupota. Dla mnie to oni powinni tylko podać skład i tyle. Wiadomo, że każdy ma swoje zdanie i ja też mogę mieć. Dlatego nie chcę z nimi rozmawiać. Jeden pracował w brukowcu, a teraz pisze do sportowej gazety. Drugi odwrotnie. Szanujmy się, no. Dla mnie to jest patologia. Sorry.
– Może więc lepiej jakbyś z nimi rozmawiał i miał szansę wyrazić swoje zdanie?
– Nie interesuje mnie to. Liczy się to, co mówi mi trener. Tylko i wyłącznie. Czasami jak oni piszą, że ten czy tamten popełnił błąd, a na odprawie potem mamy zupełnie co innego, no to o czym w ogóle tu rozmawiać? To jest śmieszne z ich strony.
– Chodzi tylko o krytykę od strony sportowej?
– Tak, bo do mnie z innej strony się nie ma o co przyczepić. O to się nie obawiam. Jeśli chodzi o sprawy boiskowe, to ja jestem bardzo krytyczny wobec siebie samego i wiem, gdzie popełniam błąd. Nawet niewielki, jakiś minimalny, gdzieś trochę się źle ustawię i nawet nie ma żadnych konsekwencji, ale widzę, że mogło być lepiej. Oglądam powtórki każdego meczu, wyłączam głos i analizuję swoje zachowanie. Nie denerwuje mnie, kiedy ktoś mi wytyka błędy, jeśli jest to krytyka konstruktywna i pada z ust byłego piłkarza czy byłego trenera. Wtedy tak. A nie jeżeli mówi to gościu, który nigdy nie kopał piłki, a jak kopnie, to sobie skręci kostkę. No to z całym szacunkiem, ale jak on może mi powiedzieć jak mam grać?
– Myślisz, że nie można poznać piłki inaczej jak tylko poprzez granie w nią?
– No ale jak? Trzy lata chodzić na stadion i czytać gazety? Powiedzmy sobie szczerze: albo ktoś się zna, albo nie. Według mnie, ci dwaj się nie znają. Z tobą rozmawiam, bo cię szanuję. Ale nie szanuję takiego, który pisze do gazety krytykę na nasz temat, gdy przegraliśmy cztery mecze za Ryszarda Tarasiewicza, a teraz przychodzi i z każdym chce wywiad, wypisuje jacy to jesteśmy wspaniali… Dla mnie to jest głupota. Albo krytykuje mojego kolegę, a potem przychodzi i chce rozmawiać.
– Jeśli jest za co, to chyba trzeba? Jak ktoś sprzeda mecz, to też się go nie powinno krytykować?
– Wtedy od razu. Nienawidzę tego, jeśli ktoś sprzeda mecz, to trzeba tępić od razu. To już jest dla mnie zwykłe skurwysyństwo, coś najgorszego. Ty zapieprzasz, grasz, a ktoś przechodzi obok. Najgorsze chamstwo z możliwych. Ale nie jakieś wypisywanie, że napastnicy są źli, bo nie strzelali. Co z tego, że nie strzelali? Przecież jakby się ci dziennikarze znali, to by zauważyli jaką napastnik miał rolę i jaką robił nam robotę. Tylko trzeba to kumać. Ktoś się słabo prezentuje, to zaraz, że pije, że się nie przykłada. Nikt nie pomyśli, że może po prostu mieć słabszy okres, słabszy mecz. Rozumiem, że przez cztery mecze robisz ten sam błąd albo dostajesz nagle cały czas kartki, to wiadomo, że coś jest nie tak i coś jest nie halo. Trener musi wtedy zareagować, a nie dziennikarze.
– Tylko do dziennikarzy jesteś tak nastawiony czy generalnie do ludzi, których nie znasz? Czasami sprawiasz wrażenie, że lepiej nie podchodzić.
– (śmiech) Nie, nie. W szatni gadam z każdym, no może nie tak jak Gikiewicz albo Antek, ale tak to normalnie jestem komunikatywny. Tylko trzeba mnie poznać i wtedy porozmawiam. Jeśli chodzi o dziennikarzy, to po prostu staram się ich unikać. Najważniejsza jest dla mnie robota na boisku, a nie to, co piszą i to, żeby się gdzieś udzielać. Mam wyjść na boisko i mówiąc dosłownie: zapierdalać.
– Pobiłeś kiedyś jakiegoś dziennikarza? Bo wiem, że bić się umiesz.
– Nie, ale czasami mnie kusi (śmiech). Jak widzę tych dwóch, to czasami mam normalnie delirę. Nie będę tego ukrywał, ale szanuję to, że jest człowiekiem i go nie uderzę.
– A tak ogólnie to się jeszcze bijesz? Ciągnie do judo?
– Nie biję się już prawie wcale, judo trenowałem sześć lat, jak byłem mały. Wiadomo, wtedy się biło z każdym, ale teraz gram w piłkę zawodowo i nie ma nawet mowy.
– Tato zabierał ciebie i brata na treningi judo od małego, sam był wicemistrzem Polski. Chyba wtedy nie przypuszczałeś, że ty też będziesz wicemistrzem, ale w piłkę nożną?
– No a kto mógł to przewidzieć? Jeszcze dwa miesiące temu nikt nie przewidywał, że będziemy wicemistrzem. Takie jest życie i przyjmuję je takie, jakim jest. Idę dalej, a to będę wspominał sobie kiedyś. Jak będę miał czterdzieści lat, zawieszę buty na kołku i będę sobie patrzył, co osiągnąłem. Teraz patrzę w przód.
– Nie patrzysz na to, co już osiągnąłeś?
– Nie, bo raz jest się na wozie, a raz pod wozem. Ł»eby osiągnąć szczyt, musisz dużo pracować, a spaść możesz w jednej chwili. Stąpam twardo po ziemi. Nie liczy się to, co będzie za tydzień, co będzie za miesiąc. Dla mnie liczy się następny trening. Jest trening, wychodzę i zapierdalam.
– Jak to się stało, że zamieniłeś matę na boisko?
– Trenowałem judo, ale na podwórku cały czas grałem w piłkę. Tam na jakimś turnieju wypatrzył mnie trener z Pogoni i zaproponował przejście do klasy sportowej.
– Podobno tak się tobą zachwycił, że spytał czy nie masz czasem brata?
– Tak było. Spytał czy nie mam brata, a że mam, to on też poszedł grać. Był też w Pogoni, ale wtedy był tam też Les Gondor i generalnie był dramat. Brat parę razy był na ławce, ale nie dali mu szansy zagrać i nie mógł się pokazać. Teraz pracuje w Niemczech i gra w niższej lidze. Nie miałem wcale więcej talentu od niego, ale on nie miał szczęścia. Zadebiutować pozwolił mi trener Bogusław Pietrzak, który znany jest z tego, że stawia na młodych i dzięki temu mogłem się pokazać. Potem byłem wypożyczony do Śląska, gdzie spotkałem Ryszarda Tarasiewicza. Jemu też bardzo dużo zawdzięczam, bo byłem wypożyczony tylko na pół roku, a dał mi zagrać wszystko.
– A jak tam było w szkole? Oprócz wychowania fizycznego lubiłeś jeszcze historię?
– Tak, ale to głównie dlatego, że mieliśmy indywidualny tok nauczania, a od historii była dobra nauczycielka i można z nią było ciekawie porozmawiać.
– Skąd się bierze twoja solidność? W Polsce ciężko o taki profesjonalizm u piłkarzy.
– Myślę, że to chyba od urodzenia. Taki mam charakter, że wszystko co robię, robię na sto procent – jakby to Hardkorowy Koksu powiedział (śmiech). Liczy się tylko ciężka praca, tylko tą drogą można do czegoś dojść. Nic na skróty. Sto procent na każdym treningu i jeśli tak będzie, to wiadomo, że w meczu potem będzie tak samo. Wiem, że jak trenuję na maksa, to potem jestem spokojny o mecz.
– Denerwuje cię jak ktoś idzie na skróty?
– Nie patrzę nawet na innych. Patrzę tylko na siebie. Chcę w wieku czterdziestu lat czuć satysfakcję i wiedzieć, że zrobiłem wszystko, co mogłem. A czy coś osiągnę? Nie wiadomo, nie da się tego nigdy przewidzieć. Po prostu po zakończeniu kariery, chcę czuć, że dałem z siebie maksa, tyle ile mogłem. A co z tego wyjdzie, to już życie zweryfikuje.
– Najbardziej chciałbyś, żeby jak wyszło?
– Nie wiem. Nie wybiegam daleko w przyszłość. Znaczenie ma to, co jest teraz. W każdej chwili może być źle, ale ja do tego nie dopuszczam. Cały czas myślę pozytywnie i po prostu skupiam się na każdym kolejnym treningu. Przyszłości i tak się nie przewidzi.
– Nie ciągnie cię do imprez, do używek?
– Wcale. Jeśli się napiję, to raz na pół roku i to mało. Jak jest jakaś przerwa albo sylwester czy teraz po wicemistrzostwie, to można było świętować. Tylko tak naprawdę, to ja sobie tydzień odpocząłem, a tydzień już trenowałem. Także teraz jestem tydzień do przodu.
– Na wakacje nie wyjeżdżałeś?
– Byłem nad morzem. Po plaży tam biegałem.
– To nie jest normalne podejście wśród polskich piłkarzy. Większość się cieszy jak jakiś trening jest odwołany, a ty wręcz odwrotnie: idziesz trenować sam. Narzekają, że tylko dwa tygodnie wakacji, a ty już po tygodniu sam wznawiasz treningi. Co jest?
– Zwyczajnie nie ma dla mnie nic lepszego jak wrócić do domu lekko zmęczony i z poczuciem, że kolejny raz dałem z siebie wszystko. To mój zawód, ale i hobby, miłość. Nie rozumiem takich, co nie chcą trenować. Myślę, że mam taki charakter wypracowany dzięki judo. Tam, żeby coś osiągnąć, musisz liczyć tylko na siebie. Tam człowiek kształtuje swój charakter i uczy się pracy. Jeździłem w dzieciństwie na obozy, a w judo są one o wiele cięższe niż te piłkarskie.
– Stąd też to wczesne wstawanie?
– Od małego tak wstawałem. Jak byłem w Pogoni, to miałem bardzo daleko do szkoły, musiałem dojeżdżać do miasta, a często na siódmą rano mieliśmy jeszcze basen. Automatycznie więc się wstawało. Potrzebuję osiem godzin regeneracji. O 22:00 się kładę, o 6:00 wstaję i jestem świeżynka. Jedynie po meczu nie mogę spać w nocy, ale to wszyscy piłkarze tak mają.
– Mecze w Lidze Europy są też o 21:00. Nie uśniesz w drugiej połowie?
– Gdzie tam, z Zagłębiem Lubin też graliśmy późno i nie było problemu. Strzeliłem gola w końcówce. Najwyżej prześpię się w ciągu dnia, żeby być bardziej pobudzony na meczu.
– Cała wasza drużyna będzie też tak dobrze przygotowana na puchary? Na metody Oresta Lenczyka niektórzy narzekają, niektórzy się z nich śmiejąâ€¦ Ale są chyba skuteczne?
– Przygotowania są teraz bardzo ważne, bo my nie przygotowujemy się jedynie na ten jeden czy dwa mecze w pucharze. My się przygotowujemy do całego sezonu, który zaczyna się dla nas już 14. lipca. Mnie te metody odpowiadają, nic ciężkiego w nich nie widzę, w judo były jeszcze cięższe rzeczy. Jeśli w tamtym sezonie nam to pomogło, to czemu w tym miałoby nie pomóc? Ludzie to różnie odbierają i dziwnie na te ćwiczenia patrzą, ale ja dużo zajęć robię z dr Ewą Bieć, która wyciągnęła mnie już z kontuzji, o której wiedziałem tylko ja, ona i trener Tarasiewicz. Z nią jest dużo różnego rodzaju ćwiczeń stabilizacji, które pomagają potem na boisku. To są metody, które Amerykanie wymyślili, a Niemcy zaczęli je stosować w piłce. Ostatnio w telewizji widziałem trening naszej reprezentacji i okazuje się, że oni tam teraz też tak ćwiczą. Na przykład takie ćwiczenie z gumami. Z panią doktor robimy to już od półtora roku. Trener Lenczyk z doktorem Wielkoszyńskim robili to już dawno, ale jak to w Polsce… Jest zacofanie, nie korzystamy z tego, co ktoś wymyśli. Nie mówię, żeby od razu stosować wszystko, co nowego się pojawia. Trzeba jednak próbować, zobaczyć jakie są efekty, sprawdzać, szukać.
– A jak jest na reprezentacji? Nie zawsze oglądałeś ją w telewizji, jakie odczucia masz po zgrupowaniach, na których byłeś? Coś cię zaskoczyło, coś się nie podobało?
– Wszystko mi pasowało, nawet jedzenie było dobre. Wiadomo, no jednak to jest reprezentacja Polski i jest full wypas wszystko. Zadbany jest każdy szczegół, nie ma niczego przypadkowego i niczego nie brakuje.
– Brakuje tylko powołania, myślisz, że jeszcze dostaniesz jakieś przed Euro?
– Jest rok do mistrzostw i trener już nie będzie powoływał nowych zawodników, trzeba dać mu szansę i rozliczyć za rok. A że mnie tam nie ma? Mam do tego dystans, ponieważ wiem, że każdy trener ma swoją koncepcję. Jednemu pasuję, drugiemu nie. Ma do wyboru czterdziestu i musi kogoś wybrać. Wiadomo, że do jednego jest bardziej przekonany niż do drugiego i trzeba uszanować jego decyzje, to jego wybór.
– Dziwny ten wybór. Dobrze się prowadzisz, ostro trenujesz, na boisku nie wyglądasz gorzej niż niektórzy stoperzy, którzy grają w kadrze. Czemu Smuda się do ciebie nie przekonał? Nie mogliście się dogadać, rozmawialiście w ogóle?
– Tego akurat nie wiem, to bardziej do niego pytanie… To jest dla mnie temat zamknięty. Wszędzie jest podane i trener się tak wypowiada, że selekcja została zakończona i teraz trzeba zgrywać. I tak to właśnie jest, że obrońców trzeba zgrywać, a nie eksperymentować co chwilę. Wiem, że nie ma już takiej możliwości, żeby mnie powołał i już się z tym pogodziłem. Nie mam żalu. Pojechałem na kadrę, dałem z siebie maksa, zagrałem ten jeden mecz, z Mołdawią, wygraliśmy, trener po meczu pochwalił, ale są inni. I to oni dostają powołania. Mnie to już mało interesuje. Zrobiłem swoje i już. Z trenerem Smudą nie miałem nawet przyjemności porozmawiać.
– Z jakim piłkarzem chciałbyś zagrać w drużynie? Nie chodzi nawet o to, że realnie, ale o typ zawodnika. Może być jakiś gwiazdor, nawet taki co już nie gra, albo nie żyje.
– Na pewno Paolo Maldini. W wieku czterdziestu lat grał w Serie A i Lidze Mistrzów, więc musiał coś sobą reprezentować i swoim podejściem też. Nie wierzę, że taki Maldini chodził na balety, pił, tańczył do rana i szedł na trening. On musiał się profesjonalnie prowadzić i tylko tą drogą – ciężką pracą – to wszystko osiągnął.
– Masz też jakiegoś idola, autorytet spoza świata sportu?
– Raczej nie. Czytam dużo książek o podświadomości i o tym, co ona potrafi. Przeczytałem trochę książek o psychologii, trochę się tym interesuję i wiem, że jeśli chodzi o podejście do zawodu i ogólnie do życia, to jeśli się myśli pozytywnie, to prędzej czy później zostaje to wynagrodzone. Jeśli chodzi o pracę nad sobą i nad mózgiem to znam dobry przykład. W Pogoni był masażysta, który miał częściowo sparaliżowane nogi. Cały czas się jednak skupiał na poruszaniu palcami stóp, trwało to kilka lat, ale on cały czas próbował, tą nogą zacząć ruszać i teraz normalnie chodzi. Poprzez głowę, bo tak naprawdę to używamy chyba z dziesięć procent mózgu. Tylko pozytywne myślenie może zaprowadzić nas na szczyt.
– Myślisz, że wiara, siła woli może przenosić góry?
– Tak. Jak najbardziej. Trzeba po prostu myśleć pozytywnie.
– Wicemistrzostwo było wywalczone siłą woli?
– Sądzę, że tak, ja byłem spokojny.
– Teraz puchary…
– Wiadomo, jak to z piłką jest. Damy z siebie wszystko, ale może zawsze coś nie wyjść. Przeciwnik może mieć świetny dzień, więcej szczęścia niż my i co? Jeśli dam z siebie sto procent, bo nie wierzę, że można dać sto dziesięć, może ktoś tylko tak mówić, ale to jest niemożliwością, to o co mogę mieć do siebie po meczu pretensje? Albo wyjdzie, albo nie. Takie jest życie i trzeba je przyjmować. Wiadomo, że po przegranym meczu jestem zdenerwowany, chcę sobie to wszystko poukładać, przeanalizować, zobaczyć gdzie popełniłem błąd.
– Czego wam brakowało za Tarasiewicza?
– Szczęścia! Tylko i wyłącznie. Można sobie to przeanalizować. Mecz z Lechem Poznań – najlepszy mecz jaki u siebie rozegraliśmy, mieliśmy mnóstwo sytuacji, oni dwie, obie wykorzystali, strzelili dwa gole i wygrali 2:1. Z Legią to samo. Nie stworzyli sobie żadnej sytuacji, a w 80. minucie strzelił Rybus i porażka.
– Orest Lenczyk przyniósł to szczęście?
– Bardzo możliwe. Po prostu przyszedł, zapalił, zmienił ustawienie. Nie ma już jednak gdybać co było, tylko trzeba patrzeć do przodu. Wszyscy jako drużyna ciągniemy ten sam wózek.
– Jak ci się z nim współpracuje?
– Wiadomo, że dobrze. Jak z każdym (śmiech). Naprawdę, ja nie jestem konfliktowy. Nie rozmawiam z dziennikarzami i wszyscy myślą, że już jakiś konflikt. Nie. Z trenerami to jak najbardziej. Idę na trening, słucham co mam robić, robię to i wracam do domu.
– Trener Lenczyk jeszcze bardziej lubi dziennikarzy niż ty…
– Popieram to. W pełni to popieram, bo kto odpowiada za wynik? Trener i zawodnicy. A dziennikarz zadaje mu pytanie: dlaczego przegraliśmy mecz? To jest jedno z najczęstszych pytań i według mnie, bardzo głupie pytanie. Dlaczego? No a skąd mam wiedzieć dlaczego, trzeba to przecież spokojnie przeanalizować. Naprawdę popieram to, że trener nie rozmawia z mediami, bo ja też nie rozmawiam. I możesz od razu napisać, że to jest jedyny wywiad na najbliższe pół roku.
– Spoko i tak wszyscy pewnie będą sobie z niego czerpać wypowiedzi.
– Szczególnie pewnie tych dwóch. Spodziewam się, że zostanę pojechany, ale niewiele mnie to obchodzi. „Fakt” to jest jedna z najgorszych gazet. Dużo osób na to mówi: śmietnik.
– To czemu najwięcej osób czyta „Fakt”?
– Ludzie lubią sensację. Jeśli komuś się coś źle powodzi, to ludzie to czytają i się tym podniecają. Jesteśmy zawistni jako naród. Może komuna jeszcze to spowodowała? Komuś się dobrze powodzi, to trzeba mu źle życzyć. Miałem kontakt z Brazylijczykami i wiem jak oni podchodzą do życia, a jak my. Dużo ludzi się tu dołuje. Negatywne myślenie. Patrzysz i tylko: dramat, dramat, dramat… No kurwa, a kiedy coś pozytywnego? Cały czas narzekamy, narzekamy, narzekamy. Polski naród non stop narzeka. Dla mnie najważniejsze jest zdrowie moje i mojej rodziny, a będąc zdrowym, w życiu każdy sobie poradzi. Jeżeli tylko w to głęboko wierzy.
– Poradziłeś sobie, ale podobno dalej lubiłeś postać z chłopakami na klatce?
– Oczywiście, że nie zapomniałem skąd przyszedłem i dalej mam kontakt z kolegami. Przecież nie zapomnę o wszystkich, dlatego, że dobrze gram w piłkę. Nagle co? Woda sodowa? Bez przesady. Debile się tak zachowują. Trzeba robić swoje. Jeden ma predyspozycje żeby grać w siatkówkę, drugi żeby siedzieć w biurze…
– Trzeci chce na piwo pod sklepem?
– Nie, takich kolegów nie mam. Ale na przykład mam kolegów, którzy siedzą w więzieniu. Wiem, że akurat oni oglądają moje mecze, życzą mi powodzenia i jak tylko wyjdą, to się z nimi spotkam. W więzieniach nie siedzą tylko źli ludzie. Niestety, w takim żyjemy świecie, że czasami idzie się za niewinność.
– Uciekasz od problemów, jakichś lęków czy raczej wolisz się z nimi skonfrontować?
– Jak najbardziej chcę się z nimi rozprawiać. Na przykład boję się skoczyć na spadochronie z samolotu, ale chcę to zrobić. Tylko teraz mi kontrakt nie pozwala, ale jak skończę grać, to skoczę. Jak złamałem nos na meczu, to wiadomo, że adrenalina i dopiero później pojechaliśmy do szpitala. Lekarka mówiła mi tam, że dwa tygodnie muszę zrobić przerwy, ale ja od razu stwierdziłem, że nie ma mowy, że idę na trening. Trener Tarasiewicz pozwolił mi zagrać w następnym meczu i grałem ze złamanym nosem, w tej masce. Była taka bariera, strach, żeby nie uderzyć w ten nos, ale od razu wyszedłem i kazałem zagrać sobie na głowę. I to przełamałem. Każdy problem da się rozwiązać. Każdy! Miałem już ciężki uraz… Ale dzięki pani dr Ewie okazało się, że to tylko prawie ciężki uraz. Ona mnie uratowała.
– Dużo młodych chłopaków kończy karierę, bo lekarz gdzieś w lokalnej przychodni chce szybciej iść do domu i im powie, że już nie mogą grać w piłkę. I oni przestają.
– Wszyscy doskonale wiemy jaka jest nasza służba zdrowia. Niejednokrotnie jest tak, że lekarz niszczy karierę piłkarza. To jednak jest tak nie tylko u piłkarzy, też u zwykłych ludzi. Ktoś coś źle zdiagnozuje i potem katastrofa. Idziesz do dentysty, dostajesz znieczulenie i nagle umierasz. Nie przewidzi się, co będzie. Z każdego urazu da się wyjść. Uwierz mi. Trzeba przełamać barierę strachu, bo jak ktoś ma coś złamanego, to zaraz unika kontaktu z tym miejscem. A prawda jest taka, że człowiek, który unika, zawsze potem ma kontuzje. A morda nie szklanka, da się naprawić. Oglądamy tego Pudziana i widzimy, że pięć minut i zdycha. Ale ja wiem po sobie jak to jest. Masz przeciwnika i musisz go pokonać. Musisz swoją słabość przezwyciężyć.
– Trudniej jest przezwyciężyć siebie czy przeciwnika?
– Siebie. Musisz dać z siebie wszystko, co możesz i jeszcze trochę z wątroby. Jeśli przezwyciężasz siebie, to żaden przeciwnik nie jest straszny. Każdy powinien tak myśleć. Dla mnie to jest oczywiste. Wychodzisz na matę o wymiarach dwa na pięć metrów i musisz zrobić wszystko, żeby wygrać z przeciwnikiem, ale też myśleć, żeby nie dostać po ryju. Jest mało czasu, on cię łapie, leżysz na ziemi, a on cię dusi. I musisz się z tego wyzwolić. To jest walka także z samym sobą.
– Wolisz grać na prawej obronie czy na środku?
– To już jest mi bez różnicy, mogę i tu, i tu.
– A w ataku? Dobrze się czujesz w polu karnym?
– Grałem! W Pogoni to ja byłem napastnikiem i później zostałem cofnięty. Ktoś wypadł z obrony, a że się mówi, że jestem nie do zdarcia, no to powiedzieli: idź na obronę i pobiegaj. Jakoś sobie radzę w tej szesnastce, nie wiem z czego to wynika. Po prostu przewiduję, gdzie piłka może zostać kopnięta. Akurat się czasami zdarza, że piłka we mnie trafia. A jeszcze mając Sebastiana Milę, który te piłki daje praktycznie na sam nos i tylko trzeba dostawić głowę w dobrym momencie… Siedemdziesiąt procent roboty to on wykonuję, a ja dokładam resztę.
– W zeszłym sezonie strzeliłeś cztery gole, niektórzy napastnicy z takim dorobkiem już myślą o transferze za granicę.
– A ja właśnie nie jestem zadowolony, bo uważam, że mogło być ich więcej i mam do siebie pretensje z tego powodu. Nie chodzi o to, że chcę być królem strzelców, ale czasami były sytuacje, że mogłem strącić piłkę głową, a brakowało centymetrów i szczęścia. Napastnik też potrzebuje szczęścia. Może z metra nie trafić, a z trzydziestu trafić.
– Myślisz o wyjeździe z Polski?
– Mam jeszcze rok kontraktu ze Śląskiem, sumę odstępnego i menadżera. Wiadomo, że każdy jeden zawodnik jak dostanie propozycję, to usiądzie i sobie ją przeanalizuje. Ja też tak.
– No tak, ale możesz się na to nastawiać lub nie.
– Nie myślę o tym, bo i tak nie wiem co się wydarzy. Liczy się jutro, liczy się kolejny trening, na który idę, wracam potem do domu i tak znowu. Nie planuję długo do przodu. Nigdy nie wiem, gdzie i co będę robił. Na przykład nie mogę przewidzieć, co będzie jak skończę karierę, czy już nic nie będę musiał robić. Może będę musiał jeszcze ciężko pracować fizycznie?
– A co, chodzisz do kasyna?
– Nigdy nie byłem. No znaczy raz, gdy mieliśmy tam zorganizowane zakończenie sezonu. Nie włożyłem jednak ani złotówki w automat i nigdy nie włożę. Gram na konsoli i na to czasem wydaję pieniądze, na gry. Wiem, że niektórzy szukają takich rozrywek, ale to jest tylko ich głupota. To pokazuje ich słabość. Jak masz charakter, to tak nie robisz. Załóżmy, że postawisz mi piwo, w domu. Ono może tam stać dziesięć dni i ja go nie wypiję. Albo masz zakodowane w głowie, że coś chcesz osiągnąć i robisz to krok po kroku, albo będziesz przeciętniakiem i na starość będziesz żałował. Marudził, że mogłem nie iść na te balety, mogłem nie palić papierosów… Jeśli o mnie chodzi, to chcę w wieku czterdziestu lat skończyć karierę, jeżeli zdrowie dopisze, to może nawet później i chcę mieć satysfakcję, że zrobiłem wszystko, co się dało.
– Może trafisz do Milanu, to pograsz jak Maldini. Ale to chyba nie jest twój ulubiony klub?
– Nie, nie. Manchester United, tylko i wyłącznie. Z Sebkiem Milą mieliśmy taką śmieszną kosę na finale ligi mistrzów, bo on był za Barceloną i się przekrzykiwaliśmy. Wiadomo, że tę Barcelonę się fajnie ogląda.
– Właśnie, jak oni to robią?
– Drużyna doskonała. Tam nie ma słabych punktów. Są zgrani, grają jak maszyny. Mają wrodzone talenty. Na pewno łatwiej jest takim zawodnikom na zachodzie, którzy cały rok trenują. Wszystko opiera się o system szkolenia. U nas jest zacofany, a u nich jest rozwinięty. Klimat im pozwala grać cały rok, a u nas? Co chwilę idziesz na sztuczną nawierzchnię, co młodym zawodnikom rozwala stawy, hala tak samo. Nie wiem czy w Hiszpanii wiedzą w ogóle jak to jest grać na hali. Pamiętam jak byłem w brazylijskiej Pogoni. Jak te chłopaki zobaczyli śnieg, to nie wiedzieli, jak się do tego zabrać. Oni się bali wyjść, a co dopiero grać. Brazylijska Pogoń to była świetna przygoda.
– Co się działo?
– Książkę można by napisać o tym, co tam się działo. Miesiąc byliśmy w Brazylii. Było sześciu Polaków w kadrze. Powiem tylko tyle, że na przykład przez pierwsze kilka dni spaliśmy na łóżku bez pościeli, a poduszki robiliśmy sobie z prywatnych ciuchów. Slumsy. Dla biednych stamtąd, to były super warunki, ale dla nas to było skandaliczne. Myślę, że u nas nawet trampkarzom nie zdarza się mieszkać w takich warunkach… Nie ma co narzekać, liczy się praca, praca, praca i jeszcze raz praca.
– A co robisz jak nie pracujesz? Wiem, że często pojawiasz się w kinie.
– Bardzo często, ale tylko do 20:00. Później mnie nie zobaczysz. Lubię filmy. Z żoną chodzę na komedie, sensacje, a na science-fiction chodzę sam, bo żona nie przepada. Gram też na tej konsoli, tak jak mówiłem.
– Podobno też często kursujesz na trasie Wrocław-Szczecin, bo tam jeszcze mieszka twoja żona?
– Uczy się jeszcze tam, ale już kończy. Później jeszcze tylko praca magisterska, ale to już będzie pisała ją we Wrocławiu. Jeździmy przez Niemcy, więc to trwa trzy godzinki. Chociaż u nas się troszkę teraz polepszyło, bo od Gorzowa do Szczecina jest autostrada, robię tę drogę w pół godziny. No ale jeżeli chodzi o podróż przez Niemcy, to jest to przyjemność. Patrzysz tylko przed siebie, nie rozglądasz się po bokach… Zamiast siedzieć samemu w pokoju, wolę pojechać do żony. Jesteśmy rok po ślubie, układa się świetnie, a jak się przeprowadzi już do mnie, to będzie w ogóle rewelacja. Kupiła mi ostatnio soundtrack z Gladiatora i słucham sobie po drodze.
– Przed meczami też? W ogóle, co cię najbardziej motywuje?
– Czasami słucham, zamykam oczy i sobie przypominam film, co tam robią. A co mnie motywuje? Chęć zwyciężania, chęć osiągnięcia sukcesu. Jestem nastawiony na sukces, chcę coś osiągnąć i krok po kroku to realizuję. Każdy mecz to dla mnie woda na młyn – jak to trener Tarasiewicz mówił. I też tak jak mówił, że w okresie trwania rozgrywek, zawodnik powinien tylko trenować, jeść i spać. Zgadzam się z tym całkowicie, ale każdy ma swój charakter. Jednemu może wystarczyć to, co ma. Może go zadowalać to, co już osiągnął. Ale nie ja. Jeśli uznasz, że coś osiągnąłeś i więcej nie musisz, to jest początek twojego końca.
– Czasem nie masz takiego uczucia? Na przykład jak ktoś podchodzi po autograf?
– Nie, absolutnie nie. Jestem strasznie krytyczny wobec siebie, żona mi mówi nawet, że przesadzam, ale i tak nie mogę przestać. Od siebie wymagam bardzo dużo. Akurat jestem trochę zagubiony jak ktoś mnie prosi o autograf. Dziwnie się z tym czuję. Szczególnie jak gdzieś jestem na mieście i ktoś podejdzie i pyta czy można zrobić zdjęcie. No można, oczywiście, ale dziwnie się czuję. Czasami jestem zakłopotany w tych sytuacjach, nie wiem niekiedy, jak się zachować. Może przez to czasami wychodzi, że jakiś dziwny jestem. Chociaż jest to przyjemne, że ktoś mnie rozpoznaje, jak na przykład jadę do serwisu z samochodem i tam są kibice….
– Masz czasami inne pomysły na swoją grę niż trener, czy nawet o tym nie myślisz i wykonujesz to, co ci powie?
– Robię, to co mi trener każe. Zaprogramowany jak robocik. Na boisko i sto procent zapierdalania. Nie ma opierdalania się. Trzeba wpierdalać steki i tyle (śmiech). A tak na poważnie: do czegoś dojść można tylko ciężką pracą. Tylko tak.
Rozmawiał TOMASZ KWAŚNIAK