Łatwiej byłoby dyskutować na temat meczu Polski z Francją, gdyby nie bełkot zaserwowany przez komentatorów TVP. Oni oczywiście chcieli nam wmówić, że tak naprawdę oglądamy przełomowe spotkanie w wykonaniu naszej kadry i że dla Francuzów jesteśmy równorzędnym przeciwnikiem. Niestety, to mrzonki. Dzisiaj widać było różnicę przynajmniej dwóch klas. Owszem, czasami żywiołowo depnęliśmy do przodu i zbliżyliśmy się do szesnastego metra, co przy tumulcie z trybun robiło niezłe wrażenie, ale powiedzmy sobie szczerze, tak na chłodno: to było tylko wrażenie.
Momenty mieliśmy, to prawda. Tylko, że jeśli my mieliśmy takich momentów pięć, to nasi przeciwnicy – dwadzieścia pięć. Chwilami aż żal było patrzeć, jak wielka przepaść w wyszkoleniu technicznym dzieli naszych piłkarzy i przeciwników. Była to jednocześnie przepaść, której nie potrafiliśmy zniwelować poprzez inne atrybuty – fizyczne czy taktyczne. Nie odbieraliśmy piłki w sposób zorganizowany, nie potrafiliśmy zakładać pressingu, nie potrafiliśmy utrzymać gry na połowie przeciwnika, nie widać było jakichkolwiek szablonów w ofensywie. Podopieczni Blanca w zasadzie jednym podaniem mijali całą naszą linię pomocy i tworzyli przewagę liczebną w okolicach naszego pola karnego – a to jest proszenie się o stratę goli i te gole będziemy tracić, jeśli przeciwnik bardzo będzie chciał je strzelać.
W zasadzie wszystko w tym meczu działo się pod kontrolą Francuzów. No, może raz się trochę pogubili, gdy Polska miała serię rzutów rożnych… Ale jak długo to trwało? Półtorej minuty? Ile czasu w tym spotkaniu dominowaliśmy? Sporadyczne kontry to za mało…
Niestety, Francja – co gorsza dla nas, nawet Francja bez największych gwiazd – to po prostu nie ta półka, by grać w nią w taki sposób, w jaki próbowaliśmy. Tylko maksymalna organizacja w naszych szeregach mogła zmienić obraz gry, ale takiej organizacji nie było. Wdawaliśmy się w jakieś indywidualne pojedynki w środku pola, a to zawsze kończyło się tak samo: balans ciałem Francuza, ewentualnie jakieś kółeczko i już nasz zawodnik oglądał plecy (jak się dobrze zakręcił, to także swoje plecy).
Szpakowski z nawiedzonym Trzeciakiem mogą więc gadać co chcą, mogą pieprzyć coś o wspaniałej publice (a niby co w niej było wspaniałego?), mogą padać na kolana przed Wojciechem Szczęsnym po każdym kaszlaku puszczonym w kierunku bramki (czy Szczęsny może coś obronić normalnie, zwyczajnie, a nie „kapitalnie”?), ale normalni ludzie tego „nie kupują”. Byliśmy dziś bezradni i należy się spodziewać, że jeśli przyjdzie nam zagrać z Francją w czerwcu 2012 – co jest możliwe – to będziemy bezradni nie mniej, tylko bardziej. Gdybyśmy dzisiaj zremisowali mecz, to niestety – tylko przypadkiem. A tak naprawdę, to przypadkiem już było to, że przegraliśmy tylko 0:1.
Organizacja na boisku to jedno, a organizacja poza nim – to drugie. Otóż w przerwie zadzwonił do nas były reprezentant Polski, który dostał bilet VIP z puli PZPN.
– Jak wrażenia z meczu? – pytamy.
– Na razie wrażeń brak, bo jeszcze nie wszedłem.
Dzwoni ten piłkarz z informacją, że… stoi w kolejce, pod stadionem. Stał przed meczem, stał w czasie całej pierwszej połowy i stoi dalej. A obok niego tłum innych, wściekłych osób. Niektórzy przyjechali ze Szczecina, inni z Lublina, przemierzyli szmat drogi, żeby w praktyce pocałować klamkę. Co gorsza, stoją ci ludzie w kolejce, stoją i co widzą? Otwarte są tylko trzy bramki, na bodajże dziesięć. Przy kolejnych stoją ochroniarze, ale… nie wpuszczają. Lecą więc bluzgi, pojawiają się nerwy, niektórzy po godzinie wracają do domów. Za bilety zapłacili, ale czy ktoś im odda teraz kasę? Oczywiście, że nie.
Tak wyglądała kolejka… w przerwie meczu:

A tak wyglądało wpuszczanie ludzi (niewykorzystywane wejścia):

Niech ktoś to wyjaśni – co za skończony debil uznał, że bramki są po to, by je zamykać? Co za półmózg stwierdził, że nie warto nadać wejściom pełnej przepustowości? Ktoś mądrzejszy od jakiegoś cymbała z ochrony zaprojektował ten obiekt i ktoś mądrzejszy wyliczył, ile potrzebnych jest wejść. Gdyby były potrzebne trzy, to by kurwa zaprojektował trzy. Ale skoro zaprojektował dziesięć, to zasranym obowiązkiem organizatora jest je wszystkie otworzyć.
Jeśli nie jesteśmy w stanie zorganizować sparingu z Francją na stadionie Legii, to strach pomyśleć, co będzie na dwa razy większym Stadionie Narodowym. Jedno jest pewne – kto się wybiera, ten JUŁ» TERAZ powinien szukać miejsca parkingowego (a propos meczu na Legii – to przecież takie oczywiste, że jedyny parking w okolicach stadionu, ten pod Torwarem, jest zawsze otwarty, a akurat na czas meczu się go wyłącza z użytku).
Wspomniany były reprezentant wszedł na trybuny w 60 minucie meczu, po 95 minutach spędzonych w kolejce. Pocieszamy go: wiele nie straciłeś. Polacy w czasie tych wspaniałych 60 minut oddali jeden strzał, ale niestety do swojej bramki.