Arsene i Arsenal: małżeństwo wiecznych przegranych

redakcja

Autor:redakcja

26 kwietnia 2011, 14:15 • 4 min czytania

W futbolu nie chodzi o zdobywanie trofeów – tę maksymę naprędce sklecił Arsene Wenger, odkąd z trofeami zaczął się znacząco mijać. Nie ma drugiego szkoleniowca na świecie, który od tylu lat tak regularnie dostawałby w cymbał i który jednocześnie ciągle uważany byłby za trenerskiego maga. Kiedy już Weszło rozrośnie się do rozmiarów BBC i kiedy będzie miało oddziały we wszystkich krajach Europy (czyli nigdy), trzeba będzie pomyśleć o zorganizowaniu meczu dla Arsenalu – idea Pucharu Weszło, w którą tak wspaniale wpisała się Polonia Warszawa, jeszcze bardziej pasuje do „Kanonierów”, permanentnych loserów.
Wenger tworzy drużyny pięknie grające – tak się mówi. – Grają tak, jakby swoimi podaniami chcieli odwzorować mapę londyńskiego metra – to nawet dobre określenie. W Polsce, dla kontrastu, drużyny z reguły grają tak, żeby odwzorować metro warszawskie – czyli dzida do przodu, na aferę. Szkoleniowiec Arsenalu konsekwentnie stawia na akcje skomplikowane, dopieszczone. No i nieskuteczne. Od sześciu lat nie może zdobyć niczego. Niczego na 24 próby. Co roku Arsenal rywalizuje przecież o mistrzostwo, Puchar Anglii, Puchar Ligi Angielskiej oraz jedno europejskie trofeum. W tym czasie coś do swoich gablot dołożyły takie zespoły jak: Liverpool, Portsmouth, Birmingham City czy Tottenham, o Chelsea czy Manchesterze United nawet nie wspominamy. Na 24 podejścia – zero, nic. Kiedy po przegranym finale Pucharu Ligi Angielskiej, z Birmingham City, napisaliśmy, że Wojciech Szczęsny zawalił Arsenalowi szansę na jedyne trofeum w tym sezonie, to wielu z was pisało: nieprawda, „Kanonierzy” zdobędą mistrzostwo! No, to zdobyli. Mistrzostwo we frajerstwie. Teraz muszą się raczej martwić, żeby ich nie prześcignął jeszcze Manchester City, bo lada moment, a wypadną poza podium. Trzecie miejsce daje bezpośredni awans do Ligi Mistrzów, ale czwarte już nie…

Arsene i Arsenal: małżeństwo wiecznych przegranych
Reklama

Arsenal w ostatnich siedmiu meczach ligowych zanotował jedno zwycięstwo, pięć remisów i jedną porażkę. Zdobył więc osiem punktów na 21 możliwych, a potykał się między innymi o takie przeszkody jak Blackburn, Sunderland, West Bromwich czy Bolton. Trzeba być naprawdę Arsenalem, żeby na ostatniej prostej dać ciała w taki sposób. „Kanonierzy” mają skrajne frajerstwo we krwi – w sezonie 2002/03 niektórzy bukmacherzy wypłacali już pieniądze tym, którzy postawili, że to zespół Wengera będzie mistrzem kraju. Tymczasem Arsenal, który w marcu miał osiem punktów przewagi nad Manchesterem United, skończył rozgrywki pięć punktów za nim.

Reklama

Z Wengerem tak już jest – nazwisko ma wielkie, ale sorry, to jednak loser. Jak na piętnaście minut przed końcem finału Ligi Mistrzów prowadził 1:0, to oczywiście przegrał 1:2. Jak doczłapał się do finału Pucharu UEFA, to oczywiście trofeum wywalczyło Galatasaray Stambuł. Mając taką drużynę – David Seaman – Lee Dixon, Tony Adams, Martin Keown, Sylvinho – Ray Parlour, Patrick Vieira, Emmanuel Petit, Marc Overmars (115 Davor Ł uker) – Dennis Bergkamp (75 Nwankwo Kanu), Thierry Henry – przegrał po karnych z taką: Claudio Taffarel – Capone, Gheorghe Popescu, Bülent Korkmaz (kapitan) – Ergün Penbe, Ümit Davala, Gheorghe Hagi, Suat Kaya (94 Ahmet Yildirim), Okan Buruk (84 Hakan Ünsal) – Hakan ŁžÃ¼kür, Arif Erdem (95 Hasan ŁžaŁŸ). Mourinho by się zapadł pod ziemię.

Ale Wengera chwalą. Daje szanse młodzieży. Super, fajnie. Tylko, że w piłce nie chodzi o to, by dawać szansę młodzieży, tylko o to, żeby czasem coś wygrać, prawda? Kogo obchodzi, że Arsenal ma kilku zdolnych młokosów, skoro konkurencja ma kilku zdolniejszych weteranów? Kogo obchodzi, czy piłkarz, który strzela gola, ma 21 lat, czy 28? Wenger przedstawia się jako ten, który wprowadza juniorów do wielkiego futbolu, tylko że naprawdę wielki futbol jest za rogiem – w innych klubach. Twierdzą niektórzy, że nic nie wydaje, ale… kto mu broni? Czy jego praca polega na tym, żeby nie wydawać, czy na tym, żeby wygrywać? On jest księgowym, czy trenerem? Ma kolekcjonować kasę, czy puchary? Zresztą, nie wydaje… Kościelny – 12,5 miliona euro. Vermaelen – 10 milionów. Arszawin – 16,5 miliona. Nasri – 16 milionów. Eduardo – 12 milionów. Rosicky – 10 milionów. Hleb – 15 milionów. Adebayor – 10 milionów. Walcott – 10,5 miliona. Reyes – 35 milionów. Wielu trenerów chciałoby tak nie wydawać, jak nie wydaje Wenger…

Sezon 2005/2006 – nic. 2006/07 – nic. 2007/08 – nic. 2008/09 – nic. 2009/10 – nic. 2010/2011 – też nic. Bilans dobrego trenera bez wyników – jak to by ujął Kazimierz Górski. Fajną mają na Emirates szkółkę piłkarską, ale jak chcą zacząć bawić się z dorosłymi, to chyba nie z tym trenerem. Nie ta mentalność, nie to podejście. Józef Wojciechowski wiedziałby, co z nim zrobić.

– As long as you are second in the league, I am ready to sign for the next 20 years – powiedział niedawno Wenger, co tylko pokazuje, że facet chce ze swojego wiecznego zbierania łomotu w najważniejszych meczach uczynić znak rozpoznawczy i nawet przekuć te wszystkie porażki w zaletę. Pasuje mu być drugim na mecie przez następne 20 lat. To tak jakby Rafał Ulatowski powiedział, że pasuje mu spadanie z ligi rok w rok. Drogi Arsene, twoim powołaniem jest praca w Clairefontaine, a nie w Arsenalu.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama