Niby normalne miasto, a kuźwa trzeba telefon trzymać na oknie, żeby dwie kreseczki złapać. Na stadionie w porządku, w centrum – też, ale tu, gdzie mieszkamy, przy wyjeździe na Czyżowice to dramat. Idę do pokoju i nie mam zasięgu. Człowiek jakiś taki odizolowany od świata się czuje – mówi Maciej Nalepa, którego całkiem przypadkiem odnaleźliśmy w Wodzisławiu Śląskim. Nie uwierzycie, ale facet, który rok temu narzekał, że nie może pozbyć się tłuszczyku, właśnie schudł dwanaście kilo. Na robienie kariery już za późno, ale w końcu chociaż wizualnie zaczął przypominać profesjonalnego sportowca…
Środowe popołudnie spędza w miejskiej przychodni. Przyjechał usunąć drut z palca, który zamontowano mu na początku kwietnia, gdy na rozgrzewce doznał kontuzji. Krótka rozmowa z lekarzem, kilka zdjęć i od poniedziałku można zaczynać trening.
– Wiesz, nie wiem, czy w tym sezonie jeszcze pogram. Grałem wcześniej jako numer 1, to usiadłem na ławie po meczu z Wartą. Ale w formie jestem. Ćwiczyłem na siłowni, biegałem, ostro trenowałem nogi.
– Schudłeś trochę.
No tak. Uderzyłem się w końcu w pierś. W Gliwicach strasznie się zapuściłem. Ważyłem już 96-98 kilo i potem jak odszedłem, to nie mogłem znaleźć pracy. Wszyscy mówili, że ten Nalepa to gruby, że lubi piwko wypić i takie tam. Trzeba było coś zmienić.
– To ile teraz ważysz?
86 albo 87. To tak jakby odjęto mi hantle, które miałem zamocowane gdzieś przy nogach. Zawsze miałem problemy z nadwagą. Mam taki organizm, że nie mogę jeść białego chleba, makaronu, bo od razu tyje. No i olewałem też dużo. W Lwowie dostawaliśmy rozpiskę na Boże Narodzenie, to przyjeżdżałem i nic nie robiłem. Jadłem. Nie potrafiłem odmówić sobie pizzy albo fastfooda. Potem to spalałem na obozach. Potrafiłem dziesięć kilo schudnąć podczas jednego zgrupowania.
– Pamiętasz te wszystkie komentarze w Internecie? Pisali, że wyglądasz jak baba w ciąży. My też cię nie oszczędzaliśmy.
Eee, ja do skomputeryzowanych ludzi nie należę. Mamy laptopa, ale nie wchodzę. Gazety też czytam rzadko. Mówili mi, że ludzie po mnie jadą, ale co mi tam. Jeżeli nie jest to chamskie, to ok – nic do tego nie mam. Nie obrażam się na nikogo.
ZABAWA Z NIEDٹWIEDZIEM
W reprezentacji Polski debiutował osiem lat temu. Zagrał z Kazachstanem i Wyspami Owczymi, nie puścił żadnego gola. – To był mój czas – wspomina i od razu na myśl nasuwa nam plotki o przejściu do Arsenalu Londyn. Informacje oczywiście wyssane z palce, ale sam Nalepa wciąż zdaje się w nie wierzyć. Opowiada o Andrzeju Szarmachu, jego francuskich kumplach, w końcu o Arsenie Wengerze. Tylko co do kwoty już nieco wrzucił na luz. Nie kłóci się, że było to 5 mln funtów, dodając, że informację tę podkoloryzowali dziennikarze. No i za chwilę zmienia temat na Malagę, i jeszcze potem Spartak. Podobno wszystko było już dogadane, ale w ostatniej chwili właściciel Petro Dymiński podniósł cenę dwukrotnie.
– Z bossem się nie dyskutowało – mówi były bramkarz Karpat Lwów. – Facet miał mnóstwo pieniędzy i robił to, co mu się podobało. Wracaliśmy kiedyś z meczu z Kijowa, to uparł się, że mimo mgły koniecznie musimy wylądować. Piloci mówią coś o lądowaniu w Odessie, a on nie. On chce lądować tutaj, bo ma jakieś spotkanie we Lwowie. Uff… Co tam się nie działo. Wszyscy zaczęli się modlić. Czuć było, że to już nie są przelewki. Mu to było łatwo, bo wypił sobie kilka szklaneczek whisky i miał wszystko gdzieś. No, ale w końcu wylądowaliśmy. Pamiętam, że pilota to wynosiło dwóch gości pod pachami. Mało nie zasłabł.
– Były też inne lądowania? Np. na dywaniku u prezesa?
No byłem. Ale to chyba nie na dywaniku. On mnie do domu zapraszał. Mogę nawet powiedzieć, że mnie lubił. Wszyscy się go bali, unikali patrzenia mu w oczy, a ja miałem do tego dystans i jak tylko się pojawiał, to podchodziłem i pytałem, co tam w domu słychać. Może dlatego mnie polubił. Była nawet taka sytuacja, że przychodzi na trening i mówi:
– Nalepka, słyszałem, że nieźle grasz w tenisa.
– No trochę gram, panie prezesie.
– To chodź, przebieraj się, grasz ze mną.
– Ale zaraz trening.
– Jesteś zwolniony z treningu.
Taka to była z nim rozmowa.
– Traktował klub jak zabawkę? Pamiętam, że mieliście niedźwiedzia w bazie treningowej.
Był, był. Nasz prezes dał małego lwa w prezencie jakiemuś działaczowi, a w odwecie dostał niedźwiedzia. I ten mały zwierzak miał u nas klatkę. Specjalna osoba była zatrudniona, żeby się nim opiekować. Czego mu tam nie dawali… Huśtawka z opony – jest, basen – jest, świeża rybka – a jak. Jak nocowaliśmy w bazie, to przychodziliśmy i karmiliśmy go ciastkami. Lubił coca-colę. Ale najlepsze było, jak dostawał winogrona. Jednym pazurkiem potrafił oddzielić każde winogronko. Śmialiśmy się, że niedźwiedź jest lepiej karmiony niż piłkarze.
Aż tak było źle?
No trochę przesadziłem. Wszystko mieliśmy. Doktor chodził po pokojach i pytał się, co będziesz jadł jutro. Bo jak tego nie chcesz, to zrobią coś innego. Nie mogliśmy narzekać. Ale z tym niedźwiedziem, to bawiło mnie, że nagle stał się oczkiem w głowie wszystkich ludzi w klubie. Raz dla draki wrzuciliśmy mu do klatki piłkę do kosza. Jak walnął łapą, to tylko flak został.
CZESKI FILM
Na Ukrainie, wyjąwszy epizod w łotewskiej Vencie Kuldiga, spędził w sumie osiem lat. O jego pobycie we Lwowie i Charkowie krążą legendy, choć on sam nie chce już do tego wracać. Alkohol? Pewnie. – Ale czy w innych ligach jest inaczej? – pyta. – Ja się z tym nigdy nie kryłem. W Polsce jest to samo. Na Ukrainie pije się po meczach, ale nie są to jakieś nie wiadomo jakie ilości. W domu robiliśmy małe imprezki, nie żadne tam szaleńcze, parodniowe balety.
Kontakt z ludźmi ze Lwowa przetrwał do dziś. Nie tak dawno był na meczach Ligi Europy z Borussią i PSG. Popiło się, pogadało, powspominało dawne czasy. Również te niechlubne, gdy dwa lata temu Karpaty z Metalistem ustawiły mecz. – Dzwonili do mnie, żeby złożyć wyjaśnienia. Ale co ja mogę powiedzieć? Na ławce rezerwowych siedziałem, niczego nie wiem. Jak w każdej lidze – zdarzają się nietypowe wyniki. Czasami można tylko przypuszczać, że gra się w jakimś ustawionym meczu, ale pewności nie ma. My się w to nie bawiliśmy. Mieliśmy takiego prezesa, że coś nie tak i byśmy cieniutkim głosem śpiewali.
– Dobrze można zarobić na tej Ukrainie?
No można, ale to trzeba dobrze trafić. Ja w Karpatach nie narzekałem, ale wyjazd na Łotwę albo do Charkowa to był dramat. Pojechałem i przez osiem miesięcy nie dostawałem kasy. Pamiętam podpisanie kontraktu. Telewizja, gazety. W ramach jakiejś umowy z bankiem, który miał być sponsorem, dostaliśmy karty kredytowe. No korzystaliśmy, bo za chwilę miała być pierwsza wypłata i myśleliśmy, że się wyrówna. Czekamy, czekamy, nic. Debet rósł, a wpływów nie było. W końcu trener powiedział: Panowie, rozjeżdżamy się. Taka to była ta Łotwa. Trzeba było potem wszystko spłacać. Klub upadł. Nie wiem, o co chodziło z tą umową z bankiem. No, a Charków – wiadomo. Najpierw coś było, potem nic. Albo jakieś drobne, byle przeżyć. Różnie to bywa.
– Wrócisz tam jeszcze?
Zobaczymy. Kontrakt z Odrą mam do czerwca. Dużo zależy od utrzymania.
– Nie mów, że chcesz tu zostać.
Naprawdę chcę, żeby ta drużyna się utrzymała. Kontrakt mam do czerwca i mógłbym powiedzieć, że mi to zwisa, ale jak patrzę na tych młodych chłopaków, to jestem za nimi całym sercem. Ja w ich wieku tak samo to przeżywałem. Chcę, żeby się utrzymali. Ł»eby mieli pracę.
– Ale ten klub to czeski film. Płacą chociaż?
– Wbrew temu, co się mówi o Odrze, ja tam kasę dostałem. Za luty jest, za marzec jest, zobaczymy, czy w kwietniu przyjdzie. Z kasą na razie jest OK. Wiadomo, że klub średnio stoi z pieniędzmi, ma jakieś zadłużenia wobec byłych piłkarzy, ale ze mną jest w porządku. Mam dostawać dziesiątego wypłatę i jak na razie dostaję.
– Coś czuję, że jednak pojedziesz na tę Ukrainę.
Syn idzie teraz do pierwszej klasy, więc wolałbym zostać w Polsce. Ale Ukraina kusi, wiadomo. Mam tam dużo znajomych. Jak zimą byłem na dnie, bo wszyscy mieli mnie za grubasa, to zadzwonił przyjaciel z Karpat. Wołodymir, trener bramkarzy, z którym przez dwa miesiące trenowałem indywidualnie. Tam ludzie są naprawdę złoci. Ale deklaracji nie składam. Zdjęli mi teraz ten drut z palca i od poniedziałku ruszam pełną parą. Mam 33 lata, stać mnie jeszcze, żebym pograł na dobrym poziomie.
PAWEŁ GRABOWSKI