Czy i z tej sytuacji Ryan Giggs znajdzie wyjście?

redakcja

Autor:redakcja

28 maja 2011, 13:26 • 8 min czytania

Nigdy nie strzelał wolnych jak Beckham. Nie miał tej charyzmy, co Cantona, nie walczył jak Keane. Pod względem goli znacznie ustępował Rooneyowi i Cristiano Ronaldo. To oni nim jednak Carlos Queiroz powiedział, że mógłby grać w piłkę nawet w budce telefonicznej i niezależnie ile osób by tam wbiegło, zawsze znalazłby drzwi. Ryan Giggs – niemowa, która podbiła świat. Poczciwiec, który zdradził żonę i poszedł na wojnę z mediami. Pierwszą połowę przegrał, druga zacznie się za chwilę. W sobotę na Wembley czeka go najważniejszy mecz sezonu. To dziś: Manchester United kontra Barcelona.
Wybudowana siedem lat temu willa w Worsley jeszcze nigdy nie była tak oblegana. Fotoreporterzy z całej Anglii koczują tu dnie i noce, tylko po to, by zrobić fotkę jak Stacey Giggs wychodzi z domu bez obrączki. Podobno udało się. Wyspiarze, którzy z roku na rok coraz mocniej rozgrzebują się w majtkach piłkarzy, mają temat na kilka tygodni.

Czy i z tej sytuacji Ryan Giggs znajdzie wyjście?
Reklama

W tym czasie nasz główny bohater przebywa w Londynie. Ten zły, ten okropny, ten, który przez sześć miesięcy zabawiał się z Imogen Thomas, walijską poszukiwaczką wrażeń, mającą na rozkładzie m.in. Jermaine’a Defoe, Sola Campbella i Dwighta Yorke’a. W mediach powiedziano już na ten temat wszystko. Prasowy knebel przyniósł więcej problemów niż korzyści i dziś, kilkanaście godzin przed finałem Ligi Mistrzów Manchester ma problem. Giggs przywódca nie istnieje; jest Giggs balast, który wprowadził w drużynie zamęt i sam dla siebie jest niewiadomą. Wyciszy się? Zostawi wszystko poza boiskiem? A może w tak ważnym dniu, przy takiej presji, da z siebie jeszcze więcej? Oby.

Reklama

Mówimy o legendzie. Piłkarzu, który nigdy nie grał na mistrzostwach świata ani Europy, nigdy nie zdobył Złotej Piłki, a który w całej karierze może pochwalić się trzydziestoma trzema różnymi trofeami! Jeśli któryś z zawodników biegających dziś na Wembley już teraz zasługuje na pomnik, to tylko Giggs. Kiedyś stwierdził, że zakończy karierę w momencie, kiedy liczba tytułów mistrza Anglii zrówna się z numerem jedenaście na koszulce. Ledwo się obejrzał, a w CV wskoczyła cyfra dwanaście. Geniusz. Unikat. Być może przybysz z innej planety, jak napisał jeden z kibiców na forum internetowym.

>>> CZY GIGGS STRZELI DZIŚ GOLA? Kurs Bet-at-home – 4.30 (KLIKNIJ)

W listopadzie skończy 38 lat i nikt nie wie, gdzie leży granica. Poza Maldinim to chyba jedyny wielki piłkarz, który mocno zaczął i mocno skończy. Inni w pewnym momencie zaczęli wchodzić na równię pochyłą, wracając do punktu wyjścia (Ronaldinho, Szewczenko), lub podróżując po futbolowych peryferiach (Cannavaro, Henry); on nie. To jedyny piłkarz, który od utworzenia Premier League (1992 r.) strzela gole w każdym kolejnym sezonie. Jedyny, który zdobył bramkę w Lidze Mistrzów mając 37 lat i 148 dni. Jedyny w historii mogący pochwalić się ponad 800 występami w koszulce United. Nikt tak wcześnie nie pojawia się w ośrodku Carrington i nikt tak późno z niego nie wychodzi. Powód? Joga. Pół godziny przed treningiem i godzina po. To jeden z sekretów formy, którą zaskakuje nas już w dwudziestym drugim sezonie z rzędu.


Taniec Elvisa

Fergusona poznał, gdy miał czternaście lat. Akurat obchodził urodziny. Szkot zapukał do drzwi i uciął sobie pogawędkę z rodzicami. To były jeszcze czasy rodzinnej sielanki, kiedy ojciec, imigrant z Sierra Leone zamiast lać matkę po twarzy biegał z jajogłową piłką rugby pod pachą. To się oczywiście potem zmieniło. Chłopak się zbuntował i porzucił nazwisko ojca. Z Wilsona stał się Giggsem, słuchanie domowych awantur zamienił na kiwanie kolegów. Ferguson, który pierwszy raz zobaczył go, gdy w barwach Salford Boys strzelił trzy gole przeciwko United, dał mu trzyletni kontrakt. Pierwszy odkrywca talentu, rozwoziciel mleka, Dennis Schofield, który polecał go do Manchesteru City, nie dostał ani grosza.

– Kiedy zaczynałem, moje zarobki wynosiły jakieś 29.5 funta tygodniowo – mówi piłkarz, który dziś zarabia 80 tys. – Pamiętam historię, jak już byłem w pierwszej kadrze Manchesteru i ktoś mi powiedział, że po 25 występach mogę złożyć wniosek o klubowy samochód. Gdy miałem już 20 poszedłem do Bryana Robsona i mówię: „myślisz, że mogę już spytać o ten samochód?”. „Tak, idź do staruszka i poproś. Nie będzie problemu”. No i poszedłem. „Samochód? Na razie masz szansę co najwyżej na klubowy rower”. Wróciłem od Fergusona, a cała grupa pękała ze śmiechu.

>>> CZY MANCHESTER UNITED WYGRA? Kurs Bet-at-home – 3.70 (KLIKNIJ)

Dziś to on wypuszcza młodych. Mówi się, że jest nieśmiały, że częściej słucha niż przemawia, ale w szatni to absolutna czołówka, jeśli chodzi o jajcarzy. – Po prostu muszę kogoś dobrze poznać – mówi. Potwierdza to jego agent, Harry Swales. – Kiedy go poznałem, w ogóle się nie odzywał. Mówiłem: „Wszystko w porządku?”. On tylko kiwał głową.

Po chwili przypomina historię z 1999 roku. Noc po finale Ligi Mistrzów, wielkie święto, a nieśmiały Giggs w pewnej chwili wchodzi na stół i zaczyna tańczyć. Udaje Elvisa. Zważywszy, że była już szósta rano, w tej historii nie mogło być happy-endu. Stół się przewrócił, a piłkarz spadł. Podobno nic wielkiego się jednak nie stało.


Maradona i Best w jednym

Przez ponad dwie dekady, wyjąwszy nieliczne wyjątki, wariował rzadko. Prawie w ogóle. Gdy tylko zaczynało lekko buzować, z kubłem zimnej wody przychodził Ferguson. Szczególnie krótko trzymał go w połowie lat 90. O Giggsie zaczęło być głośno. Pojawiły się pierwsze propozycje reklamowe, w gazetach drukowano plakaty. Pierwsza biografia wydana w 1994 roku sprzedała się w nakładzie 180 tys. Rzadko mówi się o tym głośno, ale jak tak spojrzeć głębiej wstecz, to Walijczyk dużo zawdzięcza Beckhamowi. W pewnym momencie to na nim skupiły się media, to on stał się idolem piszczących nastolatek. A Giggs? Spokojnie, w cieniu, robił to, co potrafił najlepiej. Szybkość, zwinność, balans ciała. W każdej z prawie dwustu bramek, które strzelił w karierze, widać jakiś błysk. Z tym, że to co zrobił w dogrywce półfinału Pucharu Anglii w 1999 roku z Arsenalem, to już nie błysk, to geniusz. Chyba mając w pamięci tego gola, ten kapitalny drybling, Wes Brown wspomniał, że nie Maradona, nie Pele, tylko Giggs jest najlepszym piłkarzem w historii.

Długo zajęłoby wymienianie kolejnych świetnych meczów w jego karierze. Przydomków i epitetów, jakimi go określano też ma mnóstwo. „Walijski czarodziej” – powiedziano o nim kilkanaście lat temu i tak już zostało. Ostatnio jeden z niemieckich serwisów stwierdził, że to Gandalf europejskich pucharów. Cichy, stary, mądry, jednocześnie mający w sobie iskrę szaleństwa. Wierzcie lub nie, ale George Best powiedział kiedyś: „Pewnego dnia ludzie zaczną mówić, że byłem drugim Ryanem Giggsem”.

>>> CZY BĘDZIE CZERWONA KARTKA? Kurs Bet-at-home – 4.00 (KLIKNIJ)

Z Irlandczykiem łączy go chociażby wątek reprezentacyjny. To jeden z tych wielkich, którzy nigdy nie zagrali na mundialu. Nigdy nie poczuli, czym są zapchane terminami wakacje, emocje wielkiego turnieju. On zwykle latem po prostu odpoczywał. W pewnym momencie kadra Walii stała się dla niego ciężarem i przez osiemnaście kolejnych meczów towarzyskich zasłaniał się kontuzją. Ale wyboru reprezentacji nie żałuje. Zawsze bliżej było mu do matki niż ojca i z tego powodu nigdy gry w reprezentacji Anglii poważnie nie rozważał.

Być może przez tę rysę, te braki w międzynarodowej piłce wydaje się czasem lekko niedoceniany. A może to nie kadra? Może chodzi po prostu o liczbę skandali? Ludzie kochają postaci tragiczne jak Best czy Maradona, a Giggs, zanim jeszcze wybuchła ostatnia afera, był po prostu… nudny. Przykładny mąż i ojciec, unikający prasy, nawet z własnego wesela robiący tajemnicę. W czasach, gdy Rooney wynajmuje willę we Włoszech i zaprasza do niej fotoreporterów, Walijczyk pobrał się w zwykłym urzędzie, w obecności dziewięciu zaproszonych gości.


Zawsze na powierzchni

Swego czasu dziennikarze „Guardiana” próbowali rozgryźć tę jego dziwną jak na futbolowe standardy osobowość. Piłkarz, który w garażu ma cztery samochody bez przerwy opowiada o pieniądzach, które psują futbol i młodych zawodnikach, rozpieszczonych, zdemoralizowanych, nie mających żadnego szacunku dla starszych. Gdzie te czasy, kiedy młodzi sprzątali szatnię i pompowali piłki… Dzisiaj pompują gdzie indziej, a zbliżający się powoli do czterdziestki as Manchesteru z politowaniem kiwa głową. To znaczy kiwał dwa lata temu. Być może teraz mówiłby inaczej.

Ewoluuje nam ten Giggs w szybkim tempie. Na boisku już nie skrzydłowy, bardziej środkowy pomocnik. Częściej doświadczony analizator niż szalony drybler. Trudno powiedzieć, jak duże pokłady jeszcze w nim tkwią. Przede wszystkim, jak mocny jest psychicznie. Już kilka razy wędrował na dno, by po chwili jednak na tę powierzchnię wypływać. Wypychany z Manchesteru, coraz częściej w ostatnich latach wędrujący na ławkę rezerwowych, krytykom zagrał na nosie chociażby trzy lata temu. W ostatnim meczu sezonu z Wigan strzelił gola na 2:0 i przypieczętował dziesiąty tytuł dla United.

Sobotni finał na Wembley będzie jego czwartym w karierze. Gdy dwadzieścia lat temu rozpoczynał kolekcjonowanie trofeów od Superpucharu Europy, Leo Messi uczył się sznurować buty. Kiedy kilka lat później został sportową osobowością roku w Walii (1996), Andres Iniesta dopiero przyjechał do Barcelony i szukał szatni tak długo dopóki Luis Enrique nie chwycił go za rękę. Dziś stanie przeciwko nim jako ten gorszy, stary, wolniejszy, odsądzony od czci i wiary przez wszelkiej maści moralizatorów. I wygra. Niezależnie od wyniku i tak jest wielki. Najlepszy piłkarz United w historii, przyszły szlachcic i następca Fergusona. Nie wierzycie? Poczekajmy jeszcze chwilę.

WSZYSTKIE ZAKفADY NA FINAف LIGI MISTRZÓW ZNAJDZIESZ TUTAJ (KLIKNIJ). Faworytem bukmacherów jest Barcelona (kurs 2.0), a najbardziej prawdopodobne wyniki zdaniem Bet-at-home to 1:0 dla Barcelony lub 1:1 (kurs 6.0). Ciekawe są też zakłady, kto strzeli gola…

Leo Messi – 2.00
David Villa – 2.65
Wayne Rooney – 2.65
Javier Hernandez – 2.80
Pedro – 3.00
Dimitar Berbatow – 3.20

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama