Miesiąc temu odbierał nagrodę dla najlepszego piłkarza marca w ekstraklasie, a kilka minut później sprokurował samobójczą bramkę Radosława Sobolewskiego. Ten gol pomógł jego Śląskowi ograć Wisłę Kraków, która dziś jest już mistrzem Polski. Sam strzelił osiem bramek, które pozwoliły we Wrocławiu realnie myśleć o ligowym podium. Imponował formą, siał postrach w szatni rywali i wygrywał niemal wszystkie pojedynki główkowe. Robiło się o nim coraz głośniej, sezon wchodził w decydująca fazę, ale… on nie bierze już w nim udziału. Kolano odmówił posłuszeństwa i zwycięstwo z Wisłą okazało się ostatnim meczem w tym sezonie.
– Na początek może powiedz co i jak z twoim kolanem. Na czym polegał ten zabieg?
– Robiono mi atroskopię, czyszczono kolano. Shaving łąkotki plus chondromolacja chrząstki, bo miałem ją gdzieś tam zniszczoną w trzech miejscach. Miałem mikrozłamania i jakby dłutowano mi kość w kilku punktach, żeby to się później ładnie zabliźniło. No i cóż? Teraz przerwa na rehabilitację.
– Długi był ten zabieg? Byłeś uśpiony czy widziałeś wszystko?
– Niezbyt długi, trzydzieści, czterdzieści minut. Byłem normalnie świadomy. Wykonał go dobry ortopeda, Sebastian Krupa z Wojskowego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu i wszystko przebiegło jak należy.
– Skończyłeś sezon siedem kolejek przed wszystkimi. Drużyna jeszcze gra, trenuje, a ty żyjesz już jakby na innym torze. Nie ciągnie cię tam?
– Ciągnie. Jednak ten uraz miałem już od meczu z Lechią, a nawet jeszcze przed nim, więc jakoś się mogłem do tego przygotować. Wiedziałem, że wcześniej czy później trzeba będzie zrobić ten zabieg. Wyszło wcześniej, bo już noga nie wytrzymywała obciążeń. Zresztą w ostatnim okresie nie trenowałem na sto procent i rozegrałem te cztery mecze, ale forma szła gdzieś w innym kierunku niż bym chciał. Powoli odpadałem też fizycznie, bo wiadomo, że jak nie trenujesz na sto procent, to potem jest z tym problem.
– Czyli jakby sztucznie podtrzymywaliście to kolano przy życiu?
– No tak. Mogłem ten zabieg mieć już przed meczem z Lechią. Myślałem, że to wszystko zejdzie i do końca da się wytrzymać, ale nie schodziło.
– Z czego to się w ogóle wzięło?
– Ze zmęczenia.
– W klubie niektórzy mówią, że to trener Lenczyk źle was przygotował…
– ٹle nas przygotował?
– I, że stąd wzięły się wasze kontuzje. To nie jest moje zdanie, ja mam inne, a ty?
– Moja kontuzja nie była przyczyną jakiegoś złego przygotowania. Czułem się bardzo dobrze i dobrze mi się grało. Wyniki też były dobre, więc ciężko mówić o złym przygotowaniu. Kolano mi się już wcześniej odzywało parę razy, ale po kilku dniach wracało do normy i spodziewałem się, że teraz też tak będzie, ale niestety nie było. W końcu trzeba było to zrobić, wyczyścić wszystko co tam było złe i tak też się stało. A złe przygotowanie? No, chyba nie. Jesteśmy przecież na wysokim miejscu, a kontuzje zawsze się zdarzają. Były też jesienią, są w innych zespołach i to jest normalne. Na szczęście u nas, ci co wchodzą w miejsce kontuzjowanych, też sobie radzą.
– Spodziewałeś się, że bez ciebie, aż tak dobrze sobie poradzą?
– Spodziewałem, ponieważ zawsze twierdziłem, że mamy dobry zespół. W pewnym momencie wypadł Krzysiek Wołczek, wypadł Amir Spahić i dalej graliśmy dobrze. Teraz ja wypadłem czy Darek Sztylka i jest Antek Łukasiewicz i Rok Elsner. Pokazujemy tym, że mamy dobry cały, ponad dwudziestoosobowy zespół. Każdy jest gotowy do grania i teraz to udowadniamy. Takie jest życie, że zdarzają się urazy. Chociaż ja, na szczęście, już prawie nie pamiętam kiedy miałem taką przerwę, że nie trenowałem dwa czy trzy miesiące. To było jeszcze w Pogoni Szczecin jak się przenosiliśmy, więc jakieś osiem, dziewięć lat temu. Cieszę się zatem, że i tak te kontuzje mnie jakoś omijają.
– Chyba jednak ci szkoda, że trafiło się to akurat w takim momencie? Odebrałeś nagrodę dla najlepszego piłkarza marca, ograłeś Wisłę Kraków i tyle cię widzieliśmy.
– Pewnie, że szkoda, ale co zrobię? Zagrałem dwadzieścia trzy mecze… Zdrowie jest jednak ważne, myślę nawet, że najważniejsze. Zresztą te ostatnie spotkania pokazały, że i tak z urazem nie można grać na sto procent. Nie trenuje się na sto procent, gdzieś tam forma spada z każdym meczem, fizycznie czułem się coraz gorzej… Chcieliśmy ten zabieg zrobić po sezonie i taki był zamiar, no ale niestety, noga nie wytrzymała. Już te cztery mecze grałem na ryzyku i dobrze, że nic gorszego się nie stało.
– Nie biorąc pod uwagę tej kontuzji, to czułeś się kiedyś w lepszej formie niż w pierwszych meczach tej rundy?
– Wiele razy czułem się dobrze przygotowany. Miałem kiedyś podobne przygotowania z trenerem Bogusławem Pietrzakiem i wtedy też się czułem dobrze. W Portugalii się czułem dobrze. Przychodząc do Wrocławia też z każdym meczem gdzieś tam się starałem szukać tej formy i robiłem wszystko, żeby ona przyszła. Myślę, że w końcu osiągnąłem jakiś tam pułap, z którego nie schodziłem i faktycznie szkoda tej kontuzji. Byłem jednak jakoś psychicznie przygotowany na ten zabieg i nie miałem wyjścia. Jeśli już kolano odmawia, to trzeba się zdecydować i koniec, a nie szukać innego rozwiązania, że może jakieś zastrzyki, a może coś innego. Dobrze, że nie pozrywałem wiązadeł, nie naderwałem mięśni czy czegokolwiek… Nie mogłem już normalnie nogi rozciągnąć, nie mogłem jej zginać.
– Kiedy będziesz mógł wrócić do treningów? Opuścisz przygotowania?
– Wstępnie gdzieś w okolicach sierpnia, więc chyba nie będę się przygotowywał z zespołem od początku. Czas jednak pokaże. Dobrze by było, ale jeszcze dwa miesiące muszę chodzić o kulach. Zobaczymy. Razem z rehabilitantem Łukaszem Szubą robimy tutaj, co możemy. Na razie jest dobrze, bo noga nie puchnie, blizna schodzi. Robimy coraz większe obciążenia, ale nie możemy jeszcze na maksa, bo musi się wszystko zagoić, zabliźnić. Mam rehabilitację codziennie, od poniedziałku do niedzieli. Cztery, pięć godzin dziennie, coraz więcej. Coraz więcej powtórzeń, zabiegów. Dzisiaj wyjdę pewnie po osiemnastej. Najważniejsze, że wszystko idzie do przodu i nie trzeba odpuszczać. Na razie muszę się z tego cieszyć i być cierpliwym, bo co zrobię? Chciałbym grać, ale najważniejsze, że zespół wygrywa.
– Przychodziłeś do Śląska przed tym sezonem, jeszcze za Ryszarda Tarasiewicza. Pierwsze dwa mecze mieliście niezłe, ale później zaczęliście seryjnie przegrywać. Pewnie pomyślałeś: co ja tutaj robię?
– Nie, nie pomyślałem tak. Wiedziałem, że przychodzę do dobrego zespołu. W tamtych meczach zabrakło nam skuteczności, mieliśmy dużo sytuacji. Wiadomo, że przegrywając kolejne mecze, nie było łatwo się z tego podnieść. Potrafiliśmy tworzyć okazje do strzelania bramek, ale była kwestia wykończenia. Szkoda. Taka jest jednak piłka, że jak nie idzie, to robi się jakieś zmiany i akurat zmieniono trenera.
– Gołym okiem widać, że oprócz trenera zmieniła się wasza gra i wyniki, ale co zmieniło się wewnątrz drużyny, że przyniosło takie skutki?
– No właśnie, tak jak widać: jesteśmy inaczej ustawieni.
– Chyba też trochę bardziej skupieni na boisku, skoncentrowani?
– Może to też trochę kwestia ustawienia? Na pewno trener Tarasiewicz jest innym trenerem niż Orest Lenczyk. Na początku sezonu, w dwóch meczach mieliśmy cztery punkty, a później coś się zacięło. Nic po tych meczach nie wskazywało na taką serię porażek, jaką potem mieliśmy. Graliśmy widowiskowo, stwarzaliśmy mnóstwo sytuacji, oddawaliśmy dużo strzałów, ale przegrywaliśmy mecze. Graliśmy może fajnie dla oka, robiliśmy ładne akcje, lecz najważniejsze były punkty. Szwankowała ta skuteczność, którą mamy teraz.
– Skądś się ona chyba musiała nagle wziąć?
– Nie wiem, robiliśmy podobny rytm treningowy…
– Może więc zmiana trenera tak orzeźwiająco podziałała? Niby nic się nie zmieniło, a nagle zaczęliście nie przegrywać, a potem szło jeszcze lepiej.
– Trener nas przede wszystkim inaczej ustawił i myślę, że to była największa zmiana. Począwszy od meczu z Wisłą w Krakowie, gdzie zanotowaliśmy pierwszy remis po tych porażkach. Graliśmy tam mniej więcej 4-3-3, w sumie trójką w środku tak defensywnie, w drugiej połowie trener trochę zmienił i graliśmy jednym napastnikiem i drugim takim cofniętym, który pomagał nam też w środku. Myślę, że to właśnie głównie ustawienie było przyczyną.
– Chyba na początku się wam nie za bardzo podobało?
– Powiem tak: może się to nie podobać, może się tamto nie podobać, ale tak naprawdę to my musimy robić, co trener każe, realizować założenia. Mogę sobie powiedzieć, że chcę to albo tamto, ale trzeba wykonywać zadania i tyle. Jeśli trener oczekuje czegoś od zespołu, a ktoś tego nie będzie robił, to nie ma prawa grać.
– Co sobie pomyślałeś jak trener Lenczyk przedstawił wam taktykę i powiedział, że tak będziecie teraz grać?
– Pomyślałem, że trener chce coś zbudować i musi zrobić to od defensywy. No cóż, jeśli przegrywasz tyle meczów, to nie możesz dalej grać bardzo ofensywie, tylko myśleć o tym, żeby już nie tracić bramek, a później może coś strzelić. Trener nas tak ustawił i to dało efekty. Jeden remis, drugi remis, trzeci remis i później zwycięstwa. To nam pomagało. Z meczu na mecz łapaliśmy pewność siebie, forma rosła i to pozwoliło nam być tu, gdzie teraz jesteśmy. Mimo tego, że były różne zmiany, wypadali zawodnicy. Wchodzili jednak nowi i utrzymywali ten poziom. To mnie cieszy, bo niewielu w nas wierzyło. Pewnie do tej pory myślą, że gdzie my jesteśmy tak wysoko w tej tabeli…
– To wam przeszkadza?
– Wszyscy tylko ciągle, że Wisła, że Legia… My robimy swoje, to co trener nam mówi na odprawach, staramy się realizować tę taktykę, którą nam nakreśla. Teraz mamy taki styl, że gramy może i bardziej defensywnie, ale pokazujemy, że jak już wyprowadzamy kontrę, to jesteśmy groźni. Przynosi to efekty. Nie rozumiem, dlaczego ludzie to negują. Dlaczego mamy się tego nie trzymać? Każdy decyduje o tym jak gra jego zespół i to jest nasza sprawa, co my we Wrocławiu robimy i co nasz trener nam każe. Wielu ludzi może zazdrości, że osiągamy takie wyniki. Piłka to gra zespołowa, a my mamy dobry zespół. Pokazujemy to przede wszystkim na boisku. Niektórzy zarzucają nam, że czemu nie mówimy o pucharach, jak jesteśmy tak blisko? My się nie podpalamy. Po co o tym mówić? Wiele osób mówi, mówi i na tym się kończy. Trzeba myśleć o tym na boisku, bo jak się będzie myśleć o czymś innym, to może się to szybko skończyć.
– Skończyć może się też po tym sezonie wasza współpraca z trenerem Lenczykiem. Nie wszystkim w klubie odpowiada jego charakter, a co ty możesz o nim powiedzieć?
– Nie ja jestem od oceniania trenera. Mogę powiedzieć, że osobiście mam z nim dobry kontakt. Wszędzie jednak, czy to Śląsk, czy Real Madryt, jest tyle osób, tyle charakterów, że ciężko wszystkim dogodzić i wszystkich dopasować.
– Vuk Sotirović nie chciał na przykład trenować z dr Ewą Bieć, a widziałem, że ty bez problemu z nią ćwiczyłeś. I jak na tym wyszedłeś?
– Wyszło mi to na dobre. Myślę, że pani Ewa, jak i cały sztab, bardzo mi pomogli. Myślę, że to też dzięki pani Ewie wydłużył mi się ten okres, w którym mogłem grać. A że Vuk nie chciał? No to jest indywidualna sprawa każdego zawodnika. Nawet teraz nie wszyscy z nią trenują, nie każdy ma taką potrzebę. Nikt nie ma przykazane, żeby z nią trenować. To jest kwestia tego, czy chcesz czy nie. Mi to pomogło, ale jak ktoś nie chce, to jego sprawa. Każdy podejmuje decyzje za siebie i każdy jest za siebie odpowiedzialny.
– Ale takie decyzje, a w konsekwencji kłótnie, konflikty, mają później wpływ na całą drużynę.
– To była sprawa między Vukiem i trenerem. Na pewno szkoda, że to się tak potoczyło, bo to bardzo dobry zawodnik. Na pewno to było dla nas osłabienie. Można powiedzieć, że i tak nam dobrze idzie, że mamy wyniki, ale Vuk jest naprawdę dobry. Także jako kolega z drużyny, człowiek, wobec nas był w porządku.
– A przeszkadza ta sytuacja, że gdzieś tam są tarcia na linii trenera z pracownikami klubu?
– U nas w szatni tego nie czuć. W wielu klubach jest tak, że trener chce odpowiadać za transfery, bo on odpowiada za wyniki zespołu. Każdy chce mieć jak największe kompetencje, gdy jest za coś odpowiedzialny. Tym bardziej myślę, że trener Lenczyk, który tak naprawdę obrócił tabelę, ma prawo się tego domagać.
– No to może w Śląsku powinni mu zaufać?
– Jeśli wyniki za nim przemawiają, to dlaczego nie? Można się przecież jakoś porozumieć i podjąć jakąś rozsądną decyzję, jakoś się dogadać.
– Jest ci obojętne, czy odejdzie, czy zostanie we Wrocławiu?
– Nie jest mi obojętne. Grałem, miałem dobrą, stabilną formę. Chciałbym, żeby trener został.
– Jak prowadzenie drużyny przez trenera Lenczyka, wygląda na tle tego, z czym miałeś do czynienia w Portugalii i Anglii? Chodzi mi o taką codzienną pracę z zespołem, treningi, przygotowania?
– Myślę, że to bardziej pod Anglię podchodzi, szczególnie pod kątem treningów siłowych. W Portugalii nie pracowaliśmy tak dużo w tym kierunku – więcej było zajęć z piłką. Gdzieś tam tylko pojedyncze treningi w okresie przygotowawczym, później w okresie startowym, ale mało. Głównie trenowaliśmy z piłkami. Z kolei w Anglii: i siłownia, i piłki. Wszystko tak naprawdę i to w jeszcze większym siłowym obciążeniu niż tutaj. Wielu trenerów tak nie pracuje, takim stylem. Myślę, że jeszcze w Ruchu tak pracują, bo trener Pietrzak robił podobnie. To jest ta sama szkoła: dr Jerzy Wielkoszyński i właśnie te wszystkie metody. Mnie odpowiada ta szkoła i nigdy nie będę tego negował. Oczywiście, nie wszystko może mi się podoba, ale wiem, że potem będę się lepiej czuł, będę mocniejszy, a o to przecież chodzi. A jak jest inny trener, inna szkoła, to też robię swoje, bo co mogę innego? Zacząć gadać? To wtedy już zupełnie będzie wszystko do bani.
– No tak, ale przecież możesz wyrazić swoje zdanie. Możesz powiedzieć, że chciałbyś dalej tego trenera w klubie albo żebyś nie chciał?
– No to mówię: chciałbym żeby został. Wiem, że przy takim treningu się dobrze czuję. Nikt jednak nie jest doskonały, każdy ma swoje mankamenty. Tak samo ja jak i pewnie jeszcze dwudziestu innych zawodników, ale w większości to wszystko odpowiadało ludzkiemu organizmowi. Jestem za tym, jestem za takim trenowaniem.
– Wróćmy do tej Portugalii i tego co tam się działo. Z jednej strony zagrałeś w 2007 roku w meczu gwiazd, gdzie w składzie były takie nazwiska jak Figo, Ibrahimović, Guardiola, De Boer, Zidane, a z drugiej strony gdzieś tam ci nie poszło, wyjechałeś.
– Ja wiem czy mi nie poszło? Byłem w Portugalii trzy lata, zagrałem kilkadziesiąt meczów. W Anglii zagrałem pół tej pierwszej rundy… Można powiedzieć, że mi w Porto nie poszło, ale chyba nie, że mi w ogóle nie poszło.
– O to chodzi. Ten pierwszy etap po wyjeździe za granicę miałeś taki przebojowy. Grałeś dobrze w Boaviście, ściągnęli cię do Porto i wydawało się, że wszystko idzie dobrą drogą.
– No tak, zagrałem sezon w Boaviście. Później poszedłem do Porto, a stamtąd na wypożyczenie do Derby County, tam zagrałem pół rundy, zmienił się trener i nie skorzystał z opcji wykupu, bo byłem z taką opcją wypożyczany. Wróciłem więc do Portugalii i znów zagrałem 28 meczów w sezonie, więc mogę powiedzieć, że może faktycznie w tym Porto nie było tak, jakbym chciał, lecz z drugiej strony, wszyscy zaczęli na mnie liczyć dopiero jak tam poszedłem. Wcześniej ludzie nie do końca we mnie wierzyli. Było wiele takich głosów, że dlaczego akurat ja? Dlaczego akurat on podpisał z Porto, jak wielu zawodników było bardziej perspektywicznych?
– Właśnie. Dlaczego?
– Ciężka praca. Zawsze od małego chciałem wyjechać za granicę grać w piłkę. Chciałem spróbować. Byłem otwarty na te propozycje i nastawiony, że jadę tam, bo tego chcę. Wiedziałem, że nie będzie łatwo. Daleko od domu, trzeba się nauczyć języka, odpowiednio przystosować, zacisnąć zęby i wziąć się do roboty.
– Ktoś to musiał jednak zauważyć, w jakich okolicznościach trafiłeś do Porto?
– Ten sezon w Boaviście dał obraz mojej gry. Trener, który mnie tam ściągnął, potem poszedł do Porto i tam też widział mnie w drużynie. Chcieli mnie już po pół roku, ale czekali, chcieli się upewnić, zobaczyć jak będę grał cały sezon i kupili mnie w czerwcu.
– Co sobie pomyślałeś jak pojechałeś potem na Stadion Smoka podpisać kontrakt?
– Na początku nie do końca w to wierzyłem. Nawet jak już podpisałem kontrakt. Później jednak przyjechałem na pierwszy, drugi trening, to już się z tym coraz bardziej oswajałem. Dla mnie to było spełnienie marzeń, trafić do takiego klubu. Nie żałuję tej decyzji. Mimo tego, że razem z pucharami zagrałem około dwudziestu spotkań, no to może już nie było szczytem marzeń, ale cieszę się, że byłem tam w takim towarzystwie przez cały sezon. Spotkałem wspaniałych zawodników, którzy teraz też grają w bardzo dobrych klubach. Gdybym miał jeszcze raz taką szansę, to pewnie znów bym z niej skorzystał. Po to się gra, żeby gdzieś tam też zagrać z najlepszymi i się porównać.
– Ciężko było podjąć taką decyzję, żeby opuścić to towarzystwo?
– Nie, bo jeśli wiedziałem, że nie będę grał, to co miałem zrobić? Zostałbym i co? Miałbym zero meczów, stracone dwa lata? Może ktoś by wolał zostać, ale ja tego nie zrobiłem. W Anglii też chciałem zagrać, od małego, a jeśli już nie chciałem siedzieć na ławce w Porto bądź nawet poza ławką, to zdecydowałem się na taki właśnie krok, żeby spróbować w Derby. Gdzieś tam spełnić swoje kolejne marzenia. Fajnie, ale szkoda, że tak krótko.
– Grając w takim meczu gwiazd, albo w Lidze Mistrzów z Porto przeciwko Liverpoolowi, zaliczając tam asystę przy golu Lisandro Lopeza, czułeś, że doszedłeś już tam, gdzie chciałeś? Ł»e to już szczyt, spełnienie marzeń?
– Pewnie, że tak. Poczułem, że to, co gdzieś tam ciężko robisz, na co ciężko pracujesz, jest doceniane. Takie momenty, taki mecz, takie zaproszenie od Figo, to myślę, że jest gdzieś docenienie tego, co robisz. I że na boisku i poza nim jesteś normalnym człowiekiem. Nie staram się chodzić z głową w chmurach i gwiazdorzyć, że grałem z tym czy z tamtym. Wielu lepszych ode mnie zawodników grało jeszcze z lepszymi albo grają z nimi na co dzień. Staram się być normalny, taki jak wydaje mi się, że zawsze byłem. Ł»ycie mi to wszystko w miarę odpłaca.
– Miałeś chyba jeszcze jakieś oferty zza granicy, więc czemu wolałeś wrócić do Polski?
– No tak, były oferty. Mogłem wyjechać do Grecji, później jeszcze mogłem iść gdzieś do Anglii, ale podjąłem decyzję, że wracam z rodziną do kraju. Była propozycja ze Śląska, byłem na nią nastawiony, bo wiedziałem, że tu jest budowany dobry zespół i nowy stadion i są ciekawe perspektywy. To było największym argumentem.
– Niezbyt częste podejście wśród piłkarzy. Wielu ciśnie kontrakty za granicą ile się da, wolą do końca grać nawet gdzieś po niskich ligach, byle nie wracać do Polski. Ty wolałeś wrócić i to wcale nie ze spuszczoną głową.
– Niech to każdy ocenia sobie jak chce. Ja kieruję swoim życiem i to ja podejmuję decyzje i ponoszę potem ich konsekwencje. Powrotu do Śląska nie żałuję. Zdecydowałem się przyjechać tutaj i musiałem się nastawić, że skoro już przyjechałem, to będę się starał, żeby było jak najlepiej, a nie, że jak będzie coś nie tak, to się zaraz zwinę. Nie, bo ja taki nie jestem. A, że w Porto nie do końca mi wyszło? Każdy sobie to ocenia po swojemu. Mnie tam jednak wcale nie musiało być, wcale nie musiałem się w tym Porto znaleźć. Nie mogę na pewno powiedzieć, że te cztery lata za granicą to był stracony czas. Na pewno tak nie myślę.
– Jakby się pojawiła jakaś konkretna oferta, czy to zza granicy, czy z jakiegoś polskiego klubu, to byś ją rozważał? Chyba nie jesteś zamknięty na możliwość ewentualnego transferu?
– Na razie się nad tym nie zastanawiam, bo jestem tu, gdzie jestem. Czyli na rehabilitacji… Na tę chwilę nic takiego się nie dzieje. Myślę, że jakby klub dostał za mnie ciekawą ofertę, to też pewnie chciałby z niej skorzystać, jakby trafił się jakiś transfer za poważne pieniądze, to kwestia do porozumienia się. Na siłę jednak nie ma czego szukać, przynajmniej ja nie szukam. Zobaczymy jak się los potoczy. Teraz skupiam się na rehabilitacji, żeby wrócić do dobrej formy i żeby już te kontuzje, może do końca kariery, mnie nie dotykały.
– Wcześniej mówiłeś, że od dziecka chciałeś być piłkarzem. Tyle, że w młodości to każdy chce. Czemu akurat tobie się udało?
– Wszystko temu podporządkowałem. Od najmłodszych lat, czy to podstawówka, czy później, wracałem ze szkoły i szedłem na trening. Tak było cały czas. Cały czas w to wierzyłem i pracowałem. Ta wiara i ta praca się opłaciły. Znam wielu chłopaków, którzy dobrze grali w piłkę, ale w pewnym momencie wybrali nie mecz ligowy, tylko jakąś imprezę czy coś jeszcze innego. A przecież też mogliby grać. Tak jak mówisz, każdy chce być piłkarzem, tylko nie każdy potem żyje tak, żeby nim zostać. Tak naprawdę trzeba przez te najważniejsze, młodzieńcze lata pracować. Potem jak się wchodzi gdzieś do seniorów, trzeba jakoś wtedy wytrzymać ciśnienie i nie zgłupieć. Jak się przegnie w jedną stronę, to można szybko wypaść.
– Ciężko jest w takim momencie nie zgłupieć?
– Myślę, że nie jest ciężko. To kwestia podejścia. Jeśli ktoś myśli, że jak zaczął zarabiać jakieś tam pieniądze, to już może sobie trochę odpuścić treningi, nie zawsze musi być w pełni gotowy czy wyspany, to… Nie. Wszystko trzeba robić z umiarem. Nie mówię, że ja siedziałem w domu i nic nie robiłem. Też się nieraz wychodziło, ale to trzeba robić z głową, w odpowiednim momencie, a nie gdzieś imprezować trzy razy w tygodniu, bo to się prędzej czy później odbije na formie albo spowoduje kontuzje. Przede wszystkim systematyczność i ciężka praca. Tak jest do tej pory, teraz też muszę cały czas pracować, żeby być w formie. Dalej staram się to wszystko jakoś rozsądnie robić, bo można szybko odpaść.
– Byłeś od małego grzeczny chłopak czy raczej coś tam lubiłeś nabroić?
– Chyba nie byłem grzeczny. Zależy też w jakiej sytuacji, bo jak coś mi nie pasowało, to o tym mówiłem czy kłóciłem się z trenerem. Nieraz mnie w młodości przez to trener wywalał z treningu, bo i tak było. Myślę, że przez te cztery lata za granicą nauczyłem się jeszcze więcej takiej pokory. Tam jak się odezwiesz raz czy drugi, to cię szybko skasują. Nauczyłem się właśnie takiego podejścia, żeby jeszcze bardziej robić swoje, trenować i na tym się skupiać. A z tym odzywaniem się? Może powiem tak: no, nie zawsze trzeba.
– Zawsze się odzywałeś czy czasem jednak gryzłeś w język?
– Rzadko się gryzłem. Jeszcze za dawnych czasów w ŁKS-ie trener mnie wyrzucił ze trzy razy z treningu. W Piotrcovii czy w Pogoni też zawsze mówiłem swoje zdanie. Nigdy nie siedziałem cicho. Ale to już było, teraz są inne czasy i gdzieś tam człowiek może trochę dojrzewa i trochę inaczej myśli. Bo czy to jest warto się gdzieś sprzeczać, walczyć i kłócić o coś, czego i tak nie wygrasz? Jestem zawodnikiem i myślę, że trzeba walczyć na boisku i na treningu. Wiadomo, że czasem należy się odezwać, ale czasem też można się ugryźć w język.
– Pewnie rodzina sprzyja temu dojrzewaniu i poświęcasz jej dużo wolnego czasu? A co jeszcze robisz poza piłką? Wiem, że dalej gdzieś tam kolegujesz się z raperem Ostrym, bo był na waszym meczu z Koroną. Szczęścia wam nie przyniósł, bo przegraliście pierwszy raz od czternastu spotkań w lidze. Mówił jednak, że obiecaliście mu, że z Jarkiem Fojutem i Łukaszem Madejem wpadniecie na jego koncert, który był tego samego dnia.
– I nie wpadliśmy… Widziałem się z nim jednak następnego dnia, więc sobie pogadaliśmy. Słucham jego muzyki, ogólnie słucham rapu. Jak się poznałem z Ostrym, przez Kochana, to grałem jeszcze w Piotrcovii. Cały czas mamy jakiś kontakt, ostatnio kilka razy grał koncerty we Wrocławiu, więc była okazja się spotkać. Tak naprawdę, to jednak piłka zabiera najwięcej czasu. Tym się zajmuję, bo jakby się skupić na czterech, pięciu rzeczach, to potem jest ciężko być dobrym w tej jednej. Wszystko się kręci wokół piłki. Kiedyś mniej, ale teraz to już mecze w telewizji oglądam. Nawet już „Cyfrę” mam.
– To sobie obejrzysz trzy ostatnie kolejki pewnie w lekkich nerwach. Eliminacje Ligi Europy to wysoka stawka, pewnie się po cichu napalasz na te puchary?
– Pewnie, że jest szansa i dobrze by było ją wykorzystać. Na pewno fajnie byłoby zagrać takie mecze jak grał ostatnio Lech. Po to się gra, żeby się gdzieś tam mierzyć z tymi najlepszymi. Jeśli Lech pokazał, że można wygrywać i przejść te zespoły, to dlaczego my nie możemy? Tworzy się ciekawy zespół, z każdym meczem się zgrywamy, więc jesteśmy w stanie utrzymać to miejsce i bardzo kibicuję, żeby tak się stało.
– Jak już mówimy o Europie, to w większości krajów powołania do reprezentacji narodowych są chyba bardziej logiczne niż w Polsce? Oprócz dobrej gry, trzeba mieć też dobrze grającego menadżera? Bo u nas tak mi to trochę pachnie.
– Czy ja wiem, czy u nas są nielogiczne? To jest kwestia wyborów trenera. Naprawdę ciężko mi coś powiedzieć, ale jeśli trener mnie nie widzi, to trudno. Nie jestem w stanie ci na ten temat nic powiedzieć, no bo sam nic nie wiem.
– Rozmawiałeś z trenerem Smudą, znacie się osobiście? Powiedziałeś mu kiedyś coś, co mogło go urazić?
– Gdzieś tam miałem z nim kiedyś styczność, ale dawno z nim nie rozmawiałem. Na pewno nic przykrego mu nie powiedziałem, nic takiego się nie stało. Trener ma inną wizję, powołuje innych zawodników i co ja mogę? Mogę robić dalej swoje we Wrocławiu.
– Ale chyba drewnianym zawodnikiem się nie czujesz?
– No na pewno się nie czuję. Szkoda, że tak powiedział, no ale tak poszło i co zrobić? To są jego słowa i jego decyzja. Czas pokaże. Jak będzie chciał to mnie powoła, a jak nie będzie chciał, to mogę strzelić sto bramek i nie dostać powołania.
– Taka polska rzeczywistość nie zaczęła cię denerwować, w którymś momencie po powrocie?
– Na pewno jest dużo jeszcze do zrobienia, ale trzeba szanować to, co się ma. Wiele rzeczy mi się nie podoba, ale co z tego, że ja o tym powiem, że trzeba kupić to i to, jeśli tak się nie stanie? Niczego tym nie zmienię. Widziałem wiele rzeczy, których tutaj nie mamy, ale teraz musimy szukać jak najlepszej formy, przy tym wszystkim, co akurat mamy. Jeśli zaczniesz się zajmować gadaniem, narzekaniem, to do formy nie dojdziesz, bo tak naprawdę będziesz skupiony cały czas na czymś innym. Będziesz mówił, że to ci się nie podoba, że trawa tak przycięta, że tego nie ma. Dla mnie najważniejszy jest trening, tym żyję, z tego żyję i mam z tego cały czas przyjemność. Nie narzekam, że muszę iść jutro na trening, że mi się nie chce. Nie. Cały czas cieszę się z tych treningów, z tego, że kopię piłkę. Jest dużo do poprawienia, ale myślę, że powoli się wszystko zmienia na lepsze.
– Nie zmieniają się za to niektóre miejsca w Łodzi, gdzie wciąż można gołym okiem zobaczyć ślady historii. To chyba najbardziej bliskie ci miasto? Chciałbyś jeszcze zagrać w barwach ŁKS-u? Po zakończeniu kariery się tam przeprowadzisz? Masz jakieś plany tego typu? Niedawno miałeś 29. urodziny, za rok stuknie ci trzydziestka, zaczynasz myśleć w kategoriach tego, co potem?
– Urodziłem się w Łęczycy, ale w wieku sześciu lat przeprowadziłem się do Łodzi. Tam robiłem podstawówkę i liceum. Także Łódź, ale i Łęczyca, bo tam mam dużo rodziny. Zawsze miło się tam wraca. Na pewno Łódź się nie rozwija tak jak Wrocław, Poznań czy Kraków, nie mówiąc nawet o Warszawie, ale ma swój wyjątkowy klimat. Zawsze jak mogłem, to chętnie tam jeździłem. Czas pokaże, co będę robił jak skończę grać. Zobaczymy, czy będę trenerem, czy gdzieś pójdę w menadżerkę, a może będę gdzieś pracował. Ostatnio robiliśmy sobie z kolegami kurs trenerski, więc są jakieś początki. A może zostanę we Wrocławiu i będę tu przy klubie? Nie wiem. Jeśli chodzi o ŁKS, to na pewno mam ogromny sentyment, bo tam się wychowałem, wiele się nauczyłem, miałem okazję wystąpić parę minut w drugiej lidze. Pewnie chciałbym tam jeszcze zagrać, gdyby była kiedyś taka możliwość.
– Grałeś też kiedyś z Łukaszem Madejem i Sebastianem Milą w młodzieżowej kadrze, zdobyliście mistrzostwo Europy. Teraz znowu się spotkaliście we Wrocławiu. Inaczej wyobrażaliście sobie czas, w którym wasze drogi szły osobno? Jesteście usatysfakcjonowani przebiegiem tych lat? Pewnie za młodu myśleliście, że spotkacie się gdzieś w Manchesterze United?
– Każdy ma chyba takie marzenia i ambicje. Nie można być minimalistą i myśleć, że pierwsza czy druga liga jest dla mnie. Ale myślę, że nie jest z nami najgorzej. Każdy chciałby więcej, ale nie zawsze się to udaje. Teraz spotkaliśmy się w Śląsku, jesteśmy na drugim miejscu w lidze i jest dobrze. Może nie bardzo dobrze, ale dobrze.
– Jak to jest być polskim piłkarzem za granicą?
– Czułem się dobrze. Nie czułem się gorszy, nikt mnie źle nie traktował. Chodziłem z głową normalnie podniesioną, a nie z głową w ziemi. Nie uważam, żebyśmy tam jeździli źle przygotowani. Dlaczego? Pojechałem i zagrałem cały sezon w Portugalii, czy byłem źle przygotowany? Nie. Myślę, że najważniejsza jest aklimatyzacja, trzeba się po prostu szybko przystosować. Na przypadek każdego zawodnika wpływa wiele sytuacji i różnych czynników, nie można mówić ogólnie, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Trenerzy, zawodnicy – to wszystko musi się tak ułożyć, żeby pasowało i składało się jakoś w jedną całość, żeby grać i grać dobrze. To, że ty chcesz tam być, że chcesz walczyć, a nie narzekać. Ł»e trener cię chciał do drużyny, a nie prezes czy dyrektor sportowy, bo też nieraz tak jest. Czy złapiesz kontakt z innymi zawodnikami, czy fizycznie jesteś w stanie wykonywać pracę u danego trenera, bo u jednego może się trenować trzy razy więcej niż u poprzedniego. Wydaje mi się, że też ważne jest właśnie takie nastawienie, że chcesz jechać tam nie po to, żeby wracać. Nie może tak być, że coś się nie spodoba i od razu mówisz, że nie chcesz dalej tam grać. Każdy ma swoje cele, każdy je sobie sam wyznacza. Jeśli komuś wystarcza, że podpisał kontrakt i wystarcza mu samo to, że go podpisał, a później będzie co będzie, no to spoko, no to tak jest. A jeśli ktoś podpisze i nadal będzie zasuwał, to może jeszcze więcej osiągnąć.
Rozmawiał Tomasz KWAŚNIAK