Już widzimy to oczami wyobraźni.
Klub daje zakaz stadionowy „Staruchowi”, bo przecież dać musi. Jego koledzy po raz setny się z tym zakazem nie zgadzają, więc krzyczą, że ITI ma spierdalać. ITI, które spierdalać nie chce, wlepia zakazy tym, którzy to słynny już hasło skandują. I tak zaczyna się druga warszawska wojna kibicowska.
Panowie, nie warto. Wszyscy znamy te hasła w stylu „braci się nie traci”, ale czasami nie ma podstaw, by być solidarnym z drugą osobą (a wręcz nie wypada). „Staruch”, czyli stołeczny zapiewajło, dostał już z dziesięć szans, ale jedenastej nie będzie – bo ktoś kiedyś musi powiedzieć „dość”. Piłkarzy się nie bije i tyle. A jak już ktoś uważa, że bić trzeba, to musi się liczyć z tym, że więcej nie zostanie wpuszczony na trybuny. „Staruch” w momencie, gdy uderzał Jakuba Rzeźniczaka zapewne liczył się z tym, że otrzyma zakaz stadionowy.
Ciekawi jesteśmy, jak to dalej będzie wyglądać i czy faktycznie znowu cała sprawa skończy się protestem. Jeśli tak – to bez sensu. Wybierzcie sobie innego przywódcę, bo jak tak dalej pójdzie, to całe kibicowskie życie spędzicie na strajkowaniu.