Pobudka. To już. Po meczu. A raczej – po “meczu”. Grecy postanowili nawet nie stwarzać pozorów, że zależy im na zwycięstwie. Gdyby zwolnili tempo spotkania jeszcze trochę, to już musieliby się położyć. A może nawet położyć im się nie chciało. Niestety, nasi chłopcy z Biedronki nie potrafili ograć tak zdemobilizowanego przeciwnika, co sugeruje, że gdyby przeciwnik w ogóle nie wyszedł z szatni, to też mogłoby się skończyć bezbramkowym remisem. Ogólnie rzecz biorąc jednym się nie chciało, drudzy nie potrafili, więc rezultat odzwierciedla to, co się działo na boisku – czyli nic.
Obejrzeliśmy kolejne spotkanie, które nie miało żadnego sensu. Znowu pusty stadion, znowu przeciwnik, któremu się nie chce i znowu grający w rezerwowym składzie. Jak tak dalej pójdzie i jeśli wszyscy rywale konsekwentnie będą nas olewać, to do samych mistrzostw Europy nie sprawdzimy, ile tak naprawdę jest warta nasza kadra. Oczywiście, to problem, którego trudno uniknąć, bo poważni piłkarze nie będą narażać się w gierkach treningowych z Polską, ale skoro nie jesteśmy w stanie zasymulować meczu w sensie sportowym, to może – poprzez granie w kraju – chociaż otrzaskalibyśmy naszych piłkarzy z atmosferą? Zwłaszcza, że pełne trybuny i gorąca atmosfera prawdopodobnie podpompowałyby także przeciwników. Rozejrzeliby się wokół i pomyśleliby, że aż tak ostentacyjnie przejść obok meczu nie wypada. Mogła dzisiaj Dania pojechać na Słowację, to mogła pewnie także do Poznania, Warszawy, Krakowa, Gdyni czy Lubina… Zresztą, Grecja też się mogła ruszyć, tylko trzeba było ją o to poprosić.
Czego dowiedzieliśmy się po spotkaniu w Atenach? Czego się nauczyliśmy? Niczego. Oczywiście, wiemy, że Robert Lewandowski może mieć problemy z wykorzystaniem nawet najprostszej sytuacji, ale przecież to wiedzieliśmy już wcześniej. No i że Obraniak to aktualnie poziom Smolińskiego – to też żadne zaskoczenie.
Bądźmy szczerzy – w sensie sportowym ten mecz się nie odbył. Ostatni raz Franciszek Smuda dwie drużyny grający w taki sposób widział w 2006 roku, kiedy Cracovia zremisowała z jego Zagłębiem 0:0. Jak zapewne pamiętacie, z czasem okazało się, że mecz był ustawiony, ale obecny selekcjoner ogólnego braku zaangażowania wówczas nie wychwycił. Teraz niestety też nie. Po ostatnim gwizdku popisał się kolejną debilną przemową: – Dzisiejszy występ nie był zły w naszym wykonaniu, graliśmy w BARDZO DOBRYM TEMPIE PRZEZ 90 MINUT, nie było przestojów. Gdyby w Kownie było tak dobre boisko, a nie kartoflisko, to zwyciężylibyśmy 5:0.
Jasne, Franiu, jasne… Pięć do zera by było. A przy większym szczęściu – osiem do zera. Niestety, dostaliśmy w ryj od rezerwowej Litwy. Idź się przejdź po Atenach, zawsze jest szansa, że się zgubisz.
Podsumujmy. Grecy nie grali, my – zwłaszcza w drugiej połowie – też nie bardzo. Jeśli nam też się nie chciało, to źle, bo my w przeciwieństwie do Greków jeszcze przez rok będziemy grali towarzysko. Jeśli natomiast nam się chciało, ale nie byliśmy w stanie ograć tych leni, to jeszcze gorzej. Tak czy siak – to nie było pozytywne 90 minut. I całe szczęście, że już się skończyło.