Dyskusje nie ustają, emocje nie opadają. Wciąż jest wiele spraw, które warto poruszyć po meczu Real – Barcelona. W końcu – chociaż kibice Manchesteru United bardzo się na to stwierdzenie oburzą – widzieliśmy przedwczesny finał Ligi Mistrzów. Przebieg spotkań Barcelony z Arsenalem i Realu z Tottenhamem pozwalają na sformułowanie takiej właśnie tezy.
Ale nie o tym chcieliśmy pisać. Tylko o Mourinho. Znowu.
Po sezonie 2006/07 pracę w Madrycie stracił Fabio Capello – też, podobnie jak Portugalczyk – szkoleniowiec wybitny. Capello został zwolniony, mimo że zdobył pierwsze po trzech latach przerwy mistrzostwo kraju. Powód – styl. Ktoś wówczas uznał, może słusznie, może nie, że tak wielki klub jak Real, klub z taką historią jak Real nie może pozwolić sobie na aż tak defensywny futbol. Wtedy, w sezonie 2006/07 „Królewscy” potrafi zremisować na Camp Nou 3:3, a u siebie wygrać z Barceloną 2:0. Jednak to było za mało. Praca w takim klubie jak Real to szczególne wyróżnienie, ale też szczególny obowiązek: styl musi przystawać do wspaniałej tradycji. Trzeba nie tylko wygrywać, ale też tworzyć spektakl.
Dziś można zadać pytanie – czy Capello posunąłby się aż tak daleko, jak Mourinho? Bo Mourinho jak mało który trener na świecie miał w swoim zespole potencjał, który pozwalał myśleć o nawiązaniu walki z Barceloną. Walki – w sensie gry w piłkę. Oczywiście, trzeba byłoby wznieść się na wyżyny umiejętności, mieć trochę szczęścia, ale – z całym szacunkiem dla Barcelony i dla 5:0 na Camp Nou – da się z Katalończykami zagrać w miarę normalnie. Arsenal u siebie zagrał w piłkę, Sewilla też, Villarreal próbował coś strzelić. A Real stanął przed szesnastką i czekał na ataki Barcelony, które wcale nie następowały, bo „Barca” nie miała zamiaru szturmować bramki Casillasa już w pierwszym meczu.
Mourinho na ławce zostawił:
– Kakę
– Benzemę
– Higuaina
– Adebayora
Na boisku nie było ani jednego nominalnego środkowego napastnika, chyba że za kogoś takiego uznamy Cristiano Ronaldo, ale to byłoby trochę naciągane. Gdy coś takiego zrobił Janusz Wójcik na Wembley, prasa zgodnie uznała, że okazał się cykorem i że przegrał mecz już w szatni. Teraz też można zapytać: czy tego dnia Mourinho był zwykłym cykorem? To jeszcze trenerski nos, czy już zwykły strach?
Ktoś powie – to była świetna taktyka, bo z Barceloną nie można grać otwartej piłki. Ale kto ma ją grać, jeśli nie Real? Kto jeśli nie Ronaldo, Kaka, Higuain, Di Maria, Benzema, Ozil? Przecież Ronaldo czy Kaka to geniusze, stworzeni do ofensywnej gry, absolutny piłkarski top…
„Królewscy” i tak przegrali, ale stracili nie tylko szansę na finał. Stracili też dobre imię. Zaprezentowali się jak zespół, który gra w innej lidze niż „Barca”. Zaprezentowali się jak zespół, który nigdy nie grał w piłkę – a to przecież nieprawda.
Capello za styl niegodny Realu został zwolniony, Mourinho – mimo że nie zdobył mistrzostwa – kreuje się na moralnego zwycięzcę.
Nam jest szkoda Realu. Naprawdę. Kiedyś to był zespół, którego akcje elektryzowały. Kiedy Old Trafford żegnało Ronaldo (brazylijskiego Ronaldo) owacją na stojąco – to były magiczne chwile. Kiedy Raul, Morientes, Zidane i Figo bawili się piłką – zachwycaliśmy się futbolem na najwyższym poziomie.
Dziś Real to nie Real. To Athletic Bilbao.
Pytanie brzmi: czy taki klub powinien podążać w takim kierunku, jaki nakreślił Mourinho?