Marcin Robak o Konyasporze, Turcji, żalach do Widzewa oraz o Smudzie

redakcja

Autor:redakcja

12 czerwca 2011, 12:51 • 8 min czytania

– Teraz, gdy gramy mecze towarzyskie, Smuda w ogóle nie dokonuje zmian. Z Francją weszło z ławki trzech piłkarzy, pierwszy – dziesięć minut przed końcem. Piłkarz otrzymuje powołanie, spędza tydzień na zgrupowaniu, a w żadnym z dwóch sparingów nie dostaje jakiejkolwiek szansy. Siedzi na ławce przez 90 minut i się denerwuje. Nie wiadomo, czy się cieszyć z powołania, czy nie. U mnie w Turcji selekcjoner nie był ani razu. Ale może chociaż otwierał gazetę, żeby zobaczyć, ile minut zagrałem, czy strzeliłem jakiegoś gola – mówi Marcin Robak w rozmowie z Weszło.

Pół roku temu, jak wyjeżdżałeś do Turcji, mówiłeś, że to ostatni dzwonek, aby zaistnieć w poważnej piłce. Chyba nie tak wyobrażałeś sobie podbijanie świata.

Za dużo powiedziane. Chciałem po prostu spróbować czegoś nowego, sprawdzić się w mocniejszej lidze. Nie spodziewałem się jednak, że kilka miesięcy później Konyaspor spadnie z Superligi, pokrzyżowało to moje plany. Mimo wszystko, nie żałuję.

Spadek oznacza dla ciebie kłopoty.

W klubie chcą, żebym został, ja nie jestem przekonany. Druga liga turecka to nie jest miejsce, w którym siebie widzę. Mam wyższe cele i ambicje. Zobaczymy, czy się stąd wyrwać, ale łatwo nie będzie.

Jakie są szanse?

Turcy zapłacili za mnie niemałe pieniądze i będą chcieli je odzyskać. Jeżeli mają być stratni, na transfer na pewno się nie zgodzą. Jak kupowali mnie zimą, to wiązali duże nadzieje i założyli, że pogram u nich dłużej, niż cztery miesiące. Ale ja też liczyłem na więcej, nie brałem pod uwagę spadku.

Zdążyłeś jednak pokazać się w Turcji z dobrej strony.

Racja, choć w ogóle nie spodziewałem się tego transferu. Jesienią przez kontuzje grałem mniej, niż bym chciał. W Konyasporze wylądowałem natomiast na kilka dni przed startem ligi, bez przepracowanego okresu przygotowawczego. To była więc duża niewiadoma, miałem spore wątpliwości. Dlatego też byłem zaskoczony, że wytrzymywałem po 90 minut na boisku i strzelałem gole. Powiedziałbym, że pomogłem w zdobywaniu punktów, ale my tych punktów praktycznie w ogóle nie zdobywaliśmy.

Ile bramek w końcu zdobyłeś? Bo kilka nie zostało zaliczonych.

Pięć, ale sędziowie dwie zabrali. W pierwszej sytuacji odgwizdano spalony, którego ewidentnie nie było. W drugiej – niesłusznie odgwizdano faul na bramkarzu. Miałem też cztery świetne okazje strzeleckie, których nie mogłem zmarnować. Gdyby skuteczność była na odpowiednim poziomie, w minionej rundzie strzeliłby dziesięć goli.

Sędziowie błędy popełniali nieumyślnie?

Ciężko powiedzieć. Drużyna, która przegrywa, zawsze szuka winnych, ale w naszym przypadku arbitrzy naprawdę często się mylili. Wyraz niezadowolenia dawali przede wszystkim działacze i kibice. Raz w stronę sędziego nawet poleciały krzesełka z trybun.

Wy problemów z kibicami też nie uniknęliście.

Wyjątkowo gorącego momentu akurat nie mieliśmy. Była za to jedna nieprzyjemna sytuacja, kiedy po jednym z treningów kibice podeszli do kilku tureckich piłkarzy. Jeden z zawodników był rozemocjonowany, coś wykrzykiwał, pokazywał i zaczęły się przepychanki. Po kilku minutach sytuacja się jednak uspokoiła. Ja stałem z boku, nie rozumiałem, o co poszło.

O lidze tureckiej popularna jest sentencja: „Jak wygrywamy, to wszystko jest dobrze. Jak przegrywamy, to lepiej siedzieć w domu”. Większość czasu spędzałeś więc w czterech ścianach?

Nie, ale niespecjalnie pchałem się na miasto. Jeśli już wychodziłem, to akurat żadne nieprzyjemne sytuacje mnie nie spotkały. Nie zwiedzałem też zbytnio Konyi, bo nie byłem w najlepszym nastroju. Pojechałem tam w celach zawodowych, a drużyna co chwilę przegrywała, znajdowała się w bardzo złym położeniu.

Spodobało ci się w Turcji?

Jest specyficznie, inaczej. Mieszkamy w bardzo spokojnej okolicy w już i tak spokojnym mieście. Konya to zacofane miasto, cywilizacja w pełni tam jeszcze nie dotarła. Nie da się tego miejsca porównać z np. Antalyą czy Istambułem, tu jest zupełnie inny świat.

Wysoki kontrakt wszystko rekompensuje?

W jakimś stopniu na pewno. Wyjechałem do Turcji po to, żeby grać w piłkę na wyższym poziomie i zarabiać też lepsze pieniądze. Kasa jest większa, ale klub spadł z ligi. Mam mieszane uczucia.

Jak ci poszła nauka języka tureckiego?

Nauce zbyt wiele czasu nie poświęcam. Podstawowe zwroty typu „dzień dobry”, „do widzenia” czy „smacznego” opanowałem. Ale nic więcej. Przez pewien czas był z nami tłumacz polsko-turecki i jeżeli zostanę w Konyi, to nadal nam będzie pomagał.

Z tym tureckim to i tak chyba lepiej, niż z angielskim. Sporo osób miało niezły ubaw, oglądając twój i Mariusza Pawełka pierwszy wywiad dla tamtejszej telewizji.

Tak, tak… Ludzie odebrali ten wywiad zupełnie inaczej. Moim zdaniem, Mariusz wypadł naprawdę dobrze. Tym bardziej, że ta rozmowa w ogóle miała się nie odbyć. W planach była obecność tłumacza, ale w ostatniej chwili poproszono nas, żebyśmy spróbowali. Stanęliśmy więc przed kamerami, a Mariusz tłumaczył. Plamy nie daliśmy.

Kiedyś Radek Majewski powiedział, że jedyne, co potrafi po angielsku, to „My name is Radek”. Z twoim angielskim jest podobnie?

Nie, kilka zwrotów znam. Nie mówię za dużo, ale sporo rozumiem. Jeżeli ktoś mówi powoli, spokojnie, to nadążam, wiem, o co chodzi. Jak trener krzyczy na boisku po angielsku, to też mogę się domyśleć, co ma na myśli.

Wywiad, którego udzieliliście z Pawełkiem, wpisuje się w stereotyp polskiego piłkarza z mottem „jak najdalej od szkoły”. To przykre.

Przykre? Ja jestem ciekaw, ilu naszych dziennikarzy zna język angielski. Może mówią, że znają, ale tak naprawdę to im się tylko tak wydaje… My, zawodnicy, nie mamy za dużo czasu na naukę. Mając do wyboru edukację lub piłkę, wybieramy to drugie. Zamiast siedzieć przed książkami, chodzić na dodatkowe zajęcia, biegamy po boisku. Ale po kilku latach przekonałem się, że był to błąd. Można było poświęcić kiedyś te kilkadziesiąt wieczorów, byłoby w życiu łatwiej. Ale z drugiej strony, parę lat temu moim jedynym marzeniem była gra w Ekstraklasie, o wyjeździe nawet nie myślałem.

Turcy wciąż nie zapłacili Widzewowi za twój transfer. Widzew dał się, paradoksalnie, zrobić w konia?

Nie. Konyaspor chce, żebym został i zapewne lada dzień ureguluje wszelkie należności. Po spadku z ligi w klubie było spore zamieszanie, dopiero teraz wszystko się wyjaśnia. Wiadomo już, że Konyaspor będzie chciał jak najszybciej wrócić do SuperLigi. Widzew też ma swoje problemy, więc najpierw niech ureguluje swoje zaległości wobec piłkarzy, a dopiero potem poucza innych.

Z łódzkim klubem nie jest ci dzisiaj po drodze.

Bo nie tak sobie wyobrażałem odejście, formę rozstania. Spędziłem w Widzewie dwa i pół roku, zdobyłem dla tej drużyny wiele bramek, pomogłem awansować. Myślałem więc, że pożegnamy się w ładny sposób w miłym towarzystwie. Nikt mi nie podziękował za to, co zrobiłem dla zespołu, nie dostałem żadnych kwiatów czy jakiegokolwiek upominku, a prezes Animucki pożegnał się ze mną na korytarzu, rzucając puste „cześć”. Teraz klub udaje, że jest wszystko OK. Ale nie, nie jest. Są mi winni spore pieniądze i próbują ugrać tyle, ile się da. Ja się nie poddam.

Wynająłeś nawet prawnika. Sprawa jest na tyle poważna?

Gdyby nie była poważna, to bym tego nie zrobił. Uwierz mi, że gdyby chodziło o małe sumy, dałbym sobie spokój. Tymczasem rozchodzi się o naprawdę duże kwoty. Na moje konto do dziś nie trafiły choćby wszystkie premie. Głównym problemem jest jednak to, że miałem otrzymać finansowe odszkodowanie w przypadku, gdy klub zostanie zdegradowany za korupcję. Nie dostałem ani grosza… Byłem blisko związany z tym klubem, z kibicami, więc złego słowa o Widzewie powiedzieć nie mogę. Ale to, jak traktuje się tam obecnych czy byłych zawodników, jest nie do pomyślenia. Jak tylko przestał mnie obowiązywać kontrakt, dla wielu osób nagle stałem się nikim.

Wyjazd do silniejszej ligi bardzo poważnie zachwiał też twoją pozycją w reprezentacji Polski.

Zacznijmy od tego, że zimą stanąłem przed trudnym wyborem, bo gdybym został w kraju, mógłbym powalczyć o koronę króla strzelców. Może więc teraz wyjeżdżałbym do niezłego zespołu w Europie? To było ryzyko. Gdybym został w Polsce, trener Smuda mógłby mnie też częściej powoływać. Ale nie jestem co do tego przekonany, bo u Smudy zbytnio się nie nagrałem. Ma swoich sprawdzonych piłkarzy i na nich stawia.

Jesienią w kadrze byłeś, wiosną – grając już w lepszej lidze i strzelając w niej gole – nie otrzymałeś żadnego powołania.

Selekcjoner powołuje wielu zawodników. Ale nawet, gdy teraz gramy mecze towarzyskie, trener w ogóle nie dokonuje zmian. Z Francją weszło z ławki trzech piłkarzy, pierwszy – dziesięć minut przed końcem. Piłkarz otrzymuje powołanie, spędza tydzień na zgrupowaniu, a w żadnym z dwóch sparingów nie dostaje jakiejkolwiek szansy. Siedzi na ławce przez 90 minut i się denerwuje. Nie wiadomo, czy się cieszyć z powołania, czy nie.

Smuda narzeka na brak napastników, więc z Turcji bierze Pawła Brożka. Ale ty w tej samej lidze spisałeś się znacznie lepiej, strzeliłeś więcej goli.

W Trabzonie jest trudniej, jest większa konkurencja. Paweł miał ciężki początek, z czasem zaczął się rozkręcać. Ostatecznie zdobył jednak tylko, bo to mało jak na niego, dwie bramki. W kolejnym sezonie może już strzelać regularnie, na pewno go na to stać.

Nie demotywuje cię to, że w kadrze jest taki Michał Kucharczyk?

Trochę na pewno.

Ktoś ze sztabu szkoleniowego oglądał cię w Turcji?

Nie. Tych, których chcieli obserwować, to obserwowali. Ale może selekcjoner otwierał gazetę, żeby zobaczyć, ile minut zagrał Robak, czy strzelił jakiegoś gola. Gdyby był mną naprawdę zainteresowany, przyleciałby do Turcji. Ma już jednak wyselekcjonowaną grupę zawodników, opiera się tylko na nich.

ROZMAWIAف PIOTR TOMASIK

Marcin Robak o Konyasporze, Turcji, żalach do Widzewa oraz o Smudzie
Reklama

Najnowsze

Anglia

Wzruszające chwile na Anfield. Byłe kluby uczczą pamięć zmarłego piłkarza

Wojciech Piela
0
Wzruszające chwile na Anfield. Byłe kluby uczczą pamięć zmarłego piłkarza
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama