Wielka klasa zwycięzców, wielka klasa pokonanych

redakcja

Autor:redakcja

28 maja 2011, 22:56 • 5 min czytania

Chyba niewiele takich wieczorów w swoim życiu miał Alex Ferguson. A kto wie – może to był ten pierwszy? Może to był ten – no, nie bójmy się napisać – najbardziej upokarzający? Wiele osób twierdziło: o, ci prawdziwi mężczyźni z Manchesteru, ci mięśniacy, ci charakterni rozbójnicy, oni pokażą panienkom z Barcelony, na czym polega futbol. Nie pokazali. Nie mogli. Nie byli w stanie. Finał Ligi Mistrzów nie był starciem dwóch równorzędnych przeciwników, lecz starciem zespołów o zupełnie innej klasie i innych możliwościach. Barcelona Guardioli na naszych oczach tworzy historię tej dyscypliny sportu.
Niektórzy twierdzą, że piękno piłki polega na tym, że drużyna słabsza może mieć ten swój jeden dzień, ten złoty strzał i może wygrać z lepszym przeciwnikiem. Dla jednych to piękno, dla innych zmora. Mieliśmy w futbolu drużyny genialne, wyprzedzające epokę, które jednak w decydujących momentach nie miały szczęścia. Węgrzy między 1950 i 1954 nie przegrali ani jednego meczu, aż doszli do finału mistrzostw świata, w którym zmierzyli się z Niemcami. Tymi samymi Niemcami, których lali, jak chcieli. I nagle w tym jednym, decydującym spotkaniu polegli 2:3, mimo prowadzenia 2:0. Pozostali legendami, ale jednak niespełnionymi. Wybrakowanymi.

Reklama

Barcelona jest czymś na kształt złotej węgierskiej jedenastki, z tą różnicą, że udaje się jej kompletować trofea. Jej styl gry jest niepodrabialny, dotąd niespotykany i nawet gdyby w finale splot okoliczności odebrałby Katalończykom zwycięstwo, aktualna byłaby teza, że to futbol wszech czasów. Ale z kolejnymi pucharami w gablocie taką tezę obronić łatwiej. A może wcale bronić jej nie trzeba? Może nie ma przed kim?

W trzy sezony Guardiola wygrał: dwa Puchary Mistrzów, trzy mistrzostwa Hiszpanii, Superpuchar Europy, klubowe mistrzostwo świata, Puchar Hiszpanii, dwa Superpuchary Hiszpanii… Ta wyliczanka kiedyś, w sposób gwałtowny, zostanie przerwana. Każdy „dream team” ma swój koniec, każdy zespół w pewnym momencie się wypala. Czasami decyduje o tym kilka kontuzji, czasami jakieś kwasy w szatni, czasami… kobieta. Albo też zwyczajne zmęczenie materiału, fizyczne czy psychiczne. Ale dziś możemy się cieszyć, że historia dzieje się na naszych oczach. Szczęście mieli ci, którzy załapali się na erę Michaela Jordana w koszykówce i szczęście mają ci, którzy dziś mogą obserwować Leo Messiego i jego kolegów.

Reklama

Pisząc o wielkiej Barcelonie, piszemy tylko o czasach Guardioli, bo nie ma sensu cofać się do Ligi Mistrzów wygranej w 2006 roku. Wtedy to był po prostu dobry zespół, prowadzony przez Rijkaarda, ale jednak nie miał tego „czegoś”. Tego stylu, który gwarantuje swego rodzaju nieśmiertelność. Dopiero za czasów obecnego szkoleniowca „Barca” wkroczyła na poziom unikalny.

Ten finał rozgrywany na Wembley dał chyba do myślenia wielu osobom, które sądziły, że tak naprawdę Barcelona to tylko jedna z kilku czołowych drużyn świata. Nie. Sposób, w jaki mistrz Anglii został zdominowany… Tak, to był piłkarski nokaut. NOKAUT. Manchester United może prowadzić zacięte, pełne pasji pojedynki z Arsenalem, z Chelsea, ale – co się okazało dzisiaj – jednak nie z Barceloną. Jeden celny strzał na chwilę reanimował zespół Fergusona, ale rzeczywistość na sam koniec okazała się brutalna: to był jedyny celny strzał, zresztą oddany w akcji, w której obrońcom Barcelony udało się złapać przeciwnika na pozycji spalonej.

Spodziewaliśmy się zwycięstwa Barcelony, bo trudno było się nie spodziewać, ale zaskoczyła nas jednak aż taka różnica w grze, aż taka przepaść w operowaniu piłką. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy Manchesteru United tak bezradnego. Momentami mieliśmy wrażenie – Jezu, przecież gdyby tam zamiast Manchesteru United zagrał jakiś polski zespół, to prawdopodobnie mecz wyglądałby podobnie, a my znęcalibyśmy się nad naszymi pierdołami, że powinny zmienić zawód. Ale tutaj wyszedł na boisko wielki, naprawdę wielki zespół i… nie był w stanie skonstruować akcji.

Wiele cudownych zespołów skonstruował w karierze Alex Ferguson, wiele zwycięskich jedenastek wyszło spod jego dłuta. Ale takiej drużyny nie stworzył nigdy. I wiecie co? On o tym dobrze wie. On po końcowym gwizdku szedł dumny po srebrny medal, bo niczego więcej ugrać nie mógł. Szedł przekonany, że poległ w boju z lepszym przeciwnikiem, a taka porażka boli mniej. – Czasami wychodzisz na boisko, by zmierzyć się ze zdecydowanie lepszą drużyną. I to był właśnie taki wieczór. Jesteśmy dobrym, europejskim zespołem, ale przegraliśmy po walce z zespołem najlepszym i nie ma w tym niczego wstydliwego. Dzisiaj zmierzyliśmy się z najlepszym przeciwnikiem, z jakim kiedykolwiek przyszło nam grać – podsumował Ferguson.

To był w ogóle finał pełen klasy – na boisku i poza nim. Jedni potrafili wygrać, a drudzy potrafili przegrać. – Oni są najlepsi. Myślę, że jeśli spojrzysz w przeszłość, to nigdy nie graliśmy z taką drużyną – powiedział Nemanja Vidić. – Myślę, że w tej chwili są najlepszą drużyną w historii. Grają w sposób, który wszyscy znają, a mimo to było nam bardzo trudno się przeciwstawić – dodał Rio Ferdinand. Ale i piłkarze Barcelony nagrodzili przeciwników oklaskami. Zasłużonymi, bo sam awans do finału to przecież także sukces. Nawet dla Manchesteru United.

Wspaniała była scena, gdy opaskę kapitańską przekazano Ericowi Abidalowi i gdy to on uniósł Puchar Mistrzów. Fantastyczne zwycięstwo hartu ducha, ale też fantastyczny pokaz przyjaźni. Trofeum za wygranie Ligi Mistrzów podnosi się raz, dwa, może trzy razy w życiu, a jednak i Puyol, i Xavi zrezygnowali z tego wyróżnienia, na rzecz francuskiego obrońcy. Trudno nie odnieść wrażenia, że Guardiola w stu procentach skoncentrował się na tym, by Abidala doprowadzić do gry w finale. Kto wie – może inny trener bałby się ryzykować, inny powiedziałby „Eric ma za sobą ciężkie chwile, długo nie grał, liczymy na niego w nowym sezonie”. I nikt nie miałby pretensji, bo niby o co? A dla szkoleniowca „Barcy” jednym z priorytetów było sprawić, by Abidal zagrał od pierwszej minuty, i to do ostatniej. I by 28 maja podniósł ten puchar.

Udało się. Podniósł. Z nieba do piekła i z powrotem w dwa miesiące. Oto najlepszy piłkarski film, z najoryginalniejszym happy-endem.

Najnowsze

Francja

Słynny gracz Premier League zadebiutuje jako trener. Zatrudnił go klub Mbappe

Maciej Bartkowiak
0
Słynny gracz Premier League zadebiutuje jako trener. Zatrudnił go klub Mbappe
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama